„Uważam, że nie ma lepszych psychologów niż rodzice, trenerzy czy partnerzy. Psycholog jest ważny, ale nie jest niezbędny”

Psycholog sportowy to osoba, która coraz częściej pojawia się w sztabach szkoleniowych drużyn sportowych. Czy jest to ktoś niezbędny w życiu ich członków? Jeśli ktoś chce osiągnąć sukces w sporcie, musi pracować z taką sobą? A może jednak trenerzy, rodzice, partnerzy życiowi albo przyjaciele są w stanie pełnić tę funkcję? Na te, jak i inne pytania z tej dziedziny nauki, odpowiedziała nam psycholog sportowy dr Karolina Chlebosz, która współpracuje m.in. z akademią Lecha Poznań.

„Uważam, że nie ma lepszych psychologów niż rodzice, trenerzy czy partnerzy. Psycholog jest ważny, ale nie jest niezbędny”

Jaką rolę pełni pani doktor w akademii Lecha Poznań?

– Moja rola jest złożona. Jako trener od przygotowania mentalnego moją rolą jest przede wszystkim wychowanie młodego sportowca na szczęśliwego, dobrego człowieka, nie tylko na piłkarza. Ta rola jest złożona, bo składa się na to: edukacja, wsparcie, wychowanie, uczenie też zawodników umiejętności mentalnych, wzmacnianie potencjału. Jednak przede wszystkim jest to wychowanie. Zwłaszcza że są to chłopcy, którzy są daleko od domu, nie są z rodzicami na co dzień. Pełnię rolę wychowawcy. Nie powiedziałabym, że robię tylko jedną rzecz. Opiera się też to na współpracy zespołowej w akademii, z trenerami, fizjoterapeutami, dyrekcją. Efekty naszych działań widać na boisku.

Na czym polega i jak wygląda trening mentalny, który prowadzi pani w akademii?

– Trening mentalny to zestaw metod, ćwiczeń, które mają na celu nauczanie zawodnika pewnych konkretnych umiejętności, które przydają się w rywalizacji np. pewność siebie, trening wyobrażeniowy, regulacja pobudzenia, motywacja. W akademii Lecha Poznań wygląda to tak, że każdy zespół ma raz na trzy tygodnie zajęcia grupowe i do tego raz w tygodniu są indywidualne konsultacje dla tych zawodników, którzy są chętni i się zgłaszają. Ponadto, gdy mamy dobrą pogodę, to na zewnątrz przeprowadzamy treningi psychomotoryczne. Obecnie pracuję z każdym rocznikiem w akademii, więc jest to praca bardzo różnorodna.

Jeśli chodzi o indywidualne zajęcia, to spotykamy się z każdym zawodnikiem na początku rundy jesiennej, bo każdy ma swoje potrzeby. Po obserwacjach też już wiem, nad czym warto byłoby popracować. Trenerzy też zwracają uwagę, z kim i na czym należy się skupić. Często też zawodnicy sami wkładają dużo pracy. Mam to szczęście, że piłkarze akademii Lecha Poznań są bardzo ambitni, otwarci i sami pytają o książki, ćwiczenia, filmy. Oni tak naprawdę sami dbają o rozwój mentalny. To jest praca, którą wykonuję z dużą przyjemnością.

Co jest najważniejsze w treningu mentalnym przeprowadzanym w grupach? Ćwiczenia na koncentrację czy bardziej integracja i poznawanie się poprzez różne gry i zabawy?

– Zajęcia ze mną nie są obowiązkowe. Zawodnicy nie muszą przychodzić na te spotkania. Nie rozliczam ich z tego i nie wysyłam trenerom raportów, ilu ich było. Mam takie doświadczenie, że przychodzą bardzo chętnie. Staram się przeprowadzać te zajęcia w taki sposób, żebym była spokojna o merytorykę i żeby chłopakom się podobało. Zatem zaczynam na rozgrzewkę od gier, zabaw psychomotorycznych. Staram się ich nie powtarzać i wdrażać za każdym razem nowe. Chyba, że chłopakom się bardzo spodoba jakaś zabawa, to pojawia się kolejny raz. Jednak też się uczymy. Czasem wykorzystuję gry albo zrobię prezentację, włączę film, albo przeprowadzamy analizę meczów czy filmów. Im zawodnik starszy, tym bardziej pozwala sobie na więcej edukacji. Uczymy się chociażby o psychofizjologii. Zależy mi też na tym, żeby budować zespół, więc różnego razu gry i zabawy są również po to, żeby chłopcy mogli się poznać również poza boiskiem. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu, ale nie zawsze ze sobą rozmawiają i znają się dobrze. Zajęcia zawsze kończę w taki sposób, żeby zawodnicy byli głodni kolejnych.

Jak często powinny się odbywać takie zajęcia? Raz w tygodniu macie w akademii zajęcia indywidualne, co trzy tygodnie – grupowe. To wystarcza? Czy to jest odpowiednia ilość?

– To jest dobre pytanie. Jeżeli psycholog sportowy jest zatrudniony na stałe w klubie to jest super sytuacja. W moim przypadku tak nie jest, nie widzę codziennych treningów i każdego meczu. Nie jestem blisko przy każdym zespole. Tak naprawdę jestem raz w tygodniu dla każdego i tego jest moim zdaniem za mało. Przy czym nie wiem, jakby to wyglądało, gdybym była codziennie. Być może nie byłoby takiej intensywności. Jeżeli jestem raz w tygodniu i chłopcy wiedzą, że jestem tak rzadko, to im też zależy. Oni czasami się też ze mną indywidualnie umawiają. Mam pracę rozłożoną praktycznie na cały dzień. Z mojej perspektywy jest tego za mało. Dobrze by było, żeby te zajęcia indywidualne były częściej, żeby każdy zawodnik mógł do mnie przyjść raz w tygodniu, choćby na pół godziny. Z kolei częstotliwość warsztatów raz na trzy tygodnie jest okej, ale dobrze by było, gdyby te spotkania były krótsze, ale częstsze. Aby było bardziej intensywnie. Przy czym trenerzy robią bardzo dobrą robotę. Oni są świetnymi psychologami. Robią bardzo dużo podczas treningów.

Po jakim czasie sportowiec może zauważyć efekty pracy z psychologiem?

– To zależy od zawodnika. Są tacy, którzy widzą już po pierwszym spotkaniu, a inni potrzebują więcej czasu. Myślę, że najczęściej widzą od razu ten efekt. Bo to jest też edukacja. Pokazuję im metody, techniki, które można od razu wdrożyć w trening. Oni to robią i efekty mogą widzieć od razu, w zależności, jaka jest trudność problemu. Często nawet nie ma problemu, tylko przychodzą w celu rozwojowym, żeby czegoś się nauczyć i poznać. Dlatego ten efekt jest widoczny od razu, po pierwszej konfrontacji, przynajmniej takie mam doświadczenie.

W jaki sposób taka rozmowa z psychologiem może pomóc zawodnikowi?

– Pomóc może relacja międzyludzka. To, że mogą mi zaufać. Bo nie będę chodzić i rozpowiadać trenerom, kto jest okej, a kto nie jest i kogo mają wpuszczać w pierwszym składzie. Mogą mi zaufać, bo to nie wyjdzie poza nasze spotkanie. Wiem, co mogę, a czego nie mogę mówić. Ta relacja najbardziej działa, bo pracujemy twarzą w twarz. Oni opowiadają mi jak się czują, co myślą na boisku, o takich sprawach, o których nie mają odwagi powiedzieć trenerom. Bo trener ma władzę i to on decyduje o składzie wyjściowym na mecz. Drugim czynnikiem, który może im pomóc, jest doświadczenie i wiedza psychologa. Nie ma schematu na człowieka, zawodnika. Z każdym pracuję zupełnie inaczej, z innej strony mnie zaskakują, tym jacy są i czego potrzebują. Myślę, że to jest sztuka, żeby być kreatywnym i nie zamykać się, przychodzić z otwartą głową i słuchać.

Czy każdy sportowiec potrzebuje pracy z psychologiem?

– Myślę, że nie każdy potrzebuje. Uważam, że jest to ciekawa przygoda i fajnie, żeby każdy ze sportowców dał sobie taką szansę, ale myślę, że nie każdy jej potrzebuje. Są zawodnicy, którzy mają wszelkie zasoby u trenerów, w rodzinie i nie potrzebują dodatkowego wsparcia, bo mają wszystko w swoim środowisku. Przy czym uważam, że warto spróbować i dowiedzieć się czegoś nowego. Myślę, że każdy ma jakąś rolę, inną wiedzę, więc czemu by z tego nie skorzystać? Mam takie doświadczenie, że zawodnicy przychodzą czysto rozwojowo, mają wszelkie zasoby i niekoniecznie potrzebują spotkań ze mną, żeby realizować się na korcie, boisku czy ringu. Reasumując, nie każdy tego potrzebuje.

Czy dobrym psychologiem dla sportowca mogą być takie osoby jak: trener, rodzic, partner / partnerka?

– Uważam, że nie ma lepszego psychologa niż trener, który codziennie pracuje z zawodnikiem i może wiele zaobserwować. Uważam, że trenerzy są najlepszymi psychologami, wiedzą, co zawodnikowi potrzeba i mają wiedzę merytoryczną. Psycholog nie zawsze ma wiedzę dotyczącą każdej dyscypliny sportu. Z kolei rodzice są od małego z zawodnikiem i wiedzą, jaki on jest, czego potrzebuje, udzielają rad. Jak najbardziej są dobrymi psychologami, bo jest ta bliskość. Z tym, że dobrze, że jest ktoś taki jak psycholog, jest potrzebny. Bo są takie tematy, których zawodnicy nie poruszają przy rodzicach, trenerowi czy partnerowi. Nie mają odwagi opowiedzieć komuś innemu tylko psychologowi. Z tym, że uważam, że nie ma lepszych psychologów niż rodzice, trenerzy czy partnerzy. Psycholog jest ważny, ale nie jest niezbędny.

Z jakimi problemami sfery mentalnej borykają się młodzi zawodnicy?

– Młodzi zawodnicy najczęściej borykają się z brakiem wiary w swoje umiejętności, brakiem pewności siebie, gdzie jest to rozwojowe, ale nie wiem czy spotkałam się z piłkarzem pewnym siebie w wieku 12-15 lat. Drugą rzeczą jest stres, uczą się radzić z nim, wszyscy na nich patrzą, są jakieś oceny za mecz – tak samo jak w szkole. Kolejnym problemem jest zarządzanie swoją energią. Szkoła, dodatkowe zajęcia, w weekendy mecze. Jednak najczęściej występuje brak pewności siebie i stres. To są te dwa tematy, jeśli chodzi o piłkę nożną.

Zaznacza pani, że brak pewności siebie jest częstym problemem u zawodników, czyli tzw. „sodówka” to jest mit? Bo często się o tym mówi w kontekście młodych piłkarzy. Ona wiążę się z nadmierną pewnością siebie.

– Niestety, obserwuję, że nie jest to mit i z mojej perspektywy nie istnieje coś takiego jak nadmierna pewność siebie. Taka arogancja wynika z braku pewności siebie i niskiego poczucia własnej wartości czy samooceny. „Sodówka” pojawia się dlatego, że nie wszyscy są przygotowani na kontrakty, spore pieniądze w tak młodym wieku. Nie są przygotowani, żeby mierzyć się z tym. Z kolei dla niektórych jest to granica. Bo ich marzeniem było – mieć kontrakt w klubie i kropka. Najczęściej brakuje im pokory. Są młodzi i czasem nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. Pojawiają się menadżerowie. To wynika z tego braku przygotowania i wsparcia rodziny. Powiedzmy sobie wprost, nie wszyscy rodzice wspierają swoje dzieci książkowo. Nie jest to nic złego, bo nie istnieje taki termin w psychologii jak „rodzic idealny”. Jednak pozwolę sobie na dygresję, że należy skupić się na dobru dziecka, a nie swoim, nie zawsze aspekty finansowe są najważniejsze.

Rozmawiamy o otwartości w tych spotkaniach z psychologiem sportowym, a co z introwertykami, którzy na pewno się zdarzają w sporcie. Do nich ma się inne podejście w zestawieniu z tymi, którzy, jak to się mówi: „przychodzą i wykładają kawę na ławę”?

– Mam takie doświadczenie, że introwertycy, ambiwertycy i ekstrawertycy zupełnie inaczej się regenerują, odpoczywają i mają zupełnie inne potrzeby, ale nie mają problemów z komunikacją. Obserwuję to przy pracy z introwertykami, których nie ma szczególnie wielu w grze zespołowej. To nie jest tak, że mam do nich, jakieś specjalne pytania albo nie chcą ze mną rozmawiać. Nie ma bariery komunikacyjnej. Wszystko jest identyczne. Oni potrzebują po prostu więcej czasu ze sobą, żeby się zregenerować i odpocząć, ale w relacjach i komunikacji nie widzę różnic w pracy z introwertykami, ambiwertykami i ekstrawertykami. Dla każdego jest sposób. Jedni potrzebują więcej rozmowy, a drudzy praktyki. Są tacy, którym trzeba napisać i tacy, którym trzeba pokazać.

Wspominaliśmy w tej rozmowie, że rodzice, partner / partnerka są dobrymi psychologiami, ale na pewno też mogą przeszkodzić, zakłócić pewne myślenie u zawodnika. Jakie pani doktor ma rady dla osób, które są w bliskich relacjach ze sportowcem, który na stałe pracuje z psychologiem?

– Mam takie zdanie, że życia z piłką i bez piłki, nie da się rozdzielić. Zawodnik ma życie rodzinne, różne relacje, szkoły, piłkę. To wszystko ma ogromny na niego wpływ. Widzę od razu, kiedy zawodnik ma problem z dziewczyną czy z matematyką. Tutaj przechodzimy do kwestii radzenia sobie z tym wszystkim. Myślę, że tu chodzi o odporność piłkarzy, żeby uczyli się wyłączać na okres treningu czy meczu. Oni też mają się uczyć, jak radzić sobie w życiu. Za chwilę będą grać na najwyższym poziomie, ale też nie będą tego robić do pięćdziesiątki. To nie tylko piłka i nie można ich chronić przed wszystkim. Co bym radziła rodzicom i partnerom? Żeby wspierali, starali się zrozumieć, żeby słuchali. Tak samo powinno być w drugą stronę. Uczę chłopaków empatii, pokazuję, że ta relacja jest obustronna.

Czy jest coś, czego nie powinno się mówić zawodnikowi, który stara się radzić z jakimś problemem poprzez rozmowy z psychologiem? Posłuchał rad i stara się przygotować mentalnie przed treningiem albo meczem. Czy jest coś takiego, czego nie powinni mówić bliscy sportowcowi?

– Przed samym meczem zalecałabym, żeby nic nie mówić (śmiech). Bardziej wspierać, poklepać po plecach i zasygnalizować, że „w razie czego jestem obok”. Uważam, że zdania, których nie powinno się mówić zawodnikowi przed meczem to: „musisz to wygrać” albo „musisz się pokazać z lepszej strony”. Nie nakładałbym dodatkowej presji. Lepiej nic nie mówić albo wypowiedzieć takie słowa jak: „jestem przy tobie”, „wierzę w ciebie”.

Dawid Kownacki w jednym z wywiadów wspominał, że pracuje z psychologiem sportowym, a jego problemem, nad którym pracuje, jest kwestia przełamania serii bez strzelonej bramki. Kilkukrotnie miał tak, że już był nastawiony mentalnie, że dzisiaj mu się to uda, a nagle wszystko zburzyły mu jak domek z kart słowa jednej osoby: „Dawid dzisiaj na pewno się przełamiesz i coś strzelisz”.

– Uczymy zawodników tego, żeby szukali oparcia w sobie, i pamiętali o tym, że wszystko, co najważniejsze jest w nich, aby nikt z zewnątrz im tego nie zburzył. Mamy kontrolę nad swoim zachowaniem, emocjami i nad tym, co myślimy np. jak operujemy piłką. Nie mamy wpływu na to czy pada deszcz, co powie sędzia, kolega z drużyny czy przeciwnik. Skupiłabym się na kontroli wewnętrznej: „to ja rządzę sobą”, a nie, że ktoś do mnie podejdzie coś powie i już po mnie, nie pokażę na co mnie stać. To jest klucz, oparcie w sobie przede wszystkim. To działa na każdego.

Jak utrzymać koncentracje podczas meczu? Jest to w ogóle możliwe, żeby być w pełni skupionym przez 90 minut? Gdy zawodnik popełni błąd to może go później rozpamiętywać przez długi czas.

– To jest temat rzeka. Obserwuję, gdy zawodnicy mówią, że mają problem z koncentracją i drążę ten temat. Wtedy wychodzi na to, że zależy to od innych czynników. Jeżeli faktycznie mówimy o koncentracji i stuprocentowym skupieniu na danym momencie, to nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie to zrobić na całe 90 minut albo dwa razy po 45. Nie znam takich ludzi. Wydaje mi się to takie nieludzkie (śmiech). Bardziej mówiłabym o umiejętności przywracania sobie koncentracji, a takich technik mamy mnóstwo, m.in. popularna ostatnio technika uważności mindfullness. Wprowadzamy to indywidualnie albo zawodnik szczypie się, żeby zapomnieć i skupić się na nowo na meczu. Albo dajemy im bransoletki, które mają pomoc w tym, żeby nie myśleć o tym, co było pięć minut temu, czyli np. o błędach.

Koncentracja na tu i teraz, ale każdy zawodnik ma swoje techniki, choćby słowa klucze albo inne hasła, które wprowadzają go na nowo na poziom skupienia. Też tłumaczę im, że mecz nie jest odpowiednim czasem, żeby martwić się błędami. Po spotkaniu będą analizy. To nie jest dobry moment, muszą wyłączyć się z tego smutku, żalu, żeby to poszło w grę. Zawodników należy uczyć kontroli emocji i zachowania, wtedy ta koncentracja jest. Przy czym koncentracja to jest tak obszerny temat, że nie chodzi zawsze o nią, bo to może być zmęczenie, brak pewności siebie albo wiele innych czynników. Jeśli mogłabym coś doradzić, jeśli chodzi o komunikację, to bym wyłączyła telefon na kilka godzin przed meczem czy treningiem. Po to, żeby umysł nie był przemęczony tym wszystkim.

Rozumiem o co chodzi, ale nawet, gdy jest się skoncentrowanym, to jeden błąd może przeszkodzić w dalszej grze, bo myśli będą wracać do tej sytuacji. Mogę podać przykład finału Ligi Mistrzów z 2018 roku, kiedy Loris Karius, ówczesny bramkarz Liverpoolu, popełnił jeden katastrofalny błąd. Sam o tym wspominał, że cały czas o nim myślał, co skutkowało tym, że popełniał kolejne błędy. Nie był w stanie ponownie się skoncentrować.

– Dokładnie. Kiedyś jeden zawodników z akademii powiedział mi bardzo mądre słowa: „myśli się myślą same”. Nie jesteśmy naszymi myślami ani emocjami, mamy na to wpływ. Musimy nauczyć się tego, żeby nas nie zjadły te emocje i myśli, i sprawiły że nie możemy ich kontrolować. Są takie techniki, które pozwalają to opanować. To jest oczywiście ludzkie, bo wszyscy się martwimy. Mamy milion myśli na sekundę. Nie da się, nie myśleć, ale trzeba je przekierowywać na coś innego. Wpuściłem bramkę? To skupiam się na tym, żeby nie wpuścić kolejnego. Poza teraźniejszością nic się nie liczy, bo przeszłości już nie ma, a przyszłość dopiero nadejdzie. Z czego uczymy się najwięcej? Z sukcesów wiele nowych rzeczy się nie nauczymy, właśnie to na błędach się człowiek uczy.

Będąc sportowcem albo rodzicem młodego zawodnika, kiedy powinienem pomyśleć o pracy z psychologiem? Od najmłodszego wieku?

– Można w każdym momencie. Mam doświadczenie nawet z pięciolatkiem. Z tym, że pracowałam głównie z rodzicami, którzy z nimi przyszli. Prawda jest taka, że gdy pracuję z najmłodszymi dziećmi to opieram to na zabawie, a wiedzę merytoryczną przekazuję rodzicom, trenerom. Trening mentalny można spokojnie zacząć w 11., 12. roku życia. Z tym, że ta praca wygląda zupełnie inaczej z nastolatkiem i z osobą dorosłą. Na początku psychologowie tworzą diagnozę na podstawie obserwacji i tego, co zawodnik zgłaszał. Potem tworzy się plan i według niego się pracuje. Wiek nie powinien być żadną barierą. Zaczyna się pracę z psychologiem, kiedy się chce albo, kiedy się tego potrzebuje.

Kiedy rodzic ma wyczuć moment, w którym jest potrzeba, żeby jego „mały piłkarzyk” zaczął chodzić do psychologa sportowego?

– Zauważyłam, że rodzice przyprowadzają dzieci do psychologa, kiedy trener zwróci uwagę, że np. „zawodnik wygląda świetnie na treningach, ale nie pokazuje tego w meczach”. Mam też takie doświadczenie, że często rodzice przychodzą bez dzieci, żeby skonsultować się i wspierać. Uważam, że jest to super. Tu chodzi o rozwój, jeśli zawodnik stwierdzi, że warto byłoby popracować albo rodzic postanowi, żeby spróbować i zobaczyć, jak to będzie wyglądało. Myślę, że warto być otwartym na takie rzeczy. Zauważam, że wzrasta zainteresowanie treningiem mentalnym. Realna potrzeba może pojawić się wtedy, gdy rodzic zauważy, że jego dziecko nie chce grać już w piłkę albo jest smutne, lub coś się dzieje, że czuje się źle.

W jaki sposób rodzic powinien wspierać swojego młodego sportowca?

– Myślę, że rodzice wiedzą to najlepiej, bo znają swoje dzieci. Jeśli mogę coś doradzić, to powinni zadbać o dwa aspekty. Po pierwsze – starać się zrozumieć dziecko, słuchać czego potrzebuje, pytać i być blisko. Z drugiej strony powoli się oddalać, żeby dziecko widziało, ale nie z bliska. Postawić pewne granice, żeby pociecha spełniała swoje obowiązki, np. żeby sam spakował strój na trening. Myślę, że jest to sztuka, aby połączyć miłość i bliskość z tymi granicami. Tak, jak już wspominałam, nie ma idealnych rodziców, ale każdy chce dla swojego dziecka jak najlepiej.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Lech Poznań