Piłkarskie dzieciństwo: Mariusz Jop

W klubie zaczął grać dopiero w siódmej klasie podstawówki, w przeszłości trenował także sztuki walki. Po zakończonej karierze piłkarza poszedł w trenerkę – prowadził wszystkie kategorie wiekowe od młodzika do juniora starszego, a obecnie jest asystentem Macieja Stolarczyka w Wiśle Kraków. W ramach cyklu „Piłkarskie dzieciństwo” porozmawialiśmy z Mariuszem Jopem.

Piłkarskie dzieciństwo: Mariusz Jop

Jak zaczęła się pana przygoda z piłką?

– Po prostu bardzo lubiłem grać w piłkę i zawsze, gdy miałem możliwość pokopania na boisku szkolnym lub przed blokiem, to ją wykorzystywałem. Piłka nożna była dla mnie sportem numer jeden, ale na naszym osiedlu graliśmy także w siatkówkę czy jeździliśmy na rowerach. Czasami, jak nie miałem z kim grać, to chodziłem po różnych boiskach w oczekiwaniu aż się jakaś większa ekipa zbierze.

Zazwyczaj się zbierała?

– Tak. Od kiedy pamiętam, każdą wolną chwilę poświęcałem piłce. Dłuższą przerwę od piłki miałem między czwartą a siódmą klasą podstawówki, gdy trenowałem judo. Próbowałem różnych dyscyplin sportowych, bo i boksu, taekwondo. W moim rodzinnym Ostrowcu Świętokrzyskim nie było zbyt wiele sekcji, ale wszystkie możliwe sporty przerobiłem. Ostatecznie na piłkę nożną zdecydowałem się po jednym z turniejów szkolnych. Podszedł do mnie Marek Góra, który wówczas był trenerem trampkarzy w KSZO i zaprosił mnie na zajęcia.

Dosyć późno zaczynał pan karierę w klubie.

– To prawda, dopiero od siódmej klasy zacząłem grać w strukturach klubowych. Wcześniej tej gry nie brakowało, podczas piłki ulicznej można było się wiele nauczyć, dawała bardzo dużo radości. Oczywiście treningi pod okiem fachowców z założenia są bardziej efektywne.

Jak wyglądało wówczas szkolenie w KSZO?

– Trenerzy mieli bardzo trudne zadanie, ponieważ boisko, na którym trenowaliśmy, było słabej jakości. Ciężko było wymagać od zawodników, żeby podawali piłkę dołem, a ona nie skakała. Z tego co pamiętam, starali się wprowadzać sporo ćwiczeń, gdzie piłka znajdowała się w powietrzu. Dopiero w późniejszym okresie klub wynajmował boiska od lokalnych zespołów, gdzie warunki były trochę lepsze. Oczywiście, wtedy nie zwracano tak wiele uwagi na elementy, które teraz są kluczowe. Nie było intelektualizacji zajęć, więc trzeba było trochę dokształcać się na własną rękę. Trenerzy często dawali trafne instrukcje i byli bardzo kreatywni, na pewno należy im się szacunek.

Bakcyla do sportu złapał pan od rodziców?

– Nie, zupełnie nie. W mojej rodzinie nikt wcześniej nie uprawiał zawodowo sportu. Zamiłowanie do gry w piłkę zrodziło się samo. Początkowo rodzice nawet nie przyjeżdżali na moje spotkania. Gdy otrzymywałem już powołania, najpierw do kadry wojewódzkiej, a później młodzieżowych reprezentacji Polski, to wtedy stali się moimi kibicami. Nikt mnie na treningi nie woził, wsiadałem po zajęciach w autobus lub szedłem pieszo i w drogę.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Tak, były dla mnie ważne. Nigdy nie miałem większych problemów z nauką, w szkole podstawowej dostawałem bardzo dobre stopnie. W szkole średniej dobre. Chodziłem do Technikum Hutniczo-Mechanicznego o profilu systemy komputerowe. W pewnym momencie musiałem podjąć ważną decyzję. W czwartej klasie technikum zacząłem trenować z pierwszym zespołem, a, że treningi były rano, to musiałem wybrać między szkołą a piłką. Postawiłem na piłkę, szkołę średnią skończyłem zaocznie. Nie przeszkodziło mi to później w pójściu na studia i otrzymaniu tytułu magistra z Wychowania Fizycznego.

Był czas na imprezy i dziewczyny?

– Raczej nie byłem człowiekiem, który szukał tego typu wrażeń. Miałem świadomość, że jeśli chcę poważnie myśleć o piłce, to muszę się podporządkować. Przyznam, że nawet nie było za bardzo sił na imprezy.

Kto był pana piłkarskim idolem?

– Pamiętam czasy, gdy AC Milan miał wspaniały zespół z Ruudem Gullitem, Marco Van Bastenem czy Paolo Maldinim w składzie. Maldini był obrońcą, którego gra bardzo mi się podobała.

Nie ciągnęło pana do zostania bardziej ofensywnym zawodnikiem?

– Oczywiście, że ciągnęło. Na początku występowałem jako napastnik, byłem najlepszym strzelcem grup młodzieżowych, tylko z biegiem czasu zacząłem grac bliżej bramki. Grałem na bokach obrony, a dopiero Henryk Kasperczak w Wiśle Kraków zrobił ze mnie środkowego obrońcę.

Jako KSZO braliście udział w turniejach młodzieżowych?

– Niezbyt często. Właściwie nie przypominam sobie, żebyśmy byli na jakimś międzynarodowym turnieju. Wszystko się kończyło na rozgrywkach wojewódzkich.

A miał pan okazję z bliska oglądać Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Miałem okazję, wiem, jak dużo dzieciaków bierze w nim udział. Bardzo fajna inicjatywa i dobre miejsce do pokazania swoich umiejętności. Finaliście na Stadionie Narodowym, to w większości piłkarze regularnie trenujący i trzeba przyznać, ze prezentują duże umiejętności.

W jakich okolicznościach oglądał pan Turniej?

– Nie prowadziłem żadnego zespołu, byłem jako widz na Finałach Wojewódzkich w Małopolsce. Miałem taki moment, że jako pracownik PZPN-u monitorowałem projekt AMO, więc miałem ciekawa skalę porównawczą pomiędzy dziećmi regularnie trenującymi w Akademii Młodych Orłów, a innymi uczestnikami tego turnieju.

Spotkał pan na swojej drodze wielu piłkarzy z dużym potencjałem, którzy nie spełnili pokrywanych w nich nadziei?

– Myślę, że każdy, kto grał w piłkę, może powiedzieć, że spotkał wielu utalentowanych zawodników, którym jednak z różnych powodów nie udało się zaistnieć w poważnej piłce.

Z perspektywy czasu jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Mogę powiedzieć, że tak. Bardzo ciężko pracowałem, żeby  osiągnąć swój cel. Nie byłem jakimś wirtuozem piłkarskim, miałem świadomość swoich braków, nadrabiałem profesjonalnym podejściem. 3 mistrzostwa Polski, 3 wicemistrzostwa, 3 Puchary Polski, 27 spotkań w reprezentacji Polski i 5 lat w silnej lidze rosyjskiej. To dorobek, z którego jestem dumny.

Po zakończonej karierze piłkarza zajął się pan trenerką. Chce pan pójść bardziej w stronę piłki młodzieżowej czy seniorskiej?

– Założyłem sobie kiedyś, że jeśli będę chciał pracować jako trener, to dla wzbogacenia swojego warsztatu przejdę wszystkie szczeble. Od najmłodszych kategorii wiekowych do seniorów. Rozpocząłem w Akademii Piłkarskiej 21 jako asystent, później jako pierwszy trener prowadziłem grupy młodzieżowe.

Następnie dwa lata prowadziłem drużynę U-19 Wisły Kraków w Centralnej Lidze Juniorów, a od sezonu 2018/19 jestem asystentem trenera Macieja Stolarczyka. Poza częścią praktyczną ciągle szukam rozwoju, poza kursami UEFA A, UEFA Elite Youth, obecnie na UEFA Pro, stażami trenerskimi, miałem możliwość monitorowania AMO i OSSM. Do tego wymieniałem wiedzę z innymi kursantami na kursach trenerskich, co uznaję za bardzo cenne doświadczenie. Uważam, ze łączenie teorii z praktyką jest najlepszym sposobem do zostania bardzo dobrym trenerem.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix