Zablokowana winda, melisa przed meczem i największy sukces w historii szkoły – Witaszaki Witaszyce

Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” wiążę się z wielkimi emocjami. Z ogromną radością, jak i smutkiem. W wielu przypadkach dzieciom towarzyszy również stres. Witaszaki Witaszyce w kategorii U-12 reprezentowali Wielkopolskę na finale XIX ogólnopolskiej edycji Pucharu Tymbarku. Zawodnicy tej drużyny przed meczami pili melisę, żeby opanować emocje. O historii ekipy ze wsi pod Jarocinem opowiedzieli nam jej opiekunowie – Zdzisław Witczak i Michał Gościniak.

Zablokowana winda, melisa przed meczem i największy sukces w historii szkoły – Witaszaki Witaszyce

***

Witaszyce to duża wieś w Wielkopolsce, w powiecie jarocińskim. Liczy sobie prawie cztery tysiące mieszkańców. Na potrzeby Pucharu Tymbarku powstała drużyna „Witaszaków”, która składała się z uczniów Szkoły Podstawowej we Witaszycach. Wielu z nich na co dzień gra w PUKS (Parafialny Uczniowski Klub Sportowy) Antonio Jarocin. Prezesem tej szkółki jest Zdzisław Witczak, a jednym z trenerów Michał Gościniak. Obaj szkoleniowcy pojechali w roli opiekunów do Warszawy i doprowadzili drużynę do dziesiątego miejsca w Polsce. Jak wyglądała ich droga do finałów ogólnopolskich? Jakie przygody spotkały ich po drodze?

Witaszaki Witaszyce. Co to za drużyna?

Michał Gościniak: – Ze względu na to, że w regulaminie Turnieju „Z Podwórka Na Stadion o Pucharu Tymbarku” jest zaznaczone, że kluby nie mogą tam grać w kategoriach U-10 i U-12, nie mogliśmy wystawić drużyny pod nazwą PUKS Antonio Jarocin. Wynikła taka sytuacja, że Szkoła Podstawowa w Witaszycach zgłosiła drużynę do tego turnieju. Dużo chłopaków, którzy trenują pod okiem Zdzisława Witczaka, chodzi do tej szkoły. Zrodził się taki pomysł, żeby stworzyć ekipę połączoną z tymi wyróżniającymi się w podstawówce z zawodnikami PUKS Antonio Jarocin. Powstała bardzo fajna ekipa.

Zdzisław Witczak: – Szkoda, że nie mogłem wystawić całego swojego zespołu z Antonio. Byli tam tylko ci, co uczą się w Witaszycach. Do nich dobrałem kilku innych zawodników. Co do finałów wojewódzkich, to był problem czym mamy jechać… Koniec końców dyrektor szkoły załatwił nam autokar i dojechaliśmy.

Jak wyglądała droga Witaszaków do etapu ogólnopolskiego etapu Turnieju?

ZW: – W finale etapu powiatowego mierzyliśmy się ze Szkołą Podstawową nr 4 w Jarocinie. Tam grało kilku fajnych zawodników, których miałem wcześniej u siebie w szkółce. Naprawdę mocna drużyna. Jednak ich zaskoczyliśmy i wygraliśmy 1:0, po golu Igora Olejniczaka. Finały wojewódzkie? Pierwszy mecz, a my po dwóch minutach przegrywaliśmy 0:3. Jednak ostatecznie udało nam się wygrać, bodajże 6:5. Szalony mecz. Kolejne spotkania już szły nam lepiej i spokojniej. Doszło następnie do ćwierćfinału. Graliśmy z Opalenicą, przegrywaliśmy długo 0:1, ale udało się wyrównać. Następnie były karne i mój bramkarz, Szymon Olejniczak, prawie wszystkie obronił. Później dostał nagrodę dla najlepszego bramkarza. Półfinał – odwrotny przebieg. Najpierw my prowadziliśmy, a później remis. Ciężko się chłopakom wtedy grało. Upał dawał o sobie znać.

Znowu rzuty karne?

ZW: – Tak, znowu doszło do rzutów karnych. Tych chłopaków, których wyznaczyłem do „jedenastek”. Myślałem, że oni nie dokopią w ogóle do bramki (śmiech). A oni, jakie gole ładowali! Później były kontrowersje, co do decydującego rzutu karnego. Mój bramkarz obronił ten strzał. Jednak sędzia kazał powtórzyć. Nie zgadzałem się z nim, bo nikt nie kwestionował przekroczenia linii przez mojego zawodnika, a arbiter sobie coś wymyślił. No cóż, stało się i kolejna seria karnych, mój piłkarz strzela i wygraliśmy. Awansowaliśmy do finału.

W finale wojewódzkim mierzyliście się z Ósemką Kalisz i wygraliście ten mecz 3:2. To umożliwiło wam wyjazd do Warszawy na finały. Jak przebiegało to spotkanie?

ZW:- Tam grali zawodnicy Calisii Kalisz. Naprawdę mocna ekipa. W drodze do finału wszystkich „lali” po dziesięć czy jedenaście. A tutaj nawet się nie obejrzeli, a mój Igor Olejniczak strzelił im trzy bramki w kilka minut (śmiech). Do przerwy było 3:o. Po przerwie mocno na nas „siedli”. Szybko strzelili gola i naciskali. A my kombinowaliśmy, cofnęliśmy się do obrony. Trafili nam drugiego gola. Do tego sędzia doliczył trzy minuty. Minęły i wielka radość. My? A oni? W Wielkopolskim ZPN mogli sobie pomyśleć, kim są te Witaszaki, które do Warszawy pojadą. Po tym finale ci z Calisii byli zdołowani. Oni prawie zawału dostali. To też wynika z prestiżu tego turnieju. Sukces niesamowity dla szkoły z Witaszyc. Dwa wielkie puchary, za finał wojewódzki i ten z Warszawy. Raczej to już nigdy się nie powtórzy.

MG: – Bardzo mocną ekipę mają ci z Calisii Kalisz. Jako Antonio Jarocin w roczniku 2007 gramy z nimi w lidze i wszystkie mecze dostawaliśmy „w tytkę”. Teraz też z tej drużyny poszło trzech zawodników do Zagłębia Lubin. Jakimś cudem udało się wygrać z nimi i awansować na etap wojewódzki. Dyrektor Szkoły Podstawowej w Witaszycach był cały w skowronkach. To jest największy sukces w historii tej szkoły. Nigdy nie było tylu utalentowanych dzieci, w jakiejkolwiek dyscyplinie, żeby coś takiego wyszło.

Zawodnicy mocno stresowali się przed meczami w Warszawie?

MG: – Tak, mimo że spora grupa chłopaków jest doświadczona, bo już sporo trenuje i ma za sobą wiele turniejów. Stres był niesamowity przed pierwszym meczem. Jednym słowem – paraliż. Ciężko było. Rodzice dawali im nawet melisę. Chłopaki byli bardzo zestresowani. Za dużo się działo. To było dla nich coś „wow!”. Nie ogarniali tego.

ZW: – Nie dało się ich zmobilizować. Sama rozgrzewka i przygotowanie przed meczem… byli rozkojarzeni.

Czy w związku z tym stresem, nową sytuacją, wydarzyło się coś niespodziewanego w Warszawie?

MG: – Chłopcy zrobili jeden taki numer. Autokary już po nas stoją i mamy jechać na mecz. Szukamy chłopaków. Okazało się, że weszli do windy w ośmiu, a ta się zablokowała. Cały hotel nie mógł z windy korzystać, bo nasi chłopcy windę rozwalili. My na mecz się prawie spóźniliśmy (śmiech). Ogólnie to byliśmy w Warszawie pierwsi. Czekaliśmy długo. Mieliśmy określoną godzinę, na którą mamy się zarejestrować. Jednak my przyjechaliśmy wcześniej, bo myśleliśmy, że sobie to wszystko załatwimy szybciej. A to nie jest tak, bo rejestracja jest od konkretnej godziny i czekaliśmy później w autobusie (śmiech).

Ostatecznie zajęliście 10. miejsce. Jak wyglądały te spotkania „Witaszaków”? Była szansa na wyższa lokatę? 

MG: – W pierwszym meczu trochę zabrakło nam szczęścia  i przegraliśmy. W drugim padł remis, a przed trzecim była taka sytuacja, że musieliśmy ten mecz wygrać wysoko i patrzyć na wynik drugiego spotkania, żeby myśleć o wejściu do pierwszej ósemki. Prowadziliśmy 4:1 i w ostatniej akcji straciliśmy gola, który zadecydował o tym, że nie zagraliśmy o czołowe lokaty. W równoległym spotkaniu padł wynik 4:1, który nam odpowiadał, ale bramka stracona w końcówce, spowodowała brak awansu. Potem o miejsca 9-16 dwa mecze pewnie wygraliśmy i przyszło na koniec starcie o 9. lokatę z Katowicami. Moim zdaniem oni powinni być uplasowani w tym turnieju zdecydowanie wyżej. Wygrali z nami 4:0. Zajęliśmy 10. miejsce w Polsce! Ogromny sukces, wróciliśmy do domu, był szał radości. Podziękowania od burmistrza. Piękna przygoda!

ZW: – Szczerze powiem, że chyba dobrze się stało, że nie weszliśmy do tej ósemki. Bo w regionie rozeszła się informacja, że Witaszaki nie dały plamy. W grupie przekonujące zwycięstwo, remis i porażka, a później fajna walka o dalsze miejsca. To był kres naszych możliwości. W meczach z najlepszymi rywalami mogłoby się to źle dla nas skończyć. Moi zawodnicy by się załamali, że wysoko przegrywają, a tak są dumni, że grali na takim poziomie. To jest dla nich niesamowity sukces.

Do dzisiaj ktoś wam mówi, że kojarzy drużynę Witaszaków Witaszyce?

ZW: – Byłem dwa tygodnie temu na orliku w niedzielę i przyjechał taki facet z dwoma chłopcami z Komornik. Ten tata mówi do mnie: „Witaszyce to dobrą drużynę mają, co nie? Bo Witaszaki grały w finale Pucharu Tymbarku”. A ja mówię: „nie wiem. Pierwsze słyszę” (śmiech). Ludzie naprawdę się tym interesowali.

Podczas finału mieliście oddelegowaną wolontariuszkę, która bardzo wam podobno pomogła?

MG: – Doceniamy pracę wolontariuszy. To jest kawał dobrej roboty. My bez tej wolontariuszki byśmy nie wiedzieli, gdzie mamy iść, co robić. Ona wszystko wiedziała, wszystko nam zapewniała. Dzwoniła po trzy razy, żebyśmy się nigdzie nie spóźnili. Naprawdę bez tych ludzi by to nie wyszło. Chwała im za to, że się zgłaszają, chcą pomagać. Bo robią super robotę. Trzeba ich doceniać.

A sama organizacja turnieju? Co zrobiło na was największe wrażenie?

MG: – Najbardziej imponowała mi organizacja, jeśli chodzi o autokary. Pojazd podjeżdżał pod hotel, a my wchodziliśmy do niego niczym reprezentacja Polski. Potem wychodziliśmy na stadionie Legii i graliśmy mecz. To było super.

Dlaczego warto wziąć udział w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”? 

MG: – To jest najpiękniejsza przygoda, jaką może przeżyć młody piłkarz. To coś niesamowitego. Granie na obiektach sportowych, gdzie rywalizują zawodnicy z Ekstraklasy to już jest coś. Idąc dalej, dla nich to jest fajna przygoda, wspólny wyjazd, spędzają razem czas. Cztery dni w hotelu – niektórzy z nich nie jeżdżą na obozy sportowe, a tu trafili do mocnej drużyny i mają taką okazję. Niektórzy byli po raz pierwszy w Warszawie. Dla nich to coś wielkiego. Super przygoda. My traktujemy to jako wyróżnienie. Bo wiemy, że był to praktycznie jedyny raz w życiu tych chłopaków, kiedy mogli uczestniczyć w takim turnieju. Dla nich takie przeżycie to szok. Jak zaśpiewała Roksana Węgiel, to oszaleli (śmiech). Wielcy fani.

Co było największą i najważniejszą sprawą dla tych chłopaków na turnieju?

MG: – Największą rzeczą dla tych chłopców może nie jest sam Stadion Narodowy, a znane osobistości piłkarskie. Obecni czy byli piłkarze są na wyciągnięcie ręki. Oni znają tych ludzi, wiedzą kim jest „Zibi”, mogą sobie zrobić z nim fotkę. To jest dla nich coś wielkiego.

Sam Stadion Narodowy nie jest aż tak ważny dla zawodników?

MG: – Samo bycie na Stadionie Narodowym to jest też wielka sprawa. Bo to jest nasza duma narodowa. Z zewnątrz wiadomo, świetnie się prezentuje, ale to, co jest w środku… Ta atmosfera, która tam panuje – coś niesamowitego. W telewizji wydaje się, że jest to wszystko ogromne, a gdy wchodzisz na stadion, masz wrażenie, że piłkarz stoi jakieś dziesięć metrów od ciebie. A dla tych wybranych, którym udało się zagrać na Stadionie Narodowym, to już w ogóle jest wielka sprawa. Nie wiem jak oni to czuli, ale ja na ich miejscu wybuchnąłbym ze szczęścia, dowiadując się, że tu zagram. Do tego jeszcze Szymon Marciniak sędziowałby mi mecz? Chyba bym oszalał. Wydaje mi się, że dla dzieci to jest szczyt marzeń. Naprawdę warto brać udział w tym turnieju.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Antonio Jarocin / Facebook

***

Do 30 września trwają zapisy do jubileuszowej XX edycji Turnieju “Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”! Drużyny dziewcząt i chłopców do lat 8, 10 i 12 mogą zgłaszać trenerzy i nauczyciele na stronie www.zpodworkanastadion.pl.