Czy rywalizacja wśród dzieci jest wskazana? Co zrobić, gdy dziecko nagle straci zapał do uprawiania sportu? W których momentach warto zgłosić się do specjalisty? Czy rodzice powinni chodzić na wszystkie treningi i mecze swojego dziecka? Na kogo najbardziej wpływa tzw. KOR? Co zrobić, gdy dziecko chce trenować, ale odstaje od rówieśników? Czy powinniśmy niańczyć dzieci? Jak przygotować dzieci do Pucharu Tymbarku? Jak przedstawić dzieciom Puchar Tymbarku? Jaką wartość dodaną niesie za sobą Puchar Tymbarku? Czy Puchar Tymbarku może być fundamentem w wychowaniu przyszłego mistrza? Jak porażki na Pucharze Tymbarku można obrócić w sukces? Jak podchodzić do biografii Andrea Agassiego, „Open”? Jak ważną rolę pełnią rodzice i trener w wychowaniu dziecka? O tym, jak i o wielu innych tematach porozmawialiśmy z Darią Abramowicz – psycholog sportu, współpracującą między innymi z Polskim Związkiem Kolarskim i Przeglądem Sportowym.
Rywalizacja wśród dzieci jest wskazana od najmłodszych lat?
Akurat w tym aspekcie warto wziąć kilka czynników pod uwagę. Przede wszystkim kluczowe jest to, jakie mamy cele i funkcje sportu w zakresie wychowania dzieci. Wiele zależy także od specyfiki dyscypliny sportu. Przykładowo, gdy weźmiemy pod uwagę dyscypliny „wczesnej specjalizacji”, a więc łyżwiarstwo figurowe, gimnastykę, czy tenis, to wówczas ta rywalizacja siłą rzeczy pojawi się wcześniej.
W przypadku dyscyplin „późnej specjalizacji” jest nieco inaczej. Trend światowy jest taki, by element rywalizacji wprowadzać na późniejszym etapie sportowego rozwoju. Wychowawców, trenerów i rodziców zachęca się do tego, by na pierwszych etapach szkolenia rozwijali u dzieci ogólne cechy motoryczne i umiejętności społeczne oraz wychowywali poprzez sport. Wszystko po to, by zbudować solidny fundament, który później pozwoli wprowadzić rywalizację do sportu w konstruktywny sposób.
Wszyscy wiemy, że zmuszanie dzieci do treningu jest błędem, ale może być tak, że dziecko trenowało dwa lata i było zadowolone, a nagle przychodzi do domu i mówi, że już nie będzie grać. Co robić w takich sytuacjach?
To bardzo ważna kwestia i często trudny temat. Jeśli dochodzi do tego typu sytuacji, rodzice powinni podejść do sprawy poważnie, przyjrzeć się sytuacji z wielu perspektyw. Bo jeśli dziecko wcześniej było zadowolone przez długi czas, a nagle mówi o trudnych emocjach i nie chce kontynuować aktywności w danej dyscyplinie, warto zastanowić się nad czynnikami zewnętrznymi, które mogły mieć wpływ w danej sytuacji.
Rodzic w tego typu momentach pełni kluczową rolę. Bardzo ważna jest jego więź z dzieckiem. Warto w takich sytuacjach przyjrzeć się środowisku, w którym dziecko trenuje. Mogło dojść do napięcia w relacji z trenerem lub kolegami czy koleżankami z drużyny. Być może dziecko doświadczyło niepowodzenia, które wywołuje niechęć. To tylko przykładowe możliwości, bo tych jest naprawdę wiele. Warto pamiętać, że dziecko może zmagać się też z innym problemem, który wpływa na jego ogólne samopoczucie. Generalnie, trzeba podejść do sprawy bardzo poważnie, bo może być to błahostka, ale także większy problem.
Brzmi dość groźnie. Mam wrażenie, że badając taki temat na własną rękę można sprawę pogorszyć. Może warto skonsultować się najpierw ze specjalistą?
Na pewno warto zgłosić się do specjalisty, jeśli zauważymy, że problem jest zbyt złożony i czujemy, że trudno poradzić sobie samodzielnie. Nie warto jednak reagować w takich sprawach szybko i gwałtownie. Korzystniej dać sobie trochę czasu, zgłębić kwestię, a po dłuższym czasie – gdy będziemy znać perspektywę – dopiero podjąć odpowiednie działania. Przede wszystkim – i jest to kwestia, którą koniecznie trzeba podkreślić – warto rozmawiać z dzieckiem, słuchać tego, co i w jaki sposób mówi oraz, jakie emocje okazuje.
Oczywiście warto w tym miejscu podkreślić także, że psychologowie, którzy działają w sporcie, zajmują się takimi wyzwaniami. Ich wiedza i doświadczenie na pewno mogą okazać się pomocne.
Co zrobić, gdy dziecko bardzo chce, ale ewidentnie odstaje od rówieśników?
Na pewno należy zachęcać do dalszego uprawiania sportu, jeżeli dziecko chce to robić, a rodzic widzi, że przynosi mu to satysfakcję i radość. Jeśli widzimy, że dziecko odstaje od rówieśników fizycznie i motorycznie, warto porozmawiać z trenerem na temat tego, jak dobrze zagospodarować potencjał sportowy naszej pociechy. Być może pojawi się inna dyscyplina sportu, której warto spróbować. Chęć do podejmowania aktywności może pozostać taka sama, a to przecież ogromna wartość i podstawowa kwestia na tym etapie rozwoju poprzez sport.
W tej kwestii ponownie dochodzimy do punktu, w którym bardzo ważna jest współpraca rodzica i trenera. Tak naprawdę wiele wyzwań i trudności da się rozwiązać poprzez dobrą i asertywną komunikację na linii trener – rodzic.
Niektórzy rodzice chodzą na wszystkie treningi i mecze swoich dzieci. Takie podejście jest słuszne?
Warto pamiętać o tym, że rodzic jest dla dziecka największym wsparciem, a co za tym idzie najważniejszym kibicem w sportowej drodze. Tak więc przede wszystkim zachęcam rodziców do tego, by niezupełnie niwelować swoją obecność na treningach i meczach, ale podchodzić do tego z rozsądkiem, pamiętając o własnych emocjach i potencjalnym stresie im towarzyszącym. Należy też respektować zasady, które wprowadzili szkoleniowcy.
Oczywiście obecność rodziców może pomagać, ale zbyt częste uczestniczenie w treningach i obserwowanie – a nawet aktywność – może powodować nadmierne obciążenie u dziecka. Tym bardziej że niektórzy rodzice wywierają swoimi postawami i zachowaniami na dziecku dodatkowe obciążenie, o czym coraz częściej mówi się w kampaniach społecznych związanych ze świadomym rodzicielstwem w sporcie.
Właśnie. Komitet Oszalałych Rodziców wpływa źle tylko na swoje dziecko, czy na całą grupę?
Jeśli mówimy o dyscyplinie zespołowej, a taką jest piłka nożna, to jak najbardziej nieadekwatne zachowanie rodziców w teorii może wpłynąć na całą grupę. W największym stopniu jednak doświadczy tego dziecko osoby, która takie postawy prezentuje. Dzieje się tak, ponieważ bardzo wyraźnie zostaje naruszona dynamika relacji na linii dziecko – rodzic. Pojawia się wiele trudnych emocji i mowa tutaj o pewnego rodzaju dwukierunkowym działaniu. Dziecko jest zestresowane i odczuwa napięcie, ale rodzic często odczuwa to podobnie. Bardzo często obserwujemy również, że w przypadku niemalże zjawiska tzw. KOR z trudnościami zmagają się także trenerzy i całe sztaby szkoleniowe – o tym także warto pamiętać.
Rodzice to jedna sprawa, ale zdarzają się również szaleni trenerzy. Sam swego czasu miałem do czynienia ze szkoleniowcem, który działał w nieodpowiedni sposób. Mnie akurat to nie dotknęło, ale wielu kolegów zrezygnowało z treningów.
Wiele osób ciągle nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy, ale trenerzy odgrywają niesamowicie ważną rolę w kształtowaniu dziecka. Pojawiają się na horyzoncie zwykle, gdy młody człowiek ma siedem albo osiem lat, czyli w okresie wczesnoszkolnym. W życiu naszego syna/córki pojawia się wtedy wiele nowych osób, bo także nauczyciele w szkole, nowi koledzy/koleżanki. Część z nich – zwłaszcza trener ulubionego sportu – staje się autorytetem dla tego małego człowieka. W przypadkach, gdy szkoleniowiec, a przede wszystkim wychowawca – bo taka najczęściej jest rola trenera w tak wczesnym okresie sportowego rozwoju dziecka, zachowuje się nieodpowiednio, dziecko z ogromnym prawdopodobieństwem będzie to odczuwało na wielu płaszczyznach. Mowa w końcu o dzieciach, które nie potrafią sobie radzić z trudnościami i wyzwaniami tak, jak dorośli ludzie.
Bez wątpienia edukowanie trenerów w zakresie podstawowych umiejętności wychowawczych i społecznych jest bardzo ważne, o czym warto przypominać przy każdej możliwej okazji. Zwłaszcza, jeśli mówimy o ludziach, którzy będą pracować z dziećmi i młodzieżą.
A co pani sądzi o tym, że teraz dziecku podajemy wszystko na tacy, czyli zawozimy na trening, odbieramy, pakujemy strój itd. Takie podejście jest dobre?
W mojej ocenie jest to bardzo złożona kwestia. Z jednej strony wiąże się bowiem ze specyfiką naszych czasów, na przykład dynamicznym rozwojem nowych technologii i podwyższającym się standardem życia. Pojawia się tu także wiele wyzwań związanych na przykład z pewnego rodzaju konsumpcjonizmem pojawiającym się w wielu społeczeństwach, zwłaszcza rozwiniętych.
Mamy jednak wpływ na niańczenie dziecka.
Oczywiście. Postawy rodzicielskie i wychowawcze powinny działać tak, by ze sportu stworzyć na tym etapie narzędzie wychowawcze, o czym już wspomniałam. Zastosowanie konstruktywnych postaw powinno pomagać zbudować pewność siebie i niezależność dziecka. Rzecz jasna należy dostosowywać takie postawy i zachowania do wieku i etapu rozwoju młodego człowieka.
Warto niejako używać sportu do tego, by kształtować pewne postawy i umiejętności, które po latach – czasami po kilku, czasami kilkunastu – przyniosą efekty. Sukcesem będzie, gdy młody człowiek w pewnym momencie dojdzie do wniosku, że sport pomógł mu poszerzyć horyzonty, a także dał pewność siebie, dzięki której potrafi poruszać się i odnaleźć w wielu, nawet zaskakujących sytuacjach życiowych. Tych zasobów i wartości, które sport oferuje, rzeczywiście jest bardzo wiele. Warto więc z tego korzystać i nie rezygnować z tego ze względu na wspomnianą specyfikę naszych czasów.
Rozmawiałem jakiś czas temu z trenerem, który swego czasu wygrał Puchar Tymbarku, Ryszardem Hendrykiem. Opowiedział mi pewną historię: – „Pamiętam historię sprzed kilkunastu lat, gdy byłem na turnieju w Słupsku. Znałem Michała Listkiewicza z programu „Piłkarska Kadra Czeka”, dlatego przedzwoniłem do niego i zapytałem, czy nie chciałby w piątek przyjechać z Kazimierzem Górskim do naszej szkoły. Zgodził się, ale później przełożył na sobotę, dlatego zaprosiłem ich do Słupska na ten turniej, o którym mówiłem przed chwilą. W Słupsku nikt mi nie chciał wierzyć, że przyjedzie Kazimierz Górski (śmiech)… Panowie przyjechali w przerwie meczu, gdy moja drużyna prowadziła 4:0. Wyszedłem po nich i wracamy, a moi zawodnicy stanęli. Nogi jak z galarety i nic nie grali. Przeciwnicy myśleli, że ten Górski to jakiś dziadek, a tym moim tłumaczyłem wcześniej, kim jest ten człowiek, dlatego tak ich zamurowało. Skończyło się tak, że tamci wyrównali, a my strzeliliśmy dopiero w końcówce na 5:4. Zrozumiałem wtedy, że psychika jest bardzo ważna u takich maluchów”… Uważa pani, że tego typu informacje powinno się odpowiednio dozować przed dziećmi?
Odpowiem trochę patetycznie, a jednocześnie w nieco oczywisty sposób. Wszystko w kontekście wychowania dzieci jest ważne. Należy zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak niektóre kwestie mogą być ważne, ponieważ nie mamy odpowiedniego kontekstu. Na tle rywalizacji widać znacznie więcej. Pamiętajmy, że dziecko chłonie doświadczenia i bodźce z otoczenia niczym gąbka. Szczególnie wiele czerpie od autorytetów – rodziców, trenerów, wychowawców. Bardzo podatne jest na wiedzę i informacje. Właśnie dlatego trzeba odpowiednio dobierać narzędzia wychowawcze. Zwłaszcza w sporcie, gdzie łatwo popełnić błąd, bo często pojawiają się w nim emocje o dużym nasileniu.
Jeszcze jedna historia od Ryszarda Hendryka: – „Pamiętam również, że przed samym finałem bardzo się wkurzyłem, bo jakiś gość z drużyny, którą ograliśmy w półfinale, podszedł do moich chłopaków i powiedział im cos w stylu: – Wy już wygraliście, bo przecież w półfinale pokonaliście nas 4:1. Jezu, ale się wtedy wściekłem na tego faceta, bo przecież oni mogli w to uwierzyć. Tak się po prostu nie robi i nie trzeba mieć wykształcenia pedagogicznego, by o tym wiedzieć”. W tym przypadku mamy do czynienia z popełnieniem kardynalnego błędu przez wychowawcę?
Przede wszystkim to kolejna historia, która pokazuje jak bardzo dzieci podatne są na różnego rodzaju bodźce zewnętrzne. Warto pamiętać również, że takie historie dzieją się także w sporcie seniorskim. Bez wątpienia jednak takie elementy są bardzo ważne w wychowaniu dzieci. Pokazują jak ważne są autorytety w życiu dzieci, a także jak bardzo wpływają na ich zachowanie.
Na przykładzie, który pan podał, możemy również zauważyć siłę słowa. Warto zwracać uwagę nie tylko na to, co mówimy, ale także w jaki sposób. Zwłaszcza gdy wychowujemy dzieci. Historia ta na pewno może być dobrą przestrogą i lekcją dla wielu szkoleniowców.
Co pani sądzi o Pucharze Tymbarku, bo w tym turnieju wielu dzieciaków czuje się, tak jakby rozgrywało finał Ligi Mistrzów. Atmosfera finału na Narodowym robi swoje. Czy to nie za wcześnie na tego typu doznania?
Uważam, że absolutnie kluczowe są tutaj postawy rodziców i trenerów w wychowywaniu dzieci poprzez sport. Nie mam wątpliwości, że sama impreza jest wartością dodaną i pomaga promować sport wśród dzieci, a to niezmiernie ważne. Może być także wielką szansą w obszarze edukacji sportowej. A przede wszystkim to okazja do tego, by pokazać dzieciom szerszy świat sportu. To w jaki sposób dzieci będą przygotowywane do uczestnictwa w turnieju i jak będą postrzegać to wydarzenia, zależy przede wszystkim od trenerów i rodziców.
Właśnie. Samo przygotowywanie – eliminacje do Pucharu Tymbarku – stanowi dla dzieci wielkie wydarzenie. Jak więc trener powinien przygotowywać swoich podopiecznych do tego typu zawodów, by nie odczuwały zbyt dużej presji?
Jeżeli będziemy jako osoby pracujące w sporcie – mam na myśli rodziców, trenerów, psychologów – pokazywać dzieciom ten świat jako przygodę, nowe doświadczenie, automatycznie obciążenie i potencjalna presja będą mniejsze. Głównym przekazem nie może być tu jednak wynik sportowy i oczekiwanie zwycięstwa. Takie turnieje jak Puchar Tymbarku warto przedstawiać dzieciom jako zabawę, która daje mnóstwo frajdy i szansę na przygodę.
Tak naprawdę w swojej pracy często podobnie doradzam sportowcom, którzy jadą na swoje pierwsze igrzyska olimpijskie w życiu. Takie przedstawienie tego wyzwania pomaga zawodnikom radzić sobie ze stresem i napięciem, których doświadcza w zwiększonym stopniu niemal każdy debiutant.
Wychodzi więc na to, że Puchar Tymbarku przygotowuje dzieci do poważnego sportu, jeśli odpowiednio ukierunkuje się je przed zawodami.
Oczywiście. Jeśli wartość udziału w takim turnieju opiera się na przygodzie, rozwoju, zdobywaniu doświadczenia, to może stanowić – wcześniej opisywany przeze mnie – fundament, który być pozwoli zbudować w przyszłości wielkiego sportowca. Rzecz jasna ogromna w tym rola rodziców i trenerów.
Inna sprawa, że dzięki takim inicjatywom jak Puchar Tymbarku dziecko może pomyśleć, że rozgrywanie wielkich spotkań wcale nie jest stresujące, a wręcz przeciwnie… Porażkę na tego typu turniejach – przy odpowiednim wsparciu merytorycznym – także można przekuć w sukces, w rozwijające doświadczenie. Dzięki temu już w dorosłym życiu, być może ktoś będzie łatwiej radził sobie z ewentualnymi niepowodzeniami. Wartość dodana z Pucharu Tymbarku może być więc bardzo duża i działać na wielu płaszczyznach.
Wiele sytuacji, których doświadczamy w młodzieńczym wieku, odbija się później na nas w dorosłym życiu. Juliusz Letniowski (odkrycie jesieni w I lidze) powiedział mi, że nie podchodzi do rzutów karnych, ponieważ w czasach juniorskich zmarnował „jedenastkę” i uznał, że inni robią to lepiej. Jak sobie z tym radzić, by dziecko na dorosłe życie nie przenosiło złych wspomnień z dzieciństwa?
Faktem jest, że doświadczenia zdobywane w wieku dziecięcym i młodzieńczym, bardzo często rzutują na sposób funkcjonowania w dojrzalszym okresie życia. I ponowie muszę powtórzyć, że konstruktywne podejście w wychowaniu dziecka poprzez sport, pomoże uniknąć tego typu sytuacji.
Czytała pani biografię Andrea Agassiego?
Tak. Wiem o co pan chce zapytać, ale już na wstępie chciałabym zaznaczyć, że warto – wszelkie biografie, czy innego typu materiały – „przepuszczać” przez filtr własnej wiedzy. Chociaż książka „Open” tak naprawdę przez pryzmat tego, co wydarzyło się po jej wydaniu, pozwala spojrzeć na ten problem z szerszej perspektywy. Mam tutaj na myśli dalsze życie Agassiego, a także jego związek ze Steffi Graf i to, co wspólnie zbudowali.
Andre Agassi mówi dziś wprost, że w jego przypadku nie do końca chodziło o sukces w sporcie – o zwyciężanie. Choć oczywiście jest pozycja, którą osiągnął to swego rodzaju katalizator, który umożliwił mu pewnego rodzaju życie i sposób funkcjonowania. Przede wszystkim głównym przesłaniem tej książki było to, że on nie lubił uprawiać tego sportu. To była duża trudność, ale Agassi sobie z tym poradził, głównie już po zakończeniu sportowej kariery. Ta książka pokazuje również, jak wiele może kosztować sukces w sporcie i jest to ważna lekcja. Spójrzmy na przykład Michaela Phelpsa, który z jednej strony jest najbardziej utytułowanym olimpijczykiem wszech czasów, a jednocześnie, budując swoją legendę, poniósł bardzo duże koszty. Na myśli mam tutaj depresję, uzależnienie i trudności w relacjach. Po kilku latach Phelps stał się jednym z największych orędowników edukacji i pracy w zakresie ochrony zdrowia psychicznego w sporcie.
Od razu nasuwa mi się na myśl Tonya Harding.
Jak najbardziej Tonya Harding, która jest negatywną bohaterką historii z Nancy Kerrigan, także pasuje do tych przykładów. Jej historia pokazuje też między innymi (w skrajny sposób) rolę relacji dziecka z rodzicem i to, w jaki sposób może to kształtować życie.
Trochę porozmawialiśmy o roli rodzica w życiu młodego sportowca. Proszę powiedzieć na koniec, jaki pani zdaniem jest przepis na sukces?
Przede wszystkim na początku trzeba sobie zdefiniować, czym ten sukces tak naprawdę ma być. Czy chodzi o zrobienie kariery i uzyskanie komfortowego statusu ekonomicznego, czy zwycięstwo w jakiś zawodach, czy może wychowanie samodzielnego i szczęśliwego dziecka. Po zdefiniowaniu tego pojęcia należy stosować konstruktywne metody wychowawcze. Rodzic najczęściej jest najważniejszą osobą w życiu każdego sportowca. Zdajemy już sobie sprawę – jako osoby funkcjonujące w sporcie – że przed rodzicem stoi wiele wyzwań na drodze do sukcesu dziecka. Dlatego warto być przede wszystkim blisko dziecka, stworzyć trwałą i bliską relację opartą na zaufaniu, rozmawiać z nim i wspierać je. To najcenniejsza wartość.
Rozmawiał: Bartosz Burzyński
KOMENTARZE DODAJ KOMENTARZ