Pasja ważniejsza od emerytury. Praca z dziećmi i dla dzieci!

Pomimo ponad 50 lat w zawodzie, każdy kolejny dzień pracy pan Edward Tasior zaczyna pełen werwy i energii. No i pasji, bez której nie byłoby tego wywiadu. Na Dolnym Śląsku jest rekordzistą. Uczestniczył we wszystkich 19 finałach Turnieju „Z Podwórka Na Stadion O Puchar Tymbarku”, pojechał też na Narodowy.

Pasja ważniejsza od emerytury. Praca z dziećmi i dla dzieci!

Dla większości trenerów i organizatorów wojewódzkiego finału Turnieju „Z Podwórka Na Stadion O Puchar Tymbarku” w Dzierżoniowie nie jest pan postacią anonimową.

– Już ponad pięćdziesiąt lat działam jako trener, a o Puchar Tymbarku walczę od samego początku. Trudno więc mnie nie kojarzyć, jak co chwilę na poszczególnych turniejach widzimy się z innymi szkoleniowcami.

Pisze pan historię…

– Startuję od początku istnienia turnieju. Przeważnie w kategoriach dziewcząt.

19 występów w wojewódzkich finałach Turnieju „Z Podwórka Na Stadion O Puchar Tymbarku” to na Dolnym Śląsku rekord.

– Jeśli ktoś pyta, to tak, chyba jestem rekordzistą na Dolnym Śląsku. Występowałem w każdej edycji na poziomie województwa.

Gdzie to wszystko się zaczęło?

– Moja kariera zaczęła się od gry w piłkę. Grałem w MKS-ie Orzeł Lubawka, a później przeniosłem się do Miszkowic. Tam jestem już pięćdziesiąty rok. Moja działalność opiera się na szkoleniu dziewczynek.

Ilu mieszkańców liczą Miszkowice?

– W Miszkowicach żyje około 480 mieszkańców. Więcej na pewno nie. To się jednak zmienia, bo ludzie uciekają z miast i osiedlają się u nas. Rotacja jest nieustanna.

Trudno stworzyć zespół dziewcząt w tak małej miejscowości?

– Naturalnie. My skupiamy jednak sześć wiosek gminy Lubawka. To takie zakole, poza Miszkowicami mamy Jarkowice, Opawa, Niedamirów, Paczyn i Paprotki.

No to faktycznie, wybór jest nieco większy.

– Ale niestety wielu uczniów nie ma zamiłowania do gry w piłkę nożną. Trzeba manewrować i rozmawiać z dziećmi. Nastawić je na sport. Piłka nożna to bardzo przyjemna rzecz i to trzeba im wpajać. Trochę jest to utrudnione.

Jak pan więc wpaja pasję do futbolu?

– Kilkakrotnie trzeba rozmawiać z dziećmi, zaprosić je na boisko, pokazać, jak wygląda całokształt przygotowań do kolejnych turniejów. To kosztuje trochę zachodu i mobilizacji trenera, ale największą nagrodą jest, gdy dziecko chce zacząć z nami kopać.

Jakie ma pan na to sposoby?

– (śmiech) Z roku na rok to postępuje. Przychodzi dziewczynka i mówi „Kasia gra w piłkę, czy ja też mogę”? Oczywiście, dlaczego nie?! „Pojeździsz z nami po kraju, zapraszam”. Dzieci same rozmawiają ze sobą, a ja potem muszę im pokazać, że sport to duża przyjemność.

Pracuje pan też w szkole?

– Przez 30 lat pracowałem w zakładach wyrobów azbestowych. Ale w szkole uczy moja córka i ona mi pomaga. W 2016 roku w rozgrywkach o Puchar Tymbarku uczestniczyła prawie cała jej klasa.

Czyli ma pan dobrego asystenta w rodzinie.

– Naturalnie. Papierkowej roboty jest sporo, więc w dużym stopniu angażuje się w to moja córka. Ma też smykałkę do sportu.

Ile razy w tygodniu trenujecie? Córka aplikuje najmłodszym dodatkowe jednostki w trakcie lekcji wuefu?

– Nie, nie. Treningi piłkarskie odbywają się dwa razy w tygodniu. Ćwiczymy po dwie godziny, w dwóch kategoriach wiekowych. U8 trenuje z U10, na każdym treningu mam po 20-25 zawodniczek. Jest z kim pracować.

Ponadto macie też sekcje chłopców.

– Tak, ale tylko w kategoriach U10 i U8, tym starszym już się nie chce grać w piłkę (śmiech).

Dlaczego woli pan pracę z dziewczynkami?

– Jednakowo traktuję pracę z dziewczynkami i chłopcami, to nie chodzi o to, że wolę te pierwsze. Ale one są bardziej zaangażowane. Są ambitne, chcą coś pokazać, chcą się czegoś nauczyć. Chcą poznać świat, nowe koleżanki z innych miejscowości. To sprawia im większą radość, a z chłopcami bywa różnie.

Dominujecie w swoim regionie.

– To prawda. Jeżeli chodzi o powiat kamiennogórski, to wśród dziewcząt istnieją tylko Miszkowice. Utalentowane dzieci z Lubawki, z Kamiennej Góry – ciągną do mnie. Pytają czy mogą dołączyć do drużyny – oczywiście. Jeśli mają ochotę troszkę pobiegać za piłką, nabyć pewności siebie, nie ma sprawy. Nikomu drogi nie grodzę! Mam satysfakcję, gdy jest więcej dzieci. Jedno drugie też mobilizuje.

Udało się wam nawet zajść do finałów ogólnopolskich. To olbrzymi sukces!

– Tak, w 2016 roku byliśmy w Warszawie. W kategorii dziewcząt U10 awansowaliśmy, wygraliśmy dolnośląski finał. Bardzo przyjemne wspomnienia. Nie tylko dla mnie, bo dziewczyny wspominają ten turniej do dziś. Chcę zaszczepić najmłodszym bakcyla, żeby jak najwięcej z nich pojeździło w swoim życiu po świecie.

Mówił pan o wspomnieniach dziewczyn, a jak pańskie wspomnienia dot. Turnieju „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Bardzo sympatyczne. Jeżeli chodzi o udział w tym turnieju, ręce składają się do oklasków. Piękna impreza, dzieciaki mają frajdę, wspomnienia. To zostaje na lata.  Przez dwa miesiące ten finał mieliśmy przed oczami wszyscy. Proszę sobie wyobrazić dziewczynki 9-letnie, a trzy w wieku 8 lat, które widzą tyle zespołów, taki stadion. Ich min nie zapomnę nigdy.

Obserwuje pan poziom rozgrywek od wielu lat, jak go pan ocenia?

– Kiedy zaczynaliśmy, zespołów dziewczęcych było po 5-6. Z roku na rok coraz więcej szkół angażuje się w turniej. Puchar Tymbarku to największe wydarzenie w Europie. Organizacja i moja ocena tego turnieju są jak najbardziej pozytywne. Trzeba go chwalić. Oby trwał jak najdłużej. Do końca świata i o jeden dzień dłużej! (śmiech)

Pewnie chcieliście w tym roku powtórzyć sukces z 2016?

– Oczywiście, wszystkie, które były w Warszawie, podkreślały, jak bardzo chciałyby pojechać do stolicy po raz kolejny. „Grajcie i wygrajcie” – mówiłem im. W grupie wszystkie przeciwniczki rozgromiliśmy po 8-9 do zera. W ćwierćfinale niestety odpadliśmy z Lechią Dzierżoniów. Trochę na własne życzenie, ale taki jest przecież sport. Piłka nożna to gra błędów. Popłakały, oczy przepłukały i za tydzień jedziemy do Wałbrzycha na kolejny turniej.

Może się pan pochwalić jakimiś uznanymi wychowankami?

– Już w latach 80-tych zabierają nam dziewczynki. Graliśmy w drugiej lidze kobiet, do pierwszej ligi trafiły kiedyś trzy dziewczynki do AZS-u Wrocław. Teraz regularnie moje wychowanki trafiają do Wałbrzycha.

To dla nich również kolejny krok w rozwoju.

– Tak, nikomu nie stawiam przeszkód. Chcą iść wyżej, niech idą. Dzięki sponsorom takim jak Gambit Lubawka, gdzie przez wiele lat pracowałem, Nadleśnictwo Kamienna Góra, z którego nadleśniczego dzieci reprezentowały barwy Dragona czy Starostwu Kamiennogórskiemu, którym z tego miejsca chciałbym podziękować za wsparcie sportu najmłodszych w Miszkowicach, funkcjonujemy. Jeździmy na największe turnieje w kraju, jest tego sporo. Wiele fantastycznych przeżyć i przygód moje podopieczne mogą doświadczać dzięki wsparciu lokalnej społeczności. A te najlepsze – niech się rozwijają również piłkarsko i przeskakują na wyższe szczeble.

Na emeryturę się pan nie wybiera?

– Ja jestem na emeryturze już dawno…

Ale chodziło mi o emeryturę piłkarską!

– (śmiech) Ja jestem w domu gościem. Dopóki jednak zdrowie mi będzie służyć, a dzieci będą chętne, będę pracował dla nich. Moje motto to „praca z dziećmi i dla dzieci”. To moje motto na dziś, na jutro, na pojutrze. Do końca świata i o jeden dzień dłużej!

Rozmawiał PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. Facebook