Piłkarskie dzieciństwo: Grzegorz Goncerz

Grzegorz Goncerz rozpoczął seniorską karierę od ekstraklasowego zespołu, ale po odejściu z Górnika Zabrze nigdy nie wrócił na najwyższy szczebel w Polsce. Chociaż po drodze zostawał królem strzelców I ligi… O treningach z tatą, początkach w piłce i młodzieżowych reprezentacjach porozmawialiśmy z napastnikiem Stali Rzeszów ramach naszego cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”.

Piłkarskie dzieciństwo: Grzegorz Goncerz

W jakim wieku rozpoczął pan swoją przygodę z piłką?

– Z tego, co pamiętam, było mi troszkę łatwiej, bo trenerem w najmłodszych rocznikach był mój tata. Przygodę z piłką zacząłem, gdy miałem 6 lat.

Czyli to tata chciał, żeby grał pan w piłkę?

– Nie do końca. Tata był po prostu trenerem, a z racji tego, że ja byłem jego dzieckiem, to gdzieś tę energię musiałem spożytkować i wydaje mi się, że taki układ był praktykowany przez wielu rodziców. Nie było kiedyś takich możliwości, jakie są dzisiaj, więc jeżeli była jakaś szansa na aktywność fizyczną dla dzieciaków, to rodzice posyłali je na zajęcia. Nie byłem w tym wyjątkiem. Było mi łatwiej, bo pakowałem się do auta z tatą i jechałem na trening.

Pana ojciec miał jakąś piłkarską przeszłość czy był tylko trenerem?

– Nigdy z nim o tym szczegółowiej nie rozmawiałem, wiem tylko, że w wieku juniora przydarzyła mu się kontuzja, piłka szybko go zweryfikowała i dalej w nią nie brnął. Pasja i miłość do sportu cały czas w nim tkwiły, bo cieszyło go szkolenie dzieciaków, szczególnie tych najmłodszych.

Pana pierwszym klubem był Krakus Nowa Huta.

– Zgadza się. Trenowałem tam do 12. roku życia, później przeszedłem do Hutnika. Z okresu gry w Krakusie zbyt wiele nie pamiętam, bo nawet nie potrafię sobie przypomnieć, dlaczego zmieniłem barwy w tak młodym wieku. Chyba przekonała mnie infrastruktura i niezbyt wielkie odległości, bo od Krakusa i Hutnika dzieliło mnie kilka przystanków tramwajowych. Możliwe, że to było powodem, że dołączyłem do tego zespołu. Hutnik był lepszym jakościowo klubem, w Krakowie rozgrywano mistrzostwa miasta i zawsze byliśmy w czołowej trójce.

Od początku trenerzy wystawiali pana w ataku?

– Tak, od początku grałem w ataku. W Krakusie i Hutniku byłem napastnikiem, dopiero na pierwszych zgrupowaniach reprezentacji województwa czy później kadry, przestawiono mnie na prawe skrzydło. W seniorskiej piłce dopiero Kazimierz Moskal spowodował, że wróciłem na szpicę.

Uprawiał pan także inne dyscypliny sportowe?

– Piłka pojawiła się w moim życiu od początku. Jestem z rocznika 88′, a pamiętam jeszcze jak przez mgłę bramki Marco Van Bastena. Nasze pokolenie miało styczność praktycznie z każdym sportem. W wieku 12 lat zacząłem trenować tenisa i bardzo mi się to podobało. Ćwiczyliśmy po tartanach, rozstawialiśmy „siatkę” z płotków lekkoatletycznych, albo szukaliśmy kawałka asfaltu, żeby dało się tę piłkę poodbijać. Byłem też zafascynowany koszykówką. Nie mieliśmy takich możliwości technologicznych jak w obecnych czasach i praktycznie całe dnie spędzaliśmy na podwórku. Jeżeli nie był to sport, wybieraliśmy chodzenie po drzewach lub zabawy na trzepaku. Dzisiejsza młodzież może nie bardzo wiedzieć, o co chodzi, ale wydaje mi się, że do dobre dla mojego pokolenia. Treningi piłkarskie były dla nas tylko dodatkiem do całej aktywności fizycznej. Wracaliśmy ze szkoły, ustawialiśmy dwa plecaki i to były nasze bramki. Rozgrywaliśmy spotkania międzyklasowe, międzyosiedlowe. Boiska były pełne, grało się z rówieśnikami, starszymi – cały czas. Piłka nożna była wszędzie.

Kto był pana piłkarskim wzorem do naśladowania?

– Może za dużo powiedziane, że miałem swojego idola, ale zawsze byłem fanem Manchesteru United. Finał Ligi Mistrzów z 1999 roku utwierdził mnie w przekonaniu, że to jest klub, któremu chcę kibicować. Był David Beckham, potem Ruud Van Nistelrooy. Liga angielska nie była wówczas zbyt dostępna, w telewizji nie było wielu meczów piłkarskich, czekaliśmy na Ligę Mistrzów lub jakieś mistrzostwa i namiętnie to oglądaliśmy, a teraz można obejrzeć spotkania każdej ligi. Za dużo przesiadujemy przed telewizorem, śledzimy wszystkie mecze, a za mało się ruszamy.

Dotąd spogląda pan przychylniej na „Czerwone Diabły” czy miłość z dzieciństwa się wypaliła?

– Z racji tego, że m czasu jest trochę mniej, założyłem rodzinę, mam dwójkę dzieci, więc już nie śledzę tak uważnie. Gdzieś ten sentyment pozostał, ale to już nie jest to samo. Nie ma tego trenera, tych piłkarzy, rynek transferowy jest taki, że obecnie już prawie nie ma zawodników, którzy całą karierę utożsamiają się z jednym klubem. Tak na dobrą sprawę, to się nawet nie orientuję, kto tam teraz gra. Wolę pamiętać to, co było kiedyś i było fajne, a teraz rozumiem, że takie są reguły gry i cały rynek, więc trzeba to przyjąć.

Pamięta pan swój pierwszy piłkarski trykot?

– Kupowało się różne podróby, być może była to koszulka Manchesteru United. Miałem jakieś trykoty Gary’ego Linekera czy Pallistera, nawet nie wiem skąd.

Jakie miał pan w dzieciństwie marzenie związane z piłką nożną?

– Na pewno chciałem zostać piłkarzem, grać na największych piłkarskich arenach, usłyszeć hymn Ligi Mistrzów. Ten sen się nie ziścił, ale cieszę się z tego, co mam. Wydaje mi się, że jeszcze parę dobrych lat grania przede mną. Czy wykorzystałem skalę swojego potencjału? To pytanie nie do mnie. Miałem przyjemność grać w juniorach z naprawdę dobrymi zawodnikami. Największą karierę z nas wszystkich zrobił Michał Pazdan i myślę, że się na mnie nie obrazi, jeśli powiem na waszych łamach, że w roczniku 87-88′ był piątym-szóstym najbardziej utalentowanym zawodnikiem.

A pan, który był?

– Ciężko powiedzieć, ale w tych pierwszych rocznikach byłem wyżej niż Michał. Było kilku takich, którzy mieli ogromny potencjał, ale z jakiegoś powodu nie zaistnieli w piłce seniorskiej. Najdalej z nas zaszedł Michał, który gdzieś tam determinacją, zaangażowaniem, oczywiście miał też troszeczkę szczęścia przy tym wszystkim, zrobił karierę reprezentacyjną i ja się z tego powodu cieszę, bo mu kibicowałem.

Przykładał pan dużą uwagę do szkoły?

– Szkoła była bardzo istotna w tym wszystkim, bo rodzice zawsze mi powtarzali, że maturę muszę mieć, a potem mogę sobie jeździć po miastach czy krajach, jeżeliby się pojawiły jakieś oferty. Dosyć ciężkie były początki w Górniku Zabrze, dojeżdżałem na treningi pociągami, w dni wolne miałem indywidualne nauczanie w krakowskiej szkole, ale cieszę się, że udało mi się tę maturę skończyć i nie musiałem później do niej wracać. Przez ten rok intensywnej pracy, gdzieś się ten charakter wykształtował, że gdy pojawiały się jakieś przeciwności losu, to sobie dawałem radę. Wstawałem o 5:00 rano na pociąg, czasem wracałem o 23:00 – tak to wyglądało, ale z miłości do piłki i tego, że mogłem otrzymać szansę w Ekstraklasie, chciałem się poświęcić. Do Ekstraklasy nie mogę się dostać od czternastu lat, to, co najlepsze, spotkało mnie na początku kariery, ale wyciągnąłem z tego okresu cenne lekcje.

Za czasów pana gry w Hutniku braliście udział w różnych turniejach młodzieżowych, wyjeżdżaliście może zagranicę?

– Był jeden turniej, który zapadł mi w pamięć. Pojechaliśmy wtedy do Mediolanu, przyjemnie się nam tam grało, ale już nie pamiętam wyników czy tego, jakie drużyny brały w tym turnieju udział.

Miał pan może kiedyś okazję z bliską oglądać poczynania dzieciaków na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Nie miałem nigdy okazji. Uważam, że cała inicjatywa jest fantastyczna. Jako 32-letni zawodnik marzę o zagraniu na Stadionie Narodowym w jakikolwiek sposób, a dzieciaki mogą spełnić to marzenie w tak młodym wieku i zagrać na tym świetnym obiekcie, poczuć atmosferę wielkiej piłki. Jestem za takimi projektami. W Turnieju bierze udział ogromna liczba drużyn, więc potencjał i poziom sportowy na pewno jest. Dla chłopców i dziewczynek są to wielkie emocje. Rewelacyjna inicjatywa, szkoda, że nie było w moich czasach takiej, bo na pewno zapadłaby w pamięć.

Któremu trenerowi z początku kariery zawdzięcza pan najwięcej?

– Tata zaszczepił we mnie miłość do piłki, która była ze mną wszędzie, a ja wszędzie widziałem bramki. Były nimi meble czy kaloryfer. Jeśli chodzi o trenerów młodzieżowych, to nie chciałbym wymienić jednego, bo miałem ich kilku i od każdego można było się czegoś nauczyć. Cieszę się, że szkolenie w Hutniku stało na dobrym poziomie i trafiając do piłki seniorskiej byłem już w miarę ukształtowanym zawodnikiem. Oczywiście, miałem jeszcze braki, ale to było tak, że nie odstawałem, byłem przygotowany taktycznie, technicznie, także nie mogę na nich powiedzieć złego słowa.

Można więc powiedzieć, że przeskok do seniorów nie był w pana przypadku bolesny.

– Wydaje mi się, że przyszło mi to dosyć łatwo. Być może za łatwo. Dopiero kolejne lata utwierdziły mnie w tym, jak ciężko jest się dostać do Ekstraklasy i jak wiele wymaga to pracy. W wieku 17 lat przyszedłem do drużyny z najwyższego szczebla, po dwóch miesiącach zadebiutowałem, potem wchodziłem w końcówkach lub czasem wychodziłem w wyjściowym składzie. Lata mijają, a ja wciąż nie mogę do tej Ekstraklasy wrócić. No cóż, takie życie.

Stal Rzeszów będziemy, powiedzmy za pięć lat, oglądać na najwyższym poziomie? Być może z panem w ataku?

– Za pięć lat to już pewnie nie ze mną w ataku, natomiast póki będę w stanie, a wydaje mi się, że w stanie będę jeszcze przez najbliższe kilka lat, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby Stal Rzeszów grała jak najwyżej. Plany, jak to wszystko ma wyglądać, są dalekosiężne i Stal w najbliższej przyszłości ma grać na poziomie Ekstraklasy. Ale o piłce moglibyśmy wiele opowiadać, a i tak wszystko zweryfikuje zielony prostokąt i tam musimy pokazać, że jesteśmy mocni.

Jak pan wspomina swoje występy w młodzieżowych reprezentacjach Polski?

– Fantastyczne doświadczenie, spotkałem świetnych ludzi. Maciek Korzym, Patryk Małecki, Kamil Grosicki, który z naszego rocznika zaszedł najdalej. Był Kamil Glik, Jacek Magiera, który pełnił funkcję asystenta trenera. Super ludzie, z niektórymi utrzymuję kontakt do dziś. Rozegrałem w reprezentacjach Polski ponad 50 meczów, ale nie ma w nich debiutu w tej najważniejszej kadrze. Nie wiem czy zabrakło szczęścia? Chyba potencjału przede wszystkim. Rozmawialiśmy o piłkarskich marzeniach. Każdy z nas przechodząc przez kolejne szczeble marzył o pierwszej reprezentacji, natomiast w niej grają tylko nieliczni. Cieszę się, że paru chłopakom z naszego rocznika udało się w niej zagrać, mocno im kibicuję i będę trzymał za nich kciuki na mistrzostwach.

Czy jest decyzja, której pan żałuje w swojej piłkarskiej karierze?

– Chyba nie. Nawet tego przejścia z Górnika Zabrze do Kmity Zabierzów nie uważam za błąd. Byłem w klasie maturalnej, musiałem być blisko Krakowa, miałem założenie, żeby więcej grać, nie wchodzić tylko na końcówki spotkań i wydawało mi się, że regularne granie w piłkę będzie dla mnie dużo bardziej wartościowe niż tylko trenowanie z ektraklasowym zespołem. W pierwszym ligowym meczu w Kmicie doznałem kontuzji kolana, pół roku pauzowałem, wszystko miało wyglądać inaczej, ale nie żałuję. Nie ma takiej rzeczy, której bym żałował. Być może mogłem wybrać lepiej, ale nie wiem, w którym momencie.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix