Nie ma chyba niczego bardziej irytującego mnie na tym świecie niż bezsens. Bezsens, taki wręcz namacalny. Coś, o czym niby każdy wie, że powinno wyglądać inaczej, ale jednak dzieje się. I mimo chęci zmian wszystkich, stoi w miejscu.
Często sprzeciwiam się takim głupotom i zadaję trudne pytania, licząc, że swoich rozmówców uda mi się chociaż zaintrygować. Skłonić do przemyśleń nad wykonywanymi czynnościami. Nad tym, że jak roboty parają się swoją codzienną pracą, którą oczywiście ktoś wcześniej im narzucił, a która nie powoduje w ostateczności niczego dobrego.
I w końcowym rozrachunku nie prowadzi do realizacji celu, wobec którego została zaprojektowana.
Przed każdym kursem trenerskim trzeba wykonać badania. „Każdy z uczestników kursu zobowiązany do prowadzenia aktywnego konta na portalu trenerskim PZPN24 na którym należy załączyć w formie elektronicznej następujące dokumenty: (…) skan zaświadczenia lekarskiego o braku przeciwwskazań medycznych do podjęcia zajęć praktycznych na kursie trenerskim”.
Co to dokładnie znaczy? A no właśnie, tego nie wie nikt.
Bo niby jaki powinien być trener pod kątem zdrowia? Może palić? Czy rekonstrukcja więzadeł krzyżowych w przeszłości to problem, czy jednak nie? A dwie operacje?
Przynajmniej 80% kursów trenerskich odbywa się w salach wykładowych. I bardzo dobrze, bo chodzi o to, żeby każdy nauczył się zbudować jednostkę treningową, potrafił określić i wyegzekwować jej cel. Zrozumiał zagadnienia taktyczne czy psychologiczne, przemyślał swoją wizję gry w piłkę. Taką, którą będzie mógł zastosować na boisku. Taką, w którą wierzy, którą inspirował się, oglądając we wtorki i środy mecze Ligi Mistrzów.
Żeby coś ocenić, potrzebne są kryteria. Te w przypadku kursów trenerskich oczywiście nie istnieją, bo przecież mamy nawet przypadki osób niepełnosprawnych, realizujących się w trenerskim fachu.
Zajęcia praktyczne się odbywają, ale przecież nikt nie wymaga czterdziestosekundowej restytucji od kursantów. Ani tlenowej wydolności na 120 minut z dogrywką czy półmaratonu zamkniętego w godzinie czterdzieści pięć. Przeszkodą dla wielu nie jest też brzuszek, nie są liczne kontuzje z przeszłości.
Kiedy kilka lat temu zapisałem się na kurs UEFA C, po zaświadczenie poszedłem do swojej przychodni. Po dwugodzinnym oczekiwaniu w kolejce odbiłem się od ściany. – Nie mam uprawnień, żeby ocenić pana zdolność do udziału w kursie trenerskim – zasygnalizowała miła pani w fartuchu. Przyszedłem dzień później, do innego lekarza. To samo.
– Od kogo mamy uzyskać takie zaświadczenie? – zapytałem prowadzących kurs.
– Może być nawet od ginekologa (haha!) – usłyszałem w odpowiedzi.
Ostatecznie poszedłem do znajomego znajomego, u którego kumpel z kursu uzyskał takie zaświadczenie bez większych kłopotów.
Dwa lata temu? Powtórka z rozrywki. Tym razem dzięki żonie obyło się bez kolejek, bo miałem już pakiet w LuxMedzie.
– Wiem, że to zaświadczenie nie ma najmniejszego sensu. Wiem, że nie ma pan uprawnień, żeby je wystawić. Ale potrzebuję papier – rozpocząłem.
A że trafiłem na równego gościa po drugiej stronie biurka, z uśmiechem i uznaniem dla mojej bezpośredniej postawy napisał po krótkim wywiadzie: „Pacjent bez chorób przewlekłych. Tolerancja wysiłków dobra. Bez przeciwskazań do udziału w kursie trenerskim UEFA B”.
Z tym zaświadczeniem przed tygodniem wróciłem do gabinetu. Myślałem, że to będzie moja podkładka. Taka na całe życie. Że skoro on wypisał to od ręki, inni, widząc jeszcze logo swojej placówki, zrobią to równie chętnie. Przed kursem UEFA A znów jednak musiałem się trochę nachodzić…
– Chyba pan żartuje. Jak ja mogę wystawić takie zaświadczenie, bez dokładnego zbadania pana?
– Nie no, pewnie osłucha mnie pani za chwilę, zmierzy ciśnienie, a ja powiem, że żadnych chorób przewlekłych nie odnotowałem. Więc zbada mnie pani dokładnie…
– Nie, nie. Kieruję pana na badania i wróci pan za kilka dni.
– Mówi pani serio?
– A dlaczego miałabym żartować?
– Bo badania, które pani wypisze, to jeden wielki żart. W jaki sposób one mają określić moją zdolność do udziału w kursie trenerskim?
– Zlecam panu szczegółowe badania krwi, jeśli ma pan białaczkę, od razu ją zobaczymy.
– Mam nadzieję, że jednak jej nie zobaczymy. Ale i tak uważam to za bezsens, bo muszę przyjść na badanie na czczo, później oczekiwać wyników i znów wrócić do pani, zatem proces wydłuża się o kilka dni. Rozmontowywuje mi pani grafik. Tym bardziej, że w ostateczności i tak nie bada pani tego co najważniejsze.
– Jak to?
– Wyobrażam sobie, że największym zagrożeniem udziału w kursie trenerskim, a szczególnie w jego praktycznych częściach, jest serce. Z tego co się orientuję, pobierając mi krew, nie jest w stanie pani ocenić jego stanu.
I przez tę dyskusję wpakowałem się na dodatkowe EKG. Cóż, na własne życzenie.
Badania wykonałem. Wszystko w normie. Obyło się bez białaczki.
– Dzień dobry – przywitała mnie kolejna internistka.
– Potrzebuję zaświadczenie o zdolności do udziału w kursie trenerskim. Wykonałem wszystkie badania krwi i EKG, proszę.
– Nie mogę panu wystawić takiego zaświadczenia. Nie mam takich uprawnień.
– Ale koleżanka…
– Mogę napisać panu, że podczas dzisiejszej wizyty jest pan wydolny krążeniowo i oddechowo.
Dzięki!
Tylko moja kreatywność sprawiła, że zaświadczenie wygląda w miarę logicznie. Dopisaliśmy cel:
– Ciśnienie 135 na 90. Zdenerwował się pan?
– Nie denerwuję się takimi rzeczami. A i mam temat na wtorkowy felieton (dobra, tego ostatniego nie powiedziałem! :-)).
– Wie pan, gdyby coś się panu stało, wszystko spadło by na moje barki. Nikt nie chce brać takiego ryzyka na siebie, bo my nie jesteśmy uprawnieni do wystawiania takich zaświadczeń.
– Rozumiem to, ale kto jest uprawniony i w jaki sposób powinienem to zrobić, żeby faktycznie to wszystko miało sens?
– Organizator kursu powinien stworzyć skierowanie, do lekarza medycyny pracy. Na nim powinny znaleźć się wytyczne, jakich badań i zagadnień dotyczyć ma ocena pańskiego stanu zdrowia. Normy, które musi pan spełniać, by otrzymać „zielone światło”. Swoją drogą, EKG to stan na tu i teraz. Zdarzają się przypadki, że pacjent ma idealny wynik, a kilka godzin później umiera na zawał.
– Mam nadzieję, że mnie się upiecze.
– Ale w takim wypadku ja odpowiadałabym za pańską śmierć. W medycynie pracy jest zespół specjalistów, dzięki czemu w przypadku takiego zawału nikt nie ponosi konsekwencji…
Jaki jest efekt moich wojaży po gabinetach? Uzupełniłem dokumentację. Warunek konieczny do udział w kursie trenerskim. Wiem również, że nie mam białaczki. Zawału też udało mi się uniknąć, choć od EKG minęło już pięć dni.
Ale wiem jeszcze jedno. Że nad bezsensem, przez który ja i tysiące innych trenerów w całym kraju straciło w ostatnim czasie po kilkanaście godzin, warto byłoby pomyśleć.
W idealną opcję specjalistycznych badań nie wierzę. Bo kto by za nie miał niby zapłacić? Sam udział w kursie to już 3500 złotych + VAT (czyli 4305 zł). One jednak nie są przecież potrzebne, nie bawmy się w zawodowych piłkarzy. Nie moglibyśmy po prostu podpisać, że nasz stan zdrowia jest w porządku, a w kursie udział bierzemy na własne ryzyko?
PRZEMYSŁAW MAMCZAK
Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.
Obserwuj @pmamczak
KOMENTARZE DODAJ KOMENTARZ