Piłkarskie dzieciństwo: Tomasz Brzyski

Do szkoły przychodzi Marek Wawer, jego ówczesny trener. Pyta się pani dyrektor, gdzie może znaleźć Tomka. „Tomka? Jego to trzeba szukać na boisku, bo na lekcjach bywa rzadko” – odpowiada dyrektorka. Wspominamy piłkarskie początki Tomasza Brzyskiego.

Piłkarskie dzieciństwo: Tomasz Brzyski

Swoją przygodę z piłką rozpoczynał pan w Lubliniance?

– Tak, na pierwszy trening poszedłem w wieku 7 lat. Kolega mojego taty obserwował nas na boisku szkolnym, podszedł do mnie i zapytał się, czy nie chciałbym przyjść na trening do klubu. Odpowiedziałem, że tak, zaprowadził mnie na pierwsze zajęcia, a później już chodziłem z rodzicami.

Jakie były warunki w Lubliniance?

– Mieliśmy do dyspozycji jedno boisko gliniane. Na pewno warunki nie były takie, jak teraz.

Uprawiał pan także inne dyscypliny sportowe?

– Raczej nie, wszędzie chodziłem z piłką i tylko ją kochałem – do tej pory kocham.

Rodzice byli pasjonatami sportu?

– Tata występował w III lidze w WKS-ie Unia, który później przeistoczył się w Lubliniankę. Pewnie po nim mam dryg do piłki. Natomiast moja mama zupełnie nie interesowała się sportem.

Na jakiej pozycji zaczynał pan swoją karierę?

– Na początku grałem w ataku. Wiadomo, w młodzieżowych grupach nikt w tamtych czasach nie przykuwał uwagi do taktyki, więc grałem też na lewej pomocy czy w środku pola. Później, gdy przeszedłem do seniorskiej piłki, trenerzy ustawiali mnie na początku w ataku, ale nie byłem bramkostrzelny, więc stopniowo cofali mnie do defensywy. Dopiero w Radomiu tak naprawdę zacząłem grać w obronie.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Mało ważne. Mam anegdotkę związaną z tym okresem. Do szkoły przyszedł mój ówczesny trener, Marek Wawer, i zapytał się pani dyrektor, gdzie jestem. Ta odpowiedziała, że Tomka to trzeba szukać na boisku, bo na lekcjach rzadko bywa (śmiech). Szkoła nie była na pierwszym miejscu, ale trzeba było ją skończyć i mi się udało.

Był czas na imprezy, dziewczyny?

– Trener Wawer zawsze mi powtarzał, że widzi we mnie talent i żebym szedł w kierunku piłki, więc nie nadużywałem imprez, aczkolwiek, jak to młody chłopak, zdarzało się jakieś piwko wypić.

Czyli Tomasz Brzyski był takim zawodnikiem, na którego trenerzy stawiali?

– Miałem kilku trenerów, którzy widzieli coś we mnie.

A który szkoleniowiec w okresie rozwoju piłkarskiego miał na pana największy wpływ?

– Marek Wawer.

Dlaczego on?

– Jako młody chłopak nie byłem najgrzeczniejszy, więc on sporo o mnie zabiegał, chodził do rodziców. Czasem nie chciało mi się przychodzić na treningi, wolałem pójść na szkolne boisko, przesiedzieć z kolegami cały dzień – oczywiście grając w piłkę. Bardzo mu dziękuje za jego starania, bo myślę, że gdyby nie on, to nie wiem, jakby się to wszystko potoczyło.

Gdy grał pan w Lubliniance, braliście udział w udział różnych turniejach młodzieżowych?

– Tak, były różne turnieje, ale raczej lokalne. Zdarzało się, że przyjeżdżały zespoły z Białorusi czy Ukrainy. Wyjeżdżaliśmy za to na różne obozy sportowe nad morze czy na Słowację.

Miał pan może kiedyś okazję z bliska obserwować rozgrywki Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Oczywiście, że tak. Mój syn grał dwa tygodnie temu w finałach powiatowych, ale nie udało im się przejść dalej. Obserwowałem, jak sobie radzi. Gdy graliśmy w finałach Pucharu Polski z Legią Warszawa, miałem okazję kilkukrotnie podpatrywać rozgrywki finałów ogólnopolskich na Stadionie Narodowym. Uważam, że jest to fajna inicjatywa.

Myśli pan, że gdyby taki turniej istniał, gdy pan był w wieku tych chłopców, to większa liczba zawodników zostałaby gdzieś dostrzeżona, dano by im szansę?

Wcześniej nie było takich turniejów. Śmialiśmy się później z chłopakami, że Lublin jest omijany szerokim łukiem przez trenerów i menedżerów. Teraz są większe możliwości, żeby dostrzec wyróżniających się zawodników.

Motor Lublin bardzo dobrze radzi sobie w Centralnej Lidze Juniorów do lat 15.

– Tak, dobrze im idzie. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości kilku zawodników będzie grało w pierwszej drużynie.

Jako doświadczony zawodnik pojawia się pan czasem na rozgrywkach juniorskich, żeby przekazać jakieś rady młodym piłkarzom?

– Czasami oglądam mecze, ale raczej tylko podpatruję z boku.

Pamięta pan swój debiut w dorosłej piłce?

– Kto by zapomniał. Debiutowałem w Górniku Łęczna w I lidze (wówczas najwyższy poziom rozgrywkowy – dop. red.) z Legią Warszawa. Wszedłem bodajże na ostatnie 15 minut.

Jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Jestem zadowolony. Rozegrałem siedem meczów w pierwszej reprezentacji Polski, co było moim marzeniem. Chciałem chociaż raz zagrać z „Orzełkiem na piersi”. Cieszę się z tego, co osiągnąłem, nikt mi tego nie zabierze.

Jakie ma pan plany na siebie po karierze?

– Uderzam w menadżerkę, pomagać młodym chłopakom tak, jak mi kiedyś pomógł trener Wawer. Wyłapywać na Lubelszczyźnie najzdolniejszych chłopców i pomóc im w tym, żeby osiągnęli tyle, co ja. A może nawet więcej.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix