„Bo przecież nie jest aż tak, byle jak”. Czy aby na pewno?

Na Twitterze wybuchła burza. Burza dotycząca szkolenia. Wzięli w niej udział trenerzy i dziennikarze na czele z Michałem Probierzem, Markiem Wawrzynowskim („Wirtualna Polska”), Łukaszem Olkowiczem („Przegląd Sportowy”), Damianem Smykiem („Weszło”) czy Andrzejem Gomołyskiem („Taktycznie”). Poszło o zarobki szkoleniowców młodzieży.

„Bo przecież nie jest aż tak, byle jak”. Czy aby na pewno?

Jak to wygląda z naszej perspektywy? Odpowiedź nieco dłuższa niż 140 znaków. Dłuższa nawet niż znaków 280…

Był taki moment, że pomyślałem nawet – a może faktycznie jest to prawda? Może trzeba na początku swojej drogi „dać coś od siebie, a później wymagać”, jak padło w dyskusji?

Później jednak przypomniałem sobie swój poprzedni sezon. Trening miałem na 17:30, na Polach Marsowych we Wrocławiu. Na boisku trzeba było więc być o 17:00 (wiadomo, trener musi odebrać klucze od szatni, rozstawić trenażery tak, by później nie tracić na to czasu w trakcie zajęć, a przeprowadzić je możliwie jak najbardziej intensywnie).

Jak wiadomo, godziny popołudniowe w dużych miastach to jeden wielki korek. Z domu wyjeżdżałem więc o 16:10. Oczywiście własnym samochodem, bo przy Polach Marsowych nie było nawet miejsca, by zostawiać gdzieś piłki. Chętnie jeździłbym rowerem, ale musiałbym na plecach przewozić zestaw stożków, pachołki, tyczki i 20 futbolówek. W sumie, piłek mógłbym wziąć mniej, przecież co za różnica? 10 piłek to dwa razy mniej na plecach, co z tego, że chłopaki będą dwa razy częściej musieli je zbierać, a ćwiczenia nie pozwolą na realizację założeń związanych intensywnością pracy?

Po treningu sprzęt do toreb pakują zawodnicy, więc jest szybciej, ale zawsze dwa zdania wymienić trzeba z rodzicem, trening podsumować z chłopakami, dodatkowo zajrzeć do szatni. W domu byłem więc regularnie około 20:00, a miesięcznie na same treningi przejeżdżałem ponad 300 km.

Samo przeliczenie tego czasu już nieco zmienia obraz zaciemniony przez Marka. Chyba że w Warszawie (50 zł na godzinę) w takich przypadkach płacą 200 zł za zajęcia?

We Wrocławiu stawka za grupę dla początkującego trenera wynosi 600 zł brutto. To standard, na rękę zostaje więc około 450 zł. Doświadczony w szkółce dostanie stówkę więcej, może półtorej.

Rodziców prosiłem, by nagrywali mi mecze. Analizowałem je, wycinałem poszczególne sytuacje zawodnikom, u których zauważałem jakieś mankamenty. Omawiałem je później przy użyciu tableta.

O kwestiach organizacyjnych nawet nie wspomnę, bo przygotowanie treningu to tylko jeden z aspektów, który został wspomniany w dyskusji.

A gdzie cały przepływ informacji i komunikacja z rodzicami? Setki SMS-ów, maili. Gdzie logistyka związana z wyjazdami na mecze? Gdzie Extranet, zgłoszenie zawodników do ligi, dopinanie ewentualnych transferów i zmian klubowych przynależności? Gdzie przygotowywanie protokołów dla sędziego, pisanie z meczów relacji na Facebooka?

Są też miejsca, w których trzeba jeszcze weryfikować płatności dzieci – jeżeli rodzic nie wysłał na czas składki, należy interweniować, dzwonić, pisać…

– Trener musi być dobrym menedżerem grupy – powtarzają Edukatorzy PZPN na kursach Grassroots C.

Nie będę się już rozdrabniał, ale kiedyś przeliczyłem ile czasu poświęcam tej jednej grupie. Fakt, byłem zaangażowany, ale po odliczeniu kosztów – zarabiałem netto coś pomiędzy czterema a pięcioma złotymi. Na godzinę.

Nigdy nie narzekałem na finanse jako trener. Dlatego że miałem na boku trzy inne biznesy, które przynosiły mi regularne zyski. Ale czy praca w takim wymiarze i w taki sposób ma szansę zakończyć się happy endem?

Pewnie, wspomnieliście Dominika Nowaka, inne nazwiska również podpisałyby się pod tym obiema rękami. Dlatego, że to była dla wielu jedyna droga.

Jak mawia Trener Marek Śledź – to jednak sukcesy incydentalne. Czy ci, którzy tak chwalą faktycznie godne naśladowania podejście Nowaka, nie chcieliby zobaczyć jakiejś powtarzalności? Czegoś, co wynika z faktycznie określonych standardów, jest efektem działania systemowego?

Czy pracując, jak opisałem powyżej, jestem w stanie stać się trenerem wysokiej klasy? Czy ciągnięcie stu srok za ogon może rozwinąć polską piłkę? W jakim kierunku?

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że trafiając do ekstraklasowej akademii, realizując więc scenariusz „najpierw dam od siebie, a później wymagam”, otrzymamy na rękę 3000 zł…

Dla kogo taka kwota jest satysfakcjonująca? Pamiętajmy, że mówimy o ścisłym topie i pracy tylko dla najlepszych, wyselekcjonowanych trenerów. O idealnym modelu.

Jak do tego mają się wyróżniający na krajową skalę pracownicy branży sprzedażowej, nieruchomościowej, o IT czy zawodach lekarza, prawnika nawet nie wspominając?

Nie dziwmy się potem, że poziom szkolenia jest niski, bo to skutek. Skutek tego, że potencjalne talenty trenerskie olewają zawód i idą pracować w innej branży, za kilkukrotnie wyższą stawkę.

Nie każdy jest na tyle zdeterminowany, nie każdemu sytuacja rodzinna pozwala, by przez pierwsze kilka lat żyć w warunkach od pierwszego do pierwszego. By dobrze czuć się z tym, że nie może zapewnić bliskim przysłowiowych wakacji w ciepłych krajach.

Wszyscy szukamy stabilizacji. Nasz mózg jest chyba tak zaprogramowany, by właśnie dążyć do spokoju i komfortu, po których to osiągnięciu możemy skupić się na potrzebach wyższych – realizacji pasji, pokonywaniu kolejnych szczebli zawodowej kariery czy rozwoju osobistym. Futbol na to nie pozwala.

Piłka to emocje. Często czyste i szczere. I to wykorzystują działacze. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał najpierw dać coś od siebie. A jak później będzie wymagał, to zawsze można go wymienić na kolejnego, który coś od siebie na początku będzie chciał dać…

Praca pod szyldem ukochanego klubu będzie zawsze czymś więcej niż pracą. Wyższe wartości, idee. Które w zdemoralizowanym świecie piłki wykorzystają skrzętnie niekompetentni dyrektorzy.

A może po prostu wystarczyłoby nieco przesunąć „suwak” w budżecie i wycyrklować go w punkt bliższy akademiom, ich sztabom szkoleniowym, inwestycji w szkolenie oraz szkółki, kluby partnerskie, aniżeli płacom zawodników, i tak mizernych, pierwszych zespołów?

Zakończę cytatem Miłosza Brzezińskiego, który usłyszałem w jednym z podcastów, a który utkwił mi w pamięci: Pieniądze za pracę mają znaczenie, ale najbardziej, jeżeli chodzi o higienę pracy i poczucie uczciwości.

Coś w tym jest.

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. Piotr Kucza / 400mm.pl