Piłkarskie dzieciństwo: Paweł Golański

Paweł Golański zaczynał karierę w ŁKS Łódź, z którym związany był przez kilkanaście lat. O Manchesterze United w Łodzi, słynnej „niedzieli cudów”, dzieciństwie i pamiętnej sytuacji z obozu opowiedział w kolejnej odsłonie naszego cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”.

Piłkarskie dzieciństwo: Paweł Golański

Jak zaczęła się pana przygoda z piłką nożną?

– Na stadionie Łódzkiego Klubu Sportowego. Na pierwszy trening do trenera Dawidowskiego zaprowadzili mnie rodzice i tak to się wszystko zaczęło.

Rodzice pasjonowali się sportem?

– Moja mama, z domu Robakiewicz, ma trzech braci. Cała trójka grała w piłkę nożną, więc siłą rzeczy interesowała się sportem. Grali wówczas na poziomie I ligi, chodziła na ich mecze, dopingowała.

Liczyła się tylko piłka czy absorbowały pana także inne sporty?

– Od samego początku byłem ukierunkowany na piłkę nożną. Graliśmy na podwórku, później zacząłem treningi w ŁKS-ie.

W Łodzi było gdzie grać?

– Mieszkałem na Starym Polesiu, na podwórku mieliśmy jedną bramkę między drzewami, a drugą między komórkami. Człowiek kopał piłkę przez kilka godzin dziennie. Były inne czasy, nie było Orlików, grało się tam, gdzie było troszkę piachu. Jak już była trawa, to było marzenie.

Od początku chciał pan grać w obronie?

– Nie, wiadomo, każdy mały dzieciak marzył, żeby strzelać bramki. Na podwórku zawsze wybierało się tych piłkarzy, którzy grali w ofensywie. Natomiast później to trener decyduje, na jakiej pozycji zawodnik zagra.

W jakim wieku to było?

– W juniorach zaczynałem na prawej pomocy i później, gdy przeszedłem to piłki seniorskiej, dalej występowałem na tej pozycji. Kolejni trenerzy zmieniali mi pozycje, grałem na środku pomocy, w środku obrony, aż trener Wieczorek postawił mnie na prawej obronie. I tak zostało.

Kto pana zabrał na pierwszy prawdziwy mecz piłkarski?

– Chodziłem z tatą na mecze regularnie. Zawsze wyjątkowo wspominało się spotkania derbowe. Byłem też na stadionie, gdy ŁKS pokonał w ostatniej kolejce Olimpię Poznań 7:1.

Słynna „niedziela cudów”.

– Legia wygrała wtedy z Wisłą Kraków 6:0 i zabrała ŁKS-owi mistrzostwo (ostatecznie Legia mistrzostwa nie zdobyła, PZPN postanowił anulować wyniki obu meczów podejrzewając korupcję, a tytuł przypadł Lechowi Poznań – przyp. red.). Tata miał ze sobą radio i nasłuchiwał rezultatu ze stadionu w Krakowie. Fajnym meczem, który także pamiętam, ale już byłem wtedy trochę starszy, było starcie ŁKS-u Łódź z Manchesterem United. Mój przyjaciel Rafał Niżnik miał akurat okazję zagrać w tym spotkaniu.

David Beckham, i gracze tego pokroju, na łódzkich boiskach to nie jest częsty obrazek.

– W United grali Andy Cole, Dwight Yorke, David Beckham, Gary Neville. To było coś wielkiego zobaczyć takie spotkanie. W przerwie Jordi Cruyff żonglował sobie z jednym z chłopaków od podawania piłek.

W młodości uciekał pan od papierosów i alkoholu?

– Byłem skoncentrowany na piłce, ale oczywiście, jak to młody człowiek, niejednokrotnie było sporo pokus. Nie można powiedzieć, że byłem świętoszkiem, natomiast miałem wyznaczoną swoją drogę i szedłem w tę stronę. Czasami jakieś piwo się zdarzyło, ale na szczęście nie poszło to w złym kierunku.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Chciałem edukować się, ale nie byłem żadnym wielkim orłem. Udało się co roku przechodzić z klasy do klasy. To też były takie czasy, że nie mieliśmy dużo możliwości, żeby godzić piłkę z nauką. Treningów i wyjazdów było dużo, a jeszcze nauczyciele nie zawsze byli wyrozumiali.

Były wówczas organizowane młodzieżowe turnieje?

– Oczywiście, my jako ŁKS jeździliśmy na turnieje, udawało nam się osiągać sukcesy – zdobyliśmy Mistrzostwo Polski. Z rocznika 1982 wielu chłopaków zadebiutowało w Ekstraklasie, powiem odważnie, że był to pod tym względem najlepszy rocznik w historii Łódzkiego Klubu Sportowego. Trener Dawidowski wychował najwięcej piłkarzy, którzy zagrali na najwyższym poziomie.

Dziś cała Polska rywalizuje co roku w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”.

– Czym więcej turniejów, tym lepiej dla małych chłopców, ale też dziewczynek, które ostatnio coraz chętniej zaczynają grać w piłkę. Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” ma fajną rangę, jest dobrze zorganizowany i trzeba się cieszyć, że takie inicjatywy są.

Kto był pana idolem w dzieciństwie?

– Idoli było sporo, ale takim największym był Ronald Koeman z Barcelony. Miał wybitne uderzenie z prawej nogi.

Pan też się cechował wybitnym uderzeniem z prawej nogi?

– Może nie wybitnym, ale ta prawa noga nie była najgorsza (śmiech).

Spotkał pan na swojej drodze wielu zawodników, którzy mieli duży potencjał na zrobienie wielkiej kariery, ale coś poszło nie po ich myśli?

– Tak, jest wielu takich piłkarzy, z którymi się grało i byli lepsi ode mnie. Potrzeba troszkę szczęścia, zdarzają się kontuzje oraz inne zawirowania. Na pewno kilku takich zawodników było.

Pamięta pan swój debiut ligowy?

– Zadebiutowałem w ŁKS-ie w I lidze w spotkaniu domowym bodajże z Polonią Bytom, ale ręki sobie nie dam uciąć, że to była akurat Polonia. Lepiej pamiętam swój debiut w Ekstraklasie, graliśmy wówczas z Cracovią.

Było w pana dzieciństwie wydarzenie, które mocno panem wstrząsnęło, dało kopa do przodu?

– Nie było czegoś takiego. Od samego początku byłem nastawiony na piłkę nożną i dzięki moim rodzicom udało się to wszystko osiągnąć.

Ma pan jakieś ciekawe wspomnienia z początków pańskiej kariery?

– Wiadomo, jak to młodzi chłopcy, mieliśmy różne pomysły. Pamiętam taką sytuację, że pojechaliśmy na obóz na Słowację, mieliśmy wówczas po czternaście lat. Z kolegami weszliśmy do innego pokoju, rozrzuciliśmy rzeczy, poprzewracaliśmy meble, schowaliśmy portfele i zrobiła się z tego afera, że złodzieje wtargnęli do hotelu i okradli chłopaków. Trzymaliśmy to w tajemnicy przez kilka godzin, ale później zrobiło się nieciekawie i się przyznaliśmy.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix