„Żony nas nie mogą zrozumieć” – Szkoła Futbolu Marcina Drajera

Nadal są w Polsce szkółki piłkarskie nastawione na zysk. Jednak przy piłce nożnej również pracują prawdziwi pasjonaci, którzy oddają się tej dyscyplinie całkowicie. Trenerzy w Szkole Futbolu Marcina Drajera nie zarabiają nawet złotówki. Poświęcają swój wolny czas, którego i tak mają mało, na szkolenie młodych adeptów.

„Żony nas nie mogą zrozumieć” – Szkoła Futbolu Marcina Drajera

Założycielami Szkoły Futbolu Marcina Drajera są Michał Rokicki i Marcin Drajer. Ten pierwszy wcześniej pracował w drużynach młodzieżowych Warty Poznań. Z kolei drugi to trener koordynator w Wielkopolskim ZPN, posiada licencję UEFA PRO. Wcześniej grał zawodowo w piłkę m.in. w Lechu Poznań. Na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce wystąpił w 128 meczach.

Urodził się taki pomysł, żeby zrobić coś swojego. Jeszcze wtedy prowadziłem drużynę seniorów, więc nie miałem za dużo czasu, żeby zajmować się młodzieżą. Jednak powiedziałem do Michała (Rokickiego – przyp. red.): jak chcesz, to założymy stowarzyszenie. Zastanawialiśmy się nad nazwą. Nie było żadnego pomysłu, więc stwierdziłem, że użyczę swojego nazwiska. Tak to powstało i toczy się kolejny rok – opowiada Drajer.

W szkółce jest tylko jedna grupa treningowa złożona z roczników 2006 i 2007. To nietypowe podejście w szkoleniu. Nie budują struktur dziecięcych i młodzieżowych. Nie prowadzą kolejnych naborów. Tylko pracują z jednym zespołem. – Nie robię naborów celowo. To nie jest tak, że nie chcę ich robić. Po prostu nie ma to sensu. Głównym powodem jest brak bazy. Jak nie ma gdzie trenować, to po co tworzyć pięć czy siedem grup? Rozrosłoby się to do 150-200 zawodników, ale gdzie ja bym ich szkolił? – pyta retorycznie założyciel Szkoły Futbolu.

To, że mamy tylko jedną grupę wynika trochę też z naszych obowiązków. Gdy zakładaliśmy szkółkę, mieliśmy mniej zobowiązań. Potem życie się tak poukładało, że Marcin (Drajer – przyp. red.) został koordynatorem WZPN, co spowodowało, że z dnia na dzień dostał bardzo dużo pracy. W tym momencie zastopowaliśmy. Bo były plany, żeby rozbudować szkółkę. Wyznajemy zasadę, że jak już coś robić – to porządnie. Uznaliśmy, że nie jesteśmy w stanie udźwignąć całej tej organizacji. Robimy to hobbystycznie i z pasji, a nie dla pieniędzy – dodaje Rokicki.

W Poznaniu jest wiele szkółek, a niewiele miejsc do trenowania. Podopieczni Rokickiego i Drajera trenują na sztucznych nawierzchniach. Nie mają dostępu do boisk naturalnych. Mają jedną grupę, która odbywa cztery jednostki treningowe w tygodniu plus mecz, a zajęcia odbywają się w trzech różnych lokalizacjach (Orlik Czapury, sztuczne boisko MDK przy ulicy Dębińskiej oraz sztuczne boisko przy ul. Przepadek).

Skoro tylko jednej grupie jest ciężko wynająć boiska do trenowania, to co byłoby, gdyby w szkółce funkcjonowało kilka ekip? Brak własnej bazy treningowej, a nawet jednego stałego miejsca, to duży minus. Tworzenie kolejnych grup naborowych wiązałoby się z problemami logistycznymi i organizacyjnymi. Założyciele szkółki nie chcą ich mieć.

– Nie chcę robić czegoś takiego, że zrobię nabór i nagle będę informował rodziców, że muszą jechać na Piątkowo, Rataje, Czapury, Dębiec itd. Gdybym miał bazę albo wiedział, że mam treningi codziennie w jednym miejscu, to nie byłoby problemu. Teraz, jak mam rozrzucać rodziców po całym Poznaniu, to mi się to nie uśmiecha. Wiem, ile jest to kilometrów, do tego stanie w korkach… To wiąże się z czasem. Tego nie zrobię. Aby rozwijać zawodników, muszę dać im swobodę oraz bazę, żeby mogli to robić – wyjaśnia Drajer.

Obecnie w tej jednej drużynie trenuje zaledwie szesnastu zawodników. Mają oni po czternaście lat, od tego sezonu zaczęli grać 11 na 11. Nie jest to komfortowa sytuacja, gdy ma się tak krótką kadrę, nawet w ligach młodzieżowych. Choroby, do tego kartki w lidze i może zdarzyć się tak, że mecze będą zaczynać w osłabieniu.

Był taki moment, że myśleliśmy, by już zakończyć. Gdy skończyliśmy wiek młodzika, gdzie graliśmy po dziewięciu, przenieśliśmy się na grę po jedenastu. To był problem, bo zostaliśmy tylko z szesnastoma zawodnikami. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby odwoływać mecze, bo mam ich dziewięciu czy dziesięciu. Na tę chwilę udało się nam utrzymać ich szesnastu. Zimą chcemy jeszcze pozyskać dwóch, trzech graczy. Nie chcę dopuścić do sytuacji, kiedy musiałbym dzwonić do trenerów, że nie mam kim grać w lidze – zapewnia założyciel szkółki.

Mogłem po tym sezonie, który się skończył, oddać zespół do struktur innego klubu. Była taka propozycja, ale stwierdziłem, że zaczniemy funkcjonować w piłce jedenastoosobowej. Jeszcze jestem w stanie coś od siebie im dać. Pewne rzeczy wdrożyć, pokazać i dlatego u nas jeszcze są. Bo zawodnicy byli zapraszani na testy do lepszych klubów. Są w kręgu ich zainteresowań i prędzej czy później odejdą, ja to wiem. Liczę się z tym, że jak oni odejdą, a nikt nie przyjdzie, to będzie trzeba to zakończyć – dodaje.

Jednym z powodów, że drużyna jeszcze istnieje, jest fakt współpracy z Wartą Poznań. Dzięki niej trzech zawodników dołączyło na zasadach wypożyczenia do Szkoły Futbolu. Są to piłkarze, którzy nie mieścili się do meczowej 18-tki, a u Marcina Drajera ogrywają się.

Kilka lat pracy w jednym zespole. To daje efekty w pewnych automatyzmach, zagraniach, zawodnicy dobrze się znają i ze sobą przyjaźnią. Chcą w przyszłości grać w piłkę i przykładają się do treningów. Mają dobrą opiekę szkoleniową. Większość z nich wcześniej pracowała pod okiem Rokickiego, trenera UEFA A, jeszcze w Warcie Poznań. Gdy szkoleniowiec postanowił odejść od „Biało-Zielonych”, przeszli wraz z nim do Szkoły Futbolu Marcina Drajera.

Szesnastu piłkarzy prowadzi aż czterech szkoleniowców. Trener Rokicki i trener Drajer (licencja UEFA PRO) oraz dwóch asystentów. Czyli na jedną osobę przypada tylko czterech zawodników. Przy takich proporcjach naprawdę wiele można dostrzec, prowadzący trening. To duży atut Szkoły Futbolu.

Oni są wygrani, do każdego dociera wiele informacji, każdy jest korygowany, poprawiany. Widzę, że zawodnicy robią postęp, są coraz bardziej świadomi. Do tego też są w takim wieku, że sami wiedzą, co muszą poprawić. Z nimi naprawdę dobrze się pracuje. Brakuje im rywalizacji, bo jest ich szesnastu, więc każdy wie, że będzie grał. Nie mogę też zrobić treningu stricte piłkarskiego. Bo nie zrobię gry jedenastu na jedenastu. Elementy techniczno-taktyczne ciężko wprowadzić, bo nie ma tylu zawodników. Staramy się to zastępować innymi środkami treningowymi – wyjaśnia Drajer.

Na czym w tym momencie skupiają się szkoleniowcy podczas zajęć z tymi zawodnikami? – Doskonalimy pewne elementy, które oni już nabyli, czyli dużo gry jeden na jeden, prowadzenia, podań. Wszystko to, co poznali, teraz jest na etapie doskonalenia – dopowiada.

Szkoła Futbolu ma trzy główne źródła utrzymania: składki członkowskie, dotacje miejskie i dotacje z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Rodzice co miesiąc płacą po 100 złotych. Te pieniądze idą głównie na sprzęt i wynajmowane boiska. Trenerzy nie pobierają pensji. – My na tym nie zarabiamy. Jesteśmy społecznikami. Mamy swoje prace zawodowe, gdzie zarabiamy pieniądze, a tutaj udzielamy się wolontariacko, przekazując nasze uwagi szkoleniowe – zaznacza Drajer.

Robimy to hobbystycznie. Nasze żony nie mogą nas zrozumieć (śmiech). Kochamy tę robotę. Tak długo, jak widzimy chęć w tych chłopcach, będziemy to robić, bo warto. My ich tu nie trzymamy. Powtarzamy im, że każdy może w każdej chwili odejść. Są zapytania, jeżdżą na testy do FASE Szczecin, Akademii Reissa czy Lecha Poznań. My im podpowiadamy: czy są już gotowi na takie transfery, ale nie decydujemy za nich. Dyskutujemy, przedstawiamy im plusy i minusy takiego przejścia do innego klubu, a rodzic sam ostatecznie decyduje – dodaje Rokicki.

Czy są tutaj zawodnicy, którzy mogą zrobić kariery? – Jest trzech, czterech zawodników, którzy mogą zrobić taki postęp, który umożliwi im grę na profesjonalnym poziomie – stwierdza Drajer. – To jest bardzo trudne pytanie. Bo, jeśli mówimy o potencjale, to tak, mają. Czy to się przełoży na sukces? Trzeba mieć przy tym dużo szczęścia, charakter, kontuzje muszą omijać zawodnika. Pracuję już 15 lat z młodzieżą i miałem pod swoją opieką Jakuba Modera, Tymoteusza Puchacza czy Filipa Marchwińskiego. Porównując ich, gdy mieli czternaście lat, do tych, których mam teraz, mogę powiedzieć, że są na podobnym poziomie. Jednak czy pójdą w ich ślady? Trudno powiedzieć – dodaje Rokicki.

Co stanie się z tą drużyną po sezonie? – Po tym sezonie usiądziemy i będziemy się zastanawiać, kto dostaje szansę, żeby odejść do lepszego klubu. Jeśli z tej drużyny odjedzie trzech, czterech, a reszta będzie chciała pracować, to na pewno zrobimy nabór, żeby ta grupa znowu mogła pracować. Czy pociągniemy ten zespół rok, dwa czy do ich pełnoletności, zależy od ich chęci i zaangażowania. Jeśli te będą, na pewno zapewnimy im warunki, żeby pomóc w ich rozwoju – zapewnia Rokicki.

Szkoła Futbolu Marcina Drajera/ Facebook

***

Po wizycie w Szkole Futbolu Marcina Drajera nie mamy pewności czy ta za dwa lata będzie jeszcze istnieć. Założyciele borykają się z różnymi trudnościami, nie mają z tego dodatkowych pieniędzy, a także brakuje funduszy na dalszy rozwój.

Brak własnej bazy treningowej i wynajmowanie kilku boisk w Poznaniu, które są oddalone od siebie spory kawałek drogi, to kolejne problemy, jakie dotykają szkółkę. Ciężko im pójść do przodu. Mają tylko jedną grupę treningową. Gdyby było ich więcej, pojawiłby się kolejny kłopot – logistyka. Układanie treningów, wynajmowanie boisk, a szkółek w stolicy Wielkopolski jest przecież sporo.

Można zatem dojść do pytania, jaki jest sens utrzymywania tej grupy? Zawodnicy trenują ze sobą kilka lat, przyjaźnią się, towarzyszy im dobra atmosfera. Trenują pod czujnym okiem czterech trenerów, i są podatni na ich uwagi. Dzięki temu mogą się rozwijać, uczyć na własnych błędach.

Jednostka, którą oglądaliśmy z bliska była bardzo intensywna. Krótkie przerwy i ciągły ruch na niewielkiej przestrzeni (trenowali na połowie boiska). Pod koniec do gierki wszedł nawet Drajer, a młodzi zawodnicy nie byli mu w stanie zabrać piłki. Były piłkarz dzieli się swoim wieloletnim doświadczeniem, co może mieć znaczenie w późniejszym okresie karier jego wychowanków.

Tak, jak zaznaczają trenerzy, będzie ciężko zatrzymać całą grupę na kolejne lata. Nieuniknione jest to, że wyróżniający się zawodnicy odejdą do lepszych drużyn. To też może wiązać się z końcem Szkoły Futbolu Marcina Drajera.

Oby tak się nie stało. Spotkaliśmy prawdziwych pasjonatów futbolu. Doceniamy ich poświęcony czas włożony w pracę przy młodzieży. Życzymy trenerom, aby nadal mieli w sobie tyle pasji, żeby pracować z kolejnymi pokoleniami. A na koniec, krótki apel: Panowie, nie dajcie namówić się żonom na zamknięcie szkółki!

Z POZNANIA – ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Szkoła Futbolu Marcina Drajera/Facebook/Newspix