Pierwsza rosyjska akademia. Z Dzagojewem, Abramowiczem i Wołgą w tle

Piłkarską akademię stworzyli, zanim było to modne. Dzięki prywatnym funduszom i wielkiej pasji pomysłodawcy wychowali wielu zawodników, którzy późnej reprezentowali Rosję. Jaki w dzieciństwie był Ałan Dzagojew? Dlaczego Roman Zobnin miał muchy w nosie jako junior? To historia o rywalizacji z Barceloną, Manchesterem United, o Romanie Abramowiczu i Ronaldinho, ale także o latach treningów i pracy nad wychowaniem kolejnych roczników graczy z malowniczego Togliatti – witajcie w Akademii Piłkarskiej imienia Jurija Konopljowa!

Pierwsza rosyjska akademia. Z Dzagojewem, Abramowiczem i Wołgą w tle

***

Sierpień 2005.

Z dużą torbą przewieszoną przez ramię próg akademii przekracza dość niski, krępy 15-latek. Kaukaska uroda, w oczach widać żar, strach w nie spojrzeć.

Na jego twarzy widać zmęczenie, za nim kawał drogi. Ałan Dzagojew przejechał ponad 1500 kilometrów, by dołączyć do powstałej w zakolu Wołgi akademii. Przyjechał z Władykaukazu.

– Zauważyliśmy go na turnieju „Kożanyj mjacz” („Skórzana piłka” – ros.), wpadł nam w oko. Do Togliatti ściągnęliśmy jego trenera, on przywiózł Dzagojewa ze sobą – wspomina Jurij Jelczew, dziś główny trener w Akademii Konopljowa.

Pomocnik CSKA Moskwa ma za sobą 59 występów w barwach Sbornej. Według Transfermarkt warty jest 8 milionów euro.

Jelczew: – Ałan nie grał u nas nawet w zespole U17. Od razu trafił do drużyny, którą mieliśmy wtedy w drugiej lidze. Później przeszedł do zespołu Krylja Sowietow Samara.

– Czym się wyróżniał? Widać było różnicę, kiedy grał w drużynie rocznika 90-ego, a kiedy go w niej brakowało. Gdy przebywał na zgrupowaniu reprezentacji młodzieżowej lub miał kontuzję, zespół wyglądał zupełnie inaczej. Dzagojew to był prawdziwy lider. Z liderem na czele wszystko funkcjonowało znacznie lepiej. Kiedy wieczorem zbierali się pograć na sali w piłkę, Ałan był głównym dowodzącym. To on organizował grę, dzielił składy. Raz jeszcze podkreślę – prawdziwy lider, taki z krwi i kości.

Prawie dwa razy droższy dziś jest Roman Zobnin, 25-latek ze Spartaka. Jeśli 1500 kilometrów Dzagojewa zrobiło na was wrażenie – zobaczcie gdzie leży Irkuck, z którego Zobnin pochodzi.

Ze starszym Dzagojewem mijali się na korytarzach akademii niejednokrotnie, a w Togliatti piłkarz urodzony w 1994 roku spędził ponad osiem lat.

– Kiedy Zobnin przyszedł do zespołu U17, który prowadziłem, był trochę niezadowolony. Śmieję się, że miał muchy w nosie. Nie był już gwiazdką, jak we wcześniejszych grupach, musiał rywalizować ze starszymi i silniejszymi. Przeszło mu jednak, gdy zostaliśmy mistrzami Rosji. Wtedy uwierzył, że trenerzy mogą mieć rację.

Główny trener akademii ma kogo wspominać. Poza Dzagojewem czy Zobninem we współpracy z innymi kolegami po fachu wychowali m.in. bramkarza Benfiki Lizbona Iwana Zlobina, Aleksandra Filtsowa (Lokomotiv Moskwa, Krasnodar, Rubin Kazań), Artura Jusupowa (Dynamo Moskwa, Zenit Sankt Petersburg, FK Rostów), Ilję Kutjepowa (Spartak Moskwa), Grigorija Morozowa (Dynamo Moskwa), Dżamaldina Khodżanjazowa (Zenit Sankt Petersburg), Dmitrija Jefriemowa (CSKA Moskwa), Igora Gorbatjenko (Spartak Moskwa), Romana Jemieljanowa (Szachtar Donieck, FK Rostów), Stanislawa Kritsjuka (Braga, Rio Ave, Krasnodar) czy Maksima Kuzmina (Dynamo Moskwa). Sześciu wychowanków akademii w 2006 roku doprowadziło Rosjan do triumfu na mistrzostwach Europy do lat 17 w Luksemburgu, a wielu innych zaliczyło krótsze bądź dłuższe epizody na poziomie rosyjskiej Premjer Ligi.

Akademia Konopljowa na mocy umowy współpracuje też z Kryljami Sowietow Samara. Miasto-gospodarz mundialu z 2018 roku oddalone jest od Togliatti o 80 kilometrów i jak na tamtejsze warunki – do najwyższej rozgrywkowej klasy w Rosji to prawdziwie rzut beretem. Dziś w barwach Krylji grają Gennadi Kisjeljew, Dmitri Kabutow czy Jegor Goljenkow.

  

***

Minąłem tabliczkę z przekreślonym napisem TOGLIATTI, oczywiście cyrylicą – ТОЛЬЯТТИ. Może to nie tu? – pomyślałem.

Zza skrzyżowania wyłoniło się jednak boisko. Na kompletnych peryferiach miasta dotarłem do akademii. Zamkniętej na cztery spusty. Za szlabanem. Pan z ochrony po zapoznaniu się z moimi motywami przyjazdu na Primorskij poprowadził do gabinetu dyrektora.

– Czytałem wasze maile. Jesteśmy jednak na etapie wielu zmian, za rok byłoby się czym pochwalić – przywitał mnie Igor Keczajew, jedyny człowiek w regionie z licencją UEFA Pro.

– Potrzebuję ksero twojego paszportu i… dam znać – rzucił na odchodne po krótkiej konwersacji.

Poważny wzrok Wladimira Putina na obrazie nad biurkiem dyrektora mówił, że możemy się już jednak nie spotkać.

– Musi dostać zgodę od KGB, sprawdzą cię i zadzwoni – wytłumaczył mi w powrotnej drodze teść.

Ale nie taki diabeł straszny jak go malują, dwa dni później zadzwoniła sekretarka: przyjdź w poniedziałek na 9:00, do 11:00 dyrektor będzie miał dla ciebie czas.

Paszport biometryczny dał radę.

***

Akademia ruszyła w 2003 roku. – W 2000 roku w tym miejscu był duży samochodowy parking – wspomina Andrej Konopjow, syn pomysłodawcy całego projektu, którego imieniem później nazwano akademię.

I który nieoczekiwanie zmarł. 1 lipca 2006 roku serce Jurija Konopljowa przestało bić, a wraz z nim zatrzymała się również rzeczywistość związana z piłkarskim szkoleniem w Togliatti. Tragedia odbiła się tak szerokim echem, że kolejne cztery lata pomóc postanowił Roman Abramowicz, który finansował akademię do 2011 roku.

Konopljow jako dziecko grał w piłkę w Rostowie nad Donem, z którego pochodził. Później jednak uszkodził kolano i musiał przestać. Poszedł do armii, następnie przyjechał do Togliatti i zajął się biznesem. Sprzedawał samochody, produkowane przez miejscową fabrykę. Na całą Rosję.

I zainwestował – zbudował boiska, akademię, internat i szkołę.

– Istnieje taka miejska legenda, że ojciec akademię stworzył dla mnie. Urodziłem się w 1993 roku, od piątego roku życia zajmowałem się futbolem. Jemu nie wyszło, przez kontuzję, więc chciał może, żeby właśnie mnie się udało. Ale mi też nie poszło – śmieje się syn.

Ojciec Andreja był prawdziwym pasjonatem. Kochał futbol. Wokół licznych pucharów w gablocie w oczy rzuca się zdjęcie biznesmena z… Ronaldinho: – Ojciec był w Hiszpanii, bo jeździł na Camp Nou, turystycznie. Spotkał się przypadkiem z Ronaldinho, a Brazylijczyk był jego ulubionym piłkarzem. Za pomocą tłumacza porozmawiali, zrobili sobie wspólne zdjęcie. Które do dziś stoi wśród trofeów, po które na boisku sięgali wychowankowie akademii.

Dziś Andrej ma 26 lat. Jako dziecko grał w barwach akademii, a od pięciu lat związany jest z organizacją zawodowo. Obecnie opiekuje się rocznikiem 2007.

– Bardzo podoba mi się praca trenera. Zaczynałem w administracji, ale czuję, że w nowej roli realizuję się. Umiem pracować z dziećmi i kocham tę pracę. Dzieci słuchają się, mają ze mną dobry kontakt.

Chcesz pracować z dziećmi czy marzy ci się np. Premjer Liga?

– Moim podstawowym celem jest, by przekazać dalej drużynę rocznika 2007. Zajmuję się nią już czwarty rok, brałem udział w naborze do drużyny. Chcę wychowywać kolejnych graczy i budować silne zespoły.

Ojciec jest w Togliatti legendą. Co was łączy?

– To, co nas łączy, to miłość do dzieci. Pamiętam, że ojciec obcych kochał jak swoich, a nawet czasami miałem wrażenie, że bardziej (śmiech). To na pewno przejąłem od niego, podobnie jak pasję do piłki nożnej.

Dlaczego o waszej akademii jest tak głośno, nie jesteście Moskwą czy Sankt Petersburgiem…

– W Togliatti powstała szkoła, w którą jej architekt włożył duszę. To była jedna z pierwszych prywatnych szkół w Rosji, a za miłością do dzieci i piłki nożnej ojca poszły wyniki. To stworzyło fundamenty, a nasze drużyny stały się czołowymi w całej Europie.

***

Dziś w akademii trenuje 260 zawodników. 170 pochodzi z Togliatti i okolic. Pozostałych 90 żyje w internacie na Primorskim.

Do 12. roku życia zawodnicy spoza obwodu samarskiego miejscowych nie interesują.

Ponad dekadę temu w akademii zaczęło się naprawdę dziać wiele. Były pieniądze, a dzięki nim można było pojeździć po świecie.

W 2004 roku Rosjanie zajęli nawet trzecie miejsce na klubowych mistrzostwach świata organizowanych przez Nike. Na Old Trafford zremisowali po 0:0 z Barceloną czy Manchesterem United, a w meczu o trzecie miejsce pokonali Herthę Berlin. W finale Barca zwyciężyła 1:0 brazylijski Santos.

Wraz ze śmiercią właściciela, kurek z pieniędzmi jednak został mocno przykręcony. Za finansowanie projektu dziś odpowiada obwód (jak nasze województwo – przyp. red.).

Ale w Rosji Konopjow wciąż ma silną renomę. Poza sześcioma akademiami moskiewskimi (Chertanowa, CSKA, Spartak, Lokomotiv, Dynamo, Saturn) oraz dwoma z Petersburga, tylko Rubin Kazań i, ostatnio, Krasnodar, mogą równać się poziomem szkolenia z Togliatti. Zresztą ci ostatni nad Wołgę przyjeżdżali wielokrotnie, by podpatrzyć pewne rozwiązania.

W klubie liczą, że dobre czasy niebawem powrócą. Mocno zainteresowany sponsoringiem jest podobno właściciel działającego w przemyśle chemicznym koncernu Acron – Paweł Morozow.

***

Togliatti to dziś miasto dość biedne. Liczy sobie jednak ponad 700 tys. mieszkańców. Nie słyszeliście o nim? Oni o Wrocławiu i Łodzi również nie.

Jeszcze dwie dekady temu było znacznie okazalej, o mieście mówiono „rosyjskie Detroit”. Aktualnie, gdyby nie AwtoWAZ, trudno wyobrazić sobie tamtejsze życie. Życie wokół samochodów.

W fabryce Łady (Wołżańska Fabryka Samochodów – przyp. red.) dziś pracuje 52 tys. ludzi. Kiedyś liczba ta była niemal dwukrotnie większa. Jej hale ciągną się ponad kilometr.

Słysząc Łada, Polakom na myśl przychodzi stara poczciwa Niva. Niektórzy wspominają Samarę czy stodziesiątkę. Ale to również nowoczesne auta – Priora, Kalina czy Vesta. Chętnie tuningowane przez lokalną społeczność.

Odpowiedni tłumik, spojler, a już koniecznie porządny zestaw głośników wewnątrz to dla wielu życiowy cel. Coś, czym między postkomunistycznymi blokami z wielkiej płyty można wyróżnić się z tłumu na dziurawych drogach.

Bardzo interesujący jest też w Togliatti klimat. Latem kąpiel w Wołdze jest nawet wskazana, bo termometry pokazują nawet po 40 stopni. Zimą natomiast włosy w nosie marzną od trzydziestostopniowego mrozu.

Keczajew: – Do sali wchodzimy tylko wtedy, gdy na dworze jest mróz większy niż minus 15 stopni Celsjusza.

Jelczew: – Nawet minus 25 stopni to dla nas nie jest problem. Przecież gdy nie ma wiatru, to idealna pogoda do gry w piłkę – śmieje się główny trener akademii, prowadzący zespół U17. – Czasem minus 10 z wiatrem jest dużo gorsze – dodaje.

Każdy rzeczywistość postrzega na bazie własnych doświadczeń.

***

– Zdrastvujcie, byłem umówiony z dyrektorem na spotkanie.
– (do kolegi) Ooo, ten pszok – zaczyna stróż na wejściu. – Zapraszamy. Usiądź tutaj, za chwilę szef powinien się pojawić w pracy.

– Miałeś być na 9:00 – w zupełnie innym humorze Keczajew przywitał mnie chwilę później. Uśmiechnięty i serdeczny, już nie tak wycofany i nieufny jak kilka dni wcześniej.
– Poczekam, spokojnie, po prostu nie chciałem się spóźnić.
– Chodź, zjemy śniadanie – zaprosił.

Szprotki, kasza, do tego bułka, plasterek szynki, żółtego sera. Trochę jak w szpitalu.

Zaczynamy więc od stołówki.

– Posiłki układa nam dietetyk. Zgodnie z zaleceniami – nasz dzień składa się z pięciu posiłków dziennie: od 8:00 do 8:45 mamy śniadanie, później zawodnicy idą do szkoły lub na trening. Od 12:00 do 13:45 obiad, o 15:30 podwieczorek, po nim drugi trening. Między 18 a 19 kolacja, a o 21 jeszcze ostatnia przed snem przekąska. Cisza nocna rozpoczyna się o 22, zimą dokładamy do tego ogólnorozwojowe rozgrzewki o 7:00.

Szkoła jest dopasowana do życia akademii. Do treningów i realiów sportowych.

– W pierwszej kolejności chcemy wychowywać naszych zawodników. Zawodników, którzy jednocześnie będą potrafili sprostać wymaganiom współczesnego futbolu.

Po posiłku ruszamy na spacer. Po akademii.

Zaczynamy od sztucznego, zadaszonego boiska. Niestety dość małego – 36×42 metry. – Zimą ta sala zajęta jest od 8:30 do 22:00 – mówi dyrektor.

Obok naturalny plac do gry 9v9, o wymiarach 90×60 metrów i remontowana pełnowymiarowa sztuczna murawa, oczywiście oświetlona.

Po drodze odwiedzając jeszcze siłownię, basen, salkę gimnastyczną (do fitnessu, akrobatyki, gimnastyki, tańca czy stretchingu), gabinet fizjoterapeutów oraz strefę odnowy biologicznej z dwoma saunami i wannami z zimną wodą obchód kończymy przy sztucznym boisku do treningu techniki. Mniejszym, o wymiarach wydłużonego Orlika – 70×44 metry. Ale oświetlonym, wyposażonym w specjalne ściany z wyznaczonymi do celowania w nie ponumerowanymi kwadratami.

***

Jak szkolicie w Akademii Konopljowa? – pytam wyznaczonego do tej rozmowy Jelczewa.

– Do tej pory pracowali u nas Holendrzy. W latach 2008-2011 w Togliatti przebywali Lui Kulien i Roland Vroomans. To było dla nas bardzo zrozumiałe, do 12. roku życia skupiamy się na rozwoju indywidualnym zawodników: pod kątem techniki, indywidualnej taktyki oraz przygotowania fizycznego.

Co dzieje się później?

– Nie mówię oczywiście, że nie zajmujemy się do 12. roku życia taktyką grupową, ale głównym akcentem jest podejście indywidualne. Po 12. roku życia przechodzimy do zagadnień grupowej taktyki – w ataku, w obronie, ataku bocznymi sektorami, ataku sektorem środkowym.

W jakim wieku zaczynacie w Rosji grę 11v11?

– Właśnie w wieku 13 lat. Wcześniej duży nacisk kładziemy na gry 1v1, 2v2 czy 3v3, by zawodnicy rywalizowali ze sobą jak najwięcej.

Czym Akademia Konopljowa wyróżnia się od innych?

– Przede wszystkim tym, że w Rosji to była pierwsza akademia stworzona w takiej formie. Poza tym wszystko u nas jest skumulowane w jednym miejscu i to jest duża przewaga. Nie trzeba nigdzie jeździć, to bardzo wygodne. Szczególnie dla najmłodszych.

Ile grup prowadzicie?

– Na miejscu funkcjonuje siedem drużyn, w rocznikach 2002-2008. W tym sezonie powstanie drużyna 2009 rocznika.

Przyjechałem do was z drugiego końca miasta – z komsomolskijego rajonu. To 15 kilometrów drogi. Czy dla najmłodszych nie przewidujecie grup oddziałowych w innych częściach miasta?

– Kiedyś mieliśmy filie w poszczególnych rejonach, teraz zmianom uległy nasze struktury. Wygląda to trochę inaczej: oni trenują, później organizujemy turniej przed początkiem września, a najlepszych zbieramy do drużyny.

A ilu trenerów pracuje w akademii?

– Dwudziestu, po dwóch w każdej grupie. Do tego mamy trzech trenerów bramkarzy.

Nie macie trenera przygotowania fizycznego?

– Nie, ale jest jedna trenerka, którą można by tak nazwać… Odpowiada za choreografię (sztuka tańca, a także inscenizacja tańców baletowych – przyp. red.), czyli z perspektywy piłki nożnej – za koordynację, poczucie rytmu, gibkość. Mamy też trenera w siłowni, on zajmuje się również rehabilitacją.

Kiedy zaczynacie pracę na siłowni?

– Dopiero w przypadku 14-15-latków.

Czy formy ścisłe wciąż są w Rosji w przewadze?

– To znaczy?

Czy zdarza się, że trenujecie przez 40 minut górne podania, jak można było niedawno przeczytać w jednej z polskich publikacji dla trenerów?

– Nie, bez przesady. Staramy się, by najmłodsi jak najwięcej grali, ale oczywiście wyizolowane formy również stosujemy. W treningu indywidualnym chociażby. Na pewno nie trwa to jednak 40 minut. Dziesięć minut – tak, ale wszystko inne realizujemy w grach. Mamy taką zasadę, że nie przekraczamy z jednym ćwiczeniem 12 minut. Później zdolność do koncentracji zawodnika nie tyle maleje, co zanika. To fizjologia.

Nie macie sport testerów, GPS-ów – w jaki sposób monitorujecie obciążenia i analizujecie właśnie fizjologiczne aspekty?

– W szkole trenerów poznajemy fizjologię, dowiadujemy się co powinniśmy robić. Wiemy co mówi literatura, wykładowcy objaśniają nam jak to powinno wyglądać. Każdy wiek charakteryzuje się czymś specyficznym.

Jak wygląda szkolenie trenerów w Rosji?

– Mamy szkołę trenerów w Moskwie. Metodyka stworzona jest przez Związek. Posiadamy licencje trenerskie UEFA. Ja mam na przykład UEFA B.

Często pojawiacie się w Moskwie?

– Raz na trzy lata bronimy licencji lub podwyższamy ją.

I jak długo to trwa?

– Dwa-trzy tygodnie. Przyjeżdżasz, uczysz się i dostajesz zadanie. Wracasz do swojego klubu, wykonujesz zadanie i odsyłasz je. Później wracasz i bronisz swojej pracy. Jeśli chcesz zdobyć wyższą licencję, jedziesz na staż do Europy. Byłem dwa tygodnie w Bayernie Monachium, byłem w Manchesterze.

Ile kosztują was licencje?

– Nie wiem, wszystkie opłaty ponosi akademia.

Trenerzy nie płacą za swoje licencje?

– (zdziwienie) Jak to… przecież rozwijamy się po to, żeby wykonywać lepszą pracę…

Czy wasi trenerzy pracują tylko w akademii? Czy to dla nich praca dodatkowa?

– To dla nas jedyna praca. Trener cały dzień spędza z dziećmi. Śledzimy ich postępy w szkole, porządki w pokojach. Organizujemy wyjazdy do miasta – do kina, teatru. Trener jest wychowawcą.

Na jakie zarobki mogą liczyć?

– Około 30-40 tys. rubli (1800-2400 złotych – przyp. red.).

Ile treningów odbywacie w tygodniu?

– Prowadzę najstarszą drużynę U17. Mamy cztery treningi w tygodniu, dodatkowo jako uzupełnienie – analiza, odprawa. Przygotowujemy się też pod przeciwników, których oglądamy w akcji. Nie ma jednak dnia z jednym treningiem. Zasze jest coś więcej. Mówiąc o czterech treningach mam na myśli tylko jednostki typowo piłkarskie. W szkole odbywają się jednak zajęcia wuefu, dwie choreografie, siłownia, plus zajęcia indywidualne. Każdy podczas nich pracuje na swoimi brakami. To krótsze zajęcia.

Czy infrastruktura to nie jest dla was problem? Szczególnie myślę o zimie?

– Zimą mamy problem. Pod dachem mamy małe boisko, ale na nim trenujemy rzadko. Ćwiczymy na dużym boisku lub jedziemy gdzieś do lasu, tam ubijamy śnieg i gramy na śniegu.

Tak się da?

– W Związku Radzieckim całe zimy wyglądały w ten sposób. Jak byłem dzieckiem, graliśmy ciągle na śniegu. Wykorzystujemy też jednak warunki, wtedy idziemy przykładowo pobiegać na nartach.

Kiedy ukrywacie się w sali??

– Jeśli jest powyżej 25 stopni mrozu, to już nie wychodzimy na zewnątrz.

(śmiech) Minus 25 to dość sporo.

– To zależy. Czasem, kiedy nie ma wiatru, minus 25 stopni Celsjusza to nie jest problem. Większym może być minus 10, gdy jest wiatr.

Jak chcecie grać?

– Chcemy dominować. Posiadać piłkę. Oczywiście nie zawsze to wychodzi, bo grając w trzeciej lidze gramy ze starszymi.

Macie swój model gry?

– Chcemy grać futbol agresywny, nowoczesny. Chcemy atakować. Oczywiście nie znaczy to, że nie chcemy bronić. Naszym wyjściowym systemem jest 1-4-3-3, ale to zależy też od zawodników w danym roczniku. Ostatecznie – wszystko zależy od trenera i jego wizji.

Jak poszukujecie nowych trenerów?

– Gramy między sobą i obserwujemy u kogo drużyna wygląda dobrze, kogo dzieci są zainteresowane treningiem, jak się zachowują. Staramy się brać młodych, studentów, których możemy ukształtować.

Co jest dla was najważniejsze, kiedy obserwujecie trenera pod kątem oferty pracy dla niego?

– Musi być zainteresowany dziećmi i pracą z nimi. Musi też chcieć się uczyć. Od razu widać, kto chce się uczyć, kto wykazuje inicjatywę. Nie jest tak, że ja mówię: zrób tak i tak. Nie. Trener ma przygotować trening, a później razem oceniamy ten sposób. Stawiam zadanie, a on ma znaleźć jego rozwiązanie, dobrać ćwiczenia.

Ja wyglądają rozgrywki młodzieżowe w Rosji? Na jakim poziomie zaczynają się centralne rozgrywki?

– Tylko w wydaniu drużyn U17. Gramy więc z CSKA Moskwa, Spartakiem, Lokomotivem.

A co w przypadku młodszych?

– Nasz kraj jest ogromny, więc musiał zostać podzielony na regiony. Kilka obwodów tworzy region, który przez cały sezon rywalizuje ze sobą i rozgrywa ligę. Dwie-trzy najlepsze drużyny wychodzą do finałów, które odbywają się w Moskwie czy Soczi i grają o mistrzostwo kraju. 16 najlepszych drużyn rosyjskich zjeżdża się więc w jedno miejsce.

Pracuje pan od wielu lat z drużyną 17-latków. Stawiacie na specjalistów od poszczególnych okresów?

– Ja jestem specjalistą od U17, tak, jest dokładnie jak pan powiedział. Kiedyś zbierałem drużynę i od najmłodszych lat prowadziłem ich do samego końca. Teraz wygląda to jednak inaczej.

***

– Nie rób zdjęć – słyszę od Jelczewa.

– Ale dyrektor pozwolił – oponuję.

– Nie tego boiska. Ono jest w remoncie.

– No i co z tego? Przecież za dwa tygodnie będzie gotowe. Będziecie posiadać nowoczesną murawę, którą powinniście się chyba chwalić?

***

– A jak to jest z tą infrastrukturą? – drążę. – Pan rywalizuje na boiskach pełnowymiarowych, z najstarszą drużyną. Nie brakuje panu miejsca?

– Pewnie że brakuje, szkoda, że zabrali nam pięć boisk.

– Jakich pięć boisk?

– …

 

– Ich teraz po prostu nie ma – ucina temat Keczajew. Pewnie Jelczewowi dostanie się po głowie za to, że palnął przy mnie niepotrzebnie. Dziś akademia ma z kimś mały konflikt. Może innym szkolącym podmiotem? Nie dogaduje się z miastem? Keczajew wierzy jednak mocno we wsparcie Acronu, które znów mogłoby przywołać wspomnienia czasów sprzed dekady.

***

Czym wyróżnia się Akademia Konopliowa? – moją wizytę kończymy w gabinecie dyrektora.

– Jednym z największych naszych plusów jest to, że wszystko mamy skupione w jednym miejscu. Na terytorium akademii znajduje się internat, szkoła, ale i boiska, więc całe nasze życie toczy się tutaj. Nic nie jest rozrzucone, a poza ośrodek, do miasta, wyjeżdżamy tylko na zorganizowane wycieczki – do kina, aquaparku itp.

Jakie plany macie na najbliższe miesiące?

– Po pierwsze: modernizacja naszej bazy treningowej. Po drugie: chcemy zatrudniać jeszcze lepszych specjalistów. Staramy się do współpracy zapraszać tylko najlepszych w kraju, szukamy też jednak młodych, których możemy nauczyć fachu. Po trzecie: chcemy rozwinąć jeszcze metodykę naszej pracy.

Szukacie młodych trenerów, a co dla dyrektora jest w tych poszukiwaniach najważniejsze?

– Mamy spisane kryteria, to całe zestawienie. Niemniej najistotniejsza jest wiedza na temat przedmiotu nauczania, czyli gry w piłkę. Poza tym trener powinien posiadać odpowiednią technikę i potrafić pokazać jak wykonać dane zagranie. No i oczywiście motywacja. Człowiek powinien chcieć coś osiągnąć.

***

Zobaczyłem tyle, ile chciałem.

– Czym wracasz? – zapytał Keczajew, widząc, że tym razem jestem sam.
– Taksówką, poradzę sobie.

Po kilku godzinach wizyty zaufał mi i otworzył się bardziej, niż zakładałem. Opowiedział o praktycznie wszystkim, co interesowało mnie i o czym chciałem napisać. Zaskoczył organizacją i poziomem, którym mógł się pochwalić. Może spodziewałem się, że przyjadę z Europy i zobaczę jak wiele nas dzieli? Zapomniałem chyba przy tym, że w Rosji też jest internet, a w dzisiejszych czasach podążanie za trendami jest dużo prostsze. Wystarczy odrobina chęci. A tę znalazłem w Togliatti.

Na wszelki wypadek odprowadził mnie jednak do bramy wyjściowej, za szlaban. Dopiero wtedy spokojnie wrócić mógł do swojego gabinetu.

Z TOGLIATTI – PRZEMYSŁAW MAMCZAK