Piłkarskie dzieciństwo: Grzegorz Bonin

Grzegorz Bonin przez lata utrzymywał się na ekstraklasowym poziomie, chociaż na początku swojej przygody z piłką nie miał szczęścia do trenerów. Z byłym zawodnikiem m.in. Górnika Zabrze, Korony Kielce i Górnika Łęczna porozmawialiśmy w ramach cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”.

Piłkarskie dzieciństwo: Grzegorz Bonin

Ile miał pan lat, gdy poszedł na swój pierwszy trening?

– Około sześciu lat. Pochodzę z małej miejscowości, była jedna drużyna i na początku chodziłem podglądać brata. Gdy miałem 9-10 lat powstały pierwsze sekcje młodzieżowe i wtedy zacząłem regularnie uczęszczać na treningi do Mewy Gniew.

Daleko pan dojeżdżał na treningi?

– Boisko znajdowało się pod blokiem, w którym mieszkaliśmy. Dzieliło nas od niego dosłownie 50 metrów.

Było w miarę równe?

– Różnie z tym bywało. Później powstało drugie boisko, więc trochę się to wszystko rozwinęło. Jak na tamte czasy, to każde boisko było dobre.

Jakie było pana marzenie związane z piłką w dzieciństwie?

– Przede wszystkim chciałem grać gdzieś na wyższym poziomie, w Ekstraklasie. W pierwszej kolejności chciałem grać w piłkę w macierzystym klubie i dosyć szybko mi się to udało, bo mając 15 lat grałem już w seniorach.

Czyli wyróżniał się pan na tle swoich rówieśników?

– To raz, a dwa – nie było u nas zbyt wielu grup młodzieżowych i zamiast grać w juniorach, to w wieku 15-16 lat grałem w seniorach. Co prawda na tych najniższych szczeblach (A-klasa, B-klasa – dop. red.), ale z perspektywy czasu myślę, że dużo mnie to nauczyło.

Kto był pana piłkarskim wzorem do naśladowania?

– Za młodych lat był nim Alessandro Del Piero.

Wiązało się z tym kibicowaniem Juventusowi?

– Tak, kibicowałem „Starej Damie” oraz Barcelonie.

Pamięta pan swoją pierwszą piłkę, korki?

– Piłki przeważnie kupowało się na rynku i one wytrzymywały maksymalnie dwa miesiące, bo grało się nimi wszędzie, a buty, to były te korkotrampki. Człowiek chodził w nich nawet do kościoła.

Uprawiał pan także inne dyscypliny sportowe?

– Nie. W szkole uprawialiśmy różne sporty, brałem nawet udział w zawodach lekkoatletycznych, ale nigdy mnie to jakoś bardziej nie kręciło.

Od początku był pan zawodnikiem o usposobieniu bardziej ofensywnym?

– Tak, ale jako dzieci graliśmy mecze osiedle na osiedle i zdarzało mi się stanąć między słupkami. Nawet nieźle mi to szło, ale dla mnie było to zbyt nudne.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Nie, szkoła była po prostu, żeby ją odbyć i tyle. Specjalnie się nad nią nie skupiałem, chociaż problemów nigdy żadnych nie miałem. Ale po szkole raczej nie siedziałem długo przed książkami. Bardziej wyglądało to na zasadzie odrobienia lekcji i wyjścia na boisko.

Który trener na początku pana przygody z piłką miał na pana największy wpływ?

– Właśnie nie było za bardzo nikogo takiego. Samemu chciałem dążyć do jakiegoś celu, na tym niższym szczeblu różnie się trafiało z trenerami. Był przez moment w Wiśle Nowe śp. trener Henryk Trochowski – to on był pierwszy, który wprowadził trochę takiego profesjonalizmu. W moim macierzystym klubie, Mewie Gniew, bardziej pomogły mi mój charakter i zawziętość do gry w piłkę niż szkoleniowcy, którzy prowadzili jakieś zajęcia.

Wisła Nowe sama się po pana zgłosiła?

– Niedaleko Gniewu była taka drużyna, która nazywała się Cermag Opalenie. Był tam pokaźny sponsor, mieli też awansować do IV ligi, ale później coś nie wyszło i klub się rozpadł. Zamiast do nich trafiłem do Wisły.

