Piłkarskie dzieciństwo: Grzegorz Wojtkowiak

23 występy w pierwszej reprezentacji Polski, ponad 200 meczów na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce, całkiem udana przygoda w 2. Bundeslidze, a dzisiaj spokojna gra w II-ligowych rezerwach Lecha Poznań, gdzie później chce zostać trenerem w akademii. Grzegorz Wojtkowiak, z którym porozmawialiśmy w ramach naszego cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”, ma całkiem udaną przygodę z piłką.

Piłkarskie dzieciństwo: Grzegorz Wojtkowiak

Pana pierwszym klubem była Celuloza Kostrzyn nad Odrą?

– Tak, na pierwszy trening zaprowadził mnie ojciec. Miałem bodajże 8 lat.

Rodzice pasjonowali się sportem?

– W naszej rodzinie nikt nie był szczególnie związany ze sportem, więc byłem wyjątkiem. Może poza moją siostrą, która grała w szkole amatorsko w siatkówkę.

Pamięta pan swojego pierwszego szkoleniowca?

– Zaczynałem w grupach dziecięcych, więc ci szkoleniowcy często się zmieniali. Był trener Orłowski, trener Zdzitowiecki. Dodatkowo w szkole byli szkoleniowcy Bogdański i Guźniczak, więc trochę ich było.

Jakie mieliście warunki do treningów w Kostrzynie?

– Obiekt po dziś dzień wygląda tak samo. Trochę zmieniły się trybuny i z pewnością poprawiła się jakość muraw. Za moich czasów mieliśmy dwa trawiaste i dwa żwirowe boiska. Grupy młodzieżowe trenowały na początku na tych żwirowych boiskach, a mecze sparingowe czy ligowe odbywały się na jednym z bocznych obiektów.

Od początku występował pan w obronie?

– Nie, nie – byłem rasowym napastnikiem.

Więc w jakim wieku zaczęto pana przesuwać do tyłu?

– Chyba w momencie, gdy trenerzy zaczynali się coraz bardziej znać na piłce (śmiech). Na początku jak każdy dzieciak chciałem strzelać bramki. Myślę, że gdzieś od 14. roku życia zaczynałem grać coraz bliżej własnego pola karnego. W wieku 16 lat byłem już obrońcą.

Wyróżniał się pan tle swoich rówieśników?

– Ciężko mi oceniać, ale na pewno byłem w swoim roczniku wyróżniającą się osobą. W wieku 16 lat debiutowałem już w IV-ligowych seniorach, więc ten przeskok do dorosłej piłki odbył się bardzo szybko. W dodatku, gdy już zacząłem grać w IV-lidze, to występowałem zazwyczaj od pierwszej do ostatniej minuty.

Kto był pana wzorem do naśladowania?

– Na początku podobała mi się gra Roberto Carlosa. Był lewym obrońcą, ale w tamtych czasach grał bardzo ofensywnie. Fajnie się oglądało, jak się podłączał do akcji czy uderzał z rzutów wolnych.

Kibicował pan wtedy Realowi?

– Tak, w młodzieńczych latach byłem fanem Realu. Dzisiaj już bym się nim nie nazwał, nie mam swojej ulubionej drużyny. Lubię po prostu zobaczyć teraz jakieś dobre spotkanie.

Miał pan w dzieciństwie marzenie związane z piłką?

– Chciałem zawodowo grać w piłkę i właśnie taką myśl miałem w głowie. Fajnie, że się udało. Bardzo sprecyzowanych marzeń nie miałem.

Zapadły panu w pamięć pierwsze buty piłkarskie lub piłka?

– Grało się w „stomilkach” lub „korko-trampkach”, jak zwał, tak zwał. Pamiętam, że pod choinkę dostałem od brata pierwsze skórzane buty piłkarskie, sam sobie je wybrałem i kojarzę, że średnio trzy razy dziennie trzymałem je w rękach i nie mogłem się doczekać kwietnia, gdy będzie można pograć na trawie, bo wiadomo, że na piach takich butów się nie brało.

Edukacja była dla pana ważna?

– Byłem osobą, która nie zawsze uczyła się w domu, ale w szkole sobie radziła. Zdarzało się czasem dopiero rano przed lekcjami robić zadania domowe, ale dawałem sobie radę bez żadnego problemu.

Za czasów gry w Celulozie braliście udział w różnych turniejach młodzieżowych?

– Nie było jeszcze turniejów typu „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, ale był np. „Coca Cola Cup”, gdzie w makroregionach szło nam całkiem nieźle. Były różne rozgrywki szkolne, a nasza placówka walczyła wtedy jak równy z równym ze szkołami z Poznania czy Szczecina.

Nie mógł pan w nim zagrać, ale miał pan okazję oglądać rozgrywki Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Tak. Byłem na jednej edycji, ale nie pamiętam już jaki to był etap. Mój chrześniak grał trzy lub cztery lata temu w finałach ogólnopolskich na Stadionie Narodowym. Myślę, że jest to bardzo fajna inicjatywa. W zeszłym roku szkole z naszej miejscowości udało się nawet wygrać rozgrywki w kategorii U-12. Przede wszystkim dzieci już w tym wieku mają możliwość rywalizacji z przeciwnikami z całej Polski. To jest na pewno zaleta. Turniej jest także dobrze zrobiony pod względem organizacyjnym.

Komuś z pana kolegów z boiska w Celulozie również udało się zagrać gdzieś wyżej?

– Z tego samego klubu i miasta są Darek Dudka czy Dawid Kucharski. Wybraliśmy wspólnie tę samą drogę, z Celulozy Kostrzyn przeszliśmy do Amiki Wronki.

Który trener ukształtował pana piłkarsko?

– Dużo zawdzięczam trenerowi Zdzitowieckiemu. Dostrzegł we mnie potencjał, zrobił kapitanem juniorów, a później prowadził jeszcze w IV lidze.

Miał pan plan B na siebie, gdyby nie został pan piłkarzem?

– Myślę, że i tak zostałbym przy sporcie. Nie wiem, jakby się to potoczyło. Gdyby nie sport, to poszedłbym na studia, a później do jakieś pracy.

Kiedy zaczął pan zarabiać pierwsze pieniądze z gry w piłkę?

– W IV lidze dostawałem na początku za wygrany mecz 100 złotych, a moje miesięczne wynagrodzenie oscylowało w granicy 100-120 złotych. Dla 17-latka, który miał większość rzeczy zapewnionych w domu, była to już fajna kwota i po niezłym miesiącu można było odłożyć kilka stówek i tak też robiłem. Pierwszy komputer, który kupiłem, sfinansowałem z własnych pieniędzy.

Pamięta pan swój debiut na najwyższym szczeblu rozgrywkowym?

– Graliśmy z Górnikiem Polkowice i wszedłem na ostatnie minuty meczu. Moim pierwszym kontaktem z piłką była próba wybicia piłki do przodu, ale skończyło się na wybiciu jej w powietrze. Wygraliśmy tamto spotkanie.

Drugie spotkanie w lidze rozegrał pan już w pełnym wymiarze czasowym.

– Do końca tamtego sezonu udało mi się wskoczyć do pierwszego składu i występować od pierwszej minuty.

Jest pan zadowolony ze swoich piłkarskich dokonań?

– Zawsze pozostaje niedosyt, ale myślę, że nie mam co narzekać. Osiągnąłem tyle, na ile było mnie stać. Piłka nożna to ciężka praca i dużo wyrzeczeń.

Cały czas pozostaje pan aktywnym piłkarzem, chociaż najlepsze lata kariery już za panem.

– Powiedziałem, że jeżeli zdrowie pozwoli, to będę grał jak najdłużej i dopóki trenerzy, którzy mi zaufają, będą widzieć moją przydatność w składzie. Na ten moment tak się dzieje, bo czuję się bardzo dobrze i widzę, że nie odstaję tych młodych chłopaków. Mam już papiery UEFA A, chciałbym być trenerem w akademii Lecha.

II-ligowe rezerwy „Kolejorza” składają się w dużej mierze z nastolatków. Młodzi zawodnicy Lecha często pytają pana o porady, dzieli się pan z nimi swoim boiskowym doświadczeniem?

– Tak. Trafiłem do bardzo dobrze funkcjonującej akademii i mającej w swoich szeregach zawodników świadomych tego, dlaczego tu są. Każdy chce grać na sukces drużyny, ale też rozwijać się indywidualnie. Na pewno takie pytania są i to mnie cieszy.

Zdarza się im zakładać „siatki” na treningach czy jednak podchodzą ostrożnie do byłego reprezentanta kraju?

– Jeżeli się zdarza, to od razu zmieniają stronę grania, bo wiedzą, że może się to źle skończyć.

Wyprostowaną nogą w kolano?

– Nie, żartujemy teraz. Sam zachęcam ich do pojedynków 1 na 1, żeby wierzyli w swoje umiejętności i nie bali się podejmować trudnych decyzji, bo mogą się okazać bardzo skuteczne.

Jest to bezapelacyjnie temat numer jeden na świecie w ostatnim miesiącu, więc spytam, jak wyglądają wasze treningi w czasach pandemii?

– Każdy z nas ma rozpiski biegowe i gdzieś tam po lasach próbujemy je realizować. Mamy też treningi online.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix