„Trzeba ich uświadamiać, że mistrzostwo juniorów jeszcze nic nie znaczy”

Drużyna Legii Warszawa do lat 17 pierwszy raz w historii zdobyła Mistrzostwo Polski juniorów młodszych. Co Grzegorz Szoka powiedział swoim zawodnikom w szatni? Czy wygrana młodszej drużyny dodatkowo ich zmobilizowała? Jakie cele stawia sobie w przyszłym sezonie? Na te i inne pytania odpowiedział szkoleniowiec warszawskiej drużyny.

„Trzeba ich uświadamiać, że mistrzostwo juniorów jeszcze nic nie znaczy”

Zagłębie Lubin było trudnym rywalem w półfinale?

– Zdecydowanie. To jedna z najlepszych piłkarskich akademii w kraju. W pierwszym starciu już na początku spotkania zrobiło się dosyć nerwowo, kontuzji doznał nasz stoper. Byliśmy zmuszeni szybko robić zmianę i w tym momencie straciliśmy bramkę. Po zdobyciu gola Zagłębie uwierzyło w swoje umiejętności i nacierało na nas. Nasz bramkarz zaliczył dwie udane interwencje, które uchroniły nas od straty kolejnej bramki. Po 20. minutach pierwszej połowy wróciliśmy do gry, a nasze akcje wyglądały zdecydowanie składniej. Mieliśmy dobre sytuacje – jedną po rzucie wolnym, gdzie bramkarz wypuścił piłkę, a Szymon Włodarczyk nie trafił z metra, a drugą po dośrodkowaniu Dawida Grzelaka, ale Kajetan Staniszewski uderzył nad bramką rywali. W przerwie zawodnicy usłyszeli kilka słów otuchy, uwierzyli, że ten mecz można wygrać i krótko po rozpoczęciu drugiej części spotkania zdobyliśmy bramkę. Ten gol dodał nam jeszcze więcej wiatru w żagle, strzeliliśmy na 2:1, a po bramce na 3:1 można powiedzieć, że Zagłębie leżało na łopatkach. Liczyliśmy, że uda nam się rozstrzygnąć ten dwumecz  na naszą korzyść już po pierwszym spotkaniu. Wydawało się, że jest już po meczu, ale wtedy sędzia gwizdnął dosyć kontrowersyjną jedenastkę. Zawodnik Zagłębia kładł się na naszym obrońcy, a on dał się złapać na tego karnego, bo zamiast podnieść ręce do góry, to oparł na nim rękę. Zdobyli bramkę, zrobiło się 3:2 i znów mecz się trochę obrócił. Cofnęliśmy się i próbowaliśmy szukać swoich szans z kontrataków. Zarówno my jak i Zagłębie mogliśmy zdobyć jeszcze bramkę, ale ostatecznie wynik nie uległ zmianie. Drugi mecz to większa kontrola spotkania przez nasz zespół. Po bardzo dobrej pierwszej połowie i strzeleniu przez nas bramki wiedzieliśmy, że postawiliśmy przeciwnika w bardzo trudnej sytuacji. Był moment na początku drugiej połowy, gdy trener Miedziowych zrobił cztery zmiany, straciliśmy wtedy płynność w grze. Przeciwnik podszedł do nas agresywniej, mieliśmy problem z wyprowadzeniem piłki, zaczęliśmy grać dłuższym podaniem, co nie dawało nam zbyt wiele. Z czasem jednak zaczęliśmy zagrażać bramce przeciwnika i strzeliliśmy bramkę na 2:0. Wracając do pytania – na pewno trzeba docenić klasę rywala.

Kto był faworytem na papierze przed starciem finałowym?

– Ciężko powiedzieć. Przed półfinałami z Zagłębiem mieliśmy w lidze serię, gdzie remisowaliśmy kilka spotkań, a lubinianie wygrali swoją grupę z dużą przewagą. Dużo osób stawiało na Zagłębie, ale pokazaliśmy, że jesteśmy zespołem, który zawsze chce walczyć o najwyższe cele. Przed meczem z Lechem nie było zdecydowanego faworyta. Sporo obserwatorów podkreślało ofensywną grę drużyny z Poznania i wysoki wynik w dwumeczu, ale ci, którzy skrupulatnie analizowali mecze z Koroną, wiedzą, że ten wynik mógł być równie dobrze odwrotny, bo Korona miała mnóstwo sytuacji.

Wygrana Legii U-15 dodatkowo was zmobilizowała?

– Myślę, że tak. W zeszłym roku trenowałem tę drużynę i bardzo życzyłem im sukcesu. Jest to duża radość dla klubu, takie dwa mistrzostwa, ale w którymś momencie pomyśleliśmy, że jednak jest to też dodatkowa presja dla naszej drużyny, bo nie wypadałoby zaprzepaścić takiej szansy.

Zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że to Lech lepiej wszedł w to spotkanie?

– Uważam, że my lepiej weszliśmy w spotkanie finałowe, bo mieliśmy dwie groźne sytuacje na początku meczu. Do tego momentu Lech nie miał na swoim koncie żadnego uderzenia, ale może trochę dłużej utrzymywał się przy piłce. W swoim rozegraniu wykorzystywali podania przekątne. Był taki moment, że mieliśmy problem ich połapać w pressingu. Można powiedzieć, że po tych naszych dwóch sytuacjach, to oni zaczęli kontrolować mecz. Przez piętnaście minut mieli przewagę w posiadaniu piłki. Oglądałem to spotkanie i widziałem, że dla tych chłopaków to wielkie wydarzenie. Ariel Mosór czy Szymon Włodarczyk, którzy mają na swoim koncie gry w młodzieżowych reprezentacjach Polski, po odsłuchaniu hymnu było to dla nich coś normalnego i grali na swoim poziomie, a u reszty naszych zawodników przeważały nerwy. W momencie, gdy zdobyliśmy pierwszą bramkę, chłopcy wrócili do tego meczu i zaczęliśmy grać naszą piłkę.

Strzał Michała Kochanowskiego z rzutu wolnego pana zaskoczył?

– Bardzo (śmiech). Michał jest kreatywnym zawodnikiem, dojrzale myśli na boisku, potrafi często dostrzec więcej niż inni zawodnicy. Wykazał się dużym sprytem, uderzył na bramkę, a nikt się tego nie spodziewał. Myślę, że ta sytuacja miała duży wpływ na losy tego meczu.

Co pan powiedział swoim zawodnikom w szatni?

– Cały czas powtarzałem, że ten mecz się jeszcze nie skończył i musimy dobrze grać w drugiej połowie. Nie mogliśmy dać przeciwnikom uwierzyć w siebie, bo nie raz piłka młodzieżowa pokazywała, że wystarczy jedna bramka, a drużyna zaczyna grać o niebo lepiej. Powiedziałem im, że mają nadal być skoncentrowani na dobrej grze, że nikt nie ma się oszczędzać, bo mamy szeroką ławkę rezerwowych, a chłopcy aż palą się do gry. Jeżeli chodzi o założenia taktyczne, to spodziewaliśmy się tego, że Lech podejdzie wyżej i będziemy zostawać 1 na 1 z ich środkowymi obrońcami. Powiem szczerze, że dzięki temu w pierwszej części drugiej połowy wyszliśmy z kilkoma groźnymi atakami szybkimi. Mieliśmy dwie czy trzy sytuacje, w których, gdybyśmy dograli lepiej piłkę byłoby już po meczu.

Uważa pan, że straciliście bramkę trochę na własne życzenie?

– 80% bramek pada zazwyczaj z jakiegoś małego błędu. Nie szukamy tutaj winnych. Wydarzyło się i musieliśmy dobrze na to dobrze zareagować.

Po meczu było wielkie świętowanie?

– Na pewno była radość, ale czy można to nazwać wielkim świętowaniem? (śmiech). Chłopcy byli zmęczeni, sztab przez ostatnie dwa tygodnie ciężko pracował, oglądaliśmy wiele meczów przeciwników, chcieliśmy mieć dopięte wszystko na ostatni guzik. Radość była wielka, chwilę świętowaliśmy na stadionie, a na kolacji z okazji zakończenia sezonu widać było, że zawodnicy są już naprawdę zmęczeni i kosztowało nas to wiele. Jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się spełnić nasz cel. To mistrzostwo jest historyczne, bo nikt tego wcześniej nie dokonał. Na świętowanie przyjdzie czas, jak zakończą kariery w wieku 40 lat i jeżeli w ogóle będą o tym pamiętać (śmiech).

Od przyszłego sezonu będzie pan trenował zespół do lat 18, ale nie oznacza to wielkich zmian w drużynie?

– Będzie to podobna grupa. Oznacza to tylko tyle, że zbliży to ich tylko do profesjonalnego futbolu, będą rywalizować z topowymi akademiami częściej niż do tej pory. Trzeba będzie się nauczyć regeneracji w podróżach, wytrzymywania presji w grze z najlepszymi. Myślę, że to dla nich kolejny kroczek w stronę zastania prawdziwymi profesjonalistami.

Jakie cele stawiacie sobie przed startem nowego sezonu CLJ U-18?

– Cel jest cały czas taki sam – chcielibyśmy, żeby chłopcy dalej się rozwijali, część z nich trafiała do rezerw czy pierwszego zespołu, z realną szansą na grę. Jeżeli chodzi o cele sportowe, to będziemy musieli jeszcze nad tym pomyśleć, ale na razie jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o tym na głos.

Zwycięstwa w kategorii do lat 15 i 17 pokazują, że to Legia ma obecnie najlepszą młodzież w kraju?

– Ciężkie pytanie. W większości czołowych akademii w Polsce potencjał zawodników jest podobny. Nie jest to żaden określnik tego, co będzie się działo w przyszłości. Jest to nagroda za ciężką pracę, ale trenerzy, władze, zdają sobie sprawę, że te tytuły nigdy nikomu nie dały awansu do pierwszego zespołu czy reprezentacji. Tak naprawdę trzeba ich uświadamiać, że to jeszcze nic nie oznacza, jeśli chodzi o seniorski futbol.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

fot. Aleksandra Wór