CLJ-ka od środka: „Skala przeskoku jest potężna. To nie jest granie z trochę lepszymi od siebie, ale z o klasę lepszymi”

Słysząc o Prószkowie, większość postronnych ludzi myśli o mafii. Czytając jednak o nim, w oczy rzuca się o z kreską. Bo Prószków to niewielka miejscowość w województwie opolskim, znana kibicom piłkarskim. Prężnie działa tu szkółka PUKS Pomologia.

CLJ-ka od środka: „Skala przeskoku jest potężna. To nie jest granie z trochę lepszymi od siebie, ale z o klasę lepszymi”

Mimo że mają ograniczony potencjał ludzki, jeśli chodzi o zawodników, z uwagi na fakt, że miasto liczy zaledwie trzy tysiące mieszkańców, ukształtowali takich piłkarzy jak Sebastian Strózik czy Lukas Klemenz. W rundzie jesiennej CLJ U-17 byli beniaminkiem tej ligi i z bilansem trzynastu porażek w czternastu meczach, pięcioma strzelonymi bramkami i aż 73 straconymi, spadli do ligi wojewódzkiej. O słabej dyspozycji w rozgrywkach na szczeblu centralnym, metodologii i filozofii szkolenia oraz recepcie na promowanie piłkarzy z małych miejscowości porozmawialiśmy ze szkoleniowcem tej drużyny, Adamem Berbelickiem.

***

Wasz bilans w rundzie jesiennej nie wygląda obiecująco, przegrywaliście bardzo wysoko swoje w mecze w tej lidze. Czy to był dla was, na ten moment, za wysoki poziom?

– W momencie, gdy udało nam się awansować po barażach do CLJ U-17, to wiedząc, jaki mamy rocznik do dyspozycji i kto w tej lidze będzie grał, z góry wiedzieliśmy, że będzie to dla nas bardzo trudny sezon. Że strasznie ciężko będzie nam się mierzyć z zespołami o klasę lepszymi piłkarsko i organizacyjnie.

Skąd takie podejście przed sezonem?

– Nasz klub na przestrzeni dziesięciu lat, patrząc na juniora starszego i młodszego, był zespołem, który z Opolszczyzny, wyłączając Odrę Opole, bywał najczęściej na poziomie makroregionalnym czy centralnym. Wiedzieliśmy, z czym będziemy się mierzyć, jak wygląda poziom na centralnym szczeblu. Skala trudności, dla mnie jak i sztabu szkoleniowego, z którym pracuję, była wiadoma. Dodatkowo już po barażach z Wartą Gorzów Wielkopolski wiedzieliśmy, że za rywali będziemy mieć pięć zespołów ze Śląska i dwóch z Dolnego Śląska. Wspomnę, że jako trener obserwowałem tę ligę rok wcześniej, gdy Odra Opole grała w tej grupie, więc widziałem jaka jest tam jakość piłkarska i gra. W łatwy sposób mogłem to porównać i odnieść do moich zawodników, których miałem do dyspozycji w tym sezonie. Bo zna pan dobrze tę zasadę, że rocznik 2002, który wywalczył awans do tej ligi nie mógł w niej grać, bo stawał się juniorem starszym…

Teraz też będzie wyglądać to tak, że wasz rocznik 2003 będzie walczył o powrót do CLJ dla młodszego rocznika.

– To, że my chcemy walczyć o awans, to jest jasne, że chcemy walczyć, ale mamy trochę inne założenia i cele. Bo Pomologia Prószków to klub przy szkole. Tutaj są zawodnicy, którzy zostali zwerbowani z różnych bardzo małych miejscowości, a w większości z wiosek. My w pierwszej kolejności uczymy chłopaków podstaw gry, czasami bardzo łatwych zachowań na boisku. Oprócz samego piłkarskiego treningu robimy wszystko, aby ci ludzie potrafili odpowiednio się zachować, reprezentować siebie i przy okazji się uczyć. Bo szybko wyciągamy wnioski, że nie każdy z tych chłopaków, który do nas dociera, będzie zawodnikiem, który będzie grał na poziomie ekstraklasy. Jednak mając na uwadze przykłady zawodników na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, którzy się u nas szkolili, mamy takich piłkarzy, którzy dzięki takiemu funkcjonowaniu u nas, w naszej szkole, grają teraz na poziomie Ekstraklasy czy I ligi.

Teraz pan mówi, że będziemy walczyć o awans do CLJ dla młodszego rocznika. Mamy nieco inne cele. A wracając jeszcze do pierwszego pytania, to powiem tak: sukces był w momencie, gdy wygrywaliśmy baraże i graliśmy w CLJ. Dla Pomologii Prószków jako ośrodka jest to coś, czym możemy się chwalić, przez co jesteśmy bardziej rozpoznawalni, nie tylko na Opolszczyźnie, ale też poza nią i z tego powodu też pan się nami zainteresował. Pracuję tutaj od piętnastu lat, a od dziesięciu jesteśmy na takim wahaniu między poziomem wojewódzkim a centralnym. Patrząc na poziom centralny, to w ostatnich latach nas tam nie było, ale było to dla nas za trudne i poziom był za wysoki.

Mówi pan, że macie nieco inne cele, ale chyba każdy klub chce rozwijać się poprzez grę z najlepszymi. Rywalizacja jest przyczynkiem do rozwoju zawodników, a zamysł Centralnej Ligi Juniorów jest taki, żeby najlepsi mierzyli się z najlepszymi w swoim roczniku.

– Oczywiście, że tak. Rozumiem o co chodzi, ale ten wątek nieco obrócę na różne strony. Wiem, w czym rzecz, jeśli chodzi o mierzenie się z najlepszymi przeciwnikami, bo zawsze, gdy ktoś ma umiejętności mniejsze, to będzie je podnosił. Rozumiem to, prowadziłem wcześniej drużynę juniorów starszych. Zawsze zależało mi na tym, oprócz tego, żeby być w Opolszczyźnie na najwyższych miejscach, żeby grać mecze sparingowe nie tylko z drużynami juniorskimi, ale i seniorskimi. Wiedziałem, że obijanie się z przeciwnikiem lepszym fizycznie, już w jakimś punkcie poukładanym taktycznie, będzie owocowało tym, że ci juniorzy będą wiedzieli, z czym zaraz się zmierzą, po swoim juniorskim graniu. Już wcześniej o tym wiedziałem i to stosowałem. Patrząc teraz na juniora młodszego,  niech pan sobie wyobrazi taką sytuację: mamy chłopaków, którzy przychodzą do naszej szkoły, do drużyny, która będzie grała na tak wysokim poziomie, ale ich umiejętności są, rzekłbym, jak na Opolszczyznę – na przyzwoitym poziomie. Ale nie na najlepszym, bo Odra Opole jest najlepszym zespołem, mimo tego, że przed chwilą nie grali w CLJ. Wiedziałem, że grając w CLJ i tak jesteśmy słabsi od Odry pod względem jakościowym i piłkarskim.

Teraz mamy takich zawodników, którzy muszą się uczyć pewnych rzeczy, zachowań czy z zakresu taktycznych tematów, ale niejednokrotnie też zwykłych, technicznych elementów, żeby cokolwiek wykonać na boisku. Teraz mierzą się z przeciwnikami, którzy są zdecydowanie lepsi. Można powiedzieć, że ekipy Zagłębia Lubin, Górnika Zabrze czy Śląska Wrocław to są jedne z najlepszych drużyn w Polsce, patrząc na te kategorie wiekowe. Skala tego przeskoku jest potężna. To nie jest granie z trochę lepszymi od siebie, ale z o klasę lepszymi zawodnikami od nas. Jeżeli my taki mecz przegramy 0:1, będąc przeciwnikiem, który się broni cały mecz, jest słabszy, zostawia dużo zdrowia, przegrywa 0:1, to ja sobie cenię takie spotkanie. Jeśli przegrywamy spotkanie, nie będąc przy piłce przez większość spotkania, a rezultat wyniósł sześć albo siedem zero, to dla tych chłopaków jest to zbyt dotkliwa nauczka, która może powodować, że ich chęci i podejście może być gorsze od porażki z przeciwnikiem minimalnie lepszym. Chcieliśmy grać z lepszymi od siebie, po to, żeby indywidualnie i jako zespół robić progres. Oczywiście, że chcieliśmy, ale poziom był zdecydowanie za wysoki.

Skoro już jesteśmy przy tej chęci i podejściu do kolejnych spotkań. Jak wyglądał pana zespół pod względem mentalnym? Przegrywaliście z najlepszymi bardzo wysokimi wynikami, chociażby na start rozgrywek z Górnikiem Zabrze padł wynik 8:0. Po takich spotkaniach zawodnicy byli w stanie zmotywować się do kolejnych meczów?

– Różne charaktery i osobistości mam w tym zespole. Kilku z nich było takiego zdania, że nie odczuwali tego, że ten przeciwnik był od nas o wiele lepszy. Mówimy teraz o świadomości. Oni uważali, że bramki traciliśmy w głupi sposób, a sami mogliśmy strzelić i wynik jest za wysoki. Niektórzy z moich zawodników nie widzieli tej różnicy i nie przejęli się tym po pierwszym meczu, a wręcz byli zdania, że można powalczyć, pokazać swoje umiejętności i nie jest to wielki przeskok. Jednak wynik 0:8 i sam przebieg meczu – sytuacje, gra w kontakcie, gra kombinacyjna i ułożenie taktyczne były. Nie mówię, że sam wynik o tym mówi, ale było to w dużej mierze po stronie przeciwnika. Natomiast, idąc dalej w ten sezon i w inne mecze… One zaczęły powodować, że ci chłopcy, nie załamywali się, ale musiałem pracować nad tym, żeby oni chcieli swoje serce na tym boisku zostawiać. Walczyć po to, żeby zbliżyć się pod coś, co może być wyrównanym meczem. Takich meczów mieliśmy kilka, które przegraliśmy niewielką liczbą bramek, który w niektórych momentach był wyrównany. Tworzyliśmy sytuacje i można było odnieść wrażenie, że to idzie w dobrą stronę. Jeden mecz też wygraliśmy ze Stadionem Śląskim Chorzów (2:1 – przyp. red.), który wlał wiele pozytywnego myślenia do głów naszych chłopaków. Jednak w przekroju całej rundy musiałem pracować nad tym, żeby ich głowy i podejście było niezłe, żeby byli dalej w treningu i chcieli się rozwijać. I myśleli nad tym, że to, co wykonujemy na treningach jest dobre i może im w przyszłości przynieść jakieś korzyści, w szczególności indywidualne.

Trener zaznacza, że pracował nad tym nastawieniem, ale czy ostatecznie to wypracował?

– W momencie, kiedy liga trwała, odnosiliśmy słabe wyniki, z punktu widzenia czystego rezultatu. Wiedzieliśmy ze sztabem, że gdy ta liga się skończy w listopadzie, będziemy musieli zrobić wszystko, żeby tych chłopaków psychicznie, co niektórych, odbudowywać. Jeszcze innych utwierdzać w przekonaniu, że cały czas będąc w regularnym treningu, będąc cierpliwym w robieniu czegoś, będzie w stanie odnieść tak czy siak sukces, mimo że teraz przegrywamy. Wydaję mi się, że po części udało mi się to zrobić. Jednak w kilku przypadkach na pewno mi się nie udało, bo dwóch zawodników dla mnie bardzo wartościowych, fajnych piłkarsko uznało, że nie będą dalej chodzić do naszej szkoły – z rożnych względów, nie były to tylko powody sportowe, ale też były inne przyczyny. Jednak uznaję to jako moją porażkę, bo mogłem inaczej na nich wpłynąć, inaczej zmotywować, a może to nie było wystarczające. Jeżeli mówimy o rundzie w CLJ, to odbudowywanie tych zawodników w większości było udane, ale uważam, że w mojej pracy były pewne potknięcia, niedociągnięcia, które spowodowały, że odeszło od nas dwóch bardzo ciekawych zawodników.

Co pozytywnego dała wam Centralna Liga Juniorów? Czego się nauczyliście wy, trenerzy, a czego zawodnicy?

– Zacznę od trenerów, od swojej strony. Sam jestem człowiekiem, który próbuje cały czas się doszkalać, rozwijać i obserwować, co się w piłce dzieje na bieżąco. Patrząc na tę ligę, bardzo fajną dla mnie rzeczą było to, że mogłem dostrzec, jak takie drużyny juniorskie działają pod kątem taktyki, w jaki sposób zachowują się na boisku, w momencie, kiedy przejmują piłkę i kiedy ją tracą. Jak indywidualnie ci zawodnicy w wielu przypadkach potrafią zachować się z piłką, jak zagrać w kontakcie. dawno z bliska nie widziałem tak dobrego poziomu, to też mi pokazało, jakie ćwiczenia powinienem wykonywać pod kątem treningów, żeby zbliżać pewną intensywność do tego, co może się wydarzyć w trakcie meczu. Dla mnie było to bardzo cenne. Nie są to może nowości, bo kiedyś miałem przyjemność grać na poziomie pierwszo i drugoligowym, więc wiem od środka, jak zawodnik powinien się zachować, ustawiać, jak biegać, szukać przestrzeni, w jaki sposób podawać. Tutaj miałem styczność z tymi chłopakami, że mogłem dostrzec pewne niuanse, które staram się przenosić na treningi juniorów starszych i młodszych. To było warte zobaczenia z bliska, pod kątem trenerskim. Też pod kątem organizacyjnym. To była cenna lekcja i nauka.

A z perspektywy zawodników?

– Patrząc na nich i rozmawiając z nimi, wydaję mi się, że oni dostrzegli to, jak ci przeciwnicy z najwyższej półki, czyt. Zagłębie Lubin, Górnik Zabrze, jak szybko operują piłką, jak ci zawodnicy wyglądają pod względem fizycznym. To też robi wrażenie, jeżeli mówimy o roczniku 2003, to w wielu przypadkach są zawodnicy w kadrach pierwszoligowych czy ekstraklasowych. W telewizji można zobaczyć jak oni wchodzą z ławki czy czasem grają w pierwszych składach.

Możemy dać jako przykład takich piłkarzy jak Aleksander Buksa czy Daniel Hoyo-Kowalski. Obaj z Wisły Kraków, którzy już mają swoje minuty w ekstraklasie.

– Zgadza się i do tego jest jeszcze kilku kolejnych, w innych klubach, którzy już pukają do tych drzwi. Patrząc na ich przygotowanie motoryczne i wygląd fizyczny. Mam wrażenie, że ci moi młodzi ludzie, widząc to, docierało do nich, że jest to, coś więcej niż tylko trening piłkarski. Bo to może być odżywianie, sen i inne aspekty, które powodują, że trzeba działać indywidualnie bardzo dużo. To jest taka rzecz poglądowa. Oni to zobaczyli i poczuli. Przede wszystkim szybkość gry, podejmowania takich wyborów, gdy jest mało miejsca, kiedy przeciwnik jest blisko i trzeba podejmować decyzje jeszcze szybciej. Ten poziom CLJ do tego zmuszał. Nawet będąc w treningu, gdy robimy coś za wolno i ja to widzę, a czasami oni sami to widzą, podkręcamy tempo.

Reasumując, ta liga pokazała im, że jeszcze im sporo brakuje do najlepszych rówieśników?

– Zgadza się, jednak musi mieć pan świadomość, że w grupie takich ludzi są też tacy, którym się wydaje, że im nic nie brakuje. Mogliby dalej grać na tym poziomie. Mam takich w zespole. Spadaliśmy z ligi, a oni mieli wrażenie, że sobie radzą, są na tym poziomie i mogliby dalej grać. To jest takie uświadamianie im, że nie do końca jest tak, jak oni myślą. Bo gdyby tak było, to ta różnica piłkarska byłaby mniejsza w wielu meczach i ich fragmentach, a tak nie do końca było.

Czy w tych meczach, które wysoko przegrywaliście, było widać walkę, determinację do samego końca?

– Wydaje mi się, że tak. Tak, jak powiedziałem, że nie tylko po sezonie, ale i w trakcie, nawet po pierwszym spotkaniu, pracowaliśmy mentalnie z tymi chłopakami. Zależało nam na tym, żeby oni się broń Boże się nie podłamywali, zostawili serce, walczyli. Mimo słabszych umiejętności robili wszystko, żeby nie oddać różnych sytuacji, w których przeciwnik jest lepszy, czyli zrobić wszystko, żeby zostawić najlepszego siebie na boisku. Mimo że umiejętności nasze są mniejsze niż przeciwnika. Były takie mecze, w których nasi zawodnicy to robili. Z tego jestem zadowolony, a w wielu przypadkach, tych wysokich wyników nie decydowały chęci i podejście, a prosty techniczny błąd, sposób przyjęcia piłki albo decyzja, która szokuje wszystkich. Zaraz pan powie, że trzeba było tym zawodnikom pewne rzeczy pokazać, nauczyć. Proszę mi uwierzyć, próbowaliśmy to robić, ale widocznie nie byliśmy na tyle skuteczni. Wracając do początku naszej rozmowy, mamy do czynienia z chłopakami, którzy przyszli do nas z bardzo małych miejscowości i wiosek. Dopiero teraz uczą się regularności treningowej, odpowiedniego podejścia i nabywają tych umiejętności. A od samego początku musieli mierzyć się z wyselekcjonowanymi zawodnikami. Już na samym starcie. Dlatego nie patrzyłbym na to, że decydowała ta mentalność, raczej nie, bo to inne rzeczy miały na to wpływ. Jednak cały czas, gdy te mecze się przegrywało, trzeba było nad tą głową pracować. Dalej to robimy, mimo że minęło już kilka miesięcy od CLJ.

Widzę, że wiele czynników składa się na to, że nie poradziliście sobie w CLJ. Czy jednym z nich też jest sprawa letnich awansów do tej ligi? Przez to, że inny rocznik przystępuję do tych rozgrywek i inny jest czas przygotowania. Czy wasza kadra mocno się zmieniła? Wielu zawodników przyszło przed sezonem?

– Drużyna, która awansowała do CLJ U-17, to z tej kadry tylko trzech albo czterech było z rocznika 2003 i u nas zostali, zaczęli sezon z nami. Jednak nie byli to piłkarze kluczowi w tamtej grupie. Nie obrażając ich, byli pewnym uzupełnieniem tamtej bardzo mocnej grupy. Do tych trzech, czterech, którzy liznęli poziomu barażowego CLJ, dołożyłem do kadry sześciu, którzy byli u nas w gimnazjum i przeszli trzyletnie szkolenie w naszym klubie. Nie chcę ich też urazić, ale mieli umiejętności przeciętne na skalę Opolszczyzny. Nie byli to zawodnicy, którzy byliby brani pod uwagę kadr wojewódzkich, jeśli chodzi o nawet konsultacje. To mamy już grupę dziesięciu piłkarzy, do których doszło kolejnych tyle, którzy nie byli u nas wcześniej. Są to chłopcy, którzy dostali się do naszej klasy sportowej w liceum, pochodzą  z mniejszych miejscowości. Nie mówię, że trzeba było ich uczyć futbolu na nowo, ale próbować ich wprowadzić w regularny trening, zasady, pewne normy, które są na dobrym poziomie młodzieżowym.

Taką grupę ludzi miałem do dyspozycji. Przyszło nam się mierzyć z pięcioma drużynami z województwa śląskiego i z dwoma z dolnośląskiego. Dobrze pan wie, jak wygląda u tych najlepszych zespołów ciągłość szkolenia. Każda drużyna to jest oczywiście inna historia. Jednak spójrzmy, chociażby w Zagłębiu Lubin jak to wygląda, jeśli chodzi o przegląd zawodników, ciągłość drużyn i z kogo trenerzy wybierają tworząc grupę meczową.

Czy dobre jest to, że latem może awansować do CLJ wiodący rocznik, ale już w nim nie zagra na jesień? Tylko musi to być drużyna młodsza.

– Nie do końca jest to dobre, ale nie ma to znaczenia dla wszystkich markowych klubów, które są potężne. Oni mają ciągłość szkolenia od dziecka, które ma sześć lat do osiemnastolatka. Zawodników i drużyn jest multum i już są na jakimś poziomie. Z kolei w mniejszych miejscowościach, nie mówię tu tylko o Pomologii Prószków, bo to może być np. Chrobry Głogów. Czasami sprawa jest zależna od rocznika. Bo nie zawsze się trafi taki rocznik, który ma zawodników wybijających się i potrafiących rywalizować na poziomie centralnym. Mówimy o piłce młodzieżowej z najwyższego pułapu. Reasumując, nie jest to do końca dobre, że ktoś, kto wywalczy ten awans, nie może w tej lidze grać. Z drugiej strony mając zachowaną ciągłość szkolenia i zawodników wyselekcjonowanych na wszystkich etapach, to nie ma żadnego znaczenia.

A propos ciągłości szkolenia, jak to wygląda u was? Bo wy zaczynacie pracę z tymi zawodnikami od wieku młodzika? Czy to też wam nie zaburza pewnego schematu wprowadzania założeń? Bo wcześniej nie pracowaliście z tymi zawodnikami i oni są na różnym poziomie i świadomości taktycznej.

– Na Opolszczyźnie najbardziej rozpoznawalna jest Odra Opole, która się odbudowuje. Mam wrażenie, że tam jest wielu świetnych ludzi – zarządzających i trenerów. Oni odbudowują ten klub i jest coraz lepszy. Wszystkie inne punkty na Opolszczyźnie starają się wykonywać swoją robotę dobrze, ale inne ościenne województwa, które mają więcej markowych klubów, tych najlepszych, już wyciągają poza województwo nawet w wieku 8-9 lat.

Taka sama tendencja jest w województwie kujawsko-pomorskim czy lubuskim.

– Gdy popatrzymy na wszystkie szesnaście województw, to poszkodowane są może cztery z nich. Większość z nich to są duże punkty, w których jest drużyna ekstraklasowa. To jest magnes, który przyciąga. Patrząc na Pomologię Prószków, to już nie mamy gimnazjów, bo znowu są szkoły podstawowe. U nas prawie przez 15 lat funkcjonowało gimnazjum sportowe i liceum sportowe. Więc sześć lat szkolenia. Teraz nie ma gimnazjum, które zostało odcięte. Mamy tylko i wyłącznie klasy sportowe w liceum. Mamy ludzi w przedziale wiekowym od rocznika 2003 do 2001. Mamy dwie grupy młodzików, z których też rodzą się trampkarze. W sumie czterdziestu zawodników, utworzyliśmy trzy drużyny. Jednak ci piłkarze nie są w naszej szkole. Oni są poza nią. Przyjeżdżają do klubu, który działa przy szkole. Wspomniani zawodnicy z juniora starszego i młodszego w 90% mieszkają w internacie oraz grają w Pomologii Prószków.

Mamy taki podział. Chcemy, żeby ci młodsi u nas trenowali, a później, jeśli oni i ich rodzice uznają, że wykonujemy niezłą pracę, to zależy nam, żeby byli w naszym liceum. Jak ciężko jest pozyskiwać zawodników do takiego klubu, jak nasz? Ile występuję zależności? Tak, jak pan wspominał województwa lubuskie czy kujawsko-pomorskie, dlaczego taki zawodnik nie wybiera np. Chemika Bydgoszcz, tylko idzie do Lecha Poznań? Rzecz w tym, że my robimy wszystko, żeby zwerbować zawodników z Opolszczyzny do siebie. Żeby mieli świadomość taką, że u nas będą mieli regularny trening na wysokim poziomie. U nas pracują trenerzy, którzy mają najwyższe kwalifikacje, jeśli chodzi o piłkę młodzieżową. Mam UEFA Elite Youth i tę samą licencję ma też trener Aleksander Kalbron. Wszyscy pozostali mają UEFA A, co powoduje, że ich wiedza jest przyzwoita. Oczywiście każdy może to weryfikować, jednak trochę swojego życia poświęcili, żeby te kwalifikacje uzyskać. Zapewniamy kadrę, która jest wykwalifikowana.

Co jeszcze was wyróżnia?

– Wyróżniamy się jeszcze bardzo ważną rzeczą, której w wielu przypadkach tego w ogóle nie ma. Zwracamy uwagę na naukę. W liceum sportowym ludzie są u nas w regularnym treningu. Mamy codzienne jednostki, dochodzą do tego sparingi. Jednak, żeby oni mogli u nas trenować regularnie, to muszą się uczyć. Co to oznacza? Jeśli ktoś dostaje taką ocenę cząstkową jak jedynka, to nie może trenować. Może wrócić do treningów, wtedy, gdy ocenę poprawi. Robimy wszystko, żeby skupiali się na tej nauce, żeby jej pilnowali. Żeby byli ludźmi, którzy widzą też świat poza piłką.

Czy mówimy tutaj o tzw. zagrożeniu, czy pojedynczych niedostatecznych ocenach?

– W przypadku tylko zagrożenia, to wyglądałoby tak, że można codziennie dostawać jedynki i być w cyklu treningowym. Z kolei na tydzień przed wystawieniem ocen, poprawi wszystko i jest okey? Nie, chodzi o regularność, w tym jest rzecz. Żeby oni codziennie pilnowali swoich ocen, tego od nich wymagamy. Nie mówimy o szóstkach, piątkach, ale zależy nam na tym, żeby nie mieli tych najgorszych ocen. Jeśli mu zależy na treningu, on tego chce i mu to się podoba, będzie robił wszystko, żeby tych jedynek nie dostawać. Dzięki takiemu funkcjonowaniu w kilkudziesięciu przypadkach mamy takie osoby, które po naszej szkole, zdają maturę, idą na studia, są trenerami, fizjoterapeutami itd. Z takich powodów też jesteśmy dumni.

Trener zaznacza, że borykacie się z takim problemem, że jesteście małym województwem. Jednak Prószków to też mała miejscowość, w porównaniu chociażby do Opola. Wasze miasteczko liczy blisko trzy tysiące mieszkańców, a Opole ponad sto tysięcy. Mimo wszystko jesteście w stanie grać w centralnych ligach oraz wychowywać  solidnych piłkarzy. Przez was ośrodek przewinęli się tacy piłkarze jak Sebastian Strózik czy Lukas Klemenz. To też pokazuje, że wykonujecie dobrą robotę. Bo to są owoce odpowiedniej, sukcesywnej roboty. W czym tkwi sekret sukcesu Pomologii Prószków?

– Odpowiedź jest bardzo złożona, nie ma żadnego złotego środka. W moim odczuciu kręci się to wokół pasji, dużego zaangażowania wielu osób. Bo, żeby móc stworzyć warunki dla kogoś, to musi być odpowiednia baza sportowa. My mamy taką z prawdziwego zdarzenia, jest bardzo dobra jakościowo. Jednak, żeby powstała, to są lata pracy i Opolskiego ZPN, bo od tych ludzi otrzymaliśmy duże wsparcie. To jest jedna rzecz, bo przy tej bazie i zatrudnianiu ludzi, za tym kryją się osoby w postaci dyrektorów szkół. Świetnie zarządzają i pomagają. Gdy jest wsparcie z dwóch takich punktów, to jest naprawdę dużo. Kolejną istotną rzeczą jest to, że wszyscy trenerzy, którzy pracują u nas, są pełni pasji, która powoduje, że robi się coś więcej niż tylko trening. My chcemy zachęcić kogoś do siebie, poprzez treningi otwarte. Chcemy przez to pokazać, jak działamy, jakie jest nasze zaangażowanie, podejście do spraw coachingu, spraw strzeleckich, gierek. Żeby to robić, to trzeba dać od siebie trochę więcej niż tylko: „jestem na treningu, kończy się trening i idę do domu”. My robimy trochę więcej.

Pomologia Prószków jeszcze nie jest w świadomości wielu sympatyków piłki nożnej w Polsce. Dlatego niech pan powie parę zdań na temat tego klubu, przedstawi go szerszej publice. Jak wygląda wasza filozofia, na czym się skupiacie?

– Przede wszystkim klasy sportowe na poziomie licealnym. Mamy juniorów młodszych i starszych, przy naszej szkole jest internat, w którym można przebywać cały tydzień. Mamy odpowiednią bazę sportową, żeby szkolić tj. pełnowymiarowe trawiaste boisko, pełnowymiarowe sztuczne (oba z pełnym oświetleniem), orlik, szutrowe boisko. Dodatkowo też powstaje u nas na wysokim poziomie siłownia. Oprócz tego mamy halą sportową. Przy każdej grupie pracuje dwóch trenerów, można więcej skorygować błędów i jakość szkolenia jest łatwiejsza do wychwycenia. Na klasę sportową przypada dwóch szkoleniowców. Oprócz tego zatrudniamy trenera bramkarzy, który dwa razy w tygodniu prowadzi dodatkowe jednostki. Poza tym mamy fizjoterapeutę, który jest na pełnym etacie w naszej szkole. Każdy uraz, drobna rzecz, to można w pierwszej kolejności skorzystać z jego usług, bo jest na miejscu. Wspominałem o internacie, ale nie nadmieniłem, że dyrekcja zadbała, żeby odżywanie, które tam jest, aby było zbliżone do sportowca. Udało się to zrobić. W większości przypadków te posiłki są na tyle zbilansowane, że może nie jest jeszcze profesjonalne, ale do tego dąży.

A samo szkolenie? 

– Wszystko jest zależne od tego, kto do nas dociera. Patrząc na moją drużynę, muszę wiele rzeczy robić od podstaw. Wprowadzam wiele prostych rzeczy, jeśli chodzi o trening piłkarski, po to, żeby pewne zaniedbania z innych klubów nadrobić i pokazać, co można robić na danym poziomie. Nie będę tutaj mówił o żadnej periodyzacji i metodologii, ale będę zaznaczał, że dostosowujemy szkolenie do zawodników, którzy do nas przychodzą. Czasem możemy robić coś trudniejszego i bardziej skomplikowanego i wtedy o taką periodyzacje możemy zahaczać, ale wszystko zależy od materiału ludzkiego. To jest sprawa szeroka i rozległa. Chcemy wyróżniać się też pod kątem wychowania i nauczenia, wiemy, że rodzice, którzy powierzają nam swoich młodych gości, liczą na nasze podejście stuprocentowe, czyli trzeba ich pilnować. Zawodnicy muszą pilnować nauki, żeby trenować. Bo wiadomo, jak będą jedynki, to nie będzie treningu.

Zerkając na wasze media społecznościowe i sam portal internetowy, wszędzie przewija się łacińska maksyma „per aspera ad astra”, które można tłumaczyć jako „do gwiazd przez trudności”. Zatem moje pytanie brzmi, z jakimi trudnościami spotykają się zawodnicy Pomologii?

– My to tłumaczymy jako „przez trudy do gwiazd”. Przede wszystkim za tym hasłem kryje się trener Aleksander Kalbron. To jest człowiek, z którym współpracuje od 15 lat. To hasło ma być przekazem do wszystkich ludzi trenujących. Chodzi o to, że, gdy zaczyna się przygodę z piłką nożną, jest ciężko, trudno. Bo trening poza tym, że jest pasją dla zawodnika, to jest trudny, bo robi się regularny. W wielu przypadkach robi się ciężko, a trudności są powiązane, nie tylko z rywalizacją i treningiem, ale z tym też, że zawodnik, który do nas przychodzi, musi szybszym krokiem wkraczać w dorosłość i samodzielność. Poza treningiem i intensywnością, która jest coraz większa, trzeba pilnować nauki. Trzeba być człowiekiem, który potrafi się zachować nie tylko na boisku, ale i poza nim. To są pewne trudności, z którymi młody człowiek musi się mierzyć. Jeśli je przezwycięży może sięgać gwiazd, a nawet, jeśli tego nie zrobi, to może sięgać bardzo wysoko. Takimi przykładami są nie tylko zawodnicy pokroju Klemenza czy Strózika, ale w moim odczuciu są to też piłkarze, którzy grają na poziomie trzecioligowym. Ale też i ci, którzy teraz są dobrymi trenerami albo fizjoterapeutami, a grali u nas w piłkę. Jednak wynieśli pozytywne rzeczy z naszej szkoły, które spowodowały, że sobie w życiu radzą. Sukcesem jest nie tylko bycie profesjonalnym piłkarzem.

Jakie cele wyznaczacie sobie na wiosnę?

– Naszym celem klubowym w każdej grupie jest rozwinąć każdego zawodnika indywidualnie, żeby taki człowiek zrobił postępy pod względem techniczno-taktycznym. Po drugie chcemy, żeby każdy z naszych zespołów był w czołówce na Opolszczyźnie. Jeśli wygramy i awansują do barażów – to fajnie, cieszymy się z tego, ale gdy będziemy w pierwszej trójce, to będzie oznaczało, że jesteśmy punktem w tym regionie, który utrzymuje się na topie. Za tym musi iść ta jakość szkolenia, skoro utrzymujemy się w czołówce. Jeśli będzie gorzej, to usiądziemy po sezonie i przedyskutujemy, co należy zrobić dalej.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix