Wywrócili małopolską piłkę do góry nogami – Akademia Piłkarska 21

Mija 10 lat odkąd trójka panów Konieczny-Frankowski-Szymkowiak, zdecydowała się otworzyć szkółkę piłkarską w Krakowie. Za cel postawili sobie stworzyć miejsce, które będzie wzorem flagowych akademii europejskich drużyn. Czy się im udało? Postanowiliśmy to sprawdzić.

Wywrócili małopolską piłkę do góry nogami – Akademia Piłkarska 21

„Tomek Frankowski i Mirek Szymkowiak zapraszają na treningi” – tak brzmiało hasło na plakatach, które Marek Konieczny rozwieszał przed dziesięcioma laty po krakowskich szkołach. Zgadywali, ile dzieciaków wtedy się zjawi. Padały głosy, że trzydziestu, inni mówili o setce dzieciaków. Zainteresowanie przerosło oczekiwania, a na pierwszy trening przybyło prawie stu dwudziestu młodych zawodników.

Baza składa się z pełnowymiarowego boiska sztucznego, z którego korzystają także zawodnicy Podgórza Kraków i jednego budynku z dwunastoma szatniami i kawiarenką dla rodziców. Owy budynek niedługo zniknie, a opodal pojawi się nowy.

Kawiarenka ma jednak swój klimat. Na każdej poduszce naszyte jest logo „AP 21”, a na półkach leżą liczne trofea. Ściany przyozdabia ogromna ilość proporczyków klubowych – jedne z prywatnej kolekcji pana Marka, inne od rywali, z którymi się mierzyli. Jest Manchester United, Borussia Dortmund, Valencia, Tottenham, o polskich nawet nie wspominając.

Akademia znajduję na Podgórzu po drugiej stronie Wisły. Nie posiadają własnego internatu, a niektórych zawodników rodzice wożą nawet z… Zakopanego, Nowego Targu, czy Sosnowca. Dla rodziców należą się wielkie słowa uznania. Sami wiemy, jak wyglądają korki na popularniej „Zakopiance”.

– Zawsze powtarzałem, że to miasto ma dwa wielkie kluby: Wisłę i Cracovię. Powinny one współpracować, z załóżmy dziesięcioma dzielnicowymi klubami. Chodzi o to, żeby ci najlepsi trafiali do tych największych zespołów, by mogli tam dalej się promować. Wyszliśmy kilka razy z taką propozycją do Wisły, ale niestety nie zawsze wszyscy w klubie zachowują się fair – mówi Marek Konieczny.

Zdarzają się sytuacje, gdy niektóre osoby z klubu, próbują za ich plecami rozmawiać z rodzicami i zawodnikami, nie postępując do końca właściwie. Przez to stosunki pomiędzy dwoma klubami, uległy pogorszeniu.

W akademii szkoleni są zawodnicy od rocznika 2011. Starają się przyjmować wszystkich najmłodszych adeptów, jeśli tylko chcą trenować. Wyznają zasadę, że dopóki dzieciak ma ochotę i chęci, powinien mieć możliwość treningu. W starszych rocznikach występuje selekcja. Jeśli ktoś chce dołączyć z innego klubu, musi być co najmniej tak dobry, jak piłkarze z aktualnej kadry.

W treningu największą uwagę zwracają na dobre przyjęcia i precyzyjne podania. Zawodnicy są uczeni budowania akcji od tyłu, starają się jak najdłużej utrzymywać przy piłce. Zgodnie z zasadą „Jeśli mamy piłkę przy nodze, to co nam może zrobić przeciwnik?” Żaden chłopak nigdy nie usłyszy, słowa wybij, czy wykop jak najdalej.

 – 10 lat temu powiedzieliśmy sobie, że chcemy, żeby nasz wychowanek zagrał przynajmniej na poziomie Ekstraklasy. Udało się, Olek Buksa zagrał w ubiegłym sezonie cztery razy, a to nie jest jego ostatnie słowo – dodaje Marek Konieczny.

Akademia szkoli chłopaków do kategorii juniora. Nie chcą mieć zespołu w najstarszej kategorii juniorskiej z jednego prostego powodu. Zdaniem trenerów 17, 18-letni zawodnicy powinni grać już profesjonalnie w piłkę albo dać sobie spokój. Chcą, żeby najzdolniejsi chłopcy trafiali do topowych klubów w Polsce i za granicą.

Obecnie największą radość w klubie stanowią roczniki 2003 i 2004. Występują w CLJ U-15 i są blisko awansu do półfinału Mistrzostw Polski.

Zapytałem Marka Koniecznego, czy spotkał w swojej akademii zawodnika, na którego patrzył i widział, że on w przyszłości będzie piłkarzem. – W piłce nożnej potrzeba dużo szczęścia. Co by było, gdyby wujkiem Jakuba Błaszczykowskiego nie był Jerzy Brzęczek, który pokazał go w kilku klubach. Być może zostałby w Truskolasach i nikt by o nim nie usłyszał – tego nie wiemy. W Hutniku grałem z Markiem Koźmińskim i Mirkiem Waligórą. Mirek umiał z piłką zrobić wszystko, a Marek, myślę, że się nie obrazi, miał zdrowie i umiał biegać z jednego pola karnego do drugiego i celnie dośrodkować. Chodziłem z nimi do liceum i gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, który z nich zrobi większą karierę, wszystkie pieniądze postawiłbym na Mirka. W pewnym momencie brakło mu szczęścia, skończył w belgijskim Lommel, gdzie też zdobył sporo bramek i tam ostał. Marek, który technicznie był znacznie słabszy od Mirka, miał to szczęście, że na mundialu Włosi obserwowali innego piłkarza, a on sam zagrał wtedy dobry mecz. Kupili go, zrobił karierę we Włoszech i reprezentacji, dzisiaj jest we władzach PZPN-u. Wielu rodzicom 8, 9, 10-letnich dzieci wydaje się, że jeśli ich pociechy teraz przywożą z turniejów statuetki, to kiedyś będą wielkimi piłkarzami. Zawsze im powtarzamy, że to nie jest jeszcze nic pewnego.

Nie wiadomo, ilu chłopaków będzie kiedyś zawodowo grać w piłkę, ale zawsze na starość będą mogli wspominać, że statuetki rozdawał im Unai Emery, a w swojej karierze mogli zmierzyć się z Manchesterem United, Interem Mediolan, czy Evertonem. Z „The Toffes” sytuacja jest o tyle ciekawa, że na jednym ze zdjęć w kawiarence jest 11-letni Bobby Caroll, który niedawno podpisał profesjonalny kontrakt z Evertonem.

AP 21 jest klubem partnerskim Nantes. Właściciel francuskiej drużyny Waldemar Kita skontaktował się z akademią przez trenera Henryka Kasperczaka ponieważ chciał mieć u siebie w akademii polskiego zawodnika. Trzech chłopców dostało zaproszenie na testy do Francji, a jeden z nich został na rok.

Turniejem, o którym słyszało już wielu kibiców młodzieżowej piłki w Polsce, jest MURAPOL CUP. W tym roku budżet zawodów wynosi 200 tys. złotych. Wielkie drużyny zaczęły przyjeżdżać do Krakowa i zostały na dłużej – Manchester United wystąpi w tym roku już po raz szósty. Na pierwszym turnieju były dwie zagraniczne drużyny, Leeds United i Borussia Dortmund. Na zbliżającej się edycji zagra już siedem zespołów z zagranicy i pięć z Polski.

W Krakowie trenuje obecnie ok. 150 dzieciaków, ale mają także oddziały w Trzebinie, Łące i Jerzmanowicach. Docelowo najlepsi zawodnicy z okolicznych oddziałów, mają trafiać do stolicy Małopolski.

W akademii pracuje ośmiu trenerów, a jednym z nich jest Mirosław Szymkowiak. – Mirek nie ma skończonych żadnych szkół trenerskich, ale ma szkołę życia. Sześć razy był Mistrzem Polski i jest w stanie pokazać i wytłumaczyć zawodnikom takie rzeczy na boisku, które mało który trener wie. Jest to duży plus – wyjaśnia pan Marek.

– Zawsze mogłoby być lepiej (śmiech), ale jestem usatysfakcjonowany z tych dziesięciu lat. Kiedyś zaprosił nas na spotkanie prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej i zapytał się nas, jak to się stało, że zrobiliśmy „coś z niczego’ i to „coś” przewróciło całą małopolską piłkę do góry nogami. Myślę, że to miły komplement w naszym kierunku. Mamy dwie drużyny w Centralnej Lidze Juniorów, zdobywamy sporo trofeum. Potrafimy grać jak równy z równym z Wisłą, czy Cracovią, a nawet ich ogrywamy. Problemem są pieniądze, sponsorzy nie pchają się do nas drzwiami i oknami. Wydawało mi się dziesięć lat temu, że uda mi się zrobić „Klub przyjaciół akademii”. To dawałoby nam 25000 złotych miesięcznie, 300000 złotych w skali roku. Pozwoliło by nam to działać na naprawdę fajnym poziomie, ale się nie udało. Może znów powiem coś rewolucyjnego, ale czasem mi szkoda pieniędzy wydawanych na nasze ligowe drużyny. Rozumiem, że ligę pokazuje telewizja, media, są reklamy, ale dla mnie te pieniądze można by było trochę inaczej spożytkować, gdyby ułamek z nich trafiał na piłkę młodzieżową. Z prostej przyczyny – jak teraz nie nauczymy dzieciaków grać w piłkę, to kiedyś ligowi trenerzy nie będą mieć z kim pracować – kończy Marek Konieczny.

Bartosz Lodko

Fot. AP 21