Chociaż ma dopiero 24 lata, Jakub Arak już teraz myśli o tym, co będzie robił, gdy zawiesi buty na kołku. Z napastnikiem Lechii Gdańsk porozmawialiśmy m.in. o początkach w Głoskowie, transferze do Legii, Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, Młodej Ekstraklasie oraz planach na przyszłość.

Piłkarskie dzieciństwo: Jakub Arak

Urodził się pan w Warszawie, ale swoją przygodę z piłką rozpoczął w Victorii Głosków?

– Tak. Urodziłem się w Warszawie, ale z samej stolicy nie jestem. Pochodzę z Zalesia Górnego, to jest taka mała miejscowość w gminie Piaseczno i tam się wychowałem. Gdy zaczynałem grać w piłkę, w Zalesiu nie było żadnego klubu, najbliżej miałem do Jedności Żabieniec i Victorii Głosków. Większość moich starszych znajomych grała w Żabieńcu, ale jak zaczynałem grać w piłkę, to tam najmłodszym rocznikiem był 92′, a w Głoskowie otworzyli grupę dla chłopaków z rocznika 1993 i tata zdecydował, że zapisze mnie do Głoskowa, żeby różnica wieku nie była aż tak duża.

Ile miał pan wtedy lat?

– Na pierwszy trening pojechałem, gdy miałem 8 lat. Od dłuższego czasu „wierciłem” tacie o to dziurę w brzuchu. Starsi koledzy grali w klubach i chciałem grać jak oni. Mówiłem mu, żeby zapisał mnie do Żabieńca, żebym mógł grać ze swoimi znajomymi, ale ostatecznie trafiłem do Victorii Głosków.

Jakie mieliście warunki do trenowania w Victorii?

– Myślę, że nie było na co narzekać. Do naszej dyspozycji na treningach było boisko z nawierzchnią naturalną, które było naprawdę dobrej jakości. Trafiłem do rocznika 1993, w którym było kilku innych utalentowanych chłopaków i z całym Mazowszem rywalizowaliśmy jak równi z równym. Pamiętam, że byliśmy w jednej lidze z Legią Warszawa i tak naprawdę do ostatniej kolejki biliśmy się z nimi o pierwsze miejsce w lidze. Mieliśmy bardzo mocny rocznik.

Od początku przygody z piłką trenerzy ustawiali pana w ataku?

– Tak. Na swoim pierwszym treningu byłem nawet przygotowany, żeby stanąć między słupkami, ale trener powiedział, że najpierw zobaczy, jak będę wyglądał w polu. Wyróżniałem się szybkością, w pierwszej gierce treningowej zdobyłem kilka bramek i trener od razu mi powiedział, że będę grał w ataku.

Kto był w dzieciństwie pana wzorem do naśladowania?

– Moim piłkarskim idolem był Raul z Realu Madryt. „Królewscy” byli pierwszą drużyną, której kibicowałem.

Czyli marzył pan za dzieciaka o grze w Realu?

– Do dzisiaj marzę (śmiech).

Jeszcze jest czas.

– Dalej młody jestem. 24 lata, więc wszystko przede mną.

Pamięta pan swój pierwszy trykot piłkarski?

– Oczywiście, była to koszulka Raula Gonzaleza. Jego to miałem chyba ze trzy koszulki – białą, czarną i granatową. Poza tym posiadałem także koszulki Zidane’a i Beckhama. Nawet miałem strój bramkarski Casillasa z takimi poduszkami, które amortyzowały upadki. Był też Cristiano Ronaldo z czasów gry w Manchesterze United. Z kilkadziesiąt by się ich uzbierało.

Uprawiał pan także inne dyscypliny sportowe?

– Zanim zacząłem grać w piłkę, to trenowałem przez rok ping-ponga, a gdy już grałem w Victorii, to grałem także przez pewien okres w koszykówkę.

Futbol był jednak największą miłością?

– Tak. Na treningach ping-ponga bardzo często jest tak, że na rozgrzewkę gra się właśnie w piłkę. Tak naprawdę, to przychodziłem tam tylko dla tych rozgrzewek piłkarskich, a później, gdy trzeba było grać w ping-ponga, to odbijałem przez chwilę i zaczynało mi się nudzić. Przemyślałem to sobie i chyba dlatego chciałem pójść na zajęcia z piłki nożnej.

Przykładał pan dużą uwagę do szkoły i ocen?

– Myślę, że oceny były dla mnie w miarę ważne, bo byłem ambitny. Zawsze czerwony pasek był, ale myślę, że nie zakuwałem jakoś specjalnie dużo. Wiedza przychodziła mi stosunkowo łatwo. Dzięki temu nie miałem problemów z łączeniem nauki z grą w piłkę. Na przyszkolnym boisku w Zalesiu spędzałem prawie całe dnie.

Gdy grał pan w Victorii Głosków, to braliście udział w różnych turniejach?

– Zimą praktycznie co tydzień braliśmy udział w różnych zawodach na hali. Na jednym z takich turniejów zagrałem na tyle dobrze, że zainteresowali się mną szkoleniowcy Legii Warszawa. Pamiętam, że najpierw podeszli do mojego trenera z Głoskowa, później do rodziców, a na końcu do mnie i przekonywali, żebym przeszedł do Legii.

Nie zastanawiał się pan pewnie zbyt długo?

– Właśnie przeciwnie. Miałem wtedy 10 lat, koledzy i trenerzy namawiali, żebym jeszcze został i nie było tak łatwo podjąć tę decyzję. Trener Dariusz Banasik (dziś pierwszy szkoleniowiec Radomiaka Radom – red.), który prowadził wówczas tę grupę, przyjechał kilka razy do Głoskowa i namawiał mnie, żebym przyszedł do nich na trening. Ten turniej był w marcu 2005 roku, a na pierwszym treningu w Legii pojawiłem się pod koniec października, także to wszystko trwało ponad siedem miesięcy.

Teraz dzieciaki mogą zaprezentować swoje umiejętności m.in. na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Sam pan nie miał okazji grać w tym Turnieju?

– Niestety, nie miałem takiej możliwości. Tego zazdroszczę chłopakom i dziewczynkom, że mają szansę wystąpić na Stadionie Narodowym. Grać nie grałem, ale zawsze, gdy mogę, to oglądam. Wiem, że finały ogólnopolskie są transmitowane w telewizji tuż przed finałem Pucharu Polski. W tym roku miałem okazję obejrzeć ostatnie rozstrzygnięcia prosto ze stadionu, bo przyjechaliśmy wcześniej przed finałem Pucharu Polski. Żałuję, że nie udało mi się w tym Turnieju wystąpić, bo jest to naprawdę bardzo fajna inicjatywa.

Wyróżniał się pan na tle swoich rówieśników w dzieciństwie?

– Myślę, że tak. Sam nie uważam siebie za wielce utalentowanego, bo widziałem kilku zawodników z większym talentem. Jak tak wracam do rodzinnego domu to tych statuetek dla najlepszego zawodnika lub strzelca turnieju uzbierało się jednak naprawdę sporo. Mam nawet jedną statuetkę dla najlepszego bramkarza, bo w pierwszym turnieju w życiu stanąłem na bramce.

Bronił pan w stroju Casillasa, o którym pan wcześniej wspominał?

–  Chyba tak, ale teraz sobie tego nie przypomnę. Całkiem możliwe, że tak było.

Trenerzy dostrzegali u pana duży potencjał?

– O to trzeba by było zapytać trenerów, ale myślę, że tak. Był taki okres w Victorii, że grałem w roczniku 1993, ale gdy na przykład młodszy rocznik grał jakiś cięższy mecz, to schodziłem specjalnie do nich, tylko po to, żeby było łatwiej wygrać to spotkanie. W Victorii Głosków wyróżniałem się, jakieś tam predyspozycje do gry miałem, ale naprawdę w tej drużynie było kilku chłopaków, którzy potrafili grać w piłkę. Były momenty, że wcale nie uważałem się za najlepszego zawodnika w tym roczniku.

Któremuś z tych zdolnych chłopaków udało się trafić gdzieś wyżej?

– Nie, tego żałuję. Z tego, co wiem, to Łukasz Krupnik jeszcze niedawno występował w III-ligowej Victorii Sulejówek, ale spadli z ligi i teraz nie wiem, co się z nim dzieje. Bardzo duże możliwości miał Mateusz Nowak. Miał ogromny talent, ale także duże problemy ze zdrowiem. Kontuzje trochę go przystopowały. Nie wiem czy jeszcze gra w piłkę. Myślę, że jego możliwości spokojnie pozwalały mu na dotarcie do Ekstraklasy czy I ligi.

Któremu trenerowi z okresu piłki dziecięcej, młodzieżowej zawdzięcza pan najwięcej?

– Myślę, że byłoby to trochę nieuczciwe, gdybym wymienił tylko jednego trenera. Na pewno dużo zawdzięczam mojemu pierwszemu trenerowi, który postawił na mnie w Victorii i, co ważne, ustawił na dobrej pozycji. Trener Zenon Myszkowski prowadził mnie przez pierwsze dwa i pół roku. Na pewno muszę też wspomnieć o trenerze Darku Banasiku, który nie poddał się i ściągnął mnie do Legii. Był przez trzy lata szkoleniowcem mojego rocznika, a później spotkaliśmy się w drużynie Młodej Ekstraklasy. Ci dwaj trenerzy mieli największy wpływ na mój rozwój piłkarski, ale nie można też zapomnieć o innych. W Legii później był taki system, że co rok mieliśmy innego trenera. Od każdego mogłem się wiele nauczyć.

Miał pan „plan B” na siebie, gdyby nie udało się panu zostać piłkarzem?

– Nie dopuszczałem do siebie takiej myśli, że może mi się nie udać. Szczególnie gdy byłem młody. Mimo wszystko myślę, że nie zaniedbałem tego „planu B”, bo do pierwszej klasy liceum miałem zawsze czerwony pasek, maturę zdałem bez problemu i już w wieku 23 lat zdobyłem tytuł magistra z Wychowania Fizycznego. W najbliższym czasie planuję rozpocząć kurs trenerski UEFA B. Chcę mieć jak największą wiedzę oraz być dobrze przygotowany do życia po karierze.

W Polsce pojawia się sporo głosów, że obecna Centralna Liga Juniorów U-18 nie przygotowuje zawodników do gry na seniorskim poziomie. Pan występował w przeszłości w Młodej Ekstraklasie. Czy te rozgrywki spełniały swoją funkcję?

– Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, to bardzo fajnie się tam grało, bo jeździliśmy po całej Polsce i graliśmy z czołowymi drużynami. Schodziło tam wielu doświadczonych zawodników, bo przepisy pozwalały na grę trzech starszych zawodników, więc najczęściej byli to piłkarze, którzy nie łapali się do pierwszego zespołu. Gdy likwidowali te rozgrywki, wydawało mi się, że to duży błąd, że trzeba będzie się kopać po Wieluniach czy Tomaszowach Mazowieckich, ale gdy zacząłem grać w III lidze, to poziom tam był dwa albo trzy razy wyższy niż w Młodej Ekstraklasie. Z mojego doświadczenia, gdy teraz to porównuję, to poziom Młodej Ekstraklasy był porównywalny z dzisiejszą okręgówką. Nie chodzi tylko o umiejętności piłkarskie. Uważam, że jeżeli w juniorach jest jakiś utalentowany chłopak, to nie ma sensu go na siłę trzymać, żeby grał w dzisiejsze CLJ-ce, tylko powinien ogrywać się z seniorami. Pod warunkiem, że jest do tego przygotowany. Mecz w seniorach daje dużo więcej niż mecz w juniorach.

Jak pan wspomina swój debiut w Ekstraklasie?

– Bardzo miło. W debiucie udało mi się strzelić bramkę, a w dodatku wygraliśmy to spotkanie, więc wspomnienia mam bardzo dobre. Pamiętam, że przed debiutem dopadło mnie ciężkie przeziębienie i nie trenowałem przez trzy dni w tygodniu, więc trochę się obawiałem, jak to będzie, ale na szczęście wszystko potoczyło się dobrze.

Wspominał pan o planie zrobienia kursu trenerskiego. Chce się pan zająć trenowaniem młodzieży czy jednak pracować w piłce seniorskiej?

– Jeszcze nie wiem. Na pewno docelowo, jak każdy trener, chciałbym być kiedyś pierwszym szkoleniowcem, najlepiej na poziomie Ekstraklasy. Gdy skończę grać w piłkę, spokojnie usiądę, zastanowię się nad tym wszystkim. Być może będę pracował w grupach młodzieżowych, może będę czyimś asystentem. Nie wykluczam ani jednego, ani drugiego. Myślę, że w obu rolach dam radę się odnaleźć i nie zamykam sobie żadnej z dróg.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix