Piłkarskie dzieciństwo: Adrian Sikora

Historia Adriana Sikory jest w pewien sposób… romantyczna. W Kuźni Ustroń trenował od dziecka, następnie kilka sezonów grał w Ekstraklasie oraz zadebiutował w pierwszej reprezentacji Polski. Po latach wrócił do Ustronia, gdzie walczy z drużyną o awans do III ligi oraz zajmuje się szkoleniem młodzieży.

Piłkarskie dzieciństwo: Adrian Sikora

Pana pierwszym klubem była nie Kuźnia Ustroń, a Czantoria Nierodzim?

– Dokładnie. Ciężko powiedzieć mi ile miałem lat, gdy poszedłem na swój pierwszy trening, ale ok. 6-7 lat. Mieszkałem przy stadionie w Nierodzimiu, zresztą dalej tam mieszkam, i do boiska miałem dosłownie „rzut beretem”. Wychodziłem z klatki i praktycznie znajdowałem się na boisku.

Pamięta pan powód, dla którego zapisał się pan na treningi do klubu?

– Spędzaliśmy na tym boisku dużo czasu i z tego, co kojarzę, to trener delikatnie zasugerował mojemu tacie, żeby zapisał mnie do klubu. Mój tata też grał w piłkę, ale nie profesjonalnie, najwyżej występował na poziomie ligi okręgowej, ale szybko skończył swoją przygodę z tym sportem. Wybrał inną drogę.

Ma pan młodszego brata Mieczysława. Który z was bardziej wyróżniał się piłkarsko w dzieciństwie?

– Byliśmy bardzo podobni. Z perspektywy czasu, gdy z kimś o tym rozmawiam, to wszyscy myśleli, że z naszej dwójki, to Mieczysław zajdzie dalej, choć i tak nie nikt nie myślał wtedy, że uda nam się zrobić kariery w całym tego słowa znaczeniu (Mieczysław Sikora w Ekstraklasie zanotował 27 występów – dop. red.).

W jakim aspekcie gry było widać jego przewagę nad panem?

– Ogólnie tak mówili. Obaj byliśmy podobnie szybcy, może trochę lepiej wyglądał pod względem technicznym.

Ile miał pan lat, gdy przeniósł się do Kuźni Ustroń?

– Ten w klub w Nierodzimiu został szybko rozwiązany, grałem tam maksymalnie dwa lata.

Niedawno baza w Ustroniu została wyremontowana. Jak wyglądały boiska, gdy zaczynał pan swoją przygodę z piłką?

– Było boisko główne, a obok znajdowało się boisko boczne, ale wiadomo, jak kiedyś wyglądały te płyty boczne. Do głównej murawy nie można było mieć żadnych zastrzeżeń, ale jeśli chodzi o boisko boczne, to było tam więcej kamieni i żwiru niż trawy. Oczywiście dawaliśmy sobie radę. Kiedyś grało się dosłownie wszędzie, więc gdy wychodziliśmy na żwir z piaskiem, gdzie przebijały się źdźbła trawy, to nie miało to dla nas żadnego znaczenia. Po prostu mieliśmy radość z tego, że mogliśmy pokopać piłkę.

A pan pamięta pan swój pierwszą futbolówkę?

– Nie, ale na pewno dostałem ją pod choinkę.

Liczyła się tylko piłka nożna czy uprawiał pan także inne dyscypliny sportowe?

– Graliśmy we wszystko, co tylko było możliwe – tenis ziemny, koszykówka, siatkówka. Zimą graliśmy w hokeja, mieszkamy niedaleko Wisły, więc gdy tylko rzeka zamarzała, to braliśmy kije do hokeja, krążek i graliśmy. Gdy był śnieg, to jeździliśmy na nartach, więc można powiedzieć, że korzystaliśmy ze wszystkiego.

Trenerzy od początku ustawiali pana w ataku?

– Tak. Chyba ze względu na tę wrodzoną szybkość. Wykorzystywali ten atut.

Której drużynie pan kibicował?

– Nie mam jednego zespołu, za który trzymałbym kciuki. Ogólnie rzecz biorąc, to w każdej lidze mam drużynę, na którą przyjemniej mi się patrzy. W Hiszpanii jest to Barcelona, w Anglii Manchester United, a we Włoszech AC Milan.

Kto był pana piłkarskim idolem?

