Piłkarskie dzieciństwo: Maciej Makuszewski

Największym problemem Macieja Makuszewskiego na początku piłkarskiej kariery były słabe warunki fizyczne. W wieku 12 lat trafił do SMS-u Łódź, gdzie musiał rywalizować o miejsce w składzie z najlepszymi młodymi piłkarzami w kraju. W ich roczniku była setka zawodników, ostatecznie w Ekstraklasie zadebiutowało tylko dwóch.

Piłkarskie dzieciństwo: Maciej Makuszewski

Jak rozpoczęła się pana piłkarska kariera?

– Byłem wtedy w czwartej albo piątej klasie szkoły podstawowej i zacząłem trenować w Wissie Szczuczyn. Na pierwsze treningi zabierał mnie tata. Grałem tam przez dwa lata i w drugim roku gry w Wissie pojechaliśmy na obóz na Warmię i Mazury. Braliśmy tam także udział w turnieju, gdzie wypatrzył mnie Andrzej Wojnowski, który był trenerem w SMS-ie Łódź. Po kilku dniach zadzwonili do moich rodziców i zaproponowali, żebym przyjechał do Łodzi, zobaczył jak to wszystko wygląda. Wybraliśmy się tam z rodzicami, a na miejscu rozmawialiśmy z Markiem Wozińskim i Januszem Matysiakiem, który do teraz jest dyrektorem w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Rodzice pytali mnie, co o tym wszystkim myślę, czy sobie sam poradzę. Zdecydowałem się, żeby tam przejść i przez sześć lat byłem w SMS-ie Łódź, a potem przeszedłem do Wigier Suwałki.

Jakie warunki mieliście do trenowania w Szczuczynie?

– Mieliśmy jedno boisko, ale przeważnie grało się w parku z kolegami, albo na piaszczystym boisku przy szkole. Tam, gdzie podając po ziemi, piłka nie podskakiwała za bardzo do góry, tam można było grać. Zawsze prestiżem była gra ze starszymi chłopakami, a jeżeli wzięli cię do swojej drużyny, to już w ogóle było super.

Zaczynał pan swoją przygodę z piłką na środku obrony.

– Zgadza się. Byłem wtedy niski, ale dosyć szybki. Nasz trener preferował ustawienie ze stoperem i forstoperem, a ja zawsze byłem tym ostatnim. Wszyscy grali wtedy długie piłki za linię obrony i tam trzeba było się ścigać o nią z napastnikami. Po kilku spotkaniach, w których wysoko przegrywaliśmy, podszedłem do naszego trenera i powiedziałem mu, że nie chcę grać w obronie i wolałbym strzelać gole. Muszę przyznać, że z powodzeniem grałem w ataku, bo wtedy to moja drużyna grała długie piłki, role się odmieniły i teraz to ja ścigałem się o nią z obrońcami.

Uprawiał pan także inne sporty poza piłką nożną?

– Miałem słabsze warunki fizyczne niż moi rówieśnicy, więc nie mogłem być postacią wiodącą we wszystkich dyscyplinach sportowych, ale dobrze szło mi w biegach przełajowych. Wuef to była najfajniesza lekcja w szkole.

Kto był pana piłkarskim idolem?

– Pierwszą piłkarską koszulkę dostałem od rodziców z „Del Piero” na plecach, ale w moich czasach był galaktyczny Real Madryt z Ronaldo, Zinedinem Zidanem czy Raulem. Później, gdy Ronaldinho przeszedł do Barcelony, to on robił na mnie kolosalne wrażenie.

Rodzice także uprawiali w młodości różne sporty?

– Tata grał w piłkę, a mama uprawiała lekkoatletykę.

Zapadł panu w pamięć jakiś mecz z dzieciństwa, w którym pełnił pan rolę kibica?

– Tak, Warmia Grajewo grała wtedy w III lidze i byłem na ich meczu Pucharu Polski z ŁKS-em Łódź. Pamiętam, że w Grajewie grał wówczas Piotr Tyszkiewicz. Po 90 minutach było 0:0, ale ŁKS okazał się lepszy w rzutach karnych. Chyba nawet piłki podawałem na tym spotkaniu.

Często chodził pan na spotkania Warmii?

– Czasami chodziłem na ich mecze, ale byłem kibicem Wissy Szczuczyn. Jak się było dzieckiem, to gra w IV czy V lidze, była marzeniem.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Były ważne, ale ważniejsze dla moich rodziców. Nigdy nie miałem problemów z nauką, w szkole podstawowej miałem nawet czerwone paski na świadectwach.

Był czas na imprezy, dziewczyny?

– Tak jak wszędzie, ale nigdy większych ekscesów nie było, żeby rodzice musieli się za mnie wstydzić. Wszystko było raczej z umiarem.

Który trener miał na pana największy wpływ?

– Myślę, że Radosław Mroczkowski, który prowadził mnie przez cztery lata w Łodzi. Zwracał dużą uwagę na technikę, prowadzenie piłki i te aspekty głównie cechowały nasze treningi.

Gdyby spytać pana byłych szkoleniowców, który z ich podopiecznych będzie w przyszłości grał zawodowo w piłkę, odpowiedzieliby w ciemno – Maciej Makuszewski?

– Nie, bo miałem słabe warunki fizyczne, które w piłce młodzieżowej kiedyś bardzo się liczyły, a do SMS-u trafiali najlepsi młodzi piłkarze z całej Polski, w moim roczniki było stu zawodników. W wieku 17 lat zostałem kapitanem drużyny, więc mój postęp był zauważalny. Będąc dzieckiem myślałem, że większość z nas będzie w przyszłości grała w Ekstraklasie i wyżej, bo mieliśmy naprawdę mocny zespół i wszystkich ogrywaliśmy. Ostatecznie na najwyższym poziomie zadebiutowałem tylko ja i Andrzej Niewulis.

Grając w Szczuczynie braliście udział w różnych turniejach czy dopiero później, w Łodzi?

– Nie, Szczuczyn to mała miejscowość i żeby jeździć na takie turnieje potrzebne było zaplecze finansowe. Ważniejsze było, żeby starczało na utrzymanie pierwszego zespołu, żeby drużyny młodzieżowe miały stroje meczowe czy na transport. Możliwości 20 lat temu były zupełnie inne niż obecnie. Teraz dzieciaki mają m.in. Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”.

Co pan sądzi o tej inicjatywie?

– Nie miałem nigdy okazji z bliska oglądać tych rozgrywek, ale jestem za tym, żeby stwarzać jak najwięcej takich możliwości dla naszych dzieciaków. Rywalizują z najlepszymi drużynami w kraju, mogą podnosić swoje umiejętności, wyciągnąć wnioski. Organizowanie takich inicjatyw, to przeważnie same plusy.

Pamięta pan swój debiut w Ekstraklasie?

– Pamiętam, debiutowałem przy Oporowskiej we Wrocławiu. Wyszedłem w podstawowym składzie, a później zmienił mnie chyba Jarek Lato. Jagiellonia zremisowała wtedy bezbramkowo ze Śląskiem, ale nie był to mój premierowy mecz w pierwszym zespole, bo już wcześniej dostałem szansę w eliminacjach do europejskich pucharów.

Z perspektywy czasu jest pan zadowolony z tego, co już udało się osiągnąć?

– Myślę, że tak. Gdybym na swojej drodze miał trochę więcej szczęścia do trenerów, zarówno w karierze juniora, jak i później, to do niektórych rzeczy mógłbym dojść szybciej. Jestem w miejscu, w którym wielu chciałoby być i naprawdę to szanuję.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix