Sebastian Mila: W latach młodzieńczych nigdy nie kalkulowałem

Jakie turnieje młodzieżowe były rozgrywane w jego czasach? Jak ważny był dla niego sukces w  „Gothia Cup”? Czy szwedzki turniej był wstępem do późniejszych sukcesów w kadrach młodzieżowych? Czy żałuje, że w jego czasach nie było Pucharu Tymbarku? Jak wspomina finał województwa Pomorskiego w turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”? Czy stracił dzieciństwo przez trenowanie piłki nożnej? Czy chciałby, żeby jego syn był piłkarzem? Czy jego córkę ciągnie do sportu? Jak wspomina mistrzostwa Europy U-16 i U-18 w latach 1999 i 2001? Czym zaimponował mu 16-letni Mikel Arteta? Kto miał największe papiery na granie w jego roczniku? Kiedy zaczął pić alkohol? Czy obawia się o formę Dawida Kownackiego na mistrzostwach Europy? O tym wszystkim i nie tylko opowiedział Sebastian Mila. Zapraszamy. 

Sebastian Mila: W latach młodzieńczych nigdy nie kalkulowałem

Stefan Majewski powiedział mi niedawno, że w jego czasach z turniejów młodzieżowych były tylko „Biały Miś” i „Turniej Dzikich Drużyn”, a jak było za twoich czasów?

Było tego trochę więcej. Pamiętam przede wszystkim „Syrenkę” w Warszawie i sporo zagranicznych rozgrywek.

Zagranicznych turniejów było więcej niż krajowych?

Wydaje mi się, że mogło być ich więcej. Bardzo dobrze pamiętam „Gothia Cup”, który udało nam się wygrać z Lechią Gdańsk. Ten turniej był wówczas bardzo prestiżowy, ponieważ brało w nim udział kilkaset drużyn. Z tego co sprawdzaliśmy z chłopakami, grał w nim wtedy Zlatan Ibrahimović.

Wówczas takich rozgrywek było zbyt mało?

Turniejów nigdy nie jest za dużo. Przede wszystkim dzieciaki mogą w nich wygrywać nagrody. Pamiętam również, że zawsze była duża rywalizacja w różnych klasyfikacjach indywidualnych. Mam tutaj na myśli króla strzelców, najlepszego bramkarza itd. Generalnie turnieje są niesamowitym przeżyciem, ponieważ nie rozgrywa się ich zbyt często. Pamiętam się o nich bardzo długi czas. Ba, czasami nawet całe życie.

Żałujesz, że za twoich czasów, nie było takiego turnieju, jak „Z Podwórka na Stadion”?

Żałuję niesamowicie, ponieważ podoba mi się Puchar Tymbarku. Nie ma nic lepszego niż zdrowa i czysta rywalizacja pomiędzy najmłodszymi adeptami piłki nożnej. Na twarzach dzieciaków wypisana jest rywalizacja, poświęcenie, sportowa złość… Tak naprawdę młodzi ludzie przeżywają swoje mecze z taką samą intensywnością, jak profesjonalni zawodnicy.

Dwa lata temu byłeś na wojewódzkim finale Pucharu Tymbarku w Gdańsku. Jak wspominasz tamten turniej?

Szczerze mówiąc nie mogłem spędzić całego dnia na turnieju, ponieważ miałem inne obowiązki. Zobaczyłem jednak sporo spotkań i nie zawiodłem się w najmniejszym stopniu. Uwielbiam oglądać rywalizację dzieciaków, gdyż po nich widać, że grają o marzenia. Nie odpuszczają w żadnej sytuacji. Każdy młody piłkarz ma w sobie miłość do tego sportu. Później niestety wielu chłopaków zatraca gdzieś uczucie do futbolu. Wychodzą na boisko, bo muszą, a nie dlatego, że uwielbiają rozgrywać mecze.

Puchar Tymbarku uświadamia mnie również w tym, że dzieci mają marzenia. Najmłodsi mogą w siebie uwierzyć. Taki młody człowiek myśli sobie, że jeśli tutaj wygrywa, to czemu miałby tego nie powtórzyć w dorosłym futbolu? Mam nadzieję, że doczekamy się czasów, gdy tego typu inicjatyw będzie jeszcze więcej, bo z całą pewnością są potrzebne.

Finały na Narodowym, gwiazdy polskiego futbolu, ludzie z PZPN, znani komentatorzy. Czy dla tych dzieciaków, to jednak nie za duża presja?

Wydaje mi się, że to dla dzieciaków jest nagroda. Turniej „Gothia Cup”, o którym wspomniałem, był dla mnie czymś w rodzaju Pucharu Tymbarku. Wszystkie mecze były rozgrywane w Goteborgu. Co prawda graliśmy w różnych częściach miasta, ale finał odbył się na stadionie Ullevi. Tamten dzień był dla mniej wyjątkowy i nie zapomnę go już nigdy. Właśnie dlatego wydaje mi się, że presja na Tymbarku, owszem jest, ale więcej w tym wszystkim radości. Dzieciaki pragną takich turniejów, gdyż spełniają na nich swoje marzenia. Zwycięzcy płaczą, przegrani płaczą, ale na koniec wszyscy wracają do domu z bagażem pięknych wspomnień. A za rok dążą do tego, by znowu to przeżyć.

„Gothia Cup” była wstępem do późniejszych sukcesów w kadrach młodzieżowych?

Oczywiście. Na turnieju w Szwecji na pewno byli trener Michał Globisz, a także Karol Piątek, Łukasz Bednarek, Łukasz Mierzejewski. Łukasz Nawotczyński i Wojciech Łobodziński. Generalnie było sporo osób z tego złotego rocznika. Poza tym był o rok starszy Piotrek Zagórski, ponieważ w „Gothia Cup”można było mieć dwóch albo trzech starszych zawodników.

Organizacyjnie było wszystko na najwyższym poziomie?

Grała tam cała masa drużyn, a wszystko odbywało się bardzo sprawnie. Mieszkaliśmy w szkole w jednej klasie. Każdy miał swój materac i praktycznie cały czas byliśmy razem, co bardzo nam odpowiadało. Poza tym byliśmy w innym kraju, człowiek nauczył się trochę samodzielności.

Wówczas nic nie miało dla nas znaczenia. Mogłoby nie być wody, a podejrzewam, że nie bardzo bylibyśmy tym przejęci. Każdy interesował się tylko turniejem. Do dziś często wspominam nasz występ w „Gothia Cup”.

Zdarza się czasami tak, że piłkarz za młodu nie strzeli rzutu karnego w ważnym meczu, a później przekłada to na dorosły futbol. Nie chce podchodzić do „jedenastek”, ponieważ obawia się, że znowu spudłuje. Miałeś takie albo podobne doznania?

W latach młodzieńczych nigdy nie kalkulowałem. Później starałem się utrzymać ten stan jak najdłużej, co chyba mi się udało. Zawsze podchodziłem do piłki tak, żeby się nią cieszyć. Jeśli radość ucieknie, nie będziesz grał tak dobrze, jak faktycznie potrafisz.

Co było dla ciebie najtrudniejsze, gdy byłeś dzieckiem, w trenowaniu piłki nożnej?

Najbardziej brakowało mi normalnego dzieciństwa. Dzieciaki wychodziły pobawić się na podwórku, a ja musiałem jechać na trening. Jak były ferie zimowe – dzieci jechały na wycieczkę, a ja jechałem na obóz. Po powrocie do szkoły koledzy opowiadali o feriach, a ja siedziałem gdzieś z boku, ponieważ mnie tam z nimi nie było. Każde wakacje polegały na obozach. Nawet po szkole w piątek wszyscy szli grać w piłkę na podwórku, a ja nie szedłem, bo w sobotę miałem mecz. Już wtedy zacząłem do piłki podchodzić dość profesjonalnie, co akurat później mi bardzo pomogło.

Generalnie przez piłkę nie miałem kolegów w szkole czy na podwórku, ponieważ nigdy mnie nie było. Trudno było kumplować się z nimi, gdyż prowadziłem inne życie. Na początku nie mogłem się z tym pogodzić, ale później zrozumiałem, że tak musi być. Kochałem piłkę nożną, a to wszystko rekompensowało.

Jak byłeś już nastolatkiem, brakowało imprez?

Tego właśnie mi nie brakowało. Pewnie dlatego że bardzo późno sięgnąłem po alkohol. Pierwszy raz napiłem się chyba około 20 roku życia. Tak więc jak ktoś zapraszał na piwo albo zakrapianą imprezę, nie miałem problemu odmówić.

Gdybyś miał syna, chciałbyś żeby grał w piłkę?

Zawsze się śmieje, że jakbym wiedział, że będzie miał podobnie do mnie, to bym chciał. Nawet nie chodzi o to, żeby miał tak super jak Robert Lewandowski, Wojtek Szczęsny, czy Krzysiek Piątek. Gdyby jednak poświęcił dzieciństwo i wiele innych rzeczy, a miałby gorzej ode mnie, to absolutnie bym nie chciał, żeby został piłkarzem.

Trenowanie piłki nożnej polega na początku głównie na wyrzeczeniach. Po części trzeba również zrezygnować z edukacji, bo masz mniej czasu. Mam wielu kolegów, którzy musieli w pewnym momencie zrezygnować z futbolu, żeby udać się do innej pracy i zapewnić rodzinie byt. Owszem, sukces na koniec fajnie wygląda, ale on jest okupiony wieloma wyrzeczeniami i ryzykiem. Często jest tak, że ciężka praca nie wystarcza, by dojść na taki poziom, który gwarantuje dobre życie.

W futbolu jest tak, że na jeden sukces przypada tysiąc grobów.

Dokładnie! Wiele osób kochało piłkę i trenowało, a ostatecznie nic z tego nie miało. W telewizji widzimy tylko tych, którym udało się osiągnąć sukces. Zazdrościmy im często, a to bardzo złudne. W tym sporcie po drodze musi wydarzyć się wiele rzeczy, by ostatecznie dojść na zadowalający poziom.

Twoją córkę ciągnie do sportu?

Ma dryg do sportu, ale bzika na punkcie konkretnej dyscypliny raczej nie ma. Ostatnio była na obozie karate i wróciła zadowolona. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale ciśnienia nie mam, żeby zaczęła coś trenować. Generalnie żona nad tym czuwa, a ona akurat bardzo przeżyła moją karierę, więc drugi raz nie chciałaby chyba tego przeżywać.

Czasy Bałtyku i Gwardii Koszalin dobrze wspominasz?

Bardzo miło wspominam, ponieważ wtedy tak naprawdę zacząłem profesjonalnie grać w piłkę. Miałem jakąś przynależność grupową, co było fajnym uczuciem. Szedłeś grać na podwórko i mówiłeś, że grasz w Bałtyku. Od razu byłeś szychą na boisku (śmiech). Inna sprawa, że wtedy pierwszy raz dostałem koszulkę klubową, dres. Ba, na treningach graliśmy na bramki, na których były założone siatki. Uwierz mi, że dla młodego chłopaka w tamtych czasach, to była naprawdę duża sprawa.

Kibice pamiętają cię przede wszystkim z gola strzelonego przeciwko Niemcom, a jesteś przecież wicemistrzem Europy U-16 z 1999 roku i mistrzem Europy U-18 z 2001 roku. Masz jakieś szczególnie wspomnienia z tamtych turniejów?

Szczególnie w pamięć zapadł mi Mikel Arteta, który na stołówce brał lód do ust i wypluwał sobie na nogę, żeby później nim żonglować. Zawsze jak go widzę na ławce trenerskiej Manchesteru City, przypominam sobie jego popisy na stołówce. Inna sprawa, że gość przez tyle lat nic się nie zmienił. Wygląda niemal identycznie. Cóż, wtedy zazdrościłem mu umiejętności, a teraz tego, jak się starzeje (śmiech).

Rozgromienie Hiszpanów w 2001 roku traktowaliście jako zemstę za 1999 roku, gdy zdecydowanie z nimi przegraliście w finale?

Na mistrzostwach Europy U-16 nie mieliśmy z nimi żadnych szans. Byli od nas lepsi w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Tym bardziej baliśmy się trochę, gdy trafiliśmy na nich dwa lata później. Po chwili ogarnęliśmy się jednak i chcieliśmy pokazać, że nie próżnowaliśmy przez ostatnie dwa lata. Ostatecznie udało nam się wygrać 4:1, ale szczerze mówiąc, to był bardzo trudny mecz.

Uproszczając wygląda to tak, że w dwa lata nauczyliście się grać w piłkę. Nie wydarzyło się w tym czasie nic szczególnego, co wpłynęło na wasz progres?

Wydaje mi się, że Szkoły Mistrzostwa Sportowego miały duży wpływ na nasze sukcesy. Takie placówki zostały otwarte w Łodzi, Gdańsku, Krakowie, Wrocławiu i Katowicach. Dla mnie ta szkoła była zbawienna, ponieważ wszystko było fajnie zorganizowane. Mój plan dnia, gdy miałem 15 lat wyglądał tak: śniadanie, szkoła, trening, kąpiel i obiad, trening, odrabianie lekcji, kolacja, kąpiel i spanie. Właśnie tak powinien wyglądać dzień młodego sportowca. Na dalszych etapach kariery nawyki wyniesione z tamtego okresu bardzo mi pomogły. Nie miałem problemu z przystosowaniem się do diety albo reżimu treningowego, ponieważ to było dla mnie normalne.

Kto miał największe papiery na granie z tamtych drużyn U-16 i U-18?

Przede wszystkim Rafał Grzelak, który był niesamowicie utalentowany. Przewyższał nas wszystkich o głowę. Zaraz po Rafale był Łukasz Nawotczyński, który był niezwykle szybki i wytrzymały, a do tego świetnie grał obiema nogami i głową. Łukasz miał wszystkie cechy, by zrobić wielką karierę. Wymieniłbym jeszcze Darka Zawadzkiego, Łukasza Madeja i Tomka Kuszczaka oczywiście, który zrobił dużą karierę.

A jak było z tobą?

Szczerze? Od chłopaków, których wymieniłem byłem pięć razy słabszy. Tak naprawdę dopiero po przyjeździe do Gdańska zacząłem się rozwijać.

Czyli wychodzi na to, że młodzieżowe turnieje nie są najlepszą weryfikacją. Najbardziej uzdolnieni zawodnicy wielkiej kariery nie zrobili, a ty sobie poradziłeś. Nie powinniśmy więc przykładać dużej wagi do młodzieżowych mistrzostw świata i Europy?

Niestety nikt nie posiada złotego klucza. Na świecie jest bardzo mało ludzi, który ocenę potencjału mają tak dobrą, że są w stanie przewidzieć rozwój wszystkich młodych chłopaków. Gdybyś potrafił dobrze oceniać potencjał graczy, zarabiałbyś dziś miliony. To jest szalenie trudne zadanie, z którym radzi sobie niewiele osób. Oczywiście najzdolniejszych młodych reprezentantów U-20 czy U-21 trzeba pielęgnować i rozwijać, ale nie zawsze będzie tak, że oni zrobią karierę. Naprawdę są różne przypadki, bo Messi czy Neymar od razu zostali zauważeni, ale Lewandowski już nie do końca. Na świecie jest mnóstwo piłkarzy, którzy od razu nie zostali dostrzeżeni przez odpowiednie osoby. Często jest tak, że młody piłkarz ma w sobie nietuzinkowe cechy, ale tego nie widać gołym okiem, gdy ma 15 czy 16 lat.

Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że w tym wieku często byłem najsłabszy. Później jednak trenujesz i zaczynasz się rozwijać coraz szybciej. Cały czas powtarzam, żeby się nie zniechęcać, bo talent może eksplodować albo zostać dostrzeżony dopiero po kilku latach treningów.

Byłeś zdziwiony, że reprezentacja Polski U-21 ograła Portugalię w barażu?

Oczywiście. Tym bardziej że pierwszy mecz przegraliśmy. Ostatecznie jednak się udało, a to pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych. Chłopaki się wsparli, poczuli krew i dali radę. Niesamowita sprawa z tym awansem, bo powiem szczerze, że naprawdę nie sądziłem, iż awansujemy. Obym mylił się w takich kwestiach znacznie częściej (śmiech).

Pod względem taktycznym w drugim meczu zagraliśmy wzorcowo?

Trener Michniewicz kocha futbol i żyje nim niemal cały czas. Jest doskonałym taktykiem, co najlepiej było widać w meczach z Danią. Gdy wcześniej oglądałem spotkania Duńczyków, imponowali mi techniką. Naprawdę bardzo mi się podobali, ale w meczu z nami niewiele mogli, ponieważ trener Michniewicz dobrał taktykę, którą wytrąciła ich wszystkie atuty.

Jak oceniasz nasze szanse na wyjście z grupy?

Przed meczem z Portugalią mówiłem, że nie mamy szans, więc teraz powiem tak samo – nie wyjdziemy z grupy. Niech to będzie dobry omen dla chłopaków. Na pewno będę oglądał wszystkie mecze i mocno kibicował, bo nasi chłopcy zasłużyli na ten doping.

Obawiasz się o formę Dawida Kownackiego?

Dobrze, że Dawid zmienił klub. Nie ma się co dziwić, że tak postąpił. Wiedział najlepiej, że jego szansę na grę w Sampdorii były niewielkie, dlatego wziął sprawy w swoje ręce. Wszystko to świadczy o tym, że bardzo dojrzał w ostatnich latach. Jestem zadowolony, że reprezentacja U-21 ma właśnie takiego kapitana. Gratuluję mu podejścia i życzę powodzenia w Fortunie Duesseldorf.

Fortuna jest dobrym kierunkiem dla Kownackiego?

Akurat uważam, że Bundesliga nie do końca jest dobrym kierunkiem dla Kownasia. Z drugiej strony Dawid był teraz pod ścianą i raczej nie przebierał w ofertach. Najważniejsze jednak, że zmienił klub i rozpocznie rundę wiosenną z czystą głową.

Co jako doświadczony kolega doradziłbyś naszym reprezentantom ?

Zawsze niech patrzą na lepszych od siebie, a jak już będą tacy jak oni, niech znowu szukają lepszych od siebie. Takie coś napędza do wejścia na sam szczyt. Mam też nadzieję, że szlak przetarty przez Roberta Lewandowskiego spowoduje, że coraz większa liczba naszych rodaków będzie grała w silnych europejskich klubach.

Rozmawiał: Bartosz Burzyński 

Fot. FotoPyk