– Ciężko stwierdzić, to były czasy, gdy mieliśmy czarno-biały telewizor, w którym raczej nie było kanałów sportowych. Informacji można było się dowiadywać na przykład z gazet. Gdybym miał wybrać swoich piłkarskich idoli z dzieciństwa, to postawiłbym na trójkę z Holandii: Marco Van Basten, Ruud Gullit i Frank Rijkaard. Później lubiłem spoglądać na Alessandro Del Piero czy Thierry’ego Henry.

Przykładał pan dużą wagę do nauki?

– Do poziomu liceum szkoła była dla mnie ważna. Potem już postawiłem na piłkę, więc naturalnie szkoła spadła na dalszy plan. Wcześniej była na pierwszym miejscu, też ze względu na wychowanie z domu. Nawet nie wiem, czy to było w jakieś sferze marzeń, że będę kiedyś mógł coś osiągnąć w futbolu. Nie miałem problemu łączenia treningów ze szkołą.

Miał pan jakiś plan B, gdyby nie udało się panu zostać piłkarzem?

– Szczerze? Nie, wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Otwarcie sobie powiedziałem, że chcę zostać piłkarzem po skończonym liceum. Moi rodzice chcieli, żebym poszedł na studia, ale mimo że nadal grałem wtedy w Kuźni Ustroń (wówczas był to klub na poziomie klasy okręgowej – dop. red.), to chciałem spróbować zawalczyć o swoją pozycję w futbolu. Nie miałem planu B.

Wyróżniał się pan na tle swoich rówieśników?

– Może zabrzmi to trochę nieskromnie, ale wyróżniałem się tylko tym, że byłem od wszystkich szybszy. Patrząc czysto piłkarsko, to myślę, że kilku zawodników na pewno było lepszych. W wieku trampkarza czy juniora było kilku rówieśników w mojej opinii zdolniejszych ode mnie.

Braliście udział w różnych turniejach młodzieżowych?

– Nie, raczej nie braliśmy udziału w turniejach. To niestety nie te czasy, gdy turniej organizowany jest za turniejem.

Teraz mamy m.in. Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”…

– Miałem okazję oglądać rozgrywki tego Turnieju, tym bardziej że u nas stadionie już drugi albo trzeci raz organizowane są finały powiatowe. Zawsze, gdy są organizowane te finały, to mam okazję je oglądać, a dodatkowo – w tym roku udział wzięli chłopcy, których na co dzień trenuję. Obecnie prowadzę orliki, żaki i juniorów. Myślę, że Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” jest bardzo fajną inicjatywą. Powiem szczerze, że niestety za naszych czasów takich turniejów nie było, a teraz dzieci mają możliwość pokazania się na skalę całego kraju.

Udało się pana podopiecznym awansować do finałów wojewódzkich?

– Tak, zwyciężyli w finałach powiatowych i teraz czekają na wojewódzkie. W zeszłym roku również graliśmy w finałach wojewódzkich.

Wróćmy jeszcze na chwilę do pana piłkarskiej kariery. Któremu trenerowi z okresu dzieciństwa zawdzięcza pan najwięcej?

– Każdy trener miał na mnie wpływ, więc nie chciałbym wyróżniać jednego.

Ciężko było panu wejść do seniorskiej piłki?

– Myślę, że nie. Nie wiem, czy przez to, że byłem raczej spokojny, nie pyskowałem do starszych, ale jakoś łagodnie zostałem przyjęty w seniorach Kuźni.

Czyli nie spotkał się pan już z tym że młodzi zawodnicy przebierali się w innej szatni, bo pierwsza była zarezerwowana tylko do starszyzny?

– Kiedyś faktycznie tak było, ale u nas lokalnie, w Kuźni Ustroń, nie spotkałem się z czymś takim.

Kiedy zaczął zarabiać pan pierwsze pieniądze z gry w piłkę?

– Wtedy ten klub nazywał się jeszcze Bogmar Ceramed Komorowice, a obecnie jest to Podbeskidzie Bielsko-Biała. Dostałem tam pierwszy profesjonalny kontrakt, który wystarczał mi, żeby tylko z tego się utrzymywać. To nie były jakieś wielkie pieniądze, ale starczało. Nie miałem wielkich potrzeb, mieszkałem z rodzicami, którzy mnie wówczas jeszcze utrzymywali, więc były to dodatkowe pieniądze dla mnie.

Pamięta pan swój debiut w Ekstraklasie?

– Tak, było to dokładnie 19 marca 2003 roku. Dobrze się złożyło, bo obchodziłem wtedy 23. urodziny. Grałem w barwach Górnika Zabrze i było to spotkanie przeciwko Ruchowi Chorzów.

Z perspektywy czasu jest pan zadowolony ze swoich piłkarskich dokonań?

– Myślę, że tak. W niektórych aspektach jest pewien niedosyt, ale ogólnie rzecz biorąc, to jestem zadowolony. Pochodzę z małej miejscowości, gdzie nie było takich możliwości jak teraz.

W których aspektach pozostał niedosyt?

– Po części z kadrą. Tak się udało, że w debiucie kilka chwil po wejściu na murawę zdobyłem gola, ale łącznie zagrałem tylko w dwóch meczach. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę grał z „orzełkiem na piersi”, to pewnie bym odpowiedział, żeby popukał się w czoło, a jak później już zadebiutowałem i grałem w Ekstraklasie, to zawsze człowiek liczył na więcej i w tej kwestii może pewien niedosyt pozostał.

Dzisiaj gra już pan w piłkę bardziej dla zabawy?

– Zdecydowanie.

Szykuje się z Kuźnią Ustroń awans do III ligi?

– Na pewno w dalszej perspektywie czy niedalekiej przyszłości myślę, że tak, bo uważam, że miasto Ustroń zasługuje na III ligę.

Skąd decyzja, żeby zostać trenerem młodzieży?

– Całkiem przypadkowo. Od samego początku mówiłem, że wrócę do Ustronia, dokładnie do Nierodzimia, i tutaj będę mieszkał. I jak już wróciłem do Kuźni, to wiedziałem, że tutaj zakończę swoją przygodę z piłką. Bodajże trener Mateusz Żebrowski zaproponował mi czy bym nie poprowadził jednej z grup młodzieżowych. Na początku podszedłem do tego pomysłu dosyć sceptycznie, nie byłem przekonany czy dam radę, ale spróbowałem, spodobało mi się i tak już zostałem.

Prowadzi pan zespół juniorów starszych. Uważa pan, że lepiej, żeby taki zawodnik regularnie grał w II lidze śląskiej juniorów czy dostawał pojedyncze minuty w IV lidze?

– Uważam, że ważne jest, aby mogli regularnie występować w juniorach, ale łapali też pojedyncze minuty w seniorach. Jest kilku zawodników, którzy powinni dostawać szanse w IV lidze i faktycznie już kilka minut na seniorskich boiskach spędzili, a myślę, że w rundzie wiosennej powinno być takich chłopców coraz więcej.

W zeszły weekend brał pan udział w turniej „Amber Cup”, gdzie został pan królem strzelców całej imprezy. Przyjemnie było wrócić „na salony”?

– Było to mega fajne. Po powrocie do domu mówiłem, że znów mogłem się poczuć jak, gdy grałem na najwyższym poziomie. W Ekstraklasie mi się nie udało zostać królem strzelców, to chociaż teraz miałem tę przyjemność. Jeśli chodzi o całą otoczkę, telewizję, byłych reprezentantów Polski, obecnych piłkarzy Ekstraklasy, tysiące kibiców – jeżeli tylko zdrowie pozwoli, to chciałbym jeszcze raz w czymś takim wziąć udział.

Kibice pana rozpoznawali po latach? Prosili o zdjęcia, autografy?

– Można powiedzieć, że tak. Byłem na turnieju z synami, którzy pytali się mnie: „tata, a będzie chciał ktoś z tobą zrobić zdjęcie?” (śmiech). Przygotowanie niektórych kibiców, dzieci, było pod tym względem na naprawdę wysokim poziomie, bo mieli przygotowane zdjęcia ze wszystkimi piłkarzami.

Byli reprezentanci Polski, to jeszcze zrozumiałe, ale my byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni, że niektóre dzieciaki miały przygotowane segregatory ze zdjęciami naszego A-klasowego KTS-u Weszło.

– Widziałem, naprawdę szacunek dla tych młodych chłopaków, że coś takiego robią i przyjemnością było podpisać takie zdjęcia, a były one z różnych okresów. Były zdjęcia dawne, gdy grałem w Groclinie, ale nawet aktualne z Kuźni Ustroń. Było to dla mnie bardzo miłe i jeżeli tylko mogłem, to z chęcią rozdawałem autografy.

Jaki ma pan teraz plan na siebie?

– Dalsze trenowanie młodzieży i dokończenie sezonu w Kuźni, a później zobaczymy. Nie chcę wybiegać daleko w przyszłość, bo różnie w życiu bywa.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix