AP Reissa obroniła tytuł, a Limanovia zaskoczyła wszystkich – Turniej o Puchar Prezesa PZPN

III edycja Turnieju o Puchar Prezesa PZPN-u już za nami. Po raz kolejny nie brakowało zaciętej rywalizacji, pięknych bramek, wielkich emocji i niespodziewanych rozstrzygnięć. Drużyna Limanovii Limanowa zaskoczyła wszystkich i sięgnęła po najcenniejsze trofeum w kategorii U-11. Z kolei AP Reissa obroniła tytuł wywalczony przed rokiem w rok starszej kategorii. Jak do tego wszystkiego doszło? Jaki był poziom tych rozgrywek? Skąd na tym turnieju wzięła się Limanovia?

AP Reissa obroniła tytuł, a Limanovia zaskoczyła wszystkich – Turniej o Puchar Prezesa PZPN

W miniony weekend na halach na Bemowie i Woli rozegrano trzecią edycję Turnieju o Puchar Prezesa PZPN. W polskim kalendarzu rozgrywek młodzieżowych jest to jedno z najważniejszych wydarzeń tego roku. PZPN mocno zadbał o to, żeby był to prestiżowy turniej, w którym rywalizują najlepsze drużyny z całej Polski. Do Warszawy przyjechali mistrzowie wszystkich województw w kategorii U-11 i U-12.

Pod względem organizacyjnym wszystko odbyło się bez większych problemów. Nie stało się nic niespodziewanego, na co nie byliśmy przygotowani. Zorganizowanie takiego wydarzenia jest sporym wyzwaniem, bo w tych rozgrywkach wzięło udział 320 chłopców. Naszym zadaniem było zapewnienie im transportu, zakwaterowania i wyżywienia. Dodatkowo też zadbaliśmy o kwestie animacyjne, żeby w przerwach między meczami zawodnicy aktywnie spędzali czas. Chłopcy mogli się sprawdzić w testach sprawnościowych, a następnie porównać swoje rezultaty z rówieśnikami – podkreśla w rozmowie z naszym portalem Łukasz Wachowski, dyrektor Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN.

Chłopcy z rocznika 2009 w Turnieju o Puchar Prezesa PZPN rywalizowali w sobotę, a ci z 2008 w niedzielę. Rozgrywki rozpoczynały się o 9:00, a kończyły się ok. 19. Dziesięć godzin rywalizacji. Drużyny były podzielone do czterech grup po cztery zespoły w każdej. Po dwie najlepsze ekipy wchodziły do strefy pucharowej, gdzie był rozgrywany jeden mecz. Dla każdego uczestnika tego turnieju czekał pamiątkowy medal. Ceremonia ich wręczenia odbywała się tuż po zakończeniu kolejnych faz turnieju.

Przede wszystkim to nie jest turniej halowy. Oczywiście w regulaminie rozgrywek są włączone elementy gry futsalowej, ale absolutnie to nie jest futsal. Po prostu zawodnicy grają na hali, ale piłką, której na co dzień używają również na trawie – wyjaśnia Wachowski.

Sam prezes PZPN-u Zbigniew Boniek zaznaczał, że ten turniej to po prostu piłka nożna w wydaniu halowym, a nie turniej futsalowy. Piłka, którą grali młodzi chłopcy na tym turnieju, była rozmiaru 4, czyli przeznaczona do gry w kategorii orlika (U-10 i U-11) i młodzika (U-12, U-13). – Gdyby była w tych rocznikach piłka typowo futsalowa to dużo gorzej im by się grało, padałoby znacznie mniej bramek. Trudno jest tym zawodnikom w tym wieku uderzyć piłkę futsalową z odpowiednią siłą – uważa trener Limanovii Limanowa, Dariusz Mrożek.

Przechodząc już do samych spotkań to właśnie warto zwrócić w pierwszej kolejności na drużynę Limanovii Limanowa, która szerszej publiczności niekoniecznie musi być znana. Miejscowość, w której mieści się siedziba tego klubu, liczy blisko 15 tysięcy mieszkańców. Zacznijmy od tego, jak to się stało, że taka drużyna w ogóle znalazła się w finałach tego turnieju w kategorii U-11 jako najlepszy zespół z małopolski?

– Aby się tutaj dostać, musieliśmy najpierw wygrać eliminacje miejskie, potem powiatowe, następnie okręgowe w Nowym Sączu, aż w końcu wojewódzkie w Krakowie, gdzie grała Wisła, Termalica czy Cracovia. Drużyny bardzo mocne. Przeszliśmy bardzo długą i niełatwą drogę do finałów. Myślę, że w pełni na to zasłużyliśmy. To nie był przypadek, że się tutaj znaleźliśmy. Wywalczyliśmy sobie awans na boisku – zaznacza szkoleniowiec.

Limanovia była rewelacją na etapie wojewódzkim, chcieli również sprawić niespodziankę w finałach ogólnopolskich, ale z pewnością nie celowali w zwycięstwo w całych rozgrywkach. – Nie jechaliśmy na ten turniej, żeby się położyć i czekać aż nas zleją (śmiech). Wiara była, bo chcieliśmy wyjść z grupy i traktowaliśmy to jako maksimum, co chcemy i możemy osiągnąć. A udało nam się wygrać cały turniej. Tego się nie spodziewaliśmy – podkreśla.

Chłopcy z Limanowej w grupie rywalizowali z Wartą Poznań, AP Team Gliwice i AP Stomilem Olsztyn. Dorobek sześciu punktów pozwolił im wyjść z grupy z 2. miejsca. W ćwierćfinale pokonali APT Brylant Bielsk Podlaski (4:2). W drodze do finału była do wyeliminowania jeszcze jedna przeszkoda, czyli MLKS Widok Skierniewice. Ten mecz nie należał do najłatwiejszych. Przez długi fragment spotkania utrzymywał się rezultat 1:1. A ostatni gol padł w samej końcówce z połowy boiska. Takim efektownym strzałem popisał się Witold Mrożek.  – Z drugim trenerem krzyczeliśmy, że jest pusta bramka. Potem pytałem Witka czy mnie słyszał, odpowiedział: „a nie wiem, chyba tak” – opowiada.

Towarzyszyła mi podwójna radość, jednak staram się do tego podchodzić z umiarkowaniem. Najważniejsze jest jego zdrowie i to, żeby się rozwijał, a jak będzie chciał, to jestem spokojny o jego przyszłość. Jednak zdrowie ponad wszystko – podkreśla trener, a zarazem ojciec Witka.

W finałowym starciu z Arkonią Szczecin o końcowym rezultacie zadecydowała jedna bramka. Zawodnik Limanovii wykończył akcję w podobnym stylu, co Łukasz Piszczek w ostatnim ligowym meczu Borussii Dortmund. Aczkolwiek młody chłopak z Limanowej zrobił to prawą nogą.

Transmisja meczu na żywo, ledowe bady. Normalnie przy takim turnieju towarzyszy stres, a co dopiero, gdy dochodzą dodatkowe otoczki tego meczu finałowego. Spina ich to bardzo i stresuje, ale jest to motywujący stres. Przebrnęli przez to i jestem z nich dumny. Same dzieciaki nie spodziewały się takiego wyczynu, ale w pełni na niego zasłużyli. Pokazali charakter, udowodnili, że potrafią grać w piłkę i jako chłopcy z prowincji osiągnęli duży sukces. Coś wielkiego, wielka sprawa dla nas wszystkich – opowiada z dumą trener.

Czy jest to najlepszy rocznik w szkółce Limanovii? – Ten rocznik faktycznie jest bardzo mocny. Do tego też mocny jest 2010, również 2008 robi się coraz lepszy. To się bierze też stąd, że przez długi czas kluby ościenne nie chciały dawać swoich najlepszych zawodników w centralne miejsce np. do Limanovii i pomagać nam, żeby te drużyny były coraz lepsze. Od pewnego czasu to się zmieniło i sobie pomagamy. Chłopcy przychodzą do nas z ościennych miejscowości. Tak wygląda droga do sukcesu. To nie jest tylko sukces Limanovii, ale powiatu, naszego podokręgu i ludzi, którzy pracują w tych mniejszych klubach i nam ich podsyłają – zaznacza.

Z uwagi na sukces Limanovii zrobiło się o nich głośniej. Zostali zauważeni przez większe grono odbiorców. Zawodnicy już pojawili się w kajecikach wielu skautów, a sam klub otrzymuje zaproszenia na kolejne turnieje – Jest ruch, zrobiło się o nas głośniej, jest nam miło z tego powodu. Pojedziemy na turniej do Paryża, gdzie będą grać takie drużyny jak FC Barcelona czy Manchester City. Witold Mrożek został zaproszony na testy do AC Milanu, na które pojedziemy w kwietniu – mówi trener Limanovii.

Jak wyglądały przygotowania Limanovii do samego turnieju? – Od dwóch tygodni przygotowywaliśmy się stricte pod turniej, ale nie chcieliśmy pokazać dzieciom, że przygotowujemy się typowo pod rozgrywki. Robimy swoje, mamy trzy treningi w tygodniu. Dostaliśmy złotą gwiazdkę w procesie certyfikacji PZPN i musimy spełniać warunki, jakie nakłada nam związek. Nie robiliśmy sensacji, bo to jest coś, co trzeba robić własnym torem. W tym ostatnim okresie chcieliśmy ich trochę więcej ogrywać, więcej po sparować ze starszymi, aby było im trudniej, ale poradzili sobie – kończy szkoleniowiec zwycięskiej drużyny Turnieju o Puchar Prezesa PZPN.

Limanovia niewątpliwie zaskoczyła wszystkich i skupiła uwagę wiele osób w Polsce. Jednak zwróćmy uwagę też na drużynę, która uległa im w finale – Arkonię Szczecin. Szkółka, która ma podpisaną umowę partnerską z AP Pogoni Szczecin i przekazuje im zawodników w wieku 13 lat. Zatem przyszli piłkarze „Portowców” awansowali do finału rozgrywek o Puchar Prezesa PZPN, gdzie przegrali tylko jedną bramką.

Wydaję mi się, że tak samo, jak Limanovia i mój zespół, mieliśmy swoje sytuacje. Widziałem z boku i później z odtworzenia, że obu tym zespołom brakowało pary w finale. Do tego dochodzi presja, ale z gry uważam, że nie byliśmy od nich gorsi – mówił nam Seweryn Wrzesień, trener Arkonii Szczecin U-11.

Jak tę porażkę przeżyli młodzi chłopcy ze Szczecina? – Chłopcy przeżyli tę porażkę łatwiej niż zeszłoroczny finał Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, gdzie było to ich pierwsze doświadczenie, z taką oprawą, Stadionem Narodowym itd. Tutaj lepiej pogodzili się z porażką, aczkolwiek to jest zespół bardzo ambitnych ludzi, którzy chcieli wygrać za wszelką cenę, co było widać po ich twarzach – zaznacza szkoleniowiec.

Jestem bardzo dumny z chłopaków, bo na co dzień trenujemy na dworze. W żadnym z mikrocykli nie wchodzimy na halę, pojechaliśmy na turniej eliminacyjny, gdzie pokonaliśmy Pogoń w finale. Potem w moim odczuciu mieliśmy trudną grupę tj. Znicz Pruszków i Motor Lublin. Oba zespoły grają naprawdę super w piłkę. Udało nam się wyjść. W ćwierćfinale trafiliśmy najgorzej, jak mogliśmy, bo Śląsk Wrocław. Chłopcy wygrali ten mecz sercem i zasłużyli, żeby iść dalej – ocenia.

Rok temu w kategorii U-11 w Turnieju o Puchar Prezesa PZPN-u najlepsza okazała się ekipa Akademii Reissa prowadzona przez Nikodema Brzęckiego. W tym roku już w starszej kategorii przyjechali do Warszawy obronić tytuł wywalczony przed rokiem. Jednak mimo tego faktu, w roli faworyta stawiano inną drużynę, która również ostatecznie dotarła do finału tych rozgrywek – Śląsk Wrocław.

– Piłka młodzieżowa rządzi się swoimi prawami i trzeba pamiętać, co jest w tym okresie najważniejsze dla chłopców. Natomiast znając poziom drużyn w tym roczniku oraz tego, co potrafi moja grupa, jechaliśmy z nastawieniem, aby wygrać. Zawsze gramy o zwycięstwo z jednym bardzo ważnym założeniem: musi ono wynikać z naszej pracy na treningach, modelu gry i obranego kierunku pracy, a nie z podejścia, że trzeba zwyciężyć nieważne w jakim stylu. My chcemy wygrywać poprzez swoje umiejętności i dominację nad przeciwnikiem – mówi trener Mariusz Blecharz.

Mimo że w finale doszło do konfrontacji najlepszych ekip w całym turnieju, to bramek nie zobaczyliśmy. Akademia Reissa była drużyną bardzo dobrze poukładaną taktycznie, zorganizowaną w obronie i Śląsk miał spore kłopoty, żeby przedrzeć się pod pole karne „Reissów”. Regulaminowy czas gry nie przyniósł rozstrzygnięcia, a o tym, kto zostanie zwycięzcą Turnieju o Puchar Prezesa PZPN, miały zadecydować rzuty karne. W tych lepsza okazała się ekipa z Poznania, która finalnie obroniła tytuł wywalczony przed rokiem.

Rzuty karne to zawsze próba nerwów i opanowania stresu, dlatego trudno jest się przygotować do nich podczas treningu. Różnica atmosfery meczowej i tej w trakcie zajęć jest olbrzymia. Nie chcieliśmy więc dopuścić do tej „loterii” i szukaliśmy swoich szans w meczu. Mimo porażki w rzutach karnych uważam, że w finale to my dyktowaliśmy warunki gry – ocenia trener Śląska.

Niektórzy mówią, że karne to loteria, ale uważam, że jest to próba nerwów. Nie jestem entuzjastą rozgrywania rzutów karnych i wolę, żeby końcowy rezultat wynikał z przebiegu meczu. To jest próba nerwów, kto wytrzyma, bo jednak presja jest duża, tym bardziej, gdy karne są w finale turnieju prestiżowo opakowanego przez PZPN. Cieszę się z tego, że unieśli to mentalnie. Bo myślę, że na treningu strzelić karnego potrafi wielu z nich, a w takim momencie, gdy jest transmisja na Łączy Nas Piłka, ma się świadomość, że patrzy na ciebie prezes Zbigniew Boniek, jest dużo trudniej. Towarzyszył im bardzo duży stres, a wyglądało to tak, jakby strzelali karne na pełnym luzie – dodaje Brzęcki.

Jak tę porażkę „przetrawili” zawodnicy Śląska Wrocław? – Z pewnością chłopcy mocno, w środku, przeżyli porażkę, ale właśnie zadaniem trenera jest przekuć to w motywację do dalszej pracy. Styl naszej gry i umiejętności chłopców pokazują, że jakość naszej pracy jest na odpowiednim poziomie. Jestem dumny i bardzo zadowolony z postawy naszych zawodników. Pokazali się z bardzo dobrej strony zarówno indywidualnie, jak i w działaniach grupowych, co zresztą docenili trenerzy, wyróżniając ich nagrodami indywidualnymi. Jakość ich gry na dziś jest zbliżona do europejskiego poziomu. Teraz pozostaje tylko ciężko pracować i stale poprawiać swoje deficyty – podkreśla szkoleniowiec wrocławian.

Na co dzień zawodnicy Akademii Reissa w ogóle nie wchodzą na halę. Zatem, w jaki sposób udaje im się wygrywać na takich turniejach? – Hala nie jest naszym naturalnym środowiskiem. My lepiej czujemy się na boisku. Chłopcy są na tyle świadomi tego, jakie są oczekiwania wobec nich, jak mają się poruszać po boisku. Fundamenty gry są dla nich ważne, istotne i zrozumiałe, że są w stanie szybko zaadaptować się do różnych warunków: rozmiaru boiska, liczby zawodników, nawierzchni, piłki. Nie było mowy o przygotowaniach do tego turnieju. Podeszliśmy do tego z marszu – wyjaśnia szkoleniowiec „Reissów”.

Czy łatwiej było „Reissom” obronić tytuł, czy sięgnąć po trofeum po raz pierwszy? – Obsada teraz była dużo mocniejsza. Nie było meczu, który przyszedłby nam z łatwością.  W każdym meczu poprzeczka była ustawiona wysoko. Dlatego było tak duże zmęczenie fizyczne, co było widać po finale. W zeszłym roku poszliśmy jak burza, bo w fazie pucharowej były kolejno wyniki 7:1, 5:2, 3:1. Nie zostawiliśmy wątpliwości, że zasłużenie wygraliśmy ten turniej. W tym roku było ciężej i wczorajszy sukces smakuje lepiej. Był wyszarpany, na charakterze, determinacji. Dzięki temu ma to lepszy smak. Zawsze trudniej broni się trofeum. Jeszcze spiker na każdym kroku powtarzał, że jesteśmy obrońcami tego pucharu – opowiada opiekun AP Reissa U-12. 

Szkoleniowiec drużyny z Poznania zaznaczył, że zwycięstwo w tym turnieju było wyszarpane. Idealnie te słowa odzwierciedla półfinał, gdzie świetnie spisujący się do tej pory Hutnik Kraków, przegrał tylko 0:1. Po jednym indywidualnym błędzie w obronie piłka zaplątała się pod nogami obrońcy, a napastnik drużyny przeciwnej ją wyłuskał i dokonał egzekucji na bramkarzu. – Ze strony szkoleniowej trochę inaczej patrzymy na ten błąd, bo zdajemy sobie sprawę, że przy takim stylu, jaki chcemy prezentować tj. budowanie akcji od tyłu, może się taki błąd zdarzyć. Jest to część nauki dla tych chłopców. Graliśmy otwarcie, chcieliśmy strzelać jak najwięcej goli. Ten błąd mógł się przytrafić każdemu. Dobrze, że chłopcy chcą brać grę na siebie i dokonywać trudnych rozwiązań. Oceniamy to pod innym kątem – podkreśla Krzysztof Świątek, opiekun Hutnika.

*

Czy PZPN stanął na wysokości zadania pod względem organizacyjnym?

– Pod względem organizacyjnym turniej stał na najwyższym poziomie. Zawodnikom i trenerom udzielała się ta podniosła atmosfera. Możliwość rozmowy z trenerami reprezentacji dostarczyło mi kolejnych informacji na temat moich zawodników. Ponadto prowadzenie finałowych spotkań przez zawodowych sędziów podniosło prestiż zawodów, jak również wpłynęło na widoczny respekt wobec arbitrów – zauważa szkoleniowiec Śląska U-12.

Bardzo wysoki poziom. Naprawdę o nas zadbali. Zaczynając od samych przejazdów, gdzie Małopolski ZPN dołożył nam na sam dojazd. Byliśmy w bardzo fajnym hotelu. Do tego na samym turnieju prowiant, obiad, nagrody. Mieliśmy swojego koordynatora. Pan Mariusz Wrażeń dbał o nas, jak o swoje dzieci. Czy to podawał wodę, a gdy była kontuzja miał przygotowany lód. Facet koło nas tak biegał, o wszystko zadbał. Pełen profesjonalizm. Czuliśmy się jak byśmy byli w ekstraklasie – stwierdza trener Limanovii.

Bardzo fajnie, byliśmy dowożeni z hotelu na obiekty. Tam zajmowały się znami panie wolontariuszki, niczego nam nie brakowało. Do tego fajna oprawa na koniec, wyjście chłopców, wyczytywanie składów to na pewno ma wpływ na to, jak organizacyjnie i prestiżowo wyglądał ten turniej – twierdzi opiekun Arkonii Szczecin.

To jest piłkarskie święto. Robimy wszystko, żeby zawodnicy mile spędzali ten czas, trenerzy czuli się komfortowo, a organizacja by była na jak najwyższym poziomie. Staramy się zabezpieczać pod każdym względem. Moim zdaniem było wszystko dopięte na ostatni guzik, ale ocena nie należy do mnie, tylko do drużyn, trenerów, kibiców czy zaproszonych gości, których było naprawdę dużo w tym roku – zaznacza dyrektor Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN.

Turnieje „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” i o Puchar Prezesa PZPN-u są bardzo ważnymi wydarzeniami dla Zbigniewa Bońka i dokłada wszelkich starań, żeby były to, jak najlepiej zorganizowane i opakowane rozgrywki młodzieżowe w Europie. Prestiż i ranga tych wydarzeń idzie w górę. Możliwość rywalizacji z najlepszymi w swoim roczniku w Polsce. To z pewnością dobry pomysł, żeby w taki sposób rozwijać młodych adeptów piłki nożnej.

ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Youtube, AP Limanovia, AP Reissa