Piłkarskie dzieciństwo: Piotr Świerczewski

Piotr Świerczewski miał szczęście szybko trafić na seniorski poziom piłkarski. W wieku 16 lat przeszedł do GKS-u Katowice, a cztery lata później zadebiutował w pierwszej reprezentacji Polski, w której zagrał ostatecznie 70 razy. Z byłym zawodnikiem Olympique Marsylia, Saint-Etienne czy Bastii porozmawialiśmy w ramach cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”. 

Piłkarskie dzieciństwo: Piotr Świerczewski

W jakim wieku rozpoczął pan swoją piłkarską karierę?

– Na pierwszy trening poszedłem w wieku 7 lat, ale „karierę” w całym znaczeniu tego słowa rozpocząłem, gdy w wieku 16 lat wyjechałem do GKS-u Katowice. Był to dla mnie ogromny przeskok. Trafiłem do klubu, który cieszył się ogromną renomą i był w gronie najlepszych drużyn w Polsce.

Dlaczego chciał pan zostać piłkarzem?

– Nie pamiętam dokładnie powodu, dla którego zapisałem się do klubu, bo byłem małym dzieckiem, ale piłka nożna towarzyszyła mi od zawsze. Mój tata grał w piłkę na poziomie III ligi i wydawało mu się, że to już jest wysoki poziom. Natomiast mój o pięć lat starszy brat trafił do Wisły Kraków.

Był pan skazany na piłkę.

– Kochałem piłkę i byłem na nią skazany przez dar, który otrzymałem od ojca. Mój brat i tata wskazali mi taki kierunek, sam chciałem zostać piłkarzem, no i nim zostałem.

Uprawiał pan inne sporty w dzieciństwie?

– Zasadniczo, to w dzieciństwie uprawiało się wszystkie sporty. Graliśmy w tenisa, rzucaliśmy pliszkami, robiliśmy lodowisko przed blokiem. Usportowiony to ja byłem we wszystkich kierunkach.

Kto był pana piłkarskim idolem?

– Moim idolem był Diego Maradona. W pojedynkę potrafił wygrywać spotkania.

A której drużynie pan kibicował?

– Jeśli Maradona, to kibicowałem Argentynie, ale w okresie, gdy się wychowywałem, Polska też miała swoje chwile świetności. Zawsze byłem za „Biało-Czerwonymi”. Później, przez wiele lat, nie graliśmy na mundialu i po tym okresie posuchy, udało mi się z reprezentacją na niego awansować. Myślę, że też zapisałem się małymi literkami w historii polskiego futbolu. Eliminacje były trudne, zwłaszcza do Mistrzostw Europy, ponieważ grało na nich mniej drużyn niż obecnie. Tylko jedna drużyna wychodziła z grupy, a graliśmy z Anglią, Szwecją, Bułgarią i Luksemburgiem. Mistrzostwa Starego Kontynentu były chyba wtedy poza naszym zasięgiem, chociaż byliśmy raz blisko awansu – za kadencji Henryka Apostela.

Na jakiej pozycji grał pan w dzieciństwie?

– Zaczynałem w ataku i nawet byłem bramkostrzelny (śmiech). Później przez chwilę zostałem obrońcą, a na koniec środkowym pomocnikiem i w zasadzie nikt nie wiedział jakim, czy miałem bardziej rozgrywać, grać z przodu, czy pomagać w defensywie. Wtedy różnie było z praktyką trenerską. Zwłaszcza w młodzieżowych drużynach była ona na niskim poziomie.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Raczej tak, każdy z nas chciał ukończyć szkołę i wszystkim nam się udało.

Który trener miał na pana największy wpływ?

– W Nowym Sączu był taki śp. trener Zbigniew Drożdż, z którym naprawdę ciężko trenowaliśmy i zawsze byliśmy wkurzeni, że musimy nosić się na plecach, walczyć, rozpychać się. Tchnął w nas ducha walki i powtarzał nam, żebyśmy się nie poddawali. Spod jego ręki wyszło kilku naprawdę dobrych piłkarzy, którzy później trafili wysoko – Alek Kłak, Rafał Nowaczyk, Janusz Świerad. Wściekaliśmy się na niego, ale dzięki jego dyscyplinie i temu, że ciężko harowaliśmy, zrobił z nas piłkarzy. Zawsze się pamięta tych, którzy dawali w dupę (śmiech). Tak samo w szkole, miałem nauczyciela z fizyki, który był bardzo wymagający, ale jak się później okazało, to najlepszy byłem właśnie z tego przedmiotu. Inni machali ręką: nie umiesz? To trudno. A on nie pozwolił – jak jesteś głąbem, to się musisz nauczyć i koniec. Z lat szkoły podstawowej najlepiej wspominam właśnie jego i moją wychowawczynię.

Gdy grał pan w Nowym Sączu – jeździliście na różne turnieje młodzieżowe?

– Z GKS-em Katowice jeździliśmy bardzo dużo. W większości było to turnieje zagraniczne, które bardzo miło wspominam.

A miał pan może okazję z bliska oglądać poczynania dzieciaków na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Tak. Idea Turnieju jest fantastyczna, dzieciaki lubią rywalizację, sprawdzać się na tle innych zawodników. Uważam, że jest to dobry kierunek i takie turnieje powinny być organizowane. Jeszcze fajniejszą sprawą jest fakt, że finały ogólnopolskie rozgrywane są na Stadionie Narodowym. Dla wielu z dzieciaków, które w nich występują, marzeniem jest, żeby w przyszłości grać na tym stadionie regularnie.

Już jako piłkarz chciał pan zostać trenerem?

– O zostaniu szkoleniowcem myślałem przyszłościowo. Chcę zostać trenerem, z tym że na wysokim poziomie. Mam duże wymagania. Prowadziłem Motor Lublin, wymagania były duże, ale warunki stworzone dla trenera i drużyny były znikome, więc na razie nie szukam swojego miejsca na niższym szczeblu, bardziej w I lidze lub Ekstraklasie. Ale to dopiero, gdy skończę 50 lat, jestem jeszcze za młody (śmiech).

Uważa pan, że obecnie łatwiej jest zostać piłkarzem niż w czasach, gdy pan zaczynał swoją przygodę z futbolem?

– Nie wydaje mi się, że jest łatwiej teraz, albo łatwiej było kiedyś. Wcześniej był inny system szkolenia, bardziej siłowy, dużo biegało się po boisku, nie było taktyki. Teraz biega się mniej, ale jest więcej taktyki. Po prostu trzeba szukać talentów i je szlifować, a u nas te talenty są, ale je umiejętnie sprowadzamy na ziemię lub nie dajemy tym zawodnikom możliwości do rozwoju. Znam osobiście kilku zdolnych chłopaków i dziwię się, dlaczego nie grają z seniorami. Jak ten chłopak ma podnosić swoje umiejętności, trenując z juniorami? Jak się wyróżnia wśród rówieśników, to trzeba go przesunąć do pierwszej drużyny. Sam kiedyś przeszedłem z juniora do pierwszego zespołu i dobrze na tym wyszedłem. Tak samo Tomek Wałdoch, Tomek Wieszczycki i inni zawodnicy, którzy mogli grać w juniorach, ale występowali w seniorach, bo w piłce młodzieżowej się wyróżniali. Automatycznie dostawali szanse wyżej. Wynik jest chyba dzisiaj ważniejszy niż promocja młodych zawodników.

Z perspektywy czasu jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– I tak, i nie. Wiem, że popełniłem dużo błędów, których dzisiaj bym pewnie nie popełnił, ale z drugiej strony miałem fajną przygodę z piłką. Mieszkałem kilka lat we Francji, Japonii, Anglii. Ogólnie rzecz biorąc, jestem zadowolony, ale jak każdy człowiek dążący do perfekcji, szukam czegoś, żeby było lepiej.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix