„Wyszliśmy z podwórka w Krasnymstawie. Na… Stadion Narodowy w Warszawie”

Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” daje każdemu dziecku możliwość zagrania na Stadionie Narodowym. Nie jest to miejsce zarezerwowane wyłącznie dla pierwszej reprezentacji Polski, trafić tam mogą zawodnicy z każdego zakątka naszego kraju. Tak było chociażby w przypadku UKS-u Jedynka Krasnystaw, gdy w 2018 roku spełnili swoje marzenia i zagrali w wielkim finale w kategorii U-12. Jednak mogłoby do tego nie dojść, gdyby nie gol… zdobyty przez AMO Lublin w finałach wojewódzkich. Jak to się stało, że zaszli tak wysoko? Z jakimi problemami borykali się w trakcie Turnieju? O tym opowiedział nam Tomasz Iwan (zbieżność imienia i nazwiska z byłym reprezentantem Polski), opiekun drużyny.

„Wyszliśmy z podwórka w Krasnymstawie. Na… Stadion Narodowy w Warszawie”

Ile razy jako trener brał pan udział w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Jako trener i koordynator powiatowy brałem udział w tym turnieju osiem razy, na różnych jego szczeblach. Od miejskiego, gminnego aż po finały ogólnopolskie, gdzie byłem dwa razy. W 2016 roku w kategorii U-10 zajęliśmy trzecie miejsce, a dwa lata później w U-12 – drugie.

Sukcesy odnosiła ta sama grupa chłopaków?

– Tak, 2006 rocznik.

Czy w tym roku pan, jako trener, bierze udział w Turnieju?

– W tym roku, z uwagi na fakt, że chłopcy wyszli już z wieku „tymbarkowego”, to już nie uczestniczę. Aczkolwiek pojawię się jako obserwator na finałach powiatowych i też wybiorę się na finały wojewódzkie. Nasz klub, UKS Jedynka Krasnystaw, wystartował natomiast we wszystkich kategoriach. W przyszłym tygodniu zostanie rozegrany etap powiatowy, który wyłoni uczestników finałów wojewódzkich.

Jakby mógł trener przedstawić szerszej publice, co to jest za klub – Jedynka Krasnystaw?

– UKS Jedynka Krasnystaw to Uczniowski Klub Sportowy założony w 1996 roku przez trenera Marka Kwietnia. Klub działa przy szkole i szkoli od 4. roku życia aż do grup juniorskich. Wychowankami naszego klubu są tacy zawodnicy jak Dawid Sołdecki, który gra teraz w pierwszoligowych Wigrach Suwałki, a wcześniej występował w Górniku Łęczna, Termalice i Arce Gdynia; Kamil Poźniak też miał swoje epizody w ekstraklasie (w barwach GKS-u Bełchatów, Lechii Gdańsk i Górnika Łęczna – przyp. red.); Łukasz Turzyniecki trafił od nas do Legii Warszawa, a teraz jest w Widzewie Łódź. Po Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” chłopcy załapali się też Letniej Akademii Młodych Orłów. To jest klub, który szkoli i wychowuje młodzież. Z kolei utalentowanych chłopaków oddaje do topowych akademii, jeśli sobie na to zasłużą, ciężką pracą.

W czym tkwi sekret UKS-u Jedynka Krasnystaw? Spod waszego szyldu wychodzą tacy zawodnicy jak wspomniani Sołdecki, Poźniak czy Turzyniecki.

– Z ciężkiej pracy, szkolenia. Trenerzy są otwarci na wiedzę i podążamy za nowinkami szkoleniowymi. Szkoleniowcy jeżdżą na staże. Aczkolwiek jest to klub, który ma teraz 160 dzieciaków i te grupy nie są duże. Nie idziemy w ilość, tylko w jakość. Chłopcy są głównie stąd, najdalsza odległość dzieląca zawodnika od klubu to 20 kilometrów. To jest piłkarska rodzina i szczegółowość w ich trenowaniu przynosi tak wymierne efekty w postaci wychowanków i sukcesów. Chcemy głównie, żeby ci chłopcy wyrośli na porządnych ludzi, a jako piłkarze, aby prezentowali jak najwyższe umiejętności, jak najwyższy poziom.

Wróćmy do Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” i skupmy się na XVI edycji, kiedy pana drużyna dotarła aż do finału na Stadionie Narodowym. Czy pamięta trener całą waszą drogę do tego miejsca?

– Rocznik 2006 prowadzę od samego początku, kiedy oni mieli po 4 lata, zatem jest to szmat czasu pracy z nimi. Często jeździliśmy na turnieje po całej Polsce. Doświadczeni turniejem z 2016 roku, kiedy zajęliśmy trzecie miejsce w kraju w kategorii U-10 i już wracaliśmy do domu, powiedziałem chłopakom w autobusie: „jeszcze kiedyś tu wrócimy, silniejsi i lepsi”. Rzeczywiście tak się stało. Jednak zacznijmy od całej drogi, bo jak sama nazwa Turnieju wskazuje – „Z Podwórka na Stadion” zaczęliśmy od eliminacji w Krasnymstawie. Najpierw eliminacje gminne, a później powiatowe. Przeszliśmy je bez większych problemów. Po finałach etapu wojewódzkiego rozmawiałem z Michałem Stefaniukiem, koordynatorem naszej akademii. Powiedział mi, że gdy graliśmy swój mecz grupowy, to AMO Lublin strzeliło zwycięskiego gola w swoim spotkaniu. Gdyby nie to trafienie, nie wyszlibyśmy z grupy, z drugiego miejsca. Jednak ostatecznie doszliśmy do finału, gdzie zmierzyliśmy z AMO Lublin i wygraliśmy to spotkanie 2:0, które było niezwykle zacięte. To był bardzo ciężki finał. Kosztowało to mnie dużo pracy mentalnej z chłopakami. Bo wiadomo, że turniej to są huśtawki nastroju, tu możemy wygrać, za chwilę remisujemy, przegrywamy i zaczynają się kalkulacje. Jednak daliśmy radę i pojechaliśmy do Warszawy.

Z jakim nastawieniem udaliście się do Warszawy?

– Jechaliśmy silniejsi. W zasadzie etap wojewódzki nałożył się na kilka naszych spotkań ligowych i było widać zmęczenie u chłopaków. Najistotniejsze było to, że na finał siły powróciły i wygraliśmy. Co do Warszawy, to nie wracaliśmy do finałów wojewódzkich, ale wróciliśmy myślami do etapu ogólnopolskiego z 2016 roku. Powiedziałem im: „pamiętacie, co wam powiedziałem dwa lata temu? Że jeszcze tu wrócimy”. Jechaliśmy tam z nadziejami, choć wiedzieliśmy czego się spodziewać, jak to wszystko wygląda. Chłopcy wiedzieli i mieli z tyłu głowy to, że mogą zrobić dużo.

Doświadczenie nabyte z Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” z 2016 roku pomogło wam w dojściu do finału na Stadion Narodowy w 2018 roku?

– Tak, stricte nie przygotowywaliśmy się pod turniej, bo na co dzień graliśmy 9 na 9, jak to w kategorii młodzik, więc nie zmienialiśmy systemu gry 5 na 5 pod Turniej. Jednak to doświadczenie nabyte na finale ogólnopolskiego Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, etapach wojewódzkich i wielu innych rozgrywek. Bo mieliśmy na swoim rozkładzie takie zespoły jak Jagiellonia Białystok, Wigry Suwałki, GKS Bełchatów, Arka Gdynia Lechia Gdańsk. Zawsze jechaliśmy po to, żeby sprawdzić swoje umiejętności i sprawdzić, w jakim miejscu się znajdujemy.

Czy ta grupa, która zdobyła to doświadczenie na finałach ogólnopolskich Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” zajmując trzecie miejsce w kategorii U-10 w 2016 roku, mocno się zmieniła? Czy ci sami chłopcy brali udział w obu finałach ogólnopolskich w Warszawie?

– Tam było bardzo mało zmian. W 2016 roku mogło pojechać dwunastu, więc z tej dwunastki po raz drugi do Warszawy pojechała ósemka chłopaków. Tylko dwójka się wymieniła przez ten czas na ten Turniej. To też jest fenomen tej drużyny, że ci zawodnicy nadal są u nas w klubie. Większość z nich z nami trenuje od samego początku. To był dobry bodziec, bo chłopcy się bardzo dobrze znali i wiedzieli, jak mamy grać, co mamy robić na boisku.

W takim razie jak wyglądała wasza droga już do samego finału na Stadionie Narodowym?

– Widać, że organizatorzy dbają o całą otoczkę tego Turnieju. Każdy zawodnik, który przyjechał do Warszawy, jest już zwycięzcą. Każdy może zagrać na Narodowym. Losowanie odbyło się dzień przed rozgrywkami pod Stadionem Narodowym. Losowanie to też dreszczyk emocji, analiza województw, z którymi będziemy grać. Pierwszy dzień zmagań boiskowych zaczęliśmy od wysokiego zwycięstwa, potem przyszło kolejne i w zasadzie po dwóch meczach, mieliśmy pewny awans z grupy. Trzecie spotkanie było z AMO Rzeszów, w którym padł remis, ale to niewiele zmieniało w układzie grup. Pierwszy dzień poszedł bardzo gładko. Te mecze wzbudziły w chłopakach to, że jest coś na wyciągnięcie ręki. Wróciliśmy do hotelu, wszyscy byli zmęczeni, nie rozmawialiśmy. Następnego dnia graliśmy ćwierćfinał, który wygraliśmy bardzo gładko 4:0. W półfinale mierzyliśmy się z drużyną z Bydgoszczy. To był najcięższy mecz, bo był do końca emocjonujący, otwarty i zakończył się wynikiem 1:0. Wygraliśmy, ale rywal mógł czuć niedosyt, że nie doszedł do tego finału. Przed meczem półfinałowym powiedziałem chłopakom: „macie jeden krok do Narodowego, a tych wspomnień już wam nikt nie zabierze” . Wyciągnęliśmy wnioski z poprzedniego turnieju, żeby zagrać uważniej od początku, aby ten mecz szybko się nie zamknął. Nasz bramkarz w tym półfinale kilkukrotnie musiał nas ratować przed stratą gola. Były emocje, ale ostatecznie udało nam się wygrać. Ostatniego dnia został nam tylko …

Finał, creme de la creme, stracie z SP 7 Koszalin.

– Mój trener asystent, który też był w Warszawie, podpatrywał ich troszeczkę. To jest Turniej, w którym trzeba szybko się odnaleźć. Mieliśmy całe popołudnie i wieczór, żeby się do tego meczu przygotować. Wiadomo, to już wszystko inaczej wygląda, odprawa dla zawodników, trenerów. Podeszliśmy do tego finału ze spokojem.

Jak się czuli sami zawodnicy przed meczem finałowym? Stres? Czy może trzeba było ich jeszcze dodatkowo motywować?

– Po całym dniu zmagań drugiego dnia rywalizacji poszedłem o 18:00 spać. Mój kolega poszedł na odprawę. Chłopacy też leżeli w pokojach, zmęczeni. Przebudziłem się o 21, przeszedłem się po pokojach i powiedział im: „chłopcy jutro jest nasz wielki dzień”. Podeszliśmy do tego spokojnie, nie pompowaliśmy balonika. O meczu i o tym, co się jutro wydarzy, nie rozmawialiśmy w ogóle. Następnego dnia zjedliśmy śniadanie, wyjechaliśmy autobusem w stronę stadionu. Dla chłopców to było przeżycie, bo kamery były w autobusie. Oprawa na najwyższym poziomie. Gdy weszliśmy do szatni, zrobiliśmy krótką oprawę, powiedziałem im w sumie jedną rzecz: „chłopcy, marzenia są po to, żeby je spełniać. Wy już swoje spełniliście, ale mamy jeszcze jeden krok do wykonania. Nic wam tego nie zabierze. Idea Turnieju jest taka, że wyszliśmy z podwórka w Krasnymstawie na Stadion Narodowy w Warszawie”. W zasadzie wiemy, co mamy grać i czekaliśmy na swój mecz.

Czy właśnie sparaliżowała ich cała ta otoczka tego wielkiego finału?

– Myślę, że na początku nie. Bo pamiętam, jak staliśmy w tunelu i byli tam wszyscy tj. Marcin Dorna, Tomasz Iwan, wtedy jeszcze obecny dyrektor sportowy reprezentacji, selekcjoner Adam Nawałka. Poznałem już wcześniej sędziego Pawła Gila i jeszcze zażartowałem sobie z nim przed meczem: „panie sędzio nie może pan sędziować, bo my z Lubelszczyzny i pan też”. Atmosfera była luźna. Ludzie z PZPN-u atmosferę rozluźniali. Chłopcy z Koszalina rozmawiali z naszymi. Oni na pewno czuli stres i podekscytowanie finałem. W piłce dziecięcej najistotniejsze jest to, że u nich jest wszystko szczere. Robią, tak, jak myślą. Nie owijają w bawełnę. Wychodząc na mecz, jedni i drudzy chcieli wygrać. Paraliż? Może na początku tak, bo, gdy wychodzi się z tunelu na stadion – to robi wrażenie, ale gdy zaczyna się mecz, wszyscy o tym zapominają i myślą, żeby zrealizować swój najistotniejszy cel.

Ostatecznie przegraliście mecz finałowym 1:3. Czy z perspektywy czasu, bo trener na pewno oglądał wielokrotnie mecz finałowy z SP 7 Koszalin, była szansa na końcowy triumf? 

– Myślę, że tak. W finale prowadziliśmy 1:0 i strzeliliśmy tę bramkę dosyć szybko. Prestiż gry na Narodowym i presja wyniku wymusza na tych chłopcach, że nie grają naturalnie tego, co mogliby grać. Często są długie piłki grane itd. Nie mniej jednak ten mecz był do samego końca otwarty. Długo utrzymywał się wynik remisowy, a Koszalin zamknął to spotkanie w ostatniej minucie, po naszych dwóch błędach. My mieliśmy pewne problemy z kontuzjami przed tym spotkaniem. Jednego chłopaka tylko symbolicznie wpuściliśmy, że powąchał murawę stadionu. Jednak powiem wam szczerze, że jeszcze tego meczu nie obejrzałem ani razu do końca z odtworzenia. Bo też wiem jako trener, że mieliśmy inne założenia do jednego zawodnika, a zmieniliśmy to w trakcie meczu. To jest poniekąd moja nauczka, błąd, bowiem sam nie byłem konsekwentny w tym, co sobie założyłem przed finałem. Z perspektywy czasu to jest dobra nauczka dla mnie i mojego asystenta, ale nie możemy mieć pretensji do zawodników. Oni zrobili wszystko, co mogli. Nie udało się, wygrał ktoś inny, ale to będzie owocowało w dalszym etapie szkoleniowa. Mając wspomnienia, nikt im ich nie zabierze.

Po zakończonym finale było rozczarowaniem porażką?

– Myślę, że tak, bo zespół, który jest doświadczony grą na wielu turniejach i w tych chłopakach było dużo sportowej złości i ambicji. Z czasem się oswajaliśmy z tym wynikiem, bo to jest sukces i dla każdego indywidualnie i zespołowo. Jako mała miejscowość Krasnystaw, która ma 15 tysięcy mieszkańców, daliśmy radę w starciach z dużymi ośrodkami z całej Polski i zajęliśmy drugie miejsce. Z perspektywy czasu to cieszy. To jest duży sukces. Gdy byliśmy w czerwcu po Turnieju na obozie regeneracyjnym, to chłopcy powtarzali, że było blisko i zwracali uwagę na szczegóły: ktoś nie dobiegł, ktoś mógł lepiej rozwiązać daną sytuację. Analizowali to.

Gdy wróciliście do domu po finałach ogólnopolskich, zostaliście jakoś specjalnie przywitani?

– Na pewno tak, wróciliśmy w sobotę, było bardzo późno. Gdy przebudziliśmy się w niedzielę, to każdy o tym wiedział. Z mojej strony wyglądało to tak, że odbierałem sporo telefonów z gratulacjami. Później nam miasto zorganizowało specjalne spotkanie, gdzie była pani burmistrz i prezes Lubelskiego ZPN Zbigniew Bartnik. Podziękowano nam. Potem w poniedziałek byliśmy na pierwszych stronach lokalnych gazet. Pierwszy tydzień wyglądał tak, że gdziekolwiek nie poszliśmy to, lekko odczuwaliśmy popularność. Jednak szybko to przeszło na początek dzienny. Mieliśmy czas na radość, analizę, ale trzeba było wrócić do rozgrywek ligowych. Pamiętam pierwszy mecz po Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, pojechaliśmy do Widoku Lublin. Ten zespół był mocno zdeterminowany, że przyjechała do nich druga drużyna w Polsce. Postawili nam trudne warunki. Mecz ten wygraliśmy, ale ten nasz sukces mocno odbił się echem nie tylko w Krasnymstawie, ale i całym województwie. Chłopcy zostali też docenieni. Jeden był powołany do Letniej Akademii Młodych Orłów, inni do kadr wojewódzkich. To wiązało się ze sporymi korzyściami dla nas.

Dla Krasnegostawu jest to największy sukces sportowy?

– Chciałbym jako trener, ale nie, bo Krasnystaw też wygrał Coca-Cola Cup. W tamtej drużynie grał Łukasz Turzyniecki. Rocznik 1991 wygrał ligę wojewódzką i grał w barażach do Mistrzostw Polski juniorów. Dla nas sukces w kontekście wyniku sportowego jest ważny, ale ważniejszy jest rozwój indywidualny zawodników. Bo gdy grają dobrze jednostki, to też przekłada się na zespół. Chcemy, żeby dalej szli w Polskę jak Sołdecki, Poźniak czy Turzyniecki. Z tego rocznika w najbliższym czasie mogą pójść dalej, pod warunkiem, że będą dalej ciężko pracować.

Czy ktoś z tej ekipy, która doszła do finału na Stadionie Narodowym, przeniósł się do bardziej renomowanej akademii w Polsce?

– Jeszcze nie, ale powiem szczerze, że cały czas dostajemy zapytania o Mikołaja Kędziery z Polonii Warszawa, SMS-u Rzeszów. Cały czas go obserwują. Teraz byliśmy na obozie w Zakopanem i graliśmy sparing z Lechią Gdańsk. To Lechia zapisała sobie trzy nazwiska naszych chłopaków. Współpracujemy i jesteśmy w bliskim kontakcie z Rakowem Częstochowa, gdzie powstała bardzo fajna akademia. Chłopcy będą tam jechać na treningi. Lubelskie zespoły takie jak Motor Lublin czy BKS Lublin to cały czas się o nich pytają. Chłopakom zawsze tłumaczę, że jeśli mają gdzieś iść grać, to niech idą w Polskę. Kilku nadal jest powoływanych do kadr województwa. Myślę, że grupa trzech, czterech zawodników w ciągu roku wypłynie do lepszej akademii, gdzie będą mogli rywalizować z lepszymi chłopcami i będą się dalej rozwijać.

Czy rocznik 2006 to najlepsza grupa zawodników u was w klubie?

– Na tę chwilę tak, jest to najlepsza grupa. Ona od kilku lat robi awanse do najwyższych lig, gdzie ciągle była w najlepszej trójce. To jest wiodący zespół, ale gonią nas inne. Rocznik 2010 to fajna ekipa, którą trener przygotowuje typowo pod Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”.

Trener wspomniał o popularności, która was spotkała zaraz po finałach ogólnopolskich. Czy odczuwacie jeszcze echo tamtego sukcesu?

– Myślę, że czas minął spory od tamtego Turnieju, zaraz upłyną dwa lata. Chłopcy, jak i ja pamiętamy i wspominamy te mecze, ale już raczej nikt z zewnątrz nas nie zaczepia i pyta o ten Turniej. Życie toczy się dalej. Przeszliśmy na grę jedenastoosobową. To jest kolejny etap ich przygody z piłką. Fajnie, że osiągnęli taki sukces, ale nie można patrzeć wstecz, trzeba się rozwijać. Na tym się skupiamy.

Często pan wraca wspomnieniami do Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– To jedno z istotniejszych moich sukcesów w przygodzie trenerskiej. Po tym finale zadzwonił do mnie trener Marcin Dorna z pytaniem: „czy będę w sztabie trenerskim na LAMO w 2018 roku?”. Byłem w sztabie, gdzie główny trenerem był Przemysław Małecki, ówczesny selekcjoner kadry U-17. To było dla mnie fantastyczne doświadczenie, że mogłem funkcjonować z trenerami kadr młodzieżowych. Był Wojciech Tomaszewski, Bartłomiej Zalewski i wielu innych bardzo dobrych trenerów. Mogłem z nimi pracować i się wiele od nich uczyć, jak wygląda praca i selekcja do reprezentacji Polski. Traktowałem to jako duże wyróżnienie dla mnie, że ja jako osoba, która prowadziła chłopaków na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, mógł pracować w takim towarzystwie, gdzie trener Dorna, który jest dla mnie autorytetem, sam do mnie zadzwonił.

Co zrobiło na trenerze i chłopakach największe wrażenie na Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Na pewno ta cała otoczka tego wszystkiego, jest to świetnie zorganizowane, gdzie chłopcy czują się jak na wyjątkowym turnieju. Byliśmy na wielu turniejach, a ta szczegółowość w planowaniu jest na najwyższym poziomie. Poziom sportowy jest też bardzo wysoki, a organizacja z roku na rok idzie w górę. Chłopcy czują się jakby byli na mini Mistrzostwach Europy. Oni też to przeżywają. Wszyscy, którzy stawiają na piedestał ten Turniej, sprawiają, że jest on wyjątkowy, wzbudza w dzieciach łzy i dreszczyk emocji. Bycie na Stadionie Narodowym pobudza wyobraźnie u trenerów i przede wszystkim u zawodników. Przedsionkiem i zalążkiem tego, co się dzieje w Warszawie, są finały wojewódzkie. Z tym że w stolicy naszego kraju jest to zrobione na najwyższym topowym poziomie.

Czy jest jakaś historia, sytuacja, która najbardziej panu utkwiła w pamięci z Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Myślę, że spotkanie Tomasza Iwana z Tomaszem Iwanem (śmiech) podczas wyjścia na Stadionie Narodowym. Tak jak wspominałem, że osoby VIP rozluźniały atmosferę w tunelu. To tak wyszło, że doszło do spotkania Tomasza Iwana z Tomaszem Iwanem i mam pamiątkowe zdjęcie. Z całej mojej ośmioletniej przygody z tym Turniejem najbardziej utkwiła mi ta sytuacja z finałów wojewódzkich, kiedy Michał Stefaniuk opowiedział mi, że gdyby AMO Lublin nie strzeliło bramki, to byśmy nie wyszli z grupy, a zajęliśmy drugie miejsce w Polsce. Ktoś nam dał iskierkę nadziei i zielone światło do tego, żeby dojść tam, gdzie doszliśmy. Gdyby AMO nie strzeliło bramki, nie wyszlibyśmy z grupy w finałach wojewódzkich i dzisiaj pewnie byśmy nie rozmawiali. Bo nie byłoby nas na etapie ogólnopolskim. Ta sytuacja była dla nas kluczowa.

Tomasz Iwan z Tomaszem Iwanem

Dlaczego warto wziąć udział w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Proste pytanie, dlatego, że ten Turniej daje chłopakom szansę gry na Stadionie Narodowym. To jest najlepszy Turniej w Europie i trzeba o tym mówić głośno i jest zorganizowany perfekcyjnie od etapu wojewódzkiego. Dzieci na ten Turniej jadą z nadziejami, pełni entuzjazmu, zawsze dają z siebie maksa. Rodzice jadą za nimi. Warszawa pobudza wyobraźnię rodziców, trenerów i przede wszystkim zawodników. To jest szczery turniej dla dzieci w Polsce, dlatego warto brać w nim udział. Teraz będzie XX edycja, mam nadzieję, że będzie funkcjonował przez następne dwadzieścia lat.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Łączy Nas Piłka