Mam marzenie. A gdyby dziecięca piłka nożna wyglądała zupełnie inaczej?

Przyjeżdżając na turniej z godzinnym wyprzedzeniem, na miejscu wszystko jest już gotowe. Boiska przygotowane, szatnie oznakowane, namiot rozłożony. Organizatorzy dopinają ostatnie szczegóły i witają przyjeżdżających trenerów. Każdy z nas otrzymuje wydrukowany terminarz meczów. To wszystko, czego potrzebujemy. Komplet niezbędnych informacji otrzymaliśmy w tygodniu.

Mam marzenie. A gdyby dziecięca piłka nożna wyglądała zupełnie inaczej?

Wkrótce na umówioną zbiórkę zaczynają zjeżdżać się zawodnicy. Wszyscy punktualnie. Nikt nie lubi się przecież spóźniać, a dzieciom szczególnie nie pomaga to w osiągnięciu skupienia czy przyzwyczajenia się do nowego miejsca. Wszyscy są też uśmiechnięci i przygotowani. Zgodnie z przedmeczową rozpiską, do swoich toreb spakowali pełen sprzęt wraz ze zdrowym jedzeniem i piciem. Dzięki temu mają szansę przez cały turniej skoncentrować się na grze.

Rodzice również są (przychodzą nawet przywitać się z trenerem), choć ich rola wraz z przywiezieniem dziecka na turniej w zasadzie właśnie się skończyła. Nikt nie wchodzi do szatni. Kto ma ochotę pooglądać mecze, od razu kieruje się do wyznaczonych przez organizatorów stref dla kibiców.

Rozgrzewce towarzyszy spokój. Nikt nie przeszkadza ani nie przychodzi pożyczyć piłki (każdy się przygotował), a na odmowę – bo mam wyliczone po jednej na zawodnika – nie odpowiada mi pod nosem, że jestem taki i owaki. Chyba, że akurat mam o jedną piłkę więcej. Wtedy pożyczam, prosząc o dopilnowanie jej oddania. Oczywiście jeden z zawodników przybiega ze zwrotem jeszcze przed pierwszym meczem. Z szerokim uśmiechem na ustach i słowem „dziękujemy”!

Przed wyznaczoną godziną obie drużyny zbierają się przy odpowiednim boisku. Po wspólnym przywitaniu (zawodników na boisku, trenerów przy linii bocznej) rozpoczyna się mecz. Nie ma sędziego. Dzieci sędziują sobie same. Czasu pilnują trenerzy, którzy interweniują wyłącznie w skrajnych sytuacjach. Sprawnemu przebiegowi spotkań pomagają ewentualnie nastolatkowie z lokalnej szkółki.

Wokół boisk jest… cicho. Rodziców owszem widać, choć nie ma ich dużo. Niektórzy woleli dzieciom nie przeszkadzać i pojechali w trakcie turnieju pozałatwiać swoje sprawy. Jeszcze inni wysłali tym razem dziecko na turniej z rodzicami kolegi. Ci, którzy zostali, obserwują. Nie ma żadnego dopingu, niepotrzebnych emocji ani krzyków. Jedynie po wyjątkowo udanych zagraniach z „trybun” przebijają się nieśmiałe brawa.

Z boiska słychać wyłącznie tych, do których – i tylko do nich – to „należy”. Zawodnicy sami sobie podpowiadają. Sami gratulują sobie po zdobywanych bramkach i sami motywują się po straconych. Sami zatrzymują też grę i pomagają przeciwnikowi wstać, gdy ucierpiał. Nikt nie boi się popełniać błędów. Odwagą i kreatywnością każdego z zawodników można tylko cieszyć oko.

Nas trenerów zaś… także jakby nie było. Choć jesteśmy. Staramy się oglądać w skupieniu. Robimy notatki, przydatne bardziej w perspektywie kolejnych treningów aniżeli następnych turniejowych meczów tego samego dnia. Jeżeli mecz stanowi sprawdzian umiejętności zawodników, nasza rola też jakby już się skończyła. Dlatego nie podpowiadamy. Nie komentujemy. Nie chwalimy. Nie krytykujemy. Może tylko czasami „rzucimy” któremuś z zawodników małe przypomnienie. Albo damy wskazówkę na zasadzie „do zastanowienia”. Albo jeszcze lepiej: zasugerujemy jednemu z zawodników, by spróbował pomóc w danym elemencie koledze. Jako trenerzy, pomagamy tylko robić zmiany. Momentami oglądamy nawet mecz wspólnie, wymieniając się spostrzeżeniami i rozmawiając o zawodnikach obu drużyn. W końcu przyświeca nam wspólny cel: rozwój dzieci i zawodników, niezależnie od przynależności klubowej.

Wszyscy – rodzice i trenerzy – jesteśmy świadomi, że piłka nożna jest grą zawodników. My – dorośli – już w piłkę graliśmy. Lepiej lub gorzej (zazwyczaj gorzej). Więcej lub mniej (często mniej). I nikt nam się do niczego nie wtrącał.

Również między meczami nie ma kontaktu na linii dziecko – rodzic. Dzieci przyjechały na turniej również po to, by spędzić kilka godzin razem z kumplami. Nie trzeba zadawać niepotrzebnych pytań ani dodatkowo (prze)motywować. Wystarczy, że przeszkadzam ja – trener – dopilnowując, by w odpowiednich momentach zawodnicy napili się, zjedli i skorzystali z toalety. Buty zawiążemy. Tylko nie w trakcie gry. Przeżyją.

W ramach turnieju nie jest prowadzona żadna klasyfikacja. Występuje formuła zadaniowa (np. jak najwięcej się kiwać!). Nie ma żadnych wyróżnień indywidualnych. Jeżeli w ogóle są dodatkowe nagrody – nagrodą dla dziecka jest już przecież sam występ w turnieju – to dla wszystkich takie same.

Po turnieju nie ma żadnej odprawy. Zostawiam zawodników z ich własnymi przemyśleniami. Powymieniamy się nimi we wtorek.

A wygrała piłka nożna. Pierwsze miejsce zajęły wszystkie dzieci.

WOJCIECH FALENTA