Pogoń zwycięża na krośnieńskiej ziemi

Do końca podstawowego czasu gry pozostało mniej niż 15 sekund. Beniaminek Krosno już za chwilę miał cieszyć się z wygranej w Profbud Cup, którego jest organizatorem. W finale chłopcy z Krosna prowadzą już 3:1, ale zawodnicy Pogoni nie poddają się i odrabiają dwubramkową stratę. Mecz kończy się remisem, więc zwycięzcę trzeba wyłonić poprzez serię rzutów karnych. Miejscowych dopinguje kilkaset osób: trenerzy, rodzice, ale też zwykli obserwatorzy, którzy odwiedzili tego dnia Profbud Arenę. Gdy „Portowcy” wykonują swoje jedenastki, panuje głucha cisza. Gdy je wykorzystują – cieszą się tylko piłkarze. Nie popełniają błędu, a rywale raz się mylą, dlatego mogą świętować zwycięstwo w VII edycji turnieju. Turnieju inny niż wszystkie. 

Pogoń zwycięża na krośnieńskiej ziemi

– Przygotowania do tej edycji ruszyły około marca. Wysłaliśmy mnóstwo zaproszeń do wielu świetnych klubów, bo i do Atletico Madryt, Bayeru Leverkusen, Chelsea. Gdy mieliśmy komplet drużyn, odezwał się West Ham United, a w trakcie turnieju napisał do nas Anderlecht, więc idzie dobrze. Oczywiście, nie wszystkich da się ściągnąć, ale z topowych drużyn mamy FC Porto, więc bardzo się z tego cieszymy. Myślę, że marka Profbud Cup przyciąga coraz lepsze zespoły – mówi Paweł Tomkiewicz, który jest koordynatorem turnieju, a zarazem prowadził wraz z Radosławem Gromalą zespół srebrnych medalistów.

Portugalczycy, których do Krosna pomógł sprowadzić Piotr Turbański z firmy Pro-Turnieje, rozpoczęli przygodę z zawodami od spotkania z gospodarzami i… przegrali 1:4. Lepsza historia wiąże się jednak z ich meczem ćwierćfinałowym, gdzie zmierzyli się z Sokolikami Stary Sącz.

Awans zespołu z Małopolski do tej fazy rozgrywek był swojego rodzaju niespodzianką, ale Sokoliki prezentowały się naprawdę dobrze – w grupie potrafili pokonać Zagłębie Lubin czy AS Trencin. Jeszcze większą niespodzianką był fakt, że wyszli w tym starciu na prowadzenie.

Nie chcemy być brutalni, ale obserwatorzy tego spotkania czekali, kiedy w końcu Porto zdobędzie bramkę. Gdyby Sokoliki straciły gola, zawodnicy Porto nie pozwoliliby im na zwycięstwo w tym meczu. Owszem, w końcu zobaczyliśmy trafienie do siatki, tylko że jego autorem był… bramkarz Sokolików, który uderzył z rzutu wolnego! Prowadzili więc 2:0, a do końca meczu zostało naprawdę niewiele czasu. Po cichu mogli już cieszyć się z awansu do najlepszej czwórki turnieju. Porto w końcu udało się sforsować defensywę rywali i zdobyli kontaktową bramkę, ale Portugalczycy apetyty mieli zdecydowanie większe. Po końcowym gwizdku prawie cały zespół zalał się łzami, mocno przeżył tę porażkę. Koniec końców, w turnieju jego główni faworyci zajęli piątą lokatę.

– Był to bardzo ciężki mecz. Bałem się, że moi zawodnicy będą zestresowani przed samą nazwą FC Porto, ale uczulałem ich, że my już swój plan na ten turniej wykonaliśmy z nawiązką, awansując do czołowej ósemki. Sam nie mogę jeszcze dojść do siebie po tym, co się stało. Porto prowadziło grę, ale w piłce nożnej potrzebne jest szczęście, a my je mieliśmy. Umiejętności techniczne były po stronie przeciwnika, więc asekurowaliśmy się w defensywie i próbowaliśmy stwarzać zagrożenie, ale w życiu bym się nie spodziewał, że uda nam się zdobyć dwie bramki. Wszystko, co dzisiaj zrobiliśmy i tak już jest ponad stan – podsumował na gorąco po spotkaniu Tomasz Popiela, trener Sokolików, a zarazem organizator topowych turniejów dziecięcych w Polsce.

Z zagranicznych drużyn do Krosna zawitały jeszcze AS Trencin ze Słowacji, MTK Budapeszt z Węgier, Lokomotiv Kijów i Karpaty Lwów z Ukrainy oraz Gentofte Fotbold Akademi z Danii. Jak się zaprezentowały? Wśród ośmiu najlepszych drużyn aż sześć było z Polski.

O pechu mogli mówić Duńczycy. Już w jednym z pierwszych spotkań kontuzji doznał ich zawodnik i w pozostałych pojedynkach musieli radzić sobie tylko z jednym rezerwowym. Chłopcy z Gentotfe są zaprawieni w bojach, jeśli chodzi o starcia z topowymi akademiami. Sami organizują prestiżowy turniej, na który przyjeżdżają Manchester City, Juventus, Atletico Madryt czy Borussia Dortmund. Ostatecznie Profbud Cup zakończyli na szesnastym, ostatnim miejscu, ale trener drużyny powiedział nam, że prawdziwie mocny mają rocznik 2010, który zwycięża na międzynarodowej arenie, a w starciu z zespołem rocznika 2009, pomimo tego, że są młodsi, spokojnie by wygrali.

– Moim zdaniem widać różnice pomiędzy polskimi a zagranicznymi zespołami. Polskie drużyny są lepsze pod względem fizycznym i grają bardziej bezpośrednią piłkę. W Belgii, Portugalii czy Holandii, gdzie są topowe akademie na świecie, chłopcy są mniejsi, ale lepiej wyszkoleni pod względem technicznym. Niektórzy zawodnicy z waszego kraju wyglądają, jak młodzi mężczyźni, a mają 10 lat! – zauważa Claus David Jorgensen, szkoleniowiec Gentofte.

Święty Jan Paweł II powiedział kiedyś, że „ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza”. W pewnych sytuacjach futbol musi jednak zejść na dalszy plan. Podczas Profbud Cup prowadzono licytacje koszulek piłkarskich, a cały zysk z nich zostanie przekazany na leczenie mamy Bartosza Prętnika, obecnie zawodnika Korony Kielce, wychowanka Beniaminka Krosno.

Do wylicytowania była m.in. koszulka z autografem Łukasza Piszczka. Dawid Kamola, który na co dzień jest kierownikiem w Leroy Merlin, ale z pasji pracuje także w Beniaminek Soccer Schools od soboty starał się wylicytować jakąś koszulkę, ale cały czas przebijano jego oferty. W końcu mu się udało – za strój z autografem 66-krotnego reprezentanta Polski zapłacił 5000 złotych, bo wierzy, że dobro wraca. To on był jednym z bohaterów turnieju. Ceny niektórych t-shirtów sięgały niejednokrotnie ponad 1000 złotych, a do licytacji włączyli się Grzegorz Raus, dyrektor akademii Beniaminka, który zakupił koszulkę MTK Budapeszt, Tomasz Wacek, jeden z trenerów w akademii, który upolował koszulkę Cracovii, klubu, który sam w przeszłości reprezentował czy Michał Wlaźlik, dyrektor sportowy Stali Rzeszów, który do domu wracał z pamiątkową koszulką Profbud Cup. Łącznie udało się uzbierać ponad 20000 złotych.

Wracając do rozgrywek, to w grupie A zdecydowanie najlepiej radził sobie Beniaminek. Nie tylko rozgromili Porto, ale wzięli też rewanż na Legii za zeszłoroczny finał, pokonując drużynę z Warszawy aż 6:1. „Legioniści” nie prezentowali się już tak dobrze, jak przed rokiem, a gdyby nie świetna dyspozycja bramkarza Denysa Stolarienki, który występował już na poprzedniej edycji i został wybrany najlepszym bramkarzem turnieju, w ogóle mogliby się nie znaleźć w finałowej ósemce.

Drużyna z Krosna straciła punkty tylko w meczu z Górnikiem Zabrze, który zremisowała 2:2. Swoją drogą, Górnik zajął ostatnie miejsce w swojej grupie, chociaż nie przegrał z pierwszym i drugim zespołem (Porto). Do dalszej fazy weszły także Legia Warszawa i Jagiellonia Białystok.

– Byłem usatysfakcjonowany grą swojego zespołu w pierwszym dniu, ale nie podchodzę do tego wszystkiego z hurraoptymizmem. Nasza praca na treningach przynosi efekty, ale były też jakieś mankamenty. Prowadzę tę grupę od dwóch lat i cały czas poziom naszego szkolenia wzrasta. Mamy zdolny rocznik, mam nadzieję, że w przyszłości kilku chłopaków trafi naprawdę wysoko. Najbardziej zadowolony byłem ze spotkania z Porto, ten mecz podbudował chłopaków. Dobrze prezentowaliśmy się też w starciu z Gentofte. Może wyniki tego nie odzwierciedlają, ale piłkarsko wyglądali bardzo dobrze. Naszym celem na niedzielę jest zaprezentować się z dobrej strony. Wynik ma być efektem tego, co pokazujemy na boisku. Na pytanie, czy jutro zdobędziemy pierwsze miejsce, odpowiadam pomidor – podsumował w sobotę grę swoich podopiecznych Radosław Gromala.

W drugiej grupie od początku bardzo dobrze wyglądała Pogoń Szczecin, która odniosła komplet siedmiu zwycięstw. Pewny awans uzyskał jeszcze Lech Poznań, ale o pozostałe dwa wolne miejsca toczyła się zacięta rywalizacja. Słabo turniej zaczęło Zagłębie Lubin, ale później „Miedziowi” się trochę rozkręcili.

Awans do grupy Ligi Mistrzów mogli wywalczyć sobie w ostatnim meczu, gdy naprzeciwko nich stanął Lokomotiv Kijów. Remis 1:1, który utrzymywał się w tym spotkaniu, nie pozwalał na wyjście z grupy, ale był korzystny dla drużyny z Ukrainy. Emocje i zmęczenie całym dniem pojedynków spowodowały, że bramkarzowi Zagłębia puściły nerwy, a za swoje słowa wypowiedziane w kierunku arbitra otrzymał żółtą kartę, co oznaczało, że musiał opuścić murawę na dwie minuty i osłabił swój zespół. Finalnie, to Lokomotiv mógł się cieszyć z pozostania w walce o zwycięstwo w VII edycji Profbud Cup.

– Z perspektywy dwóch dni mogę powiedzieć, że zrealizowaliśmy swoje cele. Były wzloty i upadki, ale ostatecznie wychodzimy na plus. Moim zdaniem poziom turnieju jest bardzo wysoki, a cała organizacja była fantastyczna. Nic dodać, nic ująć. Mamy gdzieś z tyłu głowy to, że mało zabrakło nam do wejścia do finałowej ósemki, ale trzeba przyjąć to z pokorą – tłumaczy Grzegorz Grzelka, trener Zagłębia Lubin.

Niedzielne granie rozpoczęło się od walki o miejsca 9-16. Zwycięzcą grupy Ligi Europy został Znicz Pruszków. W kontekście tego zespołu na duże słowa uznania zasługują… rodzice. Chociaż Pruszków i Krosno oddalone są od siebie o ponad 300 kilometrów, to na Podkarpacie zawitała liczna grupa kibiców klubu, wyposażona w bębny oraz własny mikrofon. Pod względem dopingu nie mieli sobie równych. No, może poza gospodarzami, ale tu mówimy o kilkukrotnie większej liczbie fanów.

Danie główne rozpoczęło się w samo południe. Na start dostaliśmy starcia Lecha z Legią i Beniaminka z Lokomotivem. W pierwszym z wymienionych spotkań nie padło wiele bramek, właściwie to jedna, autorstwa zawodnika „Kolejorza”. Zdecydowanie więcej goli było na boisku pierwszym. Nie wiemy czy zawodnicy z Krosna zdążyli wykonać chociaż trzy kontakty z piłką, a już wyszli na prowadzenie. Potem dołożyli jeszcze cztery, piłkarze z Kijowa odpowiedzieli dwoma i już było wiadome, że Beniaminek drugi rok z rzędu zagra w strefie medalowej.

Zawziętością popisali się chłopcy z Jagiellonii Białystok. Pogoń trzy razy wychodziła na prowadzenie w ćwierćfinale, a białostoczanie trzykrotnie odrabiali straty. Na ich nieszczęście, na czwartą i piątą bramkę już nie potrafili odpowiedzieć.

Jeśli po pierwszym dniu były wątpliwości wobec tego, kto zasłużył na miano MVP turnieju, to w niedzielę rozwiał je Patryk Prajsnar z Beniaminka. Patryk brał już udział w zeszłorocznej edycji, gdy został wybrany do najlepszej siódemki Profbud Cup, a w tym roku znalazł się na plakatach reklamujących imprezę. Chłopak strzelał gole z połowy boiska, mijał z piłką po trzech rywali i wykładał futbolówkę kolegom do pustej bramki. Był też pewnym punktem defensywy.

Dzięki jego fantastycznej bramce w półfinale podopieczni trenerów Gromali i Tomkiewicza wyszli na prowadzenie w pojedynku z Lechem Poznań. Poznaniacy nie mieli zamiaru składać broni i wyrównali stan rywalizacji. Do rozstrzygnięcia tego, kto zmierzy się w finale z Pogonią, potrzebna była seria jedenastek.

W niej lepsi okazali się miejscowi i pojawiła się przed nimi szansa, żeby pierwszy raz w siedmioletniej historii turnieju, okazać się najlepszym zespołem. Najbliżej tego sukcesu byli przed rokiem, gdy również znaleźli się w finale.

Byłby to wyjątkowy prezent urodzinowy dla Grzegorza Rausa, dyrektora akademii, bez którego nie byłoby ani tego turnieju, ani całego Beniaminka. Krośnianie wcale nie musieli stawiać się na przegranej pozycji, w ciągu dwóch dni nie było drużyny, która znalazłaby na nich receptę. Niepokonana pozostawała też Pogoń i niepokonana została do samego końca.

Naprawdę zabrakło niewiele, a Beniaminek cieszyłby się ze zwycięstwa w turnieju. Zabrakło im szczęścia, które dopisało chociażby Sokolikom, gdy bronili swojej przewagi z Porto. Z 3:1 zrobiło się 3:3.

Choć Patryk Prajsnar był jednym z największych bohaterów swojej drużyny, to on nie wykorzystał rzutu karnego w drugiej serii jedenastek. Zawodnicy Beniaminka nie mogą mieć jednak do niego żalu, bo wykonał na tym turnieju gigantyczną robotę. A drugie miejsce w Profbud Cup jest dla całej społeczności Beniaminka ogromnym sukcesem. Chłopcy z niedużego miasteczka na Wschodzie Polski drugi rok z rzędu walczą w finale z największymi akademiami w kraju. Znów stanęli przed ogromną szansą, ale ponownie trochę im zabrakło.

Futbol jest piękny, ale potrafi być okrutny…

Z KROSNA – BARTOSZ LODKO

Fot. Marcin Pirga