Piłkarskie dzieciństwo: Wojciech Kowalewski

Wojciech Kowalewski szybko trafił do pierwszej drużyny Wigier Suwałki, a następnie odszedł do Legii Warszawa. Grał w Polsce, zwiedził kilka krajów, a po zakończonej karierze postanowił otworzyć swoją akademię piłkarską. Porozmawialiśmy z nim w ramach naszego cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”.

Piłkarskie dzieciństwo: Wojciech Kowalewski

Swoją piłkarską przygodę rozpoczynał pan w Wigrach Suwałki.

– Tak, rozpocząłem w Wigrach. Zaczynałem tak, jak większość, najpierw grałem na podwórku, później trafiłem do klubu.

W jakim wieku poszedł pan na pierwszy trening?

– Miałem dziewięć lat, a moim pierwszym trenerem był Marek Bołądź. Był obrońcą w pierwszej drużynie, ale łączył grę z trenowaniem. Pamiętam, że będąc małymi dzieciakami, podawaliśmy piłki na meczach, gdzie grał nasz trener. Wigry były wówczas w III lidze, była to dosyć silna drużyna. Dla 9-latków podawanie piłek na spotkaniach, gdzie na stadion przychodziło po trzy tysiące kibiców, było dużym wydarzeniem.

Dosyć szybko trafił pan do pierwszego zespołu.

– Gdy miałem 15 lat zadebiutowałem w III lidze. Klub miał problemy finansowe i organizacyjne, cały czas zmieniała się kadra drużyny i pojawiła się szansa dla młodszych zawodników. Ja byłem jednym z nich. Właściwie ominąłem etap piłki juniorskiej.

Od początku chciał pan być bramkarzem?

– Chciałem strzelać bramki, jak większość chłopców, ale jeden z moich pierwszych treningów bardzo szybko zweryfikował moje umiejętności. Dołączyłem do zespołu, który już rok ze sobą trenował, więc miałem zaległości. Tak się złożyło, że na jednych zajęciach zabrakło bramkarza, stanąłem wtedy między słupkami i okazało się, że radzę sobie tam lepiej niż w polu.

Ten chłopak już nie wrócił na bramkę?

– Tak, niedługo później zrezygnował z gry w piłkę. Oczywiście nie dlatego, że ja stanąłem w bramce, z innych powodów (śmiech). W klubie dalej nie było wesoło, odbiło się to też na aspekcie sportowym i Wigry zanotowały spadek do IV ligi. Wówczas otrzymałem prawdziwą szansę na grę, trener stawiał na mnie regularnie i po powrocie do III ligi, zgłosiła się po mnie Legia Warszawa. Zaproponowali testy, pojechałem i wszystko bardzo szybko się potoczyło. Wcześniej nie było czegoś takiego jak skauting.

Ciężko było się wówczas wybić zawodnikowi z Podlasia?

– Najważniejsze było dostać okazję zaprezentowania swoich umiejętności podczas testów. Podczas mojego ostatniego roku w Wigrach trenowałem ze szkoleniowcem, który pracował wcześniej poziomie centralnym i to on skontaktował się z trenerem Jabłońskim. Zasugerował, że ma chłopaka z potencjałem, któremu warto się przypatrzeć. Kończyłem właśnie szkołę średnią i dostałem zaproszenie na testy.

A sama szkoła była dla pana ważna?

– Szkoła i oceny były dla mnie bardzo ważne. Nie miałem problemów z nauką. Ani do szkoły średniej, ani później na studia nie potrzebowałem egzaminów wstępnych, gdyż moje wyniki w nauce były bardzo zadowalające.

Jaki kierunek pan studiował?

– W momencie, gdy dostałem się na studia, otrzymałem propozycję podpisania kontraktu z Legią. Wybrałem piłkę nożną i zrezygnowałem ze studiów na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego, ale w filii w Białymstoku. Pamiętam, że spotkało się to z dużym zdziwieniem pracowników sekretariatu, kiedy przyszedłem i powiedziałem, że chcę zabrać swoje dokumenty. Nie potrafili tego zrozumieć, ale powiedziałem, że mam inny pomysł na siebie. Ta decyzja okazała się słuszna, chociaż nie zawsze początki były łatwe.

Miał pan czas na dziewczyny, imprezy?

– Nie miałem czasu na imprezy. Najpierw była szkoła, później trening i do momentu opuszczenia Suwałk tak wyglądało moje życie. Na dziewczyny czas się znajdował, choć nie było to moim priorytetem. Swoją żonę poznałem już będąc zawodnikiem Legii, ale pochodzimy z jednego miasta, więc żadna „Warszawka” mnie nie wciągnęła. Nie ukrywam, korzystałem z różnych atrakcji tego miasta, ale dla mnie zawsze piłka była pierwszym miejscu.

Ciężko było zaaklimatyzować się w ówczesnej szatni Legii?

– Na testy do Legii pojechałem w sezonie 1996/1997 i było to akurat przed pamiętnym meczem z Widzewem. Bałem się, że po tej porażce moja przygoda klubem zakończy się, zanim tak naprawdę się zaczęła.  Ale na szczęście trafiłem na Łazienkowską. Pamiętam swój pierwszy trening, siedziałem przed szatnią i patrzyłem, jak przyjeżdżają Jacek Zieliński, Grzegorz Szamotulski, Marcin Mięciel, Tomek Sokołowski – byli to ludzie, których znałem z telewizji, a teraz byłem z nimi wszystkimi w jednej drużynie. W pierwszych miesiącach bardzo pomagał mi Sylwek Czereszewski. Później postawiłem sobie bardzo proste pytanie: „czy chcesz tu być?”. Oczywiście, że chciałem. Wykorzystałem swoje największe atuty, czyli determinację i konsekwencję w działaniach. Moje zachowanie na pierwszych treningach zostało dobrze ocenione.

Po karierze zdecydował się pan otworzyć akademię. Skąd ten pomysł?

– Ten pomysł kiełkował w mojej głowie, gdy jeszcze byłem piłkarzem. Chciałem podzielić się swoim doświadczeniem z młodszymi pokoleniami. Zakładałem, że w tym projekcie moją rolą będzie praca bezpośrednio z zawodnikami, ale bardzo szybko okazało się, że jest tyle pracy organizacyjnej, że moje zdolności i kontakty będą bardziej potrzebne niż sama obecność na boisku. Obecnie nie trenuję żadnej drużyny, choć czasem uczestniczę w treningach bramkarskich i tam staram się przekazywać swoją wiedzę.

Jest pan też organizatorem turnieju „Moje Małe Mistrzostwa”.

– Pomysł na Moje Małe Mistrzostwa był wynikiem obserwacji prowadzenia akademii. Bardzo szybko stwierdziliśmy, że już najmłodsi chłopcy powinni, jak najwięcej grać w piłę. Sytuacja na terenie okręgowych związków jest różna, nie wszystkie drużyny grają, czasem pojawia się problem z odległościami pomiędzy zespołami. Szukaliśmy alternatywy i ją znaleźliśmy.

Uczestniczycie też w dużo większym Turnieju – „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”.

– Nasze drużyny uczestniczą w tym turnieju. Liczba uczestników „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” jest imponująca! Turniej dociera nawet w najodleglejszej zakątki kraju.

Marzy wam się w maju zagrać na Narodowym?

– Oczywiście, wszyscy chcieliby zagrać na Stadionie Narodowym, ale jest to rywalizacja sportowa, więc taką szansę otrzymują jedynie nieliczni.

Z perspektywy czasu jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Myślę, że tak. Na pewno niczego nie żałuję, choć jest kilka decyzji, które mogłem podjąć trochę później, mając większą wiedzę. Nawet popełniając błędy, wyciągnąłem z nich lekcje, a zdobyte doświadczenie wykorzystuję w swojej pracy. Może można było otoczyć się lepszymi ludźmi, ale każdy otacza się takimi osobami, jakie uważa za odpowiednie, dopiero później czas wszystko weryfikuje. Od każdej osoby, którą spotkałem w swojej piłkarskiej karierze, czegoś się nauczyłem. Jeżeli mam mieć o cokolwiek pretensje, to tylko do siebie.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

***

Partnerem cyklu „Piłkarskie dzieciństwo” jest Tymbark. Do 30 września trwają zapisy do jubileuszowej XX edycji Turnieju “Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”! Drużyny dziewcząt i chłopców do lat 8, 10 i 12 mogą zgłaszać trenerzy i nauczyciele na stronie www.zpodworkanastadion.pl.

Fot. Newspix