Piłkarskie dzieciństwo: Michał Żyro

Michał Żyro do pierwszej drużyny „Legionistów” wchodził, gdy miał 17 lat. Debiutował w derbowym spotkaniu z Polonią Warszawa, a jego licznik w Legii zatrzymał się na 157 występach. W ramach cyklu „Piłkarskie dzieciństwo” porozmawialiśmy o początkach jego kariery.

Piłkarskie dzieciństwo: Michał Żyro

Poza piłką nożną uprawiał pan także lekkoatletykę i tenis.

– Tak, po skończonych zajęciach w szkole najpierw szedłem na zajęcia tenisa, a później piłki nożnej. Już nie pamiętam, ile razy w tygodniu chodziłem na treningi, ale łączyłem te dwa sporty ze sobą. W pewnym momencie musiałem zdecydować, którą dyscyplinę będę dalej uprawiał, ale wybór był dla mnie oczywisty.

Karierę zaczynał pan w KS Piaseczno. Pamięta pan swoje pierwsze treningi?

– Moim pierwszym trenerem był Zbigniew Ocimek. Przez kilka lat nie było grupy z mojego rocznika, więc trenowałem z chłopakami z roczników 1990 i 1991. Gdy chodziłem do pierwszej gimnazjum, przeniosłem się do Legii i w Warszawie łączyłem szkołę z graniem w klubie.

Legia sama się po pana zgłosiła?

– Skauting nie był tak rozbudowany, jak dzisiaj, więc skauci głównie jeździli obserwować chłopaków na kadrach wojewódzkich, gdzie byli wyselekcjonowani wyróżniający się zawodnicy. Po którymś z meczów wracając do domu z tatą, powiedział mi, że Legia jest mną zainteresowana. Przedstawiciele klubu rozmawiali z nim osobiście. Spytał się mnie, jaką decyzję podejmujemy. Przejście do Legii wiązało się z codziennymi wyjazdami do Warszawy, ale decyzja o zmianie klubu nie była dla mnie trudna. Rano wyjeżdżałem z tatą o 7:00 rano, a wracałem do domu o 20:00. Można powiedzieć, że takie typowe dzieciństwo mnie ominęło.

Jakie były pana pierwsze korki i od kogo je pan dostał?

– Na pewno dostałem je od rodziców. Wydaje mi się, że były to klasyczne trampko-korki z tymi charakterystycznymi kołkami. Grałem w nich z babcią i rodzicami w parku w Piasecznie.

Zainspirował pan do gry w piłkę brata Mateusza?

– Myślę, że wyszło to dosyć naturalnie. Tata grał w piłkę, mama była związana ze sportem, ja grałem, więc Mateusz poszedł tą samą drogą. Gdy był już troszkę większy, całymi dniami graliśmy w piłkę w domu.

Kto był pana idolem w dzieciństwie?

– Thierry Henry.

Wiązało się to z kibicowaniem Arsenalowi?

– Nie, bardziej chodziło o samego zawodnika. O jego piłkarską jakość, sposób poruszania i ciąg na bramkę.

Pamięta pan swoje pierwsze mecze ze stadionu?

– Pierwszego spotkania dokładnie nie pamiętam, ale na pewno był to mecz przy ulicy Łazienkowskiej. Później jako zawodnik akademii podawałem mecze na spotkaniach pierwszej drużyny. Lubiłem to zajęcie. Pamiętam, że podczas jednego z takich spotkań w przerwie podawaliśmy sobie piłkę z Jackiem Magierą na głównej płycie boiska. Wtedy było to dla mnie duże wydarzenie. Bardzo miło wspominam też sytuację, gdy po jednym ze spotkań otrzymałem koszulkę od Marka Saganowskiego.

Jako Legia jeździliście na różne turnieje młodzieżowe?

– Tak, jeździliśmy na całkiem sporo różnych turniejów.

Braliście udział w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Wtedy grałem jeszcze w Piasecznie i nie wzięliśmy udziału w tym turnieju. Nie widziałem co prawda, jak przebiega z bliska, ale zdarzało mi się oglądać finały krajowe w internecie. Na pewno świetną nagrodą dla dzieciaków jest to, że mogą zagrać na Stadionie Narodowym. W Turnieju bierze udział wiele drużyn także z mniejszych miejscowości, więc jest to dla nich dobra okazja, żeby zaprezentować swoje umiejętności przed trenerami. Takim Turniejem można dużo zyskać. Oby jak najwięcej takich inicjatyw.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Powiedziałbym, że nawet bardzo ważne. Każdy w naszej klasie sportowej poza osiągnięciami sportowymi chciał także osiągać dobre stopnie w nauce. Ważni w tym procesie byli rodzice, którzy nas wspierali i starali się, żebyśmy zdali matury i ukończyli szkołę z dobrymi ocenami. Mnie się to udało i jestem z tego zadowolony. Teraz jako młody ojciec sam będę o tym pamiętał, żeby wspierać swoje dziecko w nauce.

Był w tym wszystkim jeszcze czas na imprezy, dziewczyny?

– Zdarzały się jakieś pojedyncze imprezy, ale w moim przypadku tego czasu było naprawdę mało. Praktycznie każdą wolną chwilę spędzałem na boisku.

Do pierwszego składu Legii wchodził w pan wieku 17 lat. Jak przyjęła pana szatnia?

– Jan Urban i Jacek Magiera zapraszali czasem na treningi kilku młodszych wyróżniających się zawodników, więc kontakt z zawodnikami pierwszej drużyny miałem już wcześniej. Pewnego razu po prostu wzięli mnie na mecz i udało mi się zadebiutować.

I to w spotkaniu wyjątkowym, bo derbowym.

– Dokładnie. Nie miałem problemu z wejściem do pierwszego zespołu, znałem swoje miejsce w szeregu. Gdy grałem w juniorach, dążyłem do tego, żeby trafić do pierwszej drużyny.

Spotkał pan na swojej drodze wielu zawodników, którzy mieli duży potencjał na grę, jednak w ogólnym rozrachunku nie spełnili pokrytych w nich nadziei?

– Wielu było takich chłopaków, szczególnie z rocznika 1992. Piłka pisze różne scenariusze. Było kilku chłopaków, którzy spokojnie mogliby teraz grać w Ekstraklasie.

Z tego rocznika najgłośniej było o panu, Dominiku Furmanie i Rafale Wolskim.

– Tak, ale w piłkę grają jeszcze Kuba Szumski, Michał Kopczyński czy Mateusz Cichocki.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix