Damian Kądzior swoje pierwsze kroki stawiał w MOSP Białystok, żeby później przenieść się do Jagiellonii. Tam zdobył mistrzostwo Polski juniorów starszych. W tym roku został mistrzem Chorwacji z Dinamem Zagrzeb oraz strzelił pierwszą bramkę w reprezentacji Polski. Jakie miał priorytety w młodości i kto go ukształtował? Tego dowiecie się z kolejnego wywiadu w ramach cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”.

Piłkarskie dzieciństwo: Damian Kądzior

Po wywiadach i wypowiedziach twojego taty można wywnioskować, że byłeś bardzo przykładnym dzieckiem. Czy rzeczywiście tak było? Nie zdarzyło ci się wypić piwka albo zapalić papieroska przed meczem?

– Akurat tutaj nie mam sobie nic do zarzucenia. Nigdy mi się nie zdarzyło, żebym przed meczem palił czy wypił piwo. Dosyć wcześnie wybrałem sobie świadomą drogę. Moja świadomość była wysoka jak na mój wiek. Wiedziałem, na czym mi zależy i po prostu z tego zrezygnowałem.

W ogóle nie ruszałeś alkoholu?

– Nie ruszałem tylko przed meczami. Jak miałem 17 czy 18 lat, to z kolegami z osiedla zdarzyło się wypić jedno czy dwa piwka wieczorem. Koledzy wiedzieli, że gram w piłkę wiec nie namawiali mnie na więcej. Dla mnie piłka zawsze była na pierwszym miejscu i chcąc w niej coś osiągnąć, po prostu rezygnowałem z niepotrzebnych trunków. W dużym stopniu była w tym rola taty, który dosyć wcześniej mnie uświadomił, że piłka to wyrzeczenia. A ja się go zwyczajnie posłuchałem.

Czyli królem imprez nie byłeś.

– Kontaktów towarzyskich nie zaniedbywałem. W liceum chodziłem na praktycznie wszystkie imprezy osiemnastkowe.

Utrzymujesz kontakt z ludźmi z czasów liceum albo młodej Jagiellonii?

– Ciągle jesteśmy w kontakcie. Kiedy przyjeżdżam do Polski to się spotykamy. Ostatnio w czerwcu z chłopakami z mojego rocznika z Jagiellonii. Na początku zagraliśmy sobie mały mecz, a później wspólna kolacja. Staramy się, aby ten kontakt przetrwał jak najdłużej. Myślę, że tak zostanie. Fajne jest to, że nie rozmawiamy tylko o naszej przeszłości, ale również o bardziej bieżących tematach.

Któryś z nich miał szanse zrobić większą karierę, ale ją zaprzepaścił? Źle się prowadził albo za mało pracował?

– Było kilku z potencjałem. Na przykład Janek Pawłowski, który przerastał nas warunkami fizycznymi. W wieku 16 lat mógł spokojnie grać w seniorach. Prowadził się zawsze dobrze, teraz też jest bardzo wysportowany. Aktualnie trenuje w drugiej drużynie Jagiellonii. W jego przypadku to zbyt słabe zdrowie miało decydujące zdanie. W przypadku Karola Mackiewicza było podobnie.

Czy ta rezygnacja z używek była podyktowana wysoko zawieszoną poprzeczką przez twojego tatę, który przecież miał za sobą kilka meczów w ekstraklasie? Chciałeś zajść wyżej od niego?

– W dużym stopniu była w tym rola taty, który dosyć wcześniej mnie uświadomił, że piłka to wyrzeczenia. Wiem, że on sam zaniedbał parę rzeczy i dlatego w piłce nie poszło mu tak, jakby tego pragnął. Może właśnie dlatego chciał mnie uchronić przed tym, żeby nie popełnił takich samych błędów jak on. Widział, że mam potencjał. Powiedział mi, że jeśli chce coś osiągnąć w piłce, to muszę się temu w stu procentach poświęcić, a ja się go zwyczajnie posłuchałem.

Pamiętasz jakieś wydarzenie z boiska, które szczególnie zapadło ci w pamięć? Jakiś mecz, a może coś innego?

– Pamiętam, że zdobyliśmy 3 miejsce na Mistrzostwach Polski juniorów młodszych, a później zdobyliśmy mistrzostwo  juniorów starszych z Jagiellonią Białystok. Co ciekawe mój tata też kiedyś wygrał mistrzostwo Polski juniorów starszych. Dzięki temu udało się nam zapisać w historii jako jedyna para ojciec-syn na podlasiu, której udało się tego  dokonać.

– Ciężko mi wymienić jeden szczególny mecz. Świetnie wspominam czasy, kiedy z chłopakami wygrywaliśmy praktycznie każdy mecz dwucyfrówką. Mieliśmy wtedy super pakę.

Można było poczuć się panem piłkarzem. Ty też to wtedy czułeś?

– Nie było takich myśli. Dla mnie piłka zawsze była pasją. Nie trzeba było mnie zmuszać do żadnych treningów czy kolejnej gierki z kolegami. Pamiętam, jak w wakacje graliśmy po kilka godzin dziennie i rozgrywaliśmy mundial.

Wygrywanie, wygrywaniem, ale kiedyś musieliście przegrać.

– Zdarzało się. W województwie podlaskim nie mieliśmy żadnych rywali. Jednak jak pojechaliśmy na jakiś turniej, to tam już nie było tak łatwo. Przegrywaliśmy na przykład z Legią czy z SMS Łódź. Zespół z Łodzi zdecydowanie przerastał nas warunkami fizycznymi. Ciężko było na nich grać.

Jak z turniejami w czasach młodości? Przecież grałeś kiedyś w turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”.

– Graliśmy z chłopakami. Z tego, co pamiętam, to wygraliśmy na Podlasiu mistrzostwa województwa.

Pomógł ci w lepszym rozwoju?

– Oczywiście. Rozwijasz się, jeśli grasz z lepszymi. Im wyższy poziom, tym stajesz się lepszym zawodnikiem. Na takim turnieju są tylko najlepsi zawodnicy. Bardzo fajne w tym turnieju jest to, że jest to ogromna szansa dla wielu chłopaków, żeby się pokazać przed lepszymi klubami. Ci wyróżniający się mogą dostać oferty z lepszych klubów, a to otwiera przed nimi drogę do lepszego rozwoju.

Na pewno miałeś jakiegoś idola z dzieciństwa. Jak byłeś mały, to w Jagiellonii grały takie gwiazdy jak Tomasz Frankowski czy Marek Citko. Wzorowałeś się na którymś z nich?

– Idoli upatrywałem raczej w światowych zawodnikach. Pierwszy Mundial, jaki pamiętam, był w 1998 roku. Kibicowałem wtedy Brazylii, głównie za sprawą Ronaldo Luís Nazário de Lima. Kiedyś miałem nawet taką samą fryzurę jak on. Pamiętam, jak wychodziłem na podwórko w koszulce i fryzurze Ronaldo. Czułem się wtedy jak  król. Jak Ronaldo kończył karierę, to największym idolem był Zidane, a aktualnie wzoruje się na Cristiano Ronaldo.

Dużo powiedzieliśmy o tacie. A co z mamą? Każda złości się na swoje dziecko. Jak to było w twoim przypadku?

– Mama jest bardzo wyrozumiałą kobietą. Miała w domu dwóch sportowców. Ciężkie charaktery. Nawet jak kłóciłem się z tatą, to ona była naszym mediatorem. Nigdy nie miałem z nią żadnych konfliktów. Problemów w szkole i wychowawczych nie sprawiałem. Zawsze wspierała mnie z boku, żebym osiągnął to, co sobie zamierzyłem.

Śmiejemy się teraz, że ona o piłce nożnej wie najwięcej z naszej rodziny. Ogląda więcej Ekstraklasy niż ja, tata i żona razem wzięci. Zdarza się czasami, że dzwoni do mnie i mówi o wynikach Jagiellonii czy o wszystkich wynikach, jakie są w polskiej Ekstraklasie. Zna dużo zawodników i można powiedzieć, że ona też tą piłką żyje.

W szkole był czerwony pasek?

– W okresie od podstawówki do gimnazjum tylko raz zdarzyło mi się, że go nie było. Z racji tego, że chodziłem do jednego z najlepszych liceów w Białymstoku, to tam niestety nie udało mi się go zdobyć. Natomiast średnia ocen zawsze była bliska 4.0, więc myślę, że całkiem przyzwoicie.

Do dobrej nauki zachęcała mnie też mama. Dla niej moja edukacja była szczególnie ważna. Kiedy miałem kontuzje i przez dwa tygodnie jeździłem na wózku, to tylko się w tym utwierdziła.

Piłka i szkoła absorbowały dużo czasu. Znalazło się tam miejsce na komputer albo konsole?

– Trochę z kolegami graliśmy. Na szczęście nie dużo. Jeśli już to na konsoli w FIFĘ. Wiem, że dużo ludzi grało w tamtym czasie w Tibie czy w Counter Strike-a. Ogromnie się cieszę, że moje dzieciństwo w 90% czasu to było podwórko. Poza piłką chodziliśmy na rolki, rowery czy podchody. Komputer był włączany najczęściej w przypadku kiedy nie było pogody.

ROZMAWIAŁ MICHAŁ GĄSIEWSKI

Fot. FotoPyK, 400mm.pl