Piłkarskie dzieciństwo: Paweł Abbott

Były zawodnik ŁKS-u Łódź, Arki Gdynia czy Huddersfield urodził się w Anglii i to właśnie tam stawiał pierwsze piłkarskie kroki. O tym, który trener miał na niego największy wpływ, jak wspomina swój debiut w roli kibica na stadionie oraz dlaczego po skończonej karierze odciął się od piłki, porozmawialiśmy z Pawłem Abbottem. 

Piłkarskie dzieciństwo: Paweł Abbott

Swoją przygodę z piłką rozpoczynał pan w York?

– Urodziłem się w Anglii i w wieku sześciu lat poszedłem na swój pierwszy trening. Były organizowane zajęcia dla dzieciaków, trenowaliśmy raz w tygodniu, zazwyczaj w weekendy. Nie było selekcji, każdy chętny mógł przyjść. Trochę później zacząłem trenować w Beagle Boys York, gdzie spędziłem trzy lata. W Anglii popularne jest, że puby mają swoje kluby i właśnie „Beagle” to była nazwa baru. Najpierw w tej drużynie występował mój brat, a później do niego dołączyłem.

W jakim wieku przeprowadził się pan z rodziną do Polski?

– Do Polski przeprowadziliśmy się, gdy miałem 11 lat. Zamieszkaliśmy w Brześciu Kujawskim, ale ze względu na to, że nie było tam drużyny w mojej kategorii wiekowej, dojeżdżałem na treningi do Włocławka. Najpierw występowałem w Kujawiaku, a później przeszedłem do Włocłavii. Dopiero gdy powstał zespół juniorów, wróciłem do Brześcia.

Jak wyglądały warunki w tych klubach?

– Pamiętam, że w Kujawiaku, graliśmy praktycznie na piachu. We Włocłavii było już trochę lepiej, bo gdzieniegdzie rosła trawa. W Brześciu mieliśmy normalną, trawiastą murawę.

Pana brat również grał w piłkę. Który z was miał większy potencjał na zrobienie kariery?

– Myślę, że mój brat miał większy potencjał.

Od początku występował pan jako napastnik?

– Nie, zaczynałem na pozycji lewego obrońcy. Czym byłem starszy, tym moja pozycja stawała się bardziej ofensywna. Najpierw przesunięto mnie na środek pomocy, a ostatecznie zostałem napastnikiem.

Uprawiał pan także inne sporty poza piłką nożną?

– Tak, grałem trochę w rugby, chodziłem też na zajęcia z pływania.

Rodzice byli pasjonatami sportu?

– Bardziej mama.

A to akurat nietypowe.

– Moja mama jest pasjonatką wszelakich sportów. Zawsze, gdy ma wolną chwilę, to ogląda w telewizji różne dyscypliny sportowe. Tata chodził na nasze mecze, ale, żeby coś ponadto, to nie za bardzo.

Kto był pana piłkarskim idolem?

– Ronaldo, ale ten oryginalny, z Brazylii. W sumie mieliśmy podobny styl gry (śmiech).

Pamięta pan swój pierwszy mecz na stadionie w roli kibica?

– Było to jeszcze, gdy mieszkaliśmy w Anglii. Z bratem jesteśmy kibicami Liverpoolu i rodzice zabrali nas na mecz „The Reds”. Grali wtedy na wyjeździe z Middlesbrough, do którego mieliśmy bliżej. Liverpool wygrał 2:1.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Nie.

Szybka odpowiedź.

– Od początku wiedziałem, że zostanę piłkarzem. Nawet nie chciałem słuchać rodziców, którzy ostrzegali mnie, że w razie kontuzji muszę mieć jakąś alternatywę na swoje życie. Piłka była najważniejsza. Zdawałem jednak z klasy do klasy, napisałem maturę i to mi wystarczy.

Który trener miał największy wpływ na pana karierę w okresie piłkarskiego rozwoju?

– Miałem dwóch takich szkoleniowców. W Brześciu był trener Pawłowski, który wciąż się doszkalał, otrzymywał nagrania wideo z treningami w Holandii i później nam je pokazywał, więc zajęcia zawsze były ciekawe. Kiedy poszedłem do szkoły do Łodzi, to prowadził mnie z kolei Mirosław Westfall, który był wychowawcą i jednocześnie trenerem. Pod jego wodzą zrobiłem duży postęp.

Grając we Włocławku lub później w Brześciu braliście udział w różnych turniejach młodzieżowych?

– Raczej nie. Na obozy też nie jeździliśmy. Turnieje zaczęły się, gdy poszedłem do szkoły średniej w Łodzi.

Miał pan może kiedyś okazję z bliska obserwować poczynania zawodników i zawodniczek na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Tak, mój syn kilka lat temu brał udział w Turnieju. Grałem wówczas w Zawiszy Bydgoszcz, udało im się wygrać finały wojewódzkie, pojechali na finały ogólnopolskie, ale tam wiele nie zwojowali  i zakończyli przygodę z turniejem na dziewiątym miejscu w kraju. Myślę, że sama inicjatywa jest pozytywna. Bardzo dużo drużyn zgłasza się do tego Turnieju, więc jest to też korzyść dla klubów z okolic, bo w jednym miejscu mają pełen przegląd zawodników.

Jak pan wspomina swój debiut w pierwszej drużynie ŁKS-u Łódź?

– Moje premierowe spotkanie przypadło na wyjazdowy mecz z Wisłą Kraków. Przegraliśmy 0:1, a ja wszedłem na ostatnie pięć minut spotkania. W tamtym sezonie nie udało nam się utrzymać w lidzie, nie występowałem zbyt wiele, dopiero po spadku do I ligi zacząłem grać więcej. Rozegrałem pół rundy i wyjechałem do Anglii.

Skąd zainteresowanie Preston North End zawodnikiem z drugiego poziomu rozgrywkowego w Polsce, bez większego doświadczenia w piłce seniorskiej?

– Wydaje mi się, że pomógł fakt, że miałem brytyjski paszport i występowałem w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Myślę, że więcej młodych zawodników z naszego kraju pojechałoby wtedy na testy do angielskich zespołów, tylko były wówczas obostrzenia związane z procentową liczbą występów w dorosłej kadrze Polski. Preston grało wtedy w Championship i w sezonie, w którym tam przeszedłem, walczyli nawet w barażach o awans do Premier League, ale się nie udało.

Jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Myślę, że tak. Wiadomo, każdy powie, że mogło być lepiej, po drodze też popełniałem błędy, ale reasumując – jestem zadowolony.

Czym się pan zajął po zakończonej karierze?

– Mamy rodzinny biznes, prowadzę w Gdyni ośrodek wczasowy.

Celowo odciął się pan od piłki?

– Tak. Szczerze, to już miałem trochę dość piłki, musiałem od niej odpocząć. Nie mówię nie, może za kilka lat coś się w tej kwestii zmieni, ale raczej nie. Chodzę jednak dwa razy w tygodniu na treningi syna. Trener zespołu pozwolił mi, żebym uczestniczył w zajęciach. Czasem robię im treningi strzeleckie, pachołki rozstawię, piłki pozbieram po treningu (śmiech). Zawsze jest coś do roboty.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix, 400mm.pl