Ach, co to był za stadion!

6 czerwca 1973 roku. Na stadionie ponad 90000 osób, według naocznych świadków nie było wówczas, gdzie włożyć szpilki. Do Chorzowa przyjeżdżają Anglicy, Mistrzowie Świata z 1966 roku. Po porażce z Walią w pierwszym meczu eliminacyjnym do mundialu 1974 nasza sytuacja była ciężka. Nie było wyjścia, Polacy musieli pokonać „Synów Albionu”. Robert Gadocha w 7., Włodzimierz Lubański w 47. minucie i wygrywamy 2:0. Angielska prasa następnego dnia określa ten stadion mianem „Kotła Czarownic”. To był tylko jeden z wielkich meczów Biało-czerwonych w Chorzowie. Zapraszamy na reportaż ze Stadionu Śląskiego!

Ach, co to był za stadion!

Rozpocznijmy może od historii. Plany budowy wielkiego obiektu na Śląsku sięgają czasów międzywojennych. W 1939 roku Adam Kocura ówczesny prezydent Katowic przygotował projekt obiektu. Jako wzorzec postawił sobie Stadion Olimpijski w Berlinie, lecz owa koncepcja nie doszła do skutku.

Decyzja o budowie Stadionu Śląskiego zapadła ponad 10 lat później. Projektantem był Juliusz Brzuchowski, a za kierowaniem nad budową czuwał Wiktor Pede. Budowa największego w kraju stadionu pociągała za sobą ogromne koszty. Inwestycje wsparły kluby z okręgu katowickiego, ale też szukano osób, które pracowałaby za darmo. Na ówczesne czasy koszty budowy stadionu oscylowały w granicach 1.500.000 złotych.

Równocześnie niemal 300 kilometrów dalej powstawał kolejny wielki obiekt w Polsce. W Warszawie budowano bowiem wówczas Stadion Dziesięciolecia, który działał przez niemal pół wieku, a zamknięto go przed jedenastoma laty.

Wracając do Chorzowa, budowę obiektu ukończono latem 1956 roku, a oficjalna inauguracja nastąpiła 22 lipca w dzień najważniejszego święta państwowego w Polsce Ludowej. Zmierzyliśmy się wówczas towarzysko z NRD, a na otwarcie stadionu przyszła ogromna rzesza kibiców. W swoim mieście mógł zagrać Ryszard Wyrobek, który był wówczas piłkarzem Ruchu Chorzów. Ze znanych piłkarzy nie zabrakło także legendy Legii Warszawy, Lucjana Brychczego.

Debiut Polaków na Stadionie Śląskim był dosyć gorzki. Ulegliśmy naszym zachodnim rywalom 0:2, a tutaj możecie zobaczyć skrót tego spotkania.

Określenie „stutysięcznik” dla tego obiektu nie pojawiło się z przypadku. Oficjalnie obiekt mógł pomieścić 87000 osób, ale wielokrotnie było ich zdecydowanie więcej. Rekord frekwencji padł podczas meczu w ramach Pucharu Europy Mistrzów Krajowych, czyli ówczesnej Ligi Mistrzów. Na spotkanie Górnika Zabrze z Austrią Wiedeń przyszło 120.000 kibiców. Choć z czego słyszałem i tak ta liczba może być zaniżona. Dla porównania na ostatnim El Clasico widzów było dokładnie 78921. W późniejszym czasie zakazywano tak wielkiej publiczności, z powodów bezpieczeństwa.

Chorzów gościł w swojej historii wiele znakomitych zespołów. Była tutaj m.in. Barcelona, Real Madryt, Manchester United, Bayern Monachium, Inter Mediolan, AS Roma, Manchester City i wiele innych znakomitych zespołów. Ówcześni kibice, mówiąc potocznie mieli wówczas „farta”.

Stadion Śląski z zewnątrz nie robi takiego wrażenia jak wewnątrz. Położony jest wzdłuż drogi z Chorzowa do Katowic, prawie na granicy obu miast. Wchodząc na obiekt, trzeba przejść przez długi tunel, z którym związane są różne legendy. Mówiąc szczerze, to większość miejsc na stadionie jest związaną z jakąś legendą.

Miałem okazję zobaczyć „Kocioł Czarownic” przy okazji Turnieju „Z Podwórka na stadion o Puchar Tymbarku”. Młodzi adepci futbolu rywalizowali tam o wyjazd na Finały Ogólnopolskie do Warszawy, gdzie będą mieli okazję zagrać na kolejnym znamienitym obiekcie, jakim jest Stadion Narodowy.

Super sprawa, że dzięki takim turniejom 10-letnie dzieci mogą zagrać na tak wielkim stadionie. Poza Turniejem „Z Podwórka na stadion o Puchar Tymbarku” na tym stadionie organizowany był także zeszłoroczny Wielki Finał Śląskiej Ligi Młodych Talentów. Kilkukrotnie grała tutaj także młodzieżowa reprezentacja Polski.

Rozmawiając z dzieciakami, widziałem po nich, że są podekscytowani tym, że na tym samym boisku bramki zdobywali: Kazimierz Deyna, Zbigniew Boniek, czy Robert Lewandowski. Ja również skorzystałem z okazji i w czasie przerwy na Turnieju pograłem trochę na murawie i zdobyłem kilka bramek. Zawsze będę mógł wnukom powiedzieć, że „zdobywałem gole na Stadionie Śląskim”. A w jakich okolicznościach – to już zostawię dla siebie.

Naturalnie, korzystając z okazji, wybrałem się na szybką wycieczkę po stadionie. Widziałem szatnię, strefę wellness i loże dziennikarską. Miałem to szczęście, że przewodnik wziął nas na najwyższy punkt widokowy na obiekcie, z którego jest znakomity widok na całe boisko, trybuny oraz bieżnie.

Starszy pan, który oprowadzał nas po „Kotle Czarownic” pracuje tu od niecałego roku i widać po nim, że ta praca go bawi. Mogłoby się wydawać to monotonne – w końcu kilka razy dziennie opowiada to samo, ale za każdym razem robi to z pasją.

Mi opowiedział kilka ciekawych historii, które z perspektywy młodego chłopaka, wychowanego w XXI wieku i jedyne akty wandalizmu na stadionach, jakie widział, to, wyzywanie innych drużyn w obraźliwy sposób inną drużynę, brzmiało to jak abstrakcja.

Jest pan z Chorzowa?

– Tak, jestem Chorzowianinem i od małego jestem związany z tym stadionem, jak i z Ruchem.

Jakim cudem udało się tu pomieścić 120000 osób?

– Żeby tylko raz! Regularnie na stadion przychodziło ponad 100000 osób, a ten rekord z Górnika i tak może być zaniżony. Kiedyś były tu drewniane ławy, każdy wchodził na murawę z pół litra wódki i takie to były spotkania! Komuniści w ogóle nie dbali o bezpieczeństwo tych ludzi, nie raz tutaj umierali. Gdy zawalił się tutaj betonowy blok, żadna z dwóch największych gazet w kraju nawet o tym nie wspomniała! Było to skandaliczne, ale co ich to obchodziło? Takie to były czasy.

Pamięta pan może jakieś wyjątkowe sytuacje, które miały tu miejsce?

– Od małego jestem za Ruchem, więc w latach świetności klubu na ich mecze przychodziło po 40000 osób. Jak słyszę, że teraz na meczach jest niebezpiecznie, to jedynie się uśmiecham. Przecież na każdym spotkaniu jest masa policjantów, a to, że ktoś tam racę wniesie? Dajmy spokój. Wiadomo, szczególne były spotkania z lokalnymi rywalami. Bójki, połamane kości, lądowanie w szpitalu – kiedyś to była normalność. Gdy kibice z Sosnowca przyjeżdżali tutaj tramwajem, przewracaliśmy go i od razu ich laliśmy! Oni się za to odwdzięczali nam u nich, bo tam niedaleko było takie bajoro. Oj, nie raz się tam kąpałem, a kto próbował wychodzić, to od razu go bili. Ciekawa sytuacja była za to z GKS-em Katowice. Ich stadion znajduje się… po części w Chorzowie, więc jakby się władze miasta wkurzyły, to mogłyby go rozebrać (śmiech).

To, o czym pan mówi, dla mnie brzmi, jak film.

– Jeszcze jedna sytuacja mi się przypomniała. Mój kolega był znajomym Marka Sierockiego, który prowadzi część muzyczną w Teleexpressie. Tak się składa, że Sierocki jest fanem Ruchu. Gdy był młody, założył się z tym moim kolegą, że wejdzie w koszulce Ruchu na stadion Legii Warszawa. Twierdził, że jest na tyle popularny i wszyscy go znają, więc nikt nie odważy się go tknąć, nawet jakby przyszedł w koszulce „Niebieskich”.

Jak się skończyło?

– Wziął tę koszulkę, poszedł na stadion, przeszedł 100 metrów… i trafił do szpitala. Sława w niczym nie pomogła (śmiech).

„Biało-czerwoni” przygodę ze stadionem rozpoczęli od porażki z NRD, ale już w kolejnym spotkaniu zanotowali pierwsze zwycięstwo. Naprzeciwko stanęła reprezentacja ZSRR i przegrała 1:2. Polacy trzykrotnie przypieczętowali tu awans na mundial (1977, 1985 i 2001 – przyp. red.), a raz na Mistrzostwa Europy w 2007 roku.

Oficjalnie Stadionem Narodowym obiekt w Chorzowie został dopiero w 1993 roku, ale już dużo wcześniej rozegrano tutaj wiele spotkań, które przeszły do historii polskiej piłki nożnej. Poza wspomnianym już meczem z Anglikami, z pewnością nie można też zapomnieć o meczu Górnika Zabrze z AS Romą w półfinale Pucharu Europy w 1970 roku.

Jak można przeczytać na stronie stadionu było to „najbardziej dramatyczne spotkanie, jakie rozegrano na Stadionie Śląskim”. W 90. minucie, gdy prawie pewni awansu do finału byli już goście z Włoch, bramkę z rzutu karnego zdobył Włodzimierz Lubański. Rozegrano dogrywkę, która skończyła się wynikiem 2:2, a zgodnie z ówczesnym regulaminem potrzebne było dodatkowe spotkanie, ponieważ nie rozgrywano konkursów „jedenastek”.

W Chorzowie nie mieliśmy problemu z pokonaniem wicemistrzów świata z 1974 roku, Holendrów. „Oranje” wracali do domu aż ze czterema straconymi golami, sami strzelając tylko jedną. Zresztą 4 lata później po raz kolejny doszli do finałów MŚ i znów doznali porażki. Podobnie jak wówczas rok później zmierzyli się z Polakami na Śląskim i znów ulegli. Mieliśmy chyba na nich patent.

O wrażeniach z jednego ze spotkań opowiedział mi 71-letni Jerzy Faba, który był na meczu Polski z ZSRR w 1983 roku.

Co pan pamięta z tego spotkania?

– Tam się butelki turlały z góry na dół. Na drugi dzień żebracy zbierali je i sprzedawali, bo wtedy butelka kosztowała złotówkę.

Rozrób nie było?

– Nie było. Kultura była niesamowita.

Nawet przy tylu ludziach?

– Tak, a na stadionie było ponad 70000 osób.

Dlaczego zdecydował się pan pojechać na ten mecz?

– Dostaliśmy bilety z pracy i pojechaliśmy „Osinobusem” w dwadzieścia osób na stadion.

Jaka była atmosfera na tym meczu?

– Przepiękna. To nie jest tak, jak teraz na stadionach, że są jakieś dwie, trzy przyśpiewki. Tam od początku meczu zaczynały się chóry śpiewów. A jak śpiewali hymn, to wszyscy mieli ciarki. Cały czas był głośny doping. Nie da się tego opisać. Te śpiewy podnosiły na duchu i sam dołączałeś do chóru.

Kto był największą gwiazdą tego spotkania?

– Boniek zdobył jedną bramkę, ale grali też Jerzy Młynarczyk, Andrzej Buncol, śp. Włodzimierz Smolarek, czy Paweł Janas.

To był pana jedyny raz na tym stadionie?

– Nie, byłem także na Mistrzostwach Świata w Żużlu w 1979 roku, które właśnie miały miejsce w Chorzowie. Pamiętam, że srebro zdobył wówczas Zenon Plech. Wybraliśmy się tam ze szwagrem, który był pasjonatem tego sportu. Kiedyś żużel w Polsce był znacznie bardziej popularny niż wtedy, więc ludzi też na stadionie nie brakowało. To był jedyny stadion w Polsce, na którym zawsze byli ludzie.

Na Stadionie Śląskim nie tylko rozgrywano mecze piłkarskie. Arena wielokrotnie gościła Mistrzostwa Świata i Europy w Żużlu oraz liczne mityngi. Na ubiegłorocznym Memoriale Kamili Skolimowskiej na trybunach zjawiło się ponad 40000 kibiców.

Przez wiele lat organizowano tu także liczne koncerty. W Chorzowie grali The Rolling Stonesi, AC/DC, Iron Maiden, czy Metallica.

Stadion Śląski zaczęto powoli przebudowywać już w 1995 roku. Pierwszy etap zakończono dwa lata później, drugi w 2001 roku. Ponownie stadion zamknięto na jesień 2009 roku. Plany były ambitne, ponieważ obiekt miał być jedną z aren Mistrzostw Europy w 2012 roku, ale nie udało się zdążyć z remontem. Zasadnicze prace wstrzymano w lipcu 2011 r. z powodu awarii przy podnoszeniu linowej konstrukcji dachu. Montaż zadaszenia zakończył się powodzeniem w grudniu 2015 r.

Zamontowano również krzesełka, w liczbie 54000 sztuk. Pierwotnie miały być w kolorze czerwonym, ale zmieniono je na sześć odcieni niebieskiego. Przejścia między sektorami pomalowano na żółto i w ten sposób kolor widowni nawiązuje do barw Górnego Śląska.

Koszt modernizacji zamknął się w kwocie ok. 650 milionów złotych. Dorosła reprezentacja Polski wróciła na ten obiekt przy okazji towarzyskiego spotkania z Koreą Południową.

Polacy zwyciężyli w tym spotkaniu 3:2, mimo że to piłkarze z Azji przeważali. Pierwszą bramkę na nowym stadionie zdobył Robert Lewandowski, ale więcej osób zapamiętało cieszynkę Kamila Grosickiego po swoim golu. Koreańczycy w końcówce zdobyli szybko dwie bramki i tym samym doprowadzili do remisu. W 92. minucie spotkania jednak Piotr Zieliński zdobył gola na wagę zwycięstwa i tym samym Polacy wrócili na zwycięską ścieżkę w „Kotle Czarownic”.

Kolejne spotkania reprezentacja Polski rozegrała tutaj w ramach Ligi Narodów. Dwukrotnie jednak zaznała porażki. Najpierw 2:3 z Portugalią, a następnie 0:1 z Włochami.

Moja wizyta na tym legendarnym obiekcie zbiegła się z organizowanymi wówczas Finałami Wojewódzkimi Turnieju „Z Podwórka na stadion o Puchar Tymbarku”. W tym roku, po raz drugi postanowiono je zorganizować na Śląsku właśnie w „Kotle Czarownic”. Z pewnością wyróżnia te finały to, że dzieciaki mogły zagrać na tak wielkim obiekcie, który ma tak bogatą historię, jest super sprawą nie tylko dla dzieciaków, ale i też dla rodziców. Reportaż z Finałów Wojewódzkich możecie przeczytać tutaj.

Wielu z nich specjalnie brało wolne w pracy, żeby zobaczyć swoje pociechy w akcji. Oczywiście wszystkie Finały są równie ważne, ale mam wrażenie, że te w Chorzowie są wyjątkowe, właśnie przez miejsce rozgrywania meczów. A w następnym roku mamy nadzieję, że „Kocioł Czarownic” znów przywita młodych adeptów piłkarstwa.

Przypomnieliśmy sobie historię, wspomnieliśmy o wielkich meczach, powiedzieliśmy o aktualnych czasach. Stadion Śląski zawsze będzie się kojarzył z ogromnie bogatą przeszłością, gdzie przewinęło się miliony osób, pasjonatów wszelkich sportów. Czy historia napiszę się na nowo? Nie wiem, będziemy musieli poczekać.

BARTOSZ LODKO

Fot. chorzow.fotopolska.eu i FotoPyk