Piłkarskie dzieciństwo: Sylwester Czereszewski

Do Stomilu Olsztyn trafił w 1988 roku i spędził w tym klubie kilka lat. Po skończonej karierze piłkarza otworzył swoją własną szkółkę piłkarską, a do niedawna pełnił funkcję asystenta trenera w „Dumie Warmii”. Kilka dni temu ogłoszono go nowym dyrektorem sportowym tego klubu. W ramach cyklu „Piłkarskie dzieciństwo” tym razem porozmawialiśmy z Sylwestrem Czereszewskim, królem strzelców Ekstraklasy w sezonie 1997/98.

Piłkarskie dzieciństwo: Sylwester Czereszewski

Urodził się pan w Gołdapi, ale swoją przygodę z piłką rozpoczynał w oddalonych o 170 kilometrów Klewkach?

– Tak, moi rodzice szukali pracy i osiedlili się w Klewkach. W Gołdapi się tylko urodziłem.

Ile miał pan lat, gdy poszedł na pierwszy trening?

– Miałem 6 lub 7 lat. Pierwsza drużyna Korony Klewki występowała w A-klasie. Nie było wówczas żaków, młodzik był najmłodszą kategorią wiekową. Przeszedłem przez wszystkie szczeble szkolenia w tym klubie. Poza treningami graliśmy na podwórku, na boisku między blokami.

Kompanów do gry nie brakowało?

– Uważam, że w tamtych latach było dużo więcej zawodników, którzy się wyróżniali, nie tak jak dzisiaj, gdy wszyscy są na podobnym poziomie. Może dlatego, że było mniej pokus.

Uprawiał pan także inne dyscypliny sportowe?

– Jak to zawsze na wsi, jak się nie grało w piłkę, to szło się nad jezioro popływać. Jeździliśmy też na rowerach i praktycznie od rana do wieczora spędzaliśmy czas na zewnątrz.

Rodzice interesowali się piłką nożną?

– Raczej nie, mój ojciec co prawda grał w Koronie Klewki, był bramkarzem, ale bardziej kręciła go siatkówka.

Od początku był pan piłkarzem raczej ofensywnym?

– Ofensywnym? Nie, najlepiej czułem się na środku obrony (śmiech). Zawsze, gdy przegrywaliśmy, to trener kazał mi iść strzelać bramki, a później znów wracałem do obrony. A tak poważnie, to moją najlepszą pozycją był napastnik. Nie miałem problemów ze zdobywaniem bramek, bez względu na rozgrywki.

Jeździł pan w dzieciństwie na mecze Stomilu Olsztyn?

– Oczywiście. Stomil grał wówczas w III lidze i pamiętam, że to były troszkę nudne mecze. I kibiców było mało. Do Olsztyna miałem 10 kilometrów, więc jeździłem regularnie. Ciekawiej się robiło, gdy przyjeżdżały Wigry Suwałki czy Mławianka Mława, to były małe derby i zawsze więcej się działo. Pozostałe spotkania – bez emocji. Na pewno mała liczba kibiców miała na to wpływ, później się to trochę zmieniło.

Kto był pana piłkarskim idolem?

– Wzorowałem się na piłkarzach z Brazylii jak Socrates, Careca czy Zico. Miło było patrzeć na tych zawodników. Później imponował mi Francesco Totti z Romy. Szkoda, że już nie ma takich rozgrywających, grających z głową, nawet teraz w lidze włoskiej takich piłkarzy brakuje. Totti był takim moim wzorem do naśladowania.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Ważne, ale z tym raczej nie było problemu.

Znalazł się czas na imprezy i dyskoteki?

– Mam dwie starsze siostry i często pomagały mi się troszkę wystroić na różne dyskoteki, dobrze zaprezentować (śmiech). Chodziłem wraz z nimi, ale oczywiście szybciej kończyłem. Na wszystko był czas.

Gdyby spytać pana byłych szkoleniowców, który z ich podopiecznych zrobi w przyszłości największą karierę, to odpowiedzieliby – Sylwester Czereszewski?

– Myślę, że tak. Mieściłem się jeszcze w wieku młodzika, a grałem też w juniorach młodszych i tam sprawdzali mnie, że jestem za stary, a gdy się dowiadywali, ile mam lat, to się łapali za głowę (śmiech). Wyróżniałem się nie tylko piłkarsko, ale też wzrostem, a w młodziku, to w ogóle nie chcieli mnie dopuszczać do gry, bo myśleli, że legitymacja jest podrobiona.

Ale nie ma pan „przebitych blach”?

– Nie, nie (śmiech).

Brał pan udział w różnych turniejach młodzieżowych?

– Nie, na wioskach raczej nie było wielu turniejów. Skupialiśmy się głównie na rozgrywkach ligowych.

Miał pan może kiedyś okazję oglądać rozgrywki Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Moja szkółka często otrzymywała zaproszenie do wzięcia udziału w tym Turnieju. Największą nagrodą dla dzieciaków są oczywiście finały ogólnopolskie, które są rozgrywane na Stadionie Narodowym. Może za rok się zgłosimy i pojedziemy na Narodowy. Chociaż go obejrzeć (śmiech).

Pamięta pan swój debiut w pierwszej drużynie Stomilu Olsztyn?

– Do Stomilu trafiłem w 1988 roku i uważam, że to o pięć-sześć lat za późno. Ale tacy znawcy byli w tamtym momencie w Olsztynie. Zadebiutowałem jako 18-latek w III lidze, ale nie pamiętam, z kim się wówczas mierzyliśmy.

Który trener w okresie pana piłkarskiego rozwoju miał na pana największy wpływ?

– Na pewno Bogusław Kaczmarek. Przyszedł do Stomilu po rundzie jesiennej w II lidze, gdzie już jedną nogą awansowaliśmy. Pokazał, jak to może wszystko oglądać. On praktycznie nocował na stadionie, był bardzo blisko klubu, zawodników. Czuć było tę atmosferę, że ktoś chce zrobić coś więcej niż tylko przyjść, podpisać kontrakt i się zawijać. I w 1994 roku awansowaliśmy na najwyższy szczebel rozgrywek.

Z perspektywy czasu jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Nie lubię do tego wracać czy jestem zadowolony, czy nie. Oczywiście jest jakiś niedosyt. Nie lubię do tego wracać, ale mówię też nie tylko w imieniu swoim, ale większości zawodników, bo gdyby u nas było szkolenie jak w Niemczech czy Holandii, bo jesteśmy jednak prawie 40-milionowym narodem… Taka Holandia jest zdecydowanie mniejsza, a się okazuje, że Ajax Amsterdam czy PSV Eindhoven, opierając się na swoich zawodnikach, potrafią co roku występować w europejskich pucharach. Myślę, że u nas szkolenia nie było i dalej ono kuleje.

Stąd pomysł na założenie swojej akademii piłkarskiej?

– Chciałem zostać przy piłce, nie wyobrażałem sobie, żebym mógł się zajmować czymś innym. Ktoś mi podrzucił pomysł z założeniem akademii i chyba trafiłem w ten moment (szkółka Czereś Sport powstała w 2008 roku – przyp. red.), gdy zrobił się na to duży boom.

Możecie się już pochwalić jakimiś wychowankami?

– Mamy ten problem, że nie zatrzymujemy chłopców, którzy mają 16-17 lat, dlatego myślimy nad jakąś klasą okręgową. Oczywiście, gdy ktoś się wyróżnia i mogą trafić do Ekstraklasy, I, II czy III ligi, to nie będziemy nikogo zatrzymywać, ale chcemy takich chłopców utrzymać w okręgówce, żeby później ich promować. Większość szkółek tak robi, że gdy nie ma bazy szkoleniowej, to gdy chłopcy mają po 14 lat, kończy się współpracę, a w ich miejsce wchodzą następni. Taki jest nasz ból, bo nie mamy im co zaoferować. Uważam, że gdy ktoś ma predyspozycje, to lepiej grać w III lidze niż w Centralnej Lidze Juniorów, bo przeskok do wieku seniora jest bardzo trudny.

Zdarzało się, że zawodnicy strzelali po 25 bramek w CLJ-ce, a później nie łapali się nawet do rezerw.

– Tak, piłka seniorska jednak różni się od juniorskiej. Jeszcze 15 lat temu mówiło się w A-klasie lub B-klasie, że tam się kopie byle jak, ale ja tam widzę, że teraz zdarzają się tam zawodnicy, którzy grają taktycznie i mądrze. To już nie jest taka kopanina.

Kilka dni temu został pan dyrektorem sportowym Stomilu Olsztyn. Jest pan podekscytowany nowym wyzwaniem?

– Na pewno jest to odpowiedzialność i taka adrenalina, której człowiekowi brakowało. Teraz, będąc w sztabie szkoleniowym, myślę, że się jakoś spełniałem. Uważam, że jednak lepiej być piłkarzem niż trenerem czy asystentem (śmiech). Jak ktoś jest dobry w piłkę, to gra i nic więcej go nie interesuje, a sztab szkoleniowy musi wszystkim dogodzić. Tym z pierwszego składu, rezerwowym i tym spoza kadry. Trzeba podejmować naprawdę ciężkie decyzje, więc podziwiam trenerów, którzy długo pracują w poszczególnych klubach. Wiadomo z czym się wiąże funkcja dyrektora sportowego – ze sprowadzaniem zawodników. Nie wyobrażam sobie, żeby transfery odbywały się bez konsultacji z prezesem i sztabem szkoleniowym. Już od wtorku zaczynamy działać. Na sto procent musimy zakontraktować pięciu zawodników.

Mamy się spodziewać młodych Polaków czy podstarzałych Słowaków?

– Wszystkiego będzie po trochu. Gdyby się przypatrzyć bliżej, to mamy bardzo wielu zawodników, którzy są z Olsztyna lub okolic. Opieramy się na tym, żeby bardziej grali wychowankowie, bo wychowanek da więcej drużynie niż zawodnik, którzy podpisze kontrakt na dwa lata i wie, że za chwilę go na Warmii nie będzie. Będzie duży rozrzut z naszymi transferami, bo przyjdą i zawodnicy z II, III ligi, ale i zagraniczni. Mimo, że liga skończyła się już ponad miesiąc temu, to my cały czas działamy.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix