Legia może walczyć z każdym, krótkie przygody Korony i Lecha. Historia polskich drużyn w UYL

„Gdzie się podziały tamte prywatki”, śpiewał Wojciech Gąsowski. My chcemy zapytać: „gdzie się podziały polskie drużyny w tym sezonie europejskich pucharów?”. Jest 30 października, dokładnie tydzień temu Korona Kielce odpadła z Realem Saragossa, sprawiając, że w pucharach już nie mamy nikogo. Szybko. Za szybko.

Legia może walczyć z każdym, krótkie przygody Korony i Lecha. Historia polskich drużyn w UYL

Po części będziemy się rozczulać nad polskimi drużynami walczącymi na Starym Kontynencie, ale skupimy się tylko na jednych rozgrywkach – UEFA Youth League. Chociaż UYL ma dosyć krótką historię (pierwsza edycja odbyła się w sezonie 2013/2014), to już na stałe wskoczyła do piłkarskiego kalendarza.

Początkowo format Młodzieżowej Ligi Mistrzów był inny, niż jest on obecnie. Po prostu, jeżeli w Lidze Mistrzów Barcelona trafiła w grupie na Milan, Celtic Glasgow i Ajax, to w UEFA Youth League grały te same zespoły, tylko że do lat 19.

Było tak przez dwa sezony, aż postanowiono zrobić dużą zmianę. Dalej 32 zespoły miały pewny udział, ale wprowadzono poprawki na innym polu. Do 1/8 finału awans uzyskuje tylko ośmiu zwycięzców każdej grupy, a drużyny z miejsca 2. awansują do 1/16 finału, gdzie czekają na nich zwycięzcy play-offów. Ścieżki mistrzowskiej. Takie rozwiązanie otworzyło drogę dla drużyn z piłkarsko słabszych lig. Na przykład z polskiej.

Długo sobie nie pograli

Legia Warszawa zwyciężając w mistrzostwach Polski juniorów starszych w sezonie 2014/2015, dzięki nowemu przepisowi, mogła powalczyć w play-offach, by później zaatakować wyżej. Losowanie w pierwszej rundzie okazało się łaskawe – inny scenariusz niż łatwe zwycięstwo nad bułgarskim Litexem Łowecz byłoby nie do zaakceptowania, chociaż polskie drużyny już nie raz udowodniły, że w Europie nie z takimi potrafią przegrać.

W składzie Legii występowali wówczas Radosław Majecki, Mateusz Żyro czy Konrad Michalak. Na początek czekało ich spotkanie wyjazdowe, które nie było najlepsze w ich wykonaniu. Polacy co prawda wygrali 2:1, ale przed rewanżem nie mogli być niczego pewni.

Na własnym boisku zaprezentowali się lepiej, prowadzili 3:0, a Litex było stać tylko na honorowe trafienie z rzutu karnego. Żarty się skończyły, czas na poważnych rywali. Z pewnością do takich można zaliczyć duńskie Midtjylland, które w swoim kraju słynie ze stawiania na młodzież.

Znów pierwszy mecz odbywał się na wyjeździe i po pierwszej połowie wynik był korzystny dla Polaków. Bezbramkowy remis w kontekście rewanżu byłby dobrym rezultatem, ale na nieszczęście Legionistów mecze piłkarskie trwają 90 minut. Wystarczająco dużo czasu, żeby rywale zdążyli zdobyć dwie bramki i właściwie było pozamiatane.

Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości, która drużyna powinna awansować dalej, to w rewanżu Duńczycy je skutecznie rozwiali. Swoją drogą – rewanż z Midtjylland był bliźniaczo podobny do tego z Litexem, z tą różnicą, że tym razem to my obrywaliśmy. Znów pierwszy gol padł z rzutu karnego, znów jeden z zespołów wyszedł na trzybramkowe prowadzenie i znów rywala było stać tylko na honorowego gola z linii jedenastego metra.

Piękna chwilo trwaj

Legia Warszawa trafiła w fazie grupowej Ligi Mistrzów na Real Madryt, Sporting i Borussię Dortmund. Potrafiła pokonać Portugalczyków, zremisować u siebie z „Królewskimi”, ale też wyłapać osiem bramek w Dortmundzie. Ich wyniki pozwoliły na awans do 1/16 Ligi Europy, gdzie po wyrównanej walce odpadli z Ajaxem Amsterdam. Brzmi jak science-fiction, a to było… trzy sezony temu. Od tego czasu rzucono chyba na nas jakąś klątwę, bo żaden polski zespół nie potrafi zakwalifikować się do europejskich pucharów. Oby nie było, jak z plagami egipskimi, bo nie wytrzymamy siedmiu lat posuchy.

Piękne to były chwile. Wszyscy wiedzą, jak sobie poradziła pierwsza drużyna, ale nie wszyscy pamiętają losy zespołu do lat 19. Z racji przepisów trafiła na dokładnie taką samą grupę, w której była na straconej pozycji, a można powiedzieć, że poradziła sobie całkiem zadowalająco.

Na początek była Borussia Dortmund u siebie. Nie wynik w tym meczu został przez wszystkich zapamiętany, a okropna kontuzja, której nabawił się Dario Scuderi. Młody Niemiec złamał nogę, czekał go długi rozbrat z piłką, ale sprawy potoczyły się na tyle beznadziejnie, że z obawy o swoje zdrowie postanowił zakończyć piłkarską karierę, zanim ta tak naprawdę się zaczęła. Wracając do wyniku, to „Legioniści” przegrali 0:2.

Krzysztof Piątek strzelał wówczas gole dla Zagłębia Lubin, a Rafael Leao grał w młodzieżówce Sportingu przeciwko Legii. Kilka lat później są rywalami w ataku włoskiego Milanu. Życie piłkarzy potrafi być zmienne. Mecz Legii z portugalską młodzieżą można zaliczyć do naprawdę udanych. Nie bali się, konstruowali akcje oraz grali do końca, bo dzięki bramce Miłosza Szczepańskiego w doliczonym czasie gry udało się wyszarpać remis.

W bramce młody Zidane, w obronie Achraf Hakimi. Legię czekał dwumecz z „Los Blancos”. Sebastian Szymański po tym meczu mógł z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że strzelił gola dla Realu Madryt. Wszystko fajnie, szkoda tylko, że grał w przeciwnej drużynie i była to bramka na 2:3 dla zespołu z Hiszpanii. Już nie będziemy się czepiać Szymańskiego, ponieważ „Wojskowi” rozegrali wtedy naprawdę dobry mecz! Mało zabrakło do sprawienia sensacji, ale taka porażka wstydu nie przynosi.

Rewanż także nie wyglądał źle. Było widać różnice w kilku aspektach, przecież z jakiegoś powodu jesteśmy słabsi, ale Real w drugiej połowie został zdominowany i to Legia przejęła inicjatywę. Przegrywała 0:2, ale atakowała, atakowała i udało się zaliczyć honorowe trafienie. Luca Zidane pozazdrościł Szymańskiemu bramki dla Realu, to on dla odmiany zdobył gola dla Legii. Miły gest, doceniamy.

Wracając do tych wyników, możemy powiedzieć, że młoda drużyna Legii wtedy coś w Europie znaczyła. W drugim spotkaniu z Borussią udało jej się zdobyć drugi punkt. Przegrywaliśmy, remisowaliśmy, wyszliśmy na prowadzenie, rywale zdołali odrobić, ponownie wyjść na prowadzenie, a Legia uratowała remis na kilka chwil przed końcem regulaminowego czasu gry.

Taką przysłowiową wisienką truskawką na torcie było ostatnie spotkanie ze Sportingiem. Drużyna z Warszawy nie miała już żadnych szans na wyjście z grupy i to było jej finalne spotkanie w tej edycji UEFA Youth League. Jak się żegnać, to z klasą i tak zrobili podopieczni Krzysztofa Dębka. Praszelik pierwszą, Michalak drugą i ówcześni mistrzostwie kraju w kategorii junior starszy ograli rówieśników z Portugalii.

Może wygrali tylko jedno spotkanie z sześciu, może zajęli ostatnie miejsce w grupie, może przegrali trzy pojedynki, ale pokazali charakter. Będąc z góry na straconej pozycji, pokazali, że polskie drużyny też mogą coś znaczyć w Europie w kontekście drużyn młodzieżowych.

Wygrana z Ajaxem? Też może być!

Oczywiście, awans Legii Warszawa do fazy grupowej Ligi Mistrzów był tylko jednorazowym wyskokiem (jeżeli będziemy awansować do elity co 21 lat, to następny raz zagramy już w 2037 roku!). Ucierpieli na tym juniorzy, których znów czekała ciężka droga przez eliminacje.

Pierwszy rywal jeszcze nie należał do trudnych. Pokonanie islandzkiego Breiðabliku przyszło dosyć łatwo, zabawa zaczęła się w drugiej rundzie. Przeciwnikiem był Ajax Amsterdam, który więcej wydaje na swoją akademię niż wszystkie zespoły z Ekstraklasy razem wzięte. Legia jednak udowodniła, że nie z takimi oponentami sobie radziła, ale w Warszawie była bezradna. Goście zdobyli w tym meczu pięć bramek, z czego jedną za „Legionistów”.

Właściwie przed rewanżem było już „po ptokach”, ale znów wola walki drużyny z Polski napawała optymizmem. Pokonanie Ajaxu 2:0 na ich własnym boisku to już jest coś, czym można się pochwalić. Bramki zdobyli Mateusz Żyro oraz Piotr Cichocki, a przy obu trafieniach asystował Sebastian Szymański. Kolejne pożegnanie się z klasą.

Pierwsza runda i do domu

Skończyła się dominacja Legii na krajowym podwórku i do gry wszedł Lech Poznań. „Kolejorz” nie miał takiego szczęścia, jak piłkarze z Warszawy, i już w pierwszej rundzie trafił na niemiecką Herthę Berlin, którą stawiano w roli zdecydowanego faworyta. Lechici pierwsze spotkanie rozgrywali na wyjeździe i z początku prezentowali się całkiem nieźle.

Hertha znalazła sposób na pokonanie bramkarza rywali po dwóch kwadransach gry. Zamieszanie w polu karnym wykorzystał Werthmuller. Po pierwszej bramce mecz stał się bardziej wyrównany, a z czasem to goście stwarzali sobie więcej sytuacji strzeleckich. W kilku przypadkach zabrakło lepszej skuteczności. Jedna bramka była jak najbardziej do odrobienia, ale w końcówce zabrakło koncentracji. W polu karnym sfaulował Andrzejewski, a jedenastkę skutecznie egzekwował Ngankam.

Dwie bramki w plecy? Nie takie comebacki widział świat. Lech był jednak w ciężkiej sytuacji, musieliby mieć ogrom szczęścia, żeby awansować dalej. Sprawę tego, kto awansuje do drugiej rundy rozwiał jednak Jessic Ngankam, dwukrotnie w pierwszej połowie wpisując się na listę strzelców. Poznaniacy walczyli, zdobyli dwie bramki, ale przegrali całe spotkanie 2:3.

Świeże rany

W ten sposób doszliśmy do wydarzeń bieżących. Fakt, można było trafić lepiej niż na mistrza Hiszpanii. Ale trudno, takie losowanie, trzeba się z tym pogodzić.

Chociaż Korona Kielce zdominowała rozgrywki Centralnej Ligi Juniorów w poprzednim sezonie, to w starciu z zawodnikami z Półwyspu Iberyjskiego nie była faworytem. Zespół, który przystąpił do rozgrywek UYL był mieszaniną chłopaków z rezerw oraz obecnie grających w CLJ. Nie będziemy pisać o samych grach, wszyscy jeszcze je pamiętają. 0:1 na wyjeździe i 1:4 u siebie. A szkoda, bo po pierwszej bramce w Kielcach była nadzieja, że uda się odwrócić losy dwumeczu. Nie udało się.

Ciężko powiedzieć, że historia występów polskich zespołów w UEFA Youth League należy do udanych. Ani razu nie udało nam się awansować z play-offów do głównej fazy rozgrywek, a dwukrotnie odpadaliśmy już w pierwszej rundzie. W całej historii występów legitymujemy się bilansem: 6 zwycięstw, 2 remisów i 10 porażek.

Może być tak, że w przyszłym sezonie znów polska drużyna odpadnie już w pierwszej rundzie. Ale prosimy o jedno – pokażcie chociaż charakter! Legia udowodniła, że można walczyć z większymi od siebie.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix