„Nigdy nie robiłem tego Turnieju dla pieniędzy. Chciałem zawsze, żeby dzieciaki miały jak najwięcej frajdy”

Szczepan Olchowski organizował pierwszą edycję Turnieju „Z Podwórka na Stadion” w Krasnymstawie. Od tego czasu minęły dwie dekady. Porozmawialiśmy z nim o wspomnieniach, trudach związanych z organizacją turniejów dla dzieci, początkach największego dziś turnieju w Europie oraz piłce młodzieżowej na Lubelszczyźnie. 

„Nigdy nie robiłem tego Turnieju dla pieniędzy. Chciałem zawsze, żeby dzieciaki miały jak najwięcej frajdy”

Jak to się stało, że organizował pan pierwszą edycję Turnieju?

– Było to tak dawno, że ciężko mi powiedzieć, jak to dokładnie się zaczęło. Organizowaliśmy wiele różnych turniejów, m.in. Coca Cola Cup czy też jeden z największych turniejów w kraju: Wakacyjny Turniej Piłki Nożnej. W największym z nich grało ponad 2000 chłopców i dziewcząt w wieku 7-15 lat. Pamiętam tylko, że gdy pierwszy raz organizowałem Turniej „Z Podwórka na Stadion” w Krasnymstawie, robiłem wszystko od zera. Był problem ze sponsorami, nie było wiadomo kto ma w poszczególnych powiatach za tę inicjatywę odpowiadać. Wykonałem dziesiątki telefonów, żeby zebrać drużyny. Ktoś mnie o to poprosił. Być może ktoś z Lubelskiego Związku Piłki Nożnej zadzwonił z prośbą, żebym ja to wszystko koordynował.

Czyli najpierw były rozgrywki powiatowe, a później finał wojewódzki?

– Tak. Koordynatorzy poszczególnych powiatów wybierali reprezentacje i, jak dobrze pamiętam, to na pierwszych finałach były 24 reprezentacje powiatów chłopców i 20 dziewczynek.

Można powiedzieć, że zainteresowanie było całkiem spore, jak na tamte lata.

– Powiem tak: trochę to zainteresowanie stymulowałem, poprzez to, że znałem ludzi z poszczególnych powiatów, którzy działali w piłce dziecięcej. Działałem w Szkolnym Związku Sportowym, więc korzystając z takich kontaktów udało się zebrać drużyny ze wszystkich powiatów. Jako że była to pierwsza edycja, wszystko zaczynaliśmy od zera. Pamiętam, że firma „Lubella” sponsorowała koszulki dla dzieciaków i jakieś nagrody w postaci słodyczy. Byli również inni sponsorzy, ale w tej chwili nie potrafię sobie przypomnieć konkretów… Nie miało to takiej formy jak teraz, gdy od początku wszystko jest pod patronatem Polskiego Związku Piłki Nożnej, są pieniądze i sztab ludzi, który się tym zajmuje. Kiedyś wszystko było organizowane bardziej amatorsko i spontanicznie. W kolejnych latach było coraz lepiej.

Poziom tego Turnieju na przestrzeni lat się zmieniał?

– Czasem, gdy organizowałem te turnieje i ktoś do mnie dzwonił z pytaniem: „jaki jest poziom?”, to odpowiadałem, że może łącznie przez trzy dni oglądałem w sumie siedem minut meczu. Jest tyle innych spraw, że nie ma za wiele czasu na przyglądanie się konkretnym spotkaniom. Odkąd w Turnieju zaczęły występować Uczniowskie Kluby Sportowe, to z pewnością poziom się podnosi. Szczególnie widać to na przykładzie dziewcząt – przeskok jest naprawdę duży.

Skąd się wzięła nazwa „Z Podwórka na Stadion”?

– Ktoś to wymyślił, być może w PZPN-ie. Wtedy obowiązywała nazwa „Z Podwórka na Stadion”, marka „Tymbark” dołączyła po kilku latach. Nie podoba mi się teraz trochę to, że znów zaczęły wygrywać akademie dużych klubów, chociaż występują jako UKS-y i Szkoły Podstawowe. Dzieci, które są słabsze piłkarsko, nie mogą sobie pograć, a najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby dzieciaki grały w piłkę. Jak pracowałem jeszcze w Szkolnym Związku Sportowym, wszystkim zgłaszałem, żeby dzieci grały na mniejszych boiskach, miały jak najwięcej kontaktów z piłką, a już najbardziej zależało mi na tym, że trzeba jakoś te turnieje skoordynować, żeby nie było, że dzieci w poniedziałek grają w zawodach miejskich, w sobotę mecz ligowy, a w kolejny poniedziałek w kolejnym turnieju. Tak to się działo, że te biedne dzieci grały jak zawodowe drużyny – co trzy dni.

