„Oprócz syna, ten Turniej jest najwspanialszą przygodą piłkarską, jaką mam”

Gdy Mieszko Lorenc miał 7 lat, jego tata wpadł na pomysł, żeby napisać dla syna książki. Syn pana Marka jest już dorosły, a trzecia część przygód Mieszka-piłkarza ma dzisiaj swoją premierę. Z autorem opowiadań dla dzieci porozmawialiśmy o nowej części, Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” oraz planach na przyszłość.

„Oprócz syna, ten Turniej jest najwspanialszą przygodą piłkarską, jaką mam”

Skąd pomysł na napisanie książek?

– Całe życie jestem związany ze sportem. Od małego grałem w piłkę nożną, oglądałem mecze, czytałem gazety sportowe. W pewnym momencie swojego życia, mając 24 lata, zostałem dziennikarzem sportowym. Pracowałem przez 13 lat w lokalnym tygodniku. Jednocześnie urodził mi się syn, któremu czytałem książki do snu. W pewnym momencie postanowiłem, że napiszę coś dla niego. Napisałem trzy opowiadania i wysłałem je do wydawnictwa „Wilga”. Miałem szczęście, bo akurat panie z tego wydawnictwa wróciły z targów, po których postanowiły poszukać autora książek o tematyce sportowej. Razem zrobiliśmy tę książkę, ale niestety wydawnictwo upadło i zostało przejęte przez wydawnictwo „Foksal”, które nie było zainteresowane książką, ale posiadało do niej prawa. Trafiłem później na pana Porębskiego z krakowskiego wydawnictwa „Skrzat”. Mój syn, dla którego ta książka była pisana, gdy miał 7 lat, aktualnie ma ich 18 (śmiech). Dużo czasu minęło od powstania pierwszej części do trzeciej. Mam nadzieję, że nie ostatniej, bo moje plany są na sześć książek.

Książka opisuje historię syna?

– Często ludzie mi mówią, że super, że napisałeś książkę o przygodach syna. Nie, jest inaczej. To są książki dla syna, a nie o nim. Kilka naszych przygód jest ujętych w książce, ale absolutna większość wątków jest o moich doświadczeniach piłkarskich w pracy trenera.

Poza historiami Mieszka-piłkarza książka ma także charakter edukacyjny.

– Tak. Język piłkarski jest niewyczerpany. Jeden z dziennikarzy Canal+ napisał swego czasu książkę, w której tłumaczy wszystkie zagadnienia znane z piłkarskich boisk. Co ciekawe, w swojej książce zacząłem tłumaczyć te zagadnienia wcześniej od niego z tym że on je ujął wszystkie razem. Chłopcy, którzy trenują piłkę nożną, prawdopodobnie się z nimi zderzą. Usłyszą od swoich trenerów poszczególne zagadnienia, jak „zacerować” czy „zerwać pajęczynę”. Myślę jednak, że język piłkarski nie jest już tak popularny, jak kiedyś. Piłka jest piłką, już rzadko kiedy bywa gałą.

Z pewnością książka ma charakter wychowawczy. Nie ukrywam, że próbowałem na różnego rodzaju sposoby ująć historie, gdy zawodnik jest chory, doznaje kontuzji, staje się bohaterem, antybohaterem, jak ma sobie poradzić w trudnych sytuacjach.

Obecnie jest pan nauczycielem wychowania fizycznego oraz trenerem piłki nożnej.

– Dokładnie. Poza pracą w szkole jestem trenerem piłkarskim w klubie Pogoń Zduńska Wola, z którego wywodzi się Mieszko.

Nie z „Czarnych Panter”?

– Absolutnie (śmiech). Nomenklatura nazw użytych w książce miała na celu wprowadzenie powszechności. Chciałem uciec od sytuacji klubowej, gdzie dla przykładu kibic Widzewa Łódź nie przeczyta książki, ponieważ opisuje losy chłopca, który gra w ŁKS-ie. Poza tym, w książce dla dzieci powinny zostać użyte nazwy dziecięce. Nazwy Legia Warszawa, Wisła Kraków czy Lech Poznań raczej nie kojarzyłyby się dzieciom z czymś dziecięcym. Dlatego takie nazwy.

Rozumiem, że to pan zabrał Mieszka na pierwszy trening do Pogoni.

– Lepiej, byłem jego pierwszym trenerem. Mój syn Mieszko, dla którego powstała ta książka, praktycznie wychowywał się na boisku. Pierwszym rocznikiem, który prowadziłem, był rocznik 1993. Oni mieli wtedy po 14 lat, Mieszko był od nich o osiem lat młodszy, więc już w wieku 6 lat zabierałem go na treningi, ja prowadziłem grupę, a on sobie gdzieś z boku kopał piłkę. W pewnym momencie dostałem propozycję, żeby przejąć rocznik 1999. Wziąłem tę drużynę i dwa lata młodszy Mieszko został włączony do tego zespołu. Jest to ujęte w książce, że Mieszko trenuje ze starszymi zawodnikami. Prowadziłem go do 13. roku życia, a później wyjechał do Legii Warszawa.

Jak to się stało, że trafił do Legii?

– Był u nas taki pan, który po części zajmował się menadżerką. Wypatrzył Mieszka, na którymś z turniejów halowych, później oglądał go jeszcze raz i chciał szepnąć komuś z Akademii Piłkarskiej Legii Warszawa, że znalazł chłopaka, który sobie poradzi w drużynie. Mieszko pojechał na jedne, drugie, trzecie testy i był pożądany przez zespół ze stolicy. Spędził tam pięć lat, a w tej chwili gra w drużynie rezerw ŁKS-u Łódź. Co z tego będzie? Nie wiem. Mały Mieszko w książce cieszy się grą, tak samo, jak dorosły Mieszko. Jeżdżę na jego spotkania i widzę, że jest zadowolony z życia. Trapiły go kontuzje, które uniemożliwiały mu grę w piłkę. Grał w pierwszym składzie w Centralnej Lidze Juniorów, zagrał dobry mecz z Lechem Poznań i po tym spotkaniu doznał kontuzji. Był w bardzo dobrym momencie, wydawało mu się, że wychodzi z tej kontuzji, przygotowywał się do nowego sezonu i znów czekała go przerwa. Takie jest życie piłkarza.

A jak pana syn podchodzi do tej książki?

– Bardzo dorośle. Jestem mu za to wdzięczny. Nie ukrywam, że pisanie książki dla dziecka jest czymś fajnym, ale w momencie, gdy chłopak ma 18 lat środowisku może do tego różnie podejść. Zanim wysłałem książkę do wydawnictwa, zapytałem się go czy nie ma nic przeciwko. Odpowiedział, że absolutnie nie ma z tym żadnego problemu, cieszył się, że wydaję kolejną książkę. Będąc w Legii, zdarzały się żarty w jego kierunku, ale nigdy, przynajmniej mi, nie dał odczuć, że jest to coś niefajnego. Wręcz przeciwnie. Zna te historie i wie, że są to książki dla Mieszka, a nie o Mieszku.

Ma pan ciekawą historię związaną z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”.

– Oprócz syna, Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” jest najwspanialszą przygodą piłkarską, jaką mam. W 2015 roku przyszedł do mnie rodzic i powiedział, że warto było w tym turnieju wystartować. Odpowiedziałem wtedy, że musimy się poświęcić i zacząć grać na dwa fronty – albo będziemy robić to porządnie, albo wcale. Zrobiłem zebranie z rodzicami, wytłumaczyłem, że wyselekcjonuję grupę dziesięciu chłopaków i naszym celem jest finał ogólnopolski, nie zastanawiamy się nad tym, co nasz czeka. Najtrudniejszym etapem są finały wojewódzkie. Wystarczy jedno potknięcie i już jest po wszystkim. My jednak pojechaliśmy na finały wojewódzkie i nie ma co ukrywać – wygraliśmy je z łatwością.

Jechaliśmy do Warszawy, będąc optymistami. W eliminacjach zwyciężyliśmy w dwóch pierwszych spotkaniach, w trzecim przegraliśmy i byliśmy o włos od odpadnięcia z rozgrywek. Uratował nas wynik starcia na boisku obok. Efekt był taki, że awansowaliśmy dalej. W półfinale przegraliśmy z drużyną ze Szczecina i graliśmy o 3. miejsce. Poprzedni regulamin przewidywał, że mecz o brąz jest rozgrywany na Stadionie Narodowym. Co by nie mówić o nagrodach w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, oglądaniu meczu pierwszej reprezentacji, spotkaniu się z kadrowiczami, ale największą z nich jest zagranie na Stadionie Narodowym. To jest jakiś kosmos, coś niewiarygodnego.

Najlepiej mają się dzieciaki z województwa śląskiego, jeżeli wejdą do finału, bo po drodze występują jeszcze na Stadionie Śląskim.

– Tak. Ponownie zagraliśmy na Turnieju dwa lata później. Na finałach wojewódzkich wszyscy wiedzieli, że faworytów do awansu jest dwóch – Pogoń Zduńska Wola i SMS Łódź. Stoczyliśmy z nimi pojedynek, o którym chłopcy będą pamiętać do końca życia. Ja również. W regulaminowym czasie gry nasz bramkarz obronił jedenastkę, ale nie wyłoniono zwycięzcy pojedynku, więc potrzebne były rzuty karne. W nich przegrywaliśmy 2:3. Wydawało się, że już jest po wszystkim, wracamy do domu. Odwróciliśmy losy spotkania i awansowaliśmy po raz drugi do finałów ogólnopolskich. Tam wszystko układało się po naszej myśli. Odnieśliśmy komplet zwycięstw w eliminacjach, w ćwierćfinale byliśmy lepsi od drużyny z Płocka, a w półfinale po karnych ograliśmy AP Reissa. W finale ponownie doszło do serii jedenastek, ale nie przewidzieliśmy jednej rzeczy. Grając ze szkołą z Wrocławia, przegrywaliśmy 0:1, ale doprowadziliśmy do remisu. Decydowały karne, które były nasza wielką siłą. Wydawało się, że nie mamy czego się bać.

Był to pana drugi mecz na Stadionie Narodowym, więc presja była mniejsza.

– Zgodzę się, presja była mniejsza. Nie przewidzieliśmy jednak, że drużyna z Wrocławia była na tyle sprytna, że kończąc swój mecz półfinałowy, przyszła na nasze spotkanie. Widzieli, jak wykonujemy rzuty karne. Obronili pierwsze dwie próby i wygrali cały turniej. Po meczu był płacz, żal. Przegraliśmy w finale, przegraliśmy na Narodowym, przegraliśmy po serii rzutów karnych, które tak naprawdę są loterią. Nie wyszliśmy na szkółkę Śląska Wrocław i dostaliśmy 0:4, tylko walczyliśmy z nimi jak równy z równym. Cieszę się, że chłopcy z tej drużyny nie przepadli. Maksymilian Stangret gra teraz Legii, a trzech innych zawodników trafiło do Rakowa Częstochowa. Kapitał, który wypracowali na boisku, nie został zmarnowany. Ktoś ich wypatrzył i dał im szansę.

Brał pan udział w Turnieju jeszcze jeden raz.

– Teoretycznie nie powinienem na niego jechać, ponieważ nie byłem trenerem rocznika 2006. Jednakże rok wcześniej miałem chłopca, który grał w finale ogólnopolskim i jego rodzic prosił, żebym spróbował kolejny raz. Opierałem się, ale Turniej kusił. Kolokwialnie mówiąc, wziąłem tę drużynę. Zabrałem się do tego tak samo, jak do poprzednich edycji i efekt był taki, że znów wygraliśmy w finale wojewódzkim. Tym razem już zupełnie innym zespołem. W finale krajowym eliminacje przeszliśmy jak burza, ale w ćwierćfinale potknęliśmy się z Sokołem Ostróda. Pierwszą połowę zagraliśmy kapitalnie, ale bohaterem tego starcia był ich bramkarz. Efekt był taki, że przegraliśmy 2:3.

Po udanych eliminacjach mieliście już w głowie myśli, że Narodowy czeka czy raczej podchodziliście do kolejnych spotkań na spokojnie?

– Nie, z całym szacunkiem do moich chłopców, ale tutaj startowaliśmy ze słabszym zespołem. Wszystko, co nam się udawało, braliśmy z pocałowaniem ręki. W 2018 roku, z rocznikiem 2005 odpadnięcie we wcześniej fazie byłoby dla nas dużą porażką. Tutaj była inna sytuacja. Nigdy wcześniej nie grali w takim turnieju. Z każdym meczem ten zespół zbierał szlify. Była to drużyna, w którą nikt nie wierzył. Wspólnymi siłami przebijaliśmy się przez kolejne fazy, aż skończyliśmy na 6. miejscu w kraju. Z perspektywy czasu trochę nam żal tego meczu z Ostródą, ale tak już to w piłce jest.

Na trzy podejścia, trzy awansy do finałów krajowych. Jest czego gratulować.

– Po finałach w 2018 roku jeden z działaczy turnieju zapytał mnie czy widzimy się za rok. Nie, ja już odpuszczam.

Czyli nie zobaczymy się na XX edycji Turnieju?

– Nie, ponieważ prowadzę obecnie grupę 14-latków. Gdybym chciał po raz kolejny wziąć udział w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” musiałbym zejść niżej, wziąć grupę specjalnie pod turniej, a ja jednak wolę skupiać się na swoim roczniku. Gdzieś jeszcze chodzi mi głowie myśl, żeby spróbować, ale musiałbym całkowicie przeorganizować swoje sportowe życie.

Ma pan czas do dzisiaj.

– Mam już co wspominać. Nie wiem, kto był pomysłodawcą pomysłu, żeby finały rozgrywać na Stadionie Narodowym, ale należy mu się medal. Chłopcy i dziewczynki mające po 10-12 lat, grają przy publice, która liczona jest w tysiącach. Ta trawa, trybuny, nagłośnienie – to jest coś niesamowitego. Mam nagrany nasz mecz finałowy, nie oglądałem go zbyt często, ledwie dwa razy, bo trochę jednak to wszystko bolało. Później dowiadywałem się po turnieju, że jeden z ojców, gdzieś tam się rozpłakał, bo jego syn zagrał na Stadionie Narodowym. Niby piłka nożna nie jest tak ważna w życiu, bo jest jednak mnóstwo rzeczy ważniejszych, ale ludzie będąc tam, po prostu wariują w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Stają się częścią tego Turnieju. Wspomnień z Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” nie zapomnę nigdy.

Wróćmy jeszcze na chwilę do pana twórczości. Dzisiaj ma premierę trzecia część książki o Mieszku-piłkarzu. Czego mogą się spodziewać czytelnicy?

– Moim zdaniem, trzecia część książki jest najbardziej wzruszająca. Tytuł „Mieszko bohater” wcale nie jest tak jednoznaczny, jakby się wydawało. Od razu mogę uprzedzić, określenie „bohater” nie odnosi się do tego, że strzela pięć bramek w jednym meczu jak Lewandowski, czy zdobywa zwycięskiego gola w ostatniej minucie. W książce jest opisane, dlaczego Mieszko w tym danym momencie staje się bohaterem. Bez względu na to, czy opowieści o Mieszku będą się podobać, czy nie, to książka da czytelnikom sporo do myślenia.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix

To już ostatnie chwile, żeby zapisać się jubileuszowej, XX edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Do rozgrywek mogą zgłaszać się szkoły podstawowe, uczniowskie kluby sportowe, kluby sportowe, a także inne organizacje prowadzące działalność sportowo-edukacyjną. Rejestracja drużyn odbywa się za pośrednictwem strony www.zpodworkanastadion.pl. W wydarzeniu mogą wziąć udział zespoły dziewcząt i chłopców do lat 8, 10 i 12.