Piłkarskie dzieciństwo: Arkadiusz Malarz

– Zawsze miałem pod górę, musiałem coś komuś udowadniać i myślę, że nawet teraz cały czas muszę coś komuś udowadniać. Nigdy nie dostałem nic za darmo, nikt mi nigdy nie powiedział: „Arek będziesz teraz na stałe pierwszym bramkarzem, masz nasz kredyt zaufania”. W ramach cyklu „Piłkarskie dzieciństwo” porozmawialiśmy z Arkadiuszem Malarzem.

Piłkarskie dzieciństwo: Arkadiusz Malarz

Kiedy rozpoczął pan karierę w Nadnarwiance Pułtusk?

– Myślę, że podobnie jak moi synowie – miałem około siedmiu lat.

Kto zabrał pana na pierwszy trening?

– Byłem wpatrzony w starszego brata, który także grał w piłkę. W Pułtusku mieszkaliśmy obok boiska, praktycznie od stadionu dzieliła nas brama.

Domyślam się, że spędzał pan tam całe dnie.

– Dokładnie, inaczej nie mogłem skończyć. Byłem skazany na boisko.

Jak wyglądała ta murawa w Pułtusku?

– Nie było źle, ale też na pewno nie było tak komfortowo, jak teraz, gdzie prawie w każdej miejscowości są orliki.

Było z kim pograć?

– Zawsze. Nie było internetu, pokus, które są teraz, więc zawsze było z kim pograć.

Od początku stał pan na bramce?

– Tak, od początku byłem bramkarzem, ale w wieku trampkarza coś mi się ubzdurało i chciałem strzelać gole. Przez miesiąc byłem pomocnikiem. Później pomyślałem: „kurczę, Arek, za dużo biegania jest, wracaj na bramkę” i wróciłem (śmiech). Na bramce zostałem do dziś.

Pamięta pan swoje pierwsze piłkę i korki?

– U nas nazywało się je „stomilki”, ale to były te charakterystyczne korki z kołkami. Pierwszą piłką była za to „biedronówka”. Czarno-biała, bardzo wytrzymała. Graliśmy nią wszędzie, łatki nie odpadały, więc była naprawdę dobrze zszyta.

Dbał pan o nią?

– Bardzo. Zawsze dbam o buty, rękawice bramkarskie. Teraz swoim chłopcom przekazuję, że na każdy mecz czy trening mają mieć wyczyszczone buty. Tak też mnie rodzice wychowali, nie tylko chodzi o obuwie piłkarskie, ale także wyjściowe. Buty świadczą o człowieku.

Rodzice byli zainteresowani piłką?

– Tak, mój tata nawet występował w niższych ligach, więc chyba się to przenosi z pokolenia na pokolenie. Później brat zaczął grać, ale Mariusz szybko skończył swoją karierę piłkarza, bo bardziej pasjonowała go praca trenera. A ja dzięki swojej zawziętości i temu, że bardzo chciałem, zostałem piłkarzem.

Cały czas pan chce?

– Chyba jeszcze bardziej niż rok temu. Robię to, co kocham najbardziej. Zakochałem się w tym sporcie w wieku siedmiu lat i kocham go do dziś.

Jak już jesteśmy przy miłości – żona także musiała być związana z piłką nożną?

– Tak się złożyło, rozumiemy się bez słów. Ja rozumiem jej pasję, ona moją, więc w tej kwestii dobrze się uzupełniamy.

Kto był pana piłkarskim idolem?

– Było ich wielu, ale takimi głównymi byli Peter Schmeichel, Gianluca Pagliuca, Pascal Olmeta. Starałem się ich podpatrywać.

A ktoś z polskiego podwórka?

– Z pewnością Józef Wandzik.

Szkoła była dla pana ważna?

– Rodzice postawili mi ultimatum, że muszę ukończyć szkołę i wiedziałem, że nie mogę tego zawalić. Bywało ciężko, bo nie byłem skoncentrowany tylko na nauce. Chodziłem do szkoły, ale moja głowa była cały czas zaprzątnięta piłką nożną. Bez skończonej szkoły pewnie byłoby mi ciężko.

Był czas na imprezy?

– Jak każdy, lubiłem wyjść z domu, pojeździć na dyskoteki, poszpanować.

Czym?

– Tym, że gram.

Czyli wyrywał pan dziewczyny „na piłkarza”?

– Nie chodzi o to, że wyrywałem, ale w tych mniejszych miejscowościach wiedzieli, że ten czy tamten grają w piłkę i człowiek był z tego dumny.

Wykorzystywał pan tę przewagę.

– Troszeczkę tak (śmiech). W wieku 16 lat podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt z Bugiem Wyszków.

Zaczął pan otrzymywać duże pieniądze?

– Nie pamiętam dokładnej kwoty, nie były to wielkie pieniądze, ale dla mnie wydawały się spore. Zacząłem zarabiać na siebie, potrafiłem się sam utrzymać. Musiałem wybrać – piłka czy zabawa. Zawsze byłem ukierunkowany na piłkę nożną.

Brał pan udział w różnych turniejach młodzieżowych?

– Było trochę tego typu przedsięwzięć, pamiętam turniej „dzikich drużyn”. Dużą wagę przywiązywało się do rozgrywek szkolnych. Jak tylko była możliwość, to w każdym turnieju staraliśmy się brać udział.

Czy zobaczymy pana akademię na XX edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Tak, zgłosiliśmy się. Myślę, że ten turniej jest fajnym przeżyciem dla każdego młodego zawodnika, który dopiero zaczyna przygodę z piłką. Ten turniej jest namiastką tego, co może czekać ich w przyszłości. Chciałbym, żeby jak najwięcej chłopaków trafiało do profesjonalnej piłki. Moja akademia jest w tym roku zgłoszona i sam jestem ciekaw, jak sobie poradzą.

A skąd sam pomysł na założenie akademii?

– Kiedyś siedzieliśmy z bratem przy kawie i tak sobie postanowiliśmy, że otworzymy akademię. Mariusz ma bardzo dobre podejście do młodzieży.

Rozmawiałem ostatnio z nim przez telefon i mają panowie bardzo podobne głosy.

– Tak, my w dwójkę i nasz Ś.P. Tata mieliśmy bardzo podobne głosy, więc, gdy jeszcze ktoś dzwonił na stacjonarkę, to nie był w stanie rozpoznać, z kim rozmawia. Czasami robiliśmy sobie z tego żarty i ktoś dzwonił do mnie, Mariusz podnosił słuchawkę i rozmawiał w moim imieniu.

W przyszłości chce się pan jeszcze bardziej poświęcić swojej akademii?

– Jak najbardziej, planuję jeszcze otworzyć szkółkę stricte bramkarską, gdy już zakończę karierę piłkarza. W Wólce wybudowaliśmy piękne obiekty, mamy gdzie trenować zimą, także baza jest dużym plusem. Wierzymy, że kiedyś z naszej akademii wypłynie jakaś perełka.

Spotkał pan na swojej drodze wielu piłkarzy z dużym potencjałem, którzy jednak nie zrobili wielkiej kariery?

– W moim roczniku, gdy zaczynaliśmy treningi, wydawało mi się, że niektórzy chłopcy są kilka razy lepsi ode mnie, ale wybrali inne życie.

Pan się do poważnej piłki przebijał powoli.

– Powoli się przebijałem i też nie było mi łatwo. Zawsze miałem pod górę, musiałem coś komuś udowadniać i myślę, że nawet teraz cały czas muszę coś komuś udowadniać. Nigdy nie dostałem nic nie za darmo, nikt mi nigdy nie powiedział: „Arek będziesz na stałe pierwszym bramkarzem, masz nasz kredyt zaufania”. Chyba to mi odpowiadało. Broń Boże, nie mam do nikogo pretensji i czuję się z tym dobrze, że muszę sobie podnosić coraz wyżej poprzeczkę. Jestem typem fightera, więc lubię ciężko pracować. Wychodzę z założenia, że gdy ciężko pracujesz, to życie ci się potem odwdzięczy.

Trenuje pan obecnie jakieś drużyny w swojej akademii?

– Na razie pełnię funkcję prezesa i buduję cały ośrodek. Zdrowie dopisuje i chciałbym jeszcze ze dwa lata pograć w piłkę.

Widziałem, że chciałby pan grać, ale w Polsce.

– Niedawno urodziła mi się córeczka i jeżeli się uda, to chciałbym zostać w kraju. Gdyby się nie udało, to wyjazd za granicę także wchodzi w grę.

Czyli po prostu chciałby pan grać dalej w piłkę.

– Tak, jeszcze się nią nacieszyć.

Brakuje jej panu?

– Bardzo. Mam nadzieję, że moja przyszłość się za niedługo wyjaśni i znów zagram w klubie.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

***

Trwają zapisy do jubileuszowej XX edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Drużyny dziewcząt i chłopców do lat 8, 10 i 12 mogą zgłaszać trenerzy i nauczyciele na stronie www.zpodworkanastadion.pl Każde dziecko za udział w rozgrywkach otrzyma pamiątkowy medal!

Fot. Newspix