Jakie są pana zdaniem zalety Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Jestem z wykształcenia nauczycielem wychowania fizycznego, więc nie trzeba mnie bardzo przekonywać do tego, że dzieci powinny się jak najwięcej ruszać na świeżym powietrzu. Trzeba mieć na uwadze, że nie jest najważniejsze pokonywanie kolejnych szczebli, pojechanie na mecz międzypaństwowy, tylko najważniejsze jest to, żeby dzieci cieszyły się z gry w piłkę. Ogólnie rzecz biorąc, jest to fajny turniej i ma duży wpływ na rozwój piłkarskich talentów chłopców i dziewcząt. Na oficjalnej stronie Turnieju są tego liczne przykłady.

Przypomniała mi się pewna sytuacja. Ktoś zawalił i na jedną z pierwszych edycji nie dotarli sędziowie. Jako główny organizator sędziowałem te mecze, bo nie miał kto. Było to późnym majem, cały dzień spędziłem na słońcu i pamiętam, że później przez kilka dobrych lat nie mogłem wyrównać opalenizny (śmiech).

Jest jakaś edycja, którą wspomina pan wyjątkowo?

– Najmilej wspominam te pierwsze edycje, bo były najbardziej spontaniczne.

Dlaczego pan później zrezygnował?

– Po dziewięciu edycjach, a oprócz tego miałem też inne rzeczy na głowie – to była tylko część mojej działalności, byłem już tym wszystkim zmęczony. Organizacja takiego turnieju jest sporym wyzwaniem. Trzeba zabezpieczyć wiele rzeczy. W pewnym momencie powiedziałem sobie „wystarczy”.

A dlaczego zdecydował się pan w ogóle zająć organizacją turniejów dla dzieci?

– Jako nauczyciel i instruktor zacząłem swoją pracę w szeroko rozumianej kulturze fizycznej w 1980 roku, więc w tym roku minie już 40 lat, odkąd działam w tym sporcie. Nie brałem udziału w Turnieju „Z Podwórka na Stadion” jako trener, bo ta inicjatywa powstała później. W Krasnymstawie zaczęły powstawać UKS-y i w latach 90-tych piłka młodzieżowa zaczynała się u nas rozkręcać. Oprócz „Z Podwórka na Stadion” zacząłem organizować, wraz z grupą ludzi, którzy mi pomagali, turnieje dla dzieci z Krasnegostawu, żeby te miały możliwość konfrontacji z drużynami z całego kraju, ale też zza granicy. W największym turnieju startowało 30 zespołów z Litwy, Białorusi, Ukrainy, Czech, a do tego 90 drużyn z Polski! Łącznie w tych zawodach brało udział około 2000 dzieci. Prawie cała Lubelszczyzna u nas grała. Od kilku lat realizujemy Ministerialny Program Powszechnej Nauki Pływania dla dziec z Krasnegostawu, więc nie odszedłem całkowicie od dziecięcej kultury fizycznej.

No to musiało być wyzwanie organizacyjne.

– I było. Czasem się zdarzało, że zapominałem położyć się spać (śmiech). W tym czasie było wiele osób, które chętnie i spontanicznie pomagały w realizacji różnych przedsięwzięć w zakresie sportu dzieci i młodzieży. Nie chcę wymieniać nazwisk, żeby nikogo nie pominąć, jednak największy wpływ w organizację masowych imprez sportowych włożyli pracownicy Miejskiego Ośrodku Sportu i Rekreacji w Krasnymstawie oraz sędziowie piłkarscy z ChOZPN.

Czym się pan zajmuje obecnie?

– Przez 15 lat pracowałem w Szkole Podstawowej nr 4, a od 1995 roku jestem pracownikiem MOSiR-u w Krasnymstawie. Powiem nieskromnie, że zrobiliśmy, pierwsi w województwie, potężną bazę boisk. W szczytowym momencie mieliśmy około 10 hektarów boisk. Gdy były turnieje, to robiliśmy je przykładowo na sześciu dużych płytach i jeszcze kilku mniejszych, tak, żeby były dopasowane do każdej kategorii wiekowej. Jeszcze Międzyrzecz Podlaski mógł się pochwalić w tym czasie ładnymi obiektami dla dzieci. To było prawie 30 lat temu, więc ciężko było o boiska. Dopiero po EURO 2012 powstała cała masa doskonałych boisk. Teraz mamy bardzo ładny stadion.

Zdarzało się panu przyjeżdżać w późniejszych latach na niektóre finały powiatowe czy wojewódzkie, gdy skończył pan przygodę z ich organizacją?

– Raczej śledziłem w internecie, ewentualnie w telewizji, a jeżeli byłem, to bardziej przy okazji. Przez wiele lat organizowałem imprezy sportowe, rekreacyjne i turystyczne dla młodzieży, dorosłych oraz dzieci, żeby miały z tego jak największą frajdę. Teraz robią to inni.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. FotoPyk