Piłkarskie dzieciństwo: Jacek Kiełb

Jacek Kiełb od małego trenował ze starszymi od siebie. Szkolił się w Pogoni Siedlce, gdzie w starszych drużynach występował m.in. Artur Boruc. Piłka nożna była jego największą pasją, przekładał ją nad wszystko inne. O jego początkach przygody z futbolem porozmawialiśmy w ramach cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”.

Piłkarskie dzieciństwo: Jacek Kiełb

Od czego zaczęła się twoja przygoda z piłką?

– W szkołach kiedyś bardzo popularne były nabory do danego rocznika. Pamiętam, że były to nabory do rocznika 1985, miałem skończone 6 lat i spytałem się taty czy tam pójdziemy. Dodam, że mój tata jest zakochany w piłce. Poszliśmy na zajęcia, ale trener powiedział mi, że jestem za młody, żeby tam grać. Wiadomo, że różnica między 6-latkiem a 9-latkiem jest ogromna. Jakiś czas później zrobiono nabór do rocznika 1986 i tym razem już mi się udało dostać. Na pierwszym treningu śp. trener Józef Topczewski zrobił nam taką małą selekcję. Była żonglerka, prowadzenie piłki między pachołkami i inne proste ćwiczenia. Zapisywał nam, jakie osiągnęliśmy rezultaty. Nie miałem z tymi rzeczami żadnego problemu i tak zostało, że z chłopakami o dwa lata starszymi od siebie trenowałem do bodajże 15. roku życia.

Tata mocno się angażował?

– Mój tata mocno mnie „pchał” w kierunku piłki nożnej. Nawet po skończonym treningu potrafił wziąć piłkę i jeździliśmy najczęściej grać na boisko przy Szkole Podstawowej nr 8. Były tam dwie murawy – jedna trawiasta, a druga z tartanem.

Przytoczę fragment z Wikipedii: „W pierwszych treningach młodemu Kiełbowi pomagał również jego ojciec, Wojciech. Wraz z synem jeździł po okolicznych wioskach w poszukiwaniu boisk. Gdy już je znalazł, zabraniał mu podawać piłkę kolegom, a nakazywał trzymać krótko przy nodze”. Naprawdę tak było?

– Tak, to prawda. Tata kazał mi kiwać i nie podawać do innych zawodników. Trochę to dziwnie wyglądało, że latał między nami dorosły facet, ale potem już się wszyscy do tego przyzwyczaili. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że otrzymał od innych chłopaków przezwisko „Maldini”.

Nie miałeś łatwo z dojazdami na treningi do klubu.

– Nie było łatwo. Mieszkaliśmy w Siedlcach, ale w wieku 10 lub 11 lat przeprowadziliśmy się na wieś do Woli Suchożebrskiej. Nie przenieśliśmy się daleko, ale od Siedlec dzieliło nas kilka kilometrów. Autobusy z Siedlec jeździły o godzinach 16:30, 17:20 i 18:30. Ten o 18:30 był praktycznie ostatnim, który podjeżdżał niedaleko mojego domu. Treningi zaczynały się o godz. 16:00, a często miałem lekcje do 16:30, więc po prostu się z nich zrywałem. Trenerowi Topczewskiemu nie podobało się to, że od razu po treningu wybiegałem na szatni, a stamtąd od razu na autobus. Szybko przebierałem się w ubrania, w których cały dzień chodziłem i jeszcze biegłem 2 kilometry na przystanek, żeby zdążyć. Zdarzało się, że nie wyrobiłem się na tą 18:30, a następny jechał dopiero o 22:00. Jeździł jeszcze dalekobieżny autobus PKS, ale tam trzeba było zapłacić za bilet osobno, nie miałem wykupionego miesięcznego. Może to dziwnie brzmi, ale człowiek czasami żałował wydać jeszcze te kilka złotych na ten autobus, w domu nam się nie przelewało, nie miałem tego „luksusu”. Musiałem sobie radzić.

Pamiętasz swoje pierwsze buty piłkarskie?

– Gdy byłem mały, to były takie zwykłe halówki, które były dostępne  w dwóch kolorach – białych z czerwonymi paskami oraz czarnych z jasną podeszwą. Nazywaliśmy je „oriony”. Później wyszedł lepszy model „oczko”, już nie wspominając o Adidasach. Pamiętam, że później chodziłem za tatą i prosiłem o ten lepszy model. Cały czas odpowiadał, że mi ich nie kupi, ale to był pretekst, żeby dać mi je na święta. Gdzieś poszedłem i jak wróciłem, to wisiały na klamce od drzwi do łazienki. Bardzo dbałem o te buty.

Jak wyglądało wówczas szkolenie w Pogoni Siedlce?

– Mieliśmy bardzo dobrego szkoleniowca. Trener Topczewski nam nie odpuszczał, nawet gdy ćwiczyliśmy na treningu strzały, to powrót na swoją pozycję musiał być wykonywany w truchcie. W drugiej grupie, którą trenował, występował Artur Boruc. Organizował nam różne wyjazdy do Szwecji czy Danii. Z wynikami bywało różnie, ale zawsze fajnie było gdzieś pojechać.

Na Mazowszu mogliście rywalizować jak równy z równym z innymi szkółkami?

– Wtedy jeszcze nie było tak bardzo rozbudowanych rozgrywek młodzieżowych. Sporo jeździliśmy po różnych turniejach. Myśleliśmy, że jesteśmy na wysokim poziomie, nie raz coś się wygrywało. Pamiętam jak dziś, że na turniej w Węgrowie przyjechała Polonia Warszawa. Staliśmy na balkonie, u nas może ze trzy osoby, których było stać, grało w jakiś fajniejszych butach, patrzymy na nich, a tam wszyscy w butach z wyższej półki. Polonia bez problemów wygrała ten turniej, a my jako dzieci chodziliśmy i zachwycaliśmy się ich butami.

Skoro jesteśmy przy turniejach – miałeś może okazję z bliska oglądać rozgrywki „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Słyszałem wiele o tym Turnieju, ale nigdy nie miałem okazji oglądać go z bliska.

Uważasz, że taka inicjatywa jest potrzebna, żeby wyłapywać młode talenty?

– Jak najbardziej. Wiem, że wielu skautów, łowców talentów pojawia się na takich turniejach. Mam nadzieję, że będą wychwytywać tych chłopaków, po których widać, że mają papiery na grę. Wszystko jest robione w tym kierunku, żeby polska piłka szła do przodu. Bardzo mocno w to wierzę. Takie turnieje, jak „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” są potrzebne.

Gdyby taki turniej istniał 15 lat temu, gdy ty zaczynałeś swoją karierę z piłką, to więcej chłopaków zaistniałoby w poważnym futbolu?

– Myślę, że tak. Było naprawdę wielu chłopaków, którzy zmarnowali swój potencjał na granie. Nieraz zdarzało się, że udało się wybić temu, na którego nikt nie stawiał. Uważam, że gdyby taki turniej istniał, to większa liczba młodych zdolnych zawodników grałaby zawodowo w piłkę. Szczególnie z tych mniejszych miejscowości.

Sam spotkałeś się z zawodnikami, którym coś przeszkodziło w zrobieniu kariery?

– Tak. Mógłbym wymienić wielu takich zawodników, którzy wyglądali niesamowicie, a jednak im się nie udało. Jednym z najważniejszych momentów jest okres dojrzewania. Każdy zaczyna interesować się płcią przeciwną albo tą samą (śmiech) i wtedy pojawiają się pokusy, z którymi nie wszyscy potrafią sobie poradzić. Chcą zaimponować swojej dziewczynie, pójść na imprezę, zapalą papierosa, jeszcze coś wypiją i wtedy będę kozakami, bo wczoraj byli na imprezie, a dziś już są na treningu. Myślą, że nic się nie stało.

Pamiętasz swój pierwszy mecz ze stadionu, ale w roli kibica?

– Kiedyś podawałem piłki na meczach Pogoni Siedlce. W pewnym meczu prowadziliśmy 1:0, dostałem piłkę i miałem ją szybko rzucić do zawodnika. Przybiegł do mnie piłkarz z drużyny przeciwnej i mówił, żebym mu szybko podał tę piłkę. Na meczu było sporo kibiców, stadion był zapełniony i wszyscy krzyczeli, żebym mu jej nie oddawał. Tamten piłkarz się denerwował, odwróciłem się w stronę taty, który pokazał mi, że mogę mu oddać futbolówkę i dopiero w tym momencie mu ją rzuciłem (śmiech). Jeśli chodzi o pierwszy taki poważny mecz w roli kibica, to było to spotkanie Legii Warszawa z Wisłą Kraków. Legia wtedy przegrała 0:1 i z tego, co kojarzę, to Kamil Kosowski dograł do Maćka Żurawskiego, a ten zdobył jedyną bramkę w tym spotkaniu. Na ten mecz do Warszawy jechaliśmy jeszcze maluchem.

Szkoła i oceny były dla ciebie ważne?

– Nie.

Nie zawahałeś się z szybką odpowiedzią.

– Były ważne dla moich rodziców. Szkoła nie miała dla mnie dużego znaczenia. W liceum zacząłem się powoli przebijać do seniorów, wszystko było dobrze, ale wtedy przyczepiła się do mnie pani z języka polskiego. Chodziłem do liceum katolickiego, gdzie poziom był naprawdę wysoki. Nie poradziłem sobie tam. Do tej pory pamiętam, że chciałem się zwolnić dziesięć minut przed końcem lekcji polskiego, ale nauczycielka mnie nie puściła i powiedziała, że „piłką na chleb nie zarobię”. Przerabialiśmy mitologię grecką i szczerze mało mnie interesowało, kim byli Afrodyta, Hera, Zeus czy ktokolwiek inny. Powiedziałem jej wprost, że nigdy mi się to w życiu nie przyda i że ta cała mitologia mnie nie interesuje. Ona miała zamiłowanie do tego, co robiła, ale nie potrafiła zrozumieć, że ja też mam swoje pasje. Była jedną z nauczycielek, która bardzo nalegała na to, żeby mnie nie przepuścić do następnej klasy.

Ostatecznie udało się przejść?

– Nie. Chodziłem do klasy o rozszerzeniu matematyczno-fizycznym. Moja siostra cioteczna chodziła do tej samej szkoły, tylko że wybrała kierunek humanistyczny. Bardzo dobrze się uczyła i solidnie mnie przygotowała do egzaminu, na którym nie byłem, ponieważ w tym czasie miałem mecz (śmiech). Dostałem zagadnienia, których się nie uczyłem, dopiero po czasie się okazało, że otrzymałem test dla grup rozszerzonych. Ta nauczycielka powiedziała, że postawiłaby mi za to ocenę dopuszczającą, ale mi jej nie da, za to, że się wywyższałem. Powiedziałem tacie o całej sytuacji i poszliśmy razem do tej nauczycielki. Mój tata chciał jej dać do zrozumienia, że piłka nożna jest dla mnie bardzo ważna, a ona dawała nam do zrozumienia, że nie mamy racji. Tata się zdenerwował, zabrał mnie i beż żadnego słowa wyszedł z sali. Oblałem tę klasę i przez to później zmieniłem szkołę.

Kto był twoim piłkarskim idolem?

– Od małego był nim Thierry Henry. Uwielbiałem oglądać go w akcji. Na Eurosporcie zawsze z tatą oglądaliśmy też skróty z ligi włoskiej. Wszyscy w domu już spali, a my o 23:00 patrzyliśmy, jak radzili sobie w danej kolejce Totti czy Del Piero.

Występowałeś w Młodej Ekstraklasie. Te rozgrywki przygotowywały wówczas do gry na seniorskim poziomie?

– Była taka sytuacja, że byłem przy pierwszej drużynie, ale wtedy do klubu przyszedł Jacek Zieliński i wszystkich młodych chłopaków wysłał do Młodej Ekstraklasy. Nie było tak, że młodsi zawodnicy musieli grać tylko w tych rozgrywkach, trener Zieliński regularnie podbierał zdolnych zawodników do pierwszego zespołu. Przez te kilka lat zmieniło się w naszym kraju podejście do młodych piłkarzy. Kiedyś właściwie tylko Jan Urban często stawiał na młodzież. Nie bał się dać Maćkowi Rybusowi czy Arielowi Borysiukowi szansy na grę.

Pamiętasz swoje premierowe treningi w pierwszym zespole?

– Tak. Mój pierwszy trening przypadł w dzień moich urodzin – 10 styczna. W szatni siedzieli tacy piłkarze jak Grzegorz Piechna, Krzysztof Gajtkowski czy Paweł Sasin. Gajtkowski był wtedy w takiej formie, że po rundzie jesiennej zmierzał po tytuł króla strzelców całej ligi. Wszedłem do szatni, podałem rękę, powiedziałem dzień dobry, bo nie wiedziałem, jak się do kogo odezwać. Był to normalny trening, ale byłem tym wszystkim tak przerażony, że nawet zapomniałem o swoich urodzinach.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix

***

Jeżeli jeszcze nie zapisałeś swojej drużyny do XX edycji Turnieju “Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” – zapisy przedłużono do 7 października! Do rozgrywek mogą zgłaszać się szkoły podstawowe, uczniowskie kluby sportowe, kluby sportowe, a także inne organizacje prowadzące działalność sportowo-edukacyjną. Rejestracja drużyn odbywa się za pośrednictwem strony www.zpodworkanastadion.pl. W wydarzeniu mogą wziąć udział zespoły dziewcząt i chłopców do lat 8, 10 i 12.