Miał pan plan awaryjny na siebie, gdyby nie udało się panu zostać piłkarzem?

– Nie, to były takie lata, że tylko to mnie interesowało i do tego chciałem dążyć. Wiedziałem, że pojawi się problem, gdy skończę 18 lat, moi rodzice naciskali na mnie, żebym poszedł gdzieś do pracy, ale na szczęście przetrzymałem ten okres. Był moment zwątpienia, gdy zastanawiałem się czy nie zakończyć swojej przygody z piłką, ale potem na szczęście pojawił się Radomiak. Chociaż te pierwsze pół roku też nie było łatwe.

W turniejach młodzieżowych nie miał pan okazji występować?

– Nie, nie braliśmy udziału w turniejach.

Partnerem naszego cyklu jest marka „Tymbark”, stąd pytanie – czy miał pan okazję kiedyś z bliska oglądać poczynania dzieciaków na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Nie, niestety nie miałem. Im więcej turniejów dla dzieci, tym lepiej. Jestem jak najbardziej na tak. Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” jest rozgrywany prawie w całej Polsce, więc myślę, że jest to fajne. Za moich czasów niestety takich inicjatyw nie było.

 Dopiero w Radomiu zaczął pan zarabiać pierwsze pieniądze z gry w piłkę?

– Można tak powiedzieć, nie były to wielkie pieniądze – zarabiałem ok. 1000 złotych miesięcznie. Z płatnościami bywało różnie, zdarzało się, że z kolegą z Wisły Nowe mieszkaliśmy razem w pokoju na stadionie i trzeba było suchy chleb herbatą popijać. Takie były momenty. Myślę, że gdy zrobiliśmy awans z III do II ligi, to czuło się, że trafiliśmy na wyższy poziom. Zaczęły się też pojawiać profesjonalne kontrakty.

Gdyby spytać pana byłych szkoleniowców, który z ich podopiecznych zrobi w przyszłości karierę, to odpowiedzieliby – Grzegorz Bonin?

– Ciężko powiedzieć. W Koronie Kielce zaczął na mnie stawiać trener Wieczorek i myślę, że liczył na to, że zrobię jakąś tam karierę. Wyszło, jak wyszło, w lidze rozegrałem sporo meczów, zawsze mogło być lepiej, ale nie ma co gdybać.

Uważa pan, że trochę panu przeszkodziło w osiągnięciu większych sukcesów to, że dosyć późno trafił pan do poważnej piłki?

– To były takie czasy, że jeszcze młodzi nie trafiali zbyt szybko do Ekstraklasy.

Nie mówię o poziomie Ekstraklasy, ale sam pan wcześniej stwierdził, że poważniejsze granie zaczęło się w momencie transferu do Radomiaka Radom, a był pan już wtedy po dwudziestce.

– Nie było właściwie wtedy u nas piłki na wyższym poziomie. Gdy przeszedłem do Wisły Nowe, to w lidze rywalizowaliśmy z Lechią Gdańsk, więc takie były to czasy. W województwie kujawsko-pomorskim nie było lepiej, bo też wtedy wszystkie kluby podupadały.

Pamięta pan swój debiut w Ekstraklasie?

– Wiem, że zremisowaliśmy bezbramkowo z Cracovią. Z mojej strony zbyt wiele nie pokazałem, mecz też nie porywał. Takie nasze typowe ekstraklasowe 0:0.

Z perspektywy czasu jest pan zadowolony ze swoich piłkarskich osiągnięć?

– Tak, zawsze cechowało mnie to, że na wszystko pozytywnie patrzyłem, nie kalkulowałem i zawsze chciałem iść do przodu, dlatego w miarę długo utrzymywałem się na najwyższym poziomie w Polsce. Oczywiście, mogło być lepiej, ale i tak jestem zadowolony ze swojej piłkarskiej przygody.

Jaki ma pan teraz plan na siebie?

– Zobaczymy. W grudniu skończyłem kurs trenerski UEFA A.

Młodzież czy seniorka?

– Myślę, że raczej piłka seniorska, a jeśli dzieciaki, to trochę starsze. Chciałbym spróbować czy w ogóle załapię zajawkę do tego. Nie ma sensu pchać się w takie rzeczy, a później robić je na „pół gwizdka”.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix