Stefan Majewski: Za moich czasów były tylko „Biały Miś” i turniej „Dzikich Drużyn”

Jak rozwijał się turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”? Dlaczego ćwierćfinały i półfinały są bardziej emocjonujące od finału na Narodowym? Czy dzieciaki rozpoznają piłkarzy reprezentacji Antoniego Piechniczka? Jakie turnieje młodzieżowe były organizowane 40 lat temu? Czy presja związana z turniejami młodzieżowymi nie jest zbyt duża? Czy trenerzy na Pucharze Tymbarku potrafią dostrzec wielkie talenty? Czy młodzieżowe turnieje powinny być organizowane w większej liczbie? Jak ocenia szanse kadry U-21 na mistrzostwach Europy? Czy obawia się o dyspozycję Dawida Kownackiego? O tym wszystkim opowiada dyrektor sportowy Polskiego Związku Piłki Nożnej, Stefan Majewski.

Stefan Majewski: Za moich czasów były tylko „Biały Miś” i turniej „Dzikich Drużyn”

Jest pan przy Pucharze Tymbarku od początku. Jak ta impreza rozwijała się na przestrzeni lat?

Liczba dzieci i zainteresowanie, które jest zawsze ogromne, świadczą o tym, że Puchar Tymbarku jest bardzo trafioną imprezą. Mam nadzieję, że ten trend nadal będzie się utrzymywał.

Zapadł panu w pamięci jakiś szczególny moment?

W każdym turnieju finałowym jest mnóstwo emocji i pięknych historii do opowiedzenia. Wydaje mi się jednak – na podstawie wielu lat obserwacji – że większe emocje sportowe są w trakcie ćwierćfinałów i półfinałów. Sam występ na Stadionie Narodowym dla wielu dzieciaków jest spełnieniem największych marzeń. Szczerze mówiąc rozumiem ich doskonale, bo proszę mi powiedzieć ilu dzieciaków może zagrać na tym obiekcie? Moim zdaniem rozgrywanie finału na Narodowym jest najlepszą rzeczą, która mogła się temu turniejowi przytrafić.

Ćwierćfinały i półfinały nawet na dużych imprezach zwykle są ciekawsze od finału.

Dokładnie. Zawsze obserwuję dzieciaków po meczu ćwierćfinałowym. Tak naprawdę po tym spotkaniu jeszcze nic nie wiadomo, gdyż trzeba rozegrać półfinał, ale niemal każdemu puszczają emocje. Jedyni płaczą i wiwatują ze szczęścia, a drudzy płaczą ze smutku. A tak właściwie to szlochają, ponieważ przygoda się dla nich skończyła. Serce się kraje, a momentami człowiek nawet nie wie, jak zareagować, pocieszyć.

Najpiękniejsza strona futbolu… Emocje na Pucharze Sołtysa, turnieju dla dzieci, czy Lidze Mistrzów zawsze wśród uczestników są na podobnym poziomie.

Puchar Tymbarku pokazuje, że młodzi ludzie pragną sukcesu. Potrafią podporządkować całe życie piłce nożnej, ponieważ chcą wygrywać. Wpadkę w ćwierćfinale traktują jak porażkę, a to przecież wielki wyczyn. W końcu po drodze wyeliminowali całą masę drużyn.

Oczywiście po czasie emocje mijają, ale proszę mi uwierzyć, że płacz dzieciaków jest niesamowicie autentyczny. Mam wnuków i nawet nie chcę widzieć, co bym przeżywał, gdyby brały udział w Pucharze Tymbarku.

Niesamowite emocje i wielka rywalizacja o finał na Narodowym oznaczają dużą presję. Czy to nie za wcześnie na takie doznania?

Zgadzam się, że jest presja, ale mimo wszystko przeważa radość. Dzieci cieszą się, że mogą zagrać na Narodowym. Ich mecze komentują znani komentatorzy sportowi, cały PZPN, wybitni zawodnicy i selekcjoner pojawiają się na stadionie. Młodzi ludzie grający w piłkę marzą o tym dniu. Mogą się pokazać przed kibicami, a presja po pierwszym gwizdku sędziego idzie w odstawkę. Co tutaj dużo mówić… Najmłodsi chcą uczestniczyć w tak opakowanych turniejach.

Puchar Tymbarku może stanowić wstęp do profesjonalnej kariery?

Bez wątpienia jest to jeden z pierwszych etapów życia, w których coś można wygrać. Każdy z nas tego typu doświadczenie pamięta później całe życie… Generalnie uważam, że Puchar Tymbarku pozwala uwierzyć we własne możliwości. Przykładowo chłopiec albo dziewczynka, którzy zajmą wysokie miejsce na Turnieju, mają prawo pomyśleć, że na profesjonalnym poziomie też będą wygrywać. Zaczną podporządkowywać swoje życie piłce nożnej, ponieważ będą pragnęli czegoś więcej.

Puchar Tymbarku również motywuje do jeszcze cięższej pracy. Dzieciaki wracają do domu, szkoły – niezależnie czy wygrali finał, czy przegrali – i nadal żyją Turniejem przez następne tygodnie. Pojawia się zdrowa zazdrość wśród rówieśników i to wszystko samo się napędza.

Mówił pan, że emocje wśród dzieciaków są bardzo duże, a jak pan odczuwa atmosferę tego wydarzenia?

Emocje dzieciaków zawsze wpływają na dorosłych. I nawet nie trzeba być z nimi spokrewnionym, by serce drgnęło. Proszę sobie wyobrazić, że kilku 10-latków wiwatuje, cieszy się, fetuje, a zaraz obok ich rówieśnicy nie tyle co płaczą, a wręcz szlochają. Sport jest piękny, ponieważ na każdym poziomie chodzi o zwycięstwo.

Zdarza się panu rozmawiać z rodzicami albo dzieciakami w trakcie turnieju?

Oczywiście. Bardzo chętnie rozmawiam z rodzicami i dzieciakami. Czasem ci pierwsi rozpoznają i proszą o autograf, co rozpoczyna całą serię podpisów, ponieważ inni także chcę mieć pamiątkę. Dziecku nie wolno odmówić. Wspominam o tym dlatego, że to bardzo przyjemna sprawa. Człowiek podpisze koszulkę takiemu młodemu człowiekowi, a on na drugi dzień cię mija i mówi z dumą: – „Mam pana podpis”. No jak tutaj się nie uśmiechnąć?

Dzieciaki rozpoznają brązowego medalistę mistrzostw świata?

Niektórzy tak, ale dużo takich osób jednak nie ma. Inna sprawa, że pewnie rozpoznają dlatego, że na początku Turnieju jesteśmy przedstawiani. Zdarzają się także przypadki, iż dzieci same wiedzą kim jestem, ponieważ znają historię polskiego futbolu. Pamiętajmy jednak, że to już jest zupełnie inne pokolenie. Nawet spora rzesza 20-latków, interesujących się piłką nożną, nie bardzo kojarzy reprezentację Antoniego Piechniczka.

Czy Turniej o Puchar Tymbarku pozwala wam realnie ocenić poziom danego zawodnika?

Potencjał widać na pierwszy rzut oka. Kilku zawodników naprawdę gra na najwyższym poziomie. Jeśli nie przytrafią się im kontuzje albo nie zejdą na złą drogą, mają szansę zajść bardzo daleko w futbolu. Puchar Tymbarku pokazał już zresztą, że jego uczestnicy w przyszłości trafiają do renomowanych klubów.

Kariery Piotra Zielińskiego, Arkadiusza Milika i Pauliny Dudek robią wrażenie na każdym dziecku.

Staramy się właśnie pokazywać dzieciom historie tych piłkarzy. Chyba nie ma lepszej motywacji niż przykłady Arka, Piotrka, czy Pauliny. Dodatkowo teraz dzieciaki mogą zagrać na Narodowym, co także – jak słyszę w rozmowach z dziećmi, trenerami, rodzicami – niesamowicie motywuje.

Poziom sportowy na Turnieju rośnie z roku na rok?

Zdecydowanie rośnie. My również w PZPN chcemy, by dzieci grały coraz lepiej. I powiem panu szczerze, że często dzieciaki dają radę. Mają pomysł na mecz, potrafią rozegrać, nie boją się podejmować trudnych decyzji. Naprawdę widać pracę trenerów z młodzieżą. W meczach finałowych nie ma przypadku.

Można coś jeszcze poprawić w Pucharze Tymbarku?

Skomplikowana sprawa (śmiech). Nie chcę powiedzieć, że nic nie można już poprawić, bo już nie raz wprowadzaliśmy różne korekty. Po każdym turnieju wyciągamy wnioski i debatujemy, co można było zrobić lepiej. Generalnie jednak wydaje mi się, że ten Turniej jest naprawdę bardzo dobrze zorganizowany.

Zbigniew Boniek uważa, że najlepszą kuźnią piłkarskich talentów jest podwórko. Podziela pan opinię prezesa?

Na pewno tak było. Piłkarze z mojego pokolenia i ja także graliśmy w piłkę na małych, betonowych boiskach, co wpływano na poziom wyszkolenia technicznego. Dziś takich boisk już nie ma. Inna sprawa, że kiedyś w piłkę grało się na każdej przerwie, po szkole, po treningu. Cały czas graliśmy. Owszem, zmieniły się metody treningowe, ale także mentalność ludzi. I to jest główną przyczyną tego, że wielu szybko rezygnuje. Brakuje charyzmy i charakteru, którą kiedyś mieli młodzi ludzie.

Rodzice zawiozą na trening. Rodzice spakują torbę na trening. Rodzice odbiorą z treningu. Trudno zbudować charakter dziecka w taki sposób. Choć nie ukrywam, że rozumiem też rodziców.

Dokładnie. Akurat ja sam chodziłem na treningi i radziłem sobie ze wszystkim. Pamiętajmy jednak, że czasy się zmieniły. Rodzice troszczą się o swoje dzieci, co nie może dziwić. Ba, sam mam wnuków i nie wyobrażam sobie, by nie opiekować się nimi w ten sposób.

Za pana czasów brakowało turniejów młodzieżowych?

Oczywiście. Jedyne tego typu imprezy, które pamiętam z czasów młodzieńczych, to turniej „Dzikich Drużyn” – rozgrywany latem. Zimą natomiast był „Biały Miś”. Może mi coś jeszcze umknęło, ale wydaje mi się, że występowałem tylko w tych dwóch turniejach.

Wówczas było za mało turniejów młodzieżowych, a teraz nie jest za dużo?

Każdy turniej jest pożyteczny, ponieważ skupia ogromną liczbę dzieci, które uczą się walki. Pamiętajmy o tym, że sport nie jest tylko wychowaniem fizycznym. Futbol przede wszystkim uczy pracy w grupie, a także radzenia sobie z porażkami i zwycięstwami. Takie lekcje przydają się każdemu człowiekowi, a zwłaszcza dzieciom. Doświadczenia sportowe z młodzieńczych lat można przekuć na wiele aspektów życia. Reasumując, jestem dużym zwolennikiem turniejów dla młodzieży. Róbmy ich jak najwięcej, bo na pewno nikomu nie zaszkodzą, a mogą tylko pomóc.

Jak pan ocenia rywali grupowych reprezentacji U-21 na tegorocznych mistrzostwach Europy?

Jak spojrzymy na historię mistrzostw młodzieżowych, nie zawsze Hiszpania wygrywała w ostatnich latach. Mówi się jednak, że mają najlepszą młodzież. Kiedyś tak było z Holandią. Młodzieżowe mistrzostwa Europy czy świata rządzą się innymi prawami. Kadra Czesia Michniewicza zmierzy się z topowymi reprezentacjami, których zawodnicy grają w najlepszych klubach świata, ale akurat na młodzieżowych mistrzostwach, to nie zawsze jest decydujące. Owszem, będzie trudno wygrać z Hiszpanią, Belgią, czy Włochami, ale na Euro U-21 naprawdę trudno przewidzieć ostateczne rozstrzygnięcia.

Czyli nie był pan specjalnie zaskoczony, że ograliśmy w barażach Portugalię?

Przede wszystkim byłem dumny. Bałem się jak każdy, że możemy nie przeskoczyć Portugalczyków. Potwierdziło się jednak, że nie indywidualności, a taktyka jest kluczowa na tym poziomie. Czesiek doskonale ustawił drużynę i udało się awansować. Oczywiście brawa dla niego, ale także dla chłopaków, którzy pokazali na boisku, że potrafią grać w piłkę.

Może dobrze się stało, że awansowaliśmy w barażu po wygranej z Portugalią, a nie bezpośrednio z grupy?

Z perspektywy czasu na pewno, ponieważ zespół uwierzył w siebie po wygraniu z Portugalią. W grupie zagramy właśnie z reprezentacjami pokroju Portugalczyków, dlatego przyda się doświadczenie zebrane w barażu.

Mamy szansę wyjść z grupy?

Jeśli ktoś tam jedzie i uważa, że nie ma szans wyjść z grupy, niech wraca do domu. Musimy wierzyć we własne możliwości, bo czasami nam tego brakuje. Pokonaliśmy przecież już Danię, Portugalię, a więc coś potrafimy. Czas więc zacząć wierzyć w sukces na samym turnieju. Oczywiście nie chodzi mi tutaj o lekceważenie przeciwników, ale o wiarę we własne możliwości.

Kluczowe może być ogranie naszych zawodników. Muszą grać w klubach, żeby być w dobrej formie, a z tym niestety jest różnie w ostatnim czasie.

Gdy selekcjoner robi powołania – obojętnie jakiej reprezentacji – zawsze stawia sobie pytanie: – Czy biorę tych zawodników, którzy wszystko grają, czy biorę najlepszych w moim przekonaniu? Pamiętajmy też, że turnieje młodzieżowe rządzą się swoimi prawami. Tutaj częściej zdarzają się niespodzianki niż w futbolu dorosłym.

Obawia się pan o klubową sytuację Dawida Kownackiego?

Uważam, że Dawid wie, co robi. Podjął decyzję i teraz musi kontynuować swój plan. Jasne, malutki niepokój mam, ale wydaje mi się, że wszystko skończy się dobrze.

Dla PZPN ważniejszy jest mundial U-20 czy Euro U-21?

Nie ma czegoś takiego. Proszę wziąć swoje dzieci i powiedzieć jednemu, że jest ważniejsze od drugiego. Zrobiłby pan coś takiego? Przede wszystkim chodzi o to, żeby zawodnicy wyciągnęli z tych turniejów jak najwięcej dobrego dla swoich karier.

Organizacja mundialu idzie pełną parą?

Proszę mi wierzyć, że UEFA była bardzo zadowolona z organizacji poprzednich imprez w Polsce. Jestem przekonany, że to samo powie nam FIFA po mundialu. PZPN potrafił organizować takie imprezy i teraz też poradzimy sobie z organizacją. Zawodnicy natomiast, jak zagrają na swoim poziomie, także dadzą radę.

Rozmawiał: Bartosz Burzyński

fot. FotoPyk