Nie dali pokonać się nikomu. Tak się wygrywa turnieje!

Było wielu zwycięzców Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, ale my staramy się przybliżać historie tych, którym udało się wygrać w sposób nietypowy, wyjątkowy. Podopieczni Mieczysława Karasewicza w 2014 roku okazali się najlepsi w kategorii U-10, a sam ich triumf był nadzwyczajny. Ponieważ… ani razu nie dali się pokonać! Zapraszamy na rozmowę z trenerem – nie tylko o turnieju, ale i o życiu.

Nie dali pokonać się nikomu. Tak się wygrywa turnieje!

Dlaczego został pan trenerem?

– To było tak dawno temu, że już nie pamiętam, jak to się zaczęło. Nie, żartuję oczywiście. Sam kiedyś grałem w piłkę. Doszedłem do III ligi, czyli dzisiejszej II. Byłem utalentowanym juniorem, jak to sobie ostatnio wyczytałem na jakiś stronach. Występowałem w Miedzi Legnica. Poszedłem na studia do Wrocławia na AWF i tam założyliśmy drużynę, z panem doktorem Dziąsko – AKP AZS Wrocław.

Ta drużyna dalej istnieje?

– Nie. Przestała istnieć pod koniec lat 80. Zbyt dobrzy zawodnicy tam grali. Był to zespół, który skupiał chłopaków grających wcześniej w piłkę. Oni trafili na studia dzienne i coś tam umieli. Rozbiliśmy wrocławską A-klasę, awansowaliśmy do okręgówki i wtedy zaczęły się, że tak powiem – zakupy. Zawodnicy zaczęli odchodzić do klubów, gdzie były pieniądze, bo u nas nie było. Drużyna jeszcze funkcjonowała przez kilka lat.

I potem zaczęła się pana trenerska kariera?

– Tak. W 1986 roku skończyłem studia, wróciłem do Legnicy. Na powrót namawiał mnie śp. Włodzimierz Jantura, który był kierownikiem Miedzi. Obecnie jest rozgrywany w Legnicy memoriał jego imienia skierowany do młodzieżowych drużyn. Przez dwa lata prowadziłem trampkarzy Miedzi. A potem wróciłem do Wrocławia, bo tam się ożeniłem – tak to się złożyło. Co ciekawe, zacząłem pracę od razu z seniorami i prowadziłem GKS Mirków Długołęka. To była wtedy A-klasa, awansowaliśmy do okręgówki. I tam spędziłem półtora roku. Potem trenowałem już w innych wrocławskich zespołach. Najpierw Polonia, potem Ślęza, powrót do Polonii, powrót do Ślęzy, a bodajże od 2007 roku byłem związany z FC Wrocław Academy. Najlepiej zawsze czułem się w pracy z młodzieżą i dziećmi.

Dzisiaj jest pan na trenerskiej emeryturze?

– Nie pracuję już od dwóch lat. Złożyły się na to różne czynniki, też pozasportowe. Musiałem wybrać troszeczkę więcej czasu wolnego. Praca trenera jest jednak bardzo zajmującym zajęciem.

Brakuje panu tego?

– Brakuje, pewnie. Staram się bywać na meczach, ale nie zawsze się to udaje. Natomiast, powiem szczerze, że trzydzieści kilka lat w piłce to trochę sporo. Czasem tak siądę i zastanowię się, że ja po pracy zawodowej, byłem nauczycielem wychowania fizycznego, zjadałem w biegu obiad albo w ogóle, jeden, drugi trening, cztery razy w tygodniu, w weekendy spotkania, całodniowe turnieje, czasem nawet trwające po trzy dni. Gdy przestałem pracować, zacząłem zastanawiać się, jak ja to wszystko godziłem.

Udało się panu wychować reprezentanta, ekstraklasowicza?

– W tej chwili w reprezentacji Polski U-16 gra Kuba Antczak, jeden z tych chłopców, którzy wygrali Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Niestety nie reprezentuje teraz wrocławskiego klubu, tylko Lech Poznań, Myślę, że jest to bardzo utalentowany chłopak. Jest jeszcze kilku, którzy mogą zajść daleko.

Skoro już wspomnieliśmy o Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, to ile razy brał pan w nim udział?

– Ja brałem udział w Turnieju trzy lub cztery razy. Dwa razy doszliśmy do rozgrywek wojewódzkich, a za drugim razem wygraliśmy cały Turniej. Było to w 2014 roku.

Znalazłem informacje, że w całej edycji nie ponieśliście ani jednej porażki.

– Tak, w Warszawie też nie przegraliśmy. Po drodze mieliśmy tylko dwa remisy. Jeden z tych remisów przydarzył nam się półfinale, gdzie wygraliśmy po rzutach karnych.

Z jakim nastawieniem jechaliście do stolicy?

– Chcieliśmy przeżyć przygodę, dobrze się bawić i zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Dla mnie, jako trenera, też to była przygoda. Prezes Zbigniew Boniek powiedział nam, że tylko nieliczni mają szansę zagrać na Stadionie Narodowym. Finaliści Pucharu Polski, reprezentanci kraju lub właśnie chłopcy i dziewczynki w tym Turnieju.

Jak pan wspomina samo starcie finałowe?

– Najtrudniejszego przeciwnika mieliśmy w półfinale. Na Podkarpacie trafiliśmy już w grupie, tam był bodajże remis 2:2 i bardzo się obawialiśmy pojedynku w półfinale. Myślę jednak, że wygraliśmy zasłużenie. Powiem szczerze, że ani my, ani rodzice nie baliśmy się już samego finału. Wiedzieliśmy, że zrobiliśmy tak dużo, że ten mecz po prostu wygramy i tak było. Zwyciężyliśmy 2:0 z przedstawicielem województwa warmińsko-mazurskiego.

Nie przegraliście żadnego spotkania, więc jaki pana zdaniem był poziom tych rozgrywek?

– Nigdy nie jest łatwo. Za to kochamy piłkę, że jest nieprzewidywalna. Możemy być lepsi, ale przegrać na boisku. Uważam, że było ciężko. Nasz zespół pokazał dosyć dużą klasę i to zaowocowało. Po Turnieju chłopcy grali w międzynarodowych zawodach w Nowym Sączu i tam też nie przegrali, ale ostatecznie zajęli 3. miejsce. Zwyciężyła Escola, którą pokonaliśmy. Nasz sukces otworzył nam dalszą drogę, graliśmy np. z Herthą w Berlinie.

Nagrodą za zwycięstwo w tamtej edycji był wyjazd na mecz reprezentacji do Niemiec?

– Tak. Pojechaliśmy wówczas do Hamburga na spotkanie Niemcy – Polska i tam też zagraliśmy mecz z rówieśnikami, na fajnym obiekcie treningowym dla młodzieży w tym mieście. Tam chłopcy pokazali, że są dużo lepsi od rywali, wygrali bodajże 8:1, ale nie wiem, czy przeciwnicy wystawili najmocniejszy skład. Wszystkie polskie drużyny tam zdecydowanie wygrywały.

Wspomniał pan, że miał okazję brać udział w kilku edycjach Turnieju. Widział pan zachodzące w nim zmiany na przestrzeni lat?

– Na pewno tak. Występowało coraz więcej drużyn, poziom rozgrywek rósł. Nastąpiła też ważna zmiana, że wtedy de facto reprezentowaliśmy Dolny Śląsk. Dobierało się najlepszych zawodników z województwa i jechało na finały krajowe. Dla mnie, jako pedagoga, ta idea nie była do końca okej, bo trzeba było wtedy zostawić kilku chłopców, którzy na przykład okazali się najlepsi w województwie, żeby dobrać lepszych z innych zespołów. Zabrałem wtedy na finały wojewódzkie do Świdnicy tylko dziewięciu chłopców i miałem jakby trzy wolne miejsca, więc po ciężkich rozmowach dogadałem się, że zabiorę do Warszawy trzech zawodników z innych zespołów, ale nie zostawię żadnego swojego. Potem zmieniono ten przepis, który moim zdaniem teraz jest bardzo dobry.

Jakie są pana zdaniem największe zalety tego Turnieju?

– Powszechność, przegląd wielu tysięcy chłopców i dziewczynek. Dzieci mają okazję zarazić się tą piłką, zarazić, bo przecież nie zawsze oznacza to, że kto dzisiaj jest bardzo dobry, jutro będzie najlepszy. Wcale nie. Może być zupełnie inaczej. Spotykaliśmy się czasem na sparingach z Waldkiem Prusikiem, byłym wybitnym reprezentantem Polski, który też prowadził drużyny młodzieżowe we Wrocławiu. Opowiadałem potem swoim zawodnikom to, co on sam mi powiedział. U nich w drużynie, w Śląsku, było 20 chłopców i on był tym dwudziestym. Gdy chłopcy wybierali sobie kolegów do gierki, on był wybierany jako ostatni. Ostatecznie zagrał 49 razy z „orzełkiem na piersi”.

Rozumiem, że podczas pana długiej kariery trenerskiej widział pan wiele takich przypadków?

– Oj, bardzo wiele. Było wielu utalentowanych chłopców, którzy wybrali coś innego. Niektórzy moi wychowankowie, też zajęli się trenerką. Nawet w FC Wrocław Academy jest trener Karol Kaszowski, który grał u mnie w Polonii Wrocław. Takich chłopaków jest sporo. Jest to ważne, bo pokazaliśmy im na początku jakiś kierunek w życiu. To jest chyba jeden z ważniejszych sukcesów w mojej szkoleniowej karierze.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. zpodworkanastadion.pl