Piłkarskie dzieciństwo: Filip Modelski

Gdy trafiasz w młodym wieku do akademii klubu z Premier League masz prawo myśleć, że wielka kariera czeka tuż za rogiem. Filip Modelski był zawodnikiem z dużym potencjałem, ale nie wykorzystał go w pełni. Dziś obrońca Podbeskidzia Bielsko-Biała jest bohaterem naszego cyklu „Piłkarskie dzieciństwo”.

Piłkarskie dzieciństwo: Filip Modelski

Jak się zaczęła pana przygoda z piłką?

– W wieku ośmiu lat złamałem kość udową. Długa historia. Przez miesiąc leżałem na wyciągu w szpitalu, później miesiąc noga była w gipsie. Dla młodego chłopaka było to ciężkie, szczególnie, że zawsze byłem aktywny. Kolejnym etapem powrotu do zdrowia była rehabilitacja i w późniejszym czasie lekarz zalecił rodzicom, że niezłym pomysłem byłoby zapisanie mnie do jakieś sekcji sportowej. Żeby przyśpieszyć proces rehabilitacji. I od tego się zaczęło. Wybór był prosty i dla rodziców, i dla mnie, bo od małego biegałem po boisku za piłką.

Chodził pan w dzieciństwie na spotkania Arki Gdynia?

– Urodziłem i wychowałem się w Gdyni, piłka nożna zawsze była mi bliska. Oglądałem ją w telewizji czy sam kopałem na podwórku. To były jeszcze czasy, gdy większość czasu spędzało się z kolegami na świeżym powietrzu. Tata zabierał mnie na mecze Arki i stąd też decyzja, żeby dołączyć do tego klubu.

Jakie były wówczas warunki treningowe, szkoleniowe w Arce?

– Bardzo różne. Trenowaliśmy w różnych miejscach. Dziś trzeba powiedzieć, że trenerzy, którzy nas prowadzili w tamtym okresie, robili wszystko, co mogli, bo chcieli stworzyć nam jak najlepsze warunki do treningu. Niejednokrotnie zdarzało się, że trenowaliśmy na boiskach piaskowych. Samo boisko było już rarytasem, bo często ćwiczyliśmy na bulwarze w Gdyni. Były też place trawiaste, gdzie było w miarę równo. Trenowaliśmy również na starym obiekcie Arki przy ul. Ejsmonda, ale rzadko. Ostatnio nawet wspominałem z pierwszym trenerem, jak robiłem trening indywidualny na bulwarze, gdy jeszcze można było biegać. Wysłałem mu zdjęcie z miejsca, w którym trenowaliśmy w tamtych czasach, a on się śmiał. Pamiętał, jak za małolata zakładaliśmy ortalionowe portki i, gdy było mokro, to na bulwarze potrafiliśmy ćwiczyć nawet wślizgi! Fajne wspomnienia.

Dzisiaj jest pan obrońcą, już w dzieciństwie grał pan na tej pozycji?

– Nie, nie. W tamtym okresie występowałem albo w pomocy, albo w obronie. Też ze względu na to, że byłem wyższy i silniejszy w tamtym okresie, co dawało mi przewagę nad rówieśnikami. Ogólnie rzecz biorąc, to na moją pozycję docelową zostałem przesunięty, gdy miałem ok. 12 lat.

Czym się pan wyróżniał na boisku poza warunkami fizycznymi?

– Ostatnio modne są różne challenge na portalach społecznościowych i tak przypomniałem sobie grupę, z którą trenowałem. I doszedłem do wniosku, że z mojej początkowej grupy, chyba mi udało się zajść najdalej, chociaż było tam kilku zdolnych chłopaków. Bardzo dobrze ją wspominam. Czym się wyróżniałem? Na pewno dużą przewagę dawały mi warunki fizyczne. Byłem silniejszy, bardziej wytrzymały, co też przekładało się na moją zdolność do wygrywania pojedynków. Zawsze lubiłem też brać na siebie odpowiedzialność za grę zespołu. W piłce młodzieżowej warunki fizyczne odgrywają dużą rolę. Nie dyskryminuję zawodników o słabszych parametrach, bo zdarzali się tacy, którzy pod względem techniki byli bardziej rozwinięci ode mnie.

Miał pan swój piłkarski obiekt westchnień?

– Tak. Ci idole też się zmieniali, ale od zawsze lubiłem podglądać Davida Beckhama. Może nie pod względem pozycji, ale to też był fajny wzór piłkarza. W tamtych czasach zupełnie inaczej wyglądał marketing i Beckham był nie tylko piłkarzem, ale też produktem. Dzisiaj jest to wszystko inaczej odbierane. Był na piedestale, jeżeli chodzi o umiejętności piłkarskie, ale też fenomenem, bo potrafił w tamtych czasach to wszystko połączyć. Teraz jest to zdecydowanie prostsze. Kariery piłkarzy są prowadzone przez specjalistów, wielkie agencje PR-owe. Na pewno Anglik był moim idolem, ale z biegiem czasu podpatrywałem też zawodników na swojej pozycji.

A pana ulubiona drużyna?

– Kibicowałem Arce, ponieważ w niej grałem. To było dziecięce marzenie, żeby zagrać w klubie, w którym trenowałem od najmłodszych lat. W tamtym czasie były to bardziej przyziemne drużyny. Piłka nożna była moją pasją i dalej nią jest. Oglądałem sporo Bundesligi, bo akurat do tej ligi miałem dostęp, ale nie sympatyzowałem specjalnie z żadną z ekip. Był to też okres, gdy Barcelona radziła sobie trochę gorzej niż w późniejszych latach, ale mimo to, bardzo im kibicowałem.

Pamięta pan swoje pierwsze piłkarskie buty?

– Owszem. Pierwsze profesjonalne buty dostałem od taty, którego siostra otworzyła w Gdańsku sklep z używaną odzieżą. Nie mam pojęcia, jakim cudem trafiły do tego sklepu buty Ronaldo „R9”. Były srebrne z żółtym znaczkiem „Nike”. On je flagował bodajże na mundialu w 1998 roku, może wyszły trochę wcześniej. Te buty były totalnie zajechane, dlatego pewnie znalazły się w takim miejscu, ale nie mam pojęcia, jak one trafiły do Polski, bo ciocia po prostu sprowadzała ciuchy z zagranicy, więc pewnie przez jakiś przypadek. Były trochę za duże, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia, bo w takim modelu grał sam Ronaldo!

Dwie pary skarpet załatwiały robotę.

– Oczywiście, że tak.

Trenował pan również inne sporty poza piłką nożną?

– Trenowałem, to może duże słowo, ale w podstawówce, w klasach 4-6, byłem na profilu koszykarskim. Moja siostra grała w koszykówkę, byliśmy w jednej szkole. Koszykówka też sprawiała mi dużą radość, nawet nieźle sobie radziłem. Ze względu na to, że miałem dużo obowiązków piłkarskich, opuszczałem czasem treningi, ale szkoła była wyrozumiała w tym aspekcie. Grałem w koszykówkę z przyjemnością, ale nie było to moją pasją.

A sama nauka i oceny były dla pana ważne?

– Nigdy nie miałem problemów z nauką, wiedza dosyć łatwo mi przychodziła. Poświęcałem szkole dosyć dużo uwagi, bo do czasu wyjazdu do Anglii, tylko w trzeciej klasie gimnazjum nie miałem czerwonego paska na świadectwie. Chyba tylko raz mając pasek, zszedłem poniżej średniej ocen 5,0. Myślę, że w tamtym okresie, to było nawet niezłe osiągnięcie.

Nawet więcej niż niezłe. Wspomniał pan już o wyjeździe do Anglii. Jak do tego doszło?

– Pojechałem wraz z kadrą trenera Libicha na eliminacje młodzieżowych mistrzostw Europy. Byłem o rok młodszy od wszystkich, bo turniej był skierowany dla rocznika 91’, a ja jestem 92’. Zagrałem trzy dobre spotkania i wokół mojej osoby pojawiło się spore zainteresowanie, bo ta grupa była obserwowana przez rzeszę skautów z całego kontynentu. Dostałem kilka propozycji wyjazdów na testy, m.in. od West Hamu United, który już wcześniej mnie monitorował.

Między Polską a Anglią była przepaść?

– Zdecydowanie to było co innego niż w Polsce. Przed wyjazdem do Anglii, w rundzie wiosennej, zdarzało się, że graliśmy nadal na tych boiskach piaskowych. Jeżeli chodzi o organizację klubu, infrastrukturę, to tak – przepaść.

Paul Pogba jest najlepszym piłkarzem, przeciwko któremu pan grał?

– Myślę, że jeden z topowych. Nie raz byłem o to pytany i już wtedy było widać, że jest zawodnikiem z ogromnym potencjałem. Miałem też styczność z naprawdę klasowymi piłkarzami, nie tylko w treningu, ale i meczach, więc kilka fajnych nazwisk by się uzbierało.

Filip Modelski w tamtym okresie też był zawodnikiem z ogromnym potencjałem?

– Wydaje mi się, że tak.

Za czasów pana występów w Arce graliście w różnych turniejach młodzieżowych?

– Tak, tych turniejów było mnóstwo, nie tylko na hali, ale i na trawie.

Miał pan kiedyś okazję oglądać na żywo rozgrywki Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Znam inicjatywę, ale nie miałem nigdy okazji oglądać rozgrywek na żywo. Kojarzę, że kiedyś oglądałem fragmenty przed jednym z finałów Pucharu Polski. Myślę, że jest to naprawdę fajny projekt. W naszych czasach nie było takich turniejów. Cieszę się, że to wszystko idzie do przodu, bo to jest duża szansa dla tych chłopaków.

Który trener miał największy wpływ na pana rozwój piłkarski?

– Myślę, że każdemu zawdzięczam bardzo dużo, chociaż tych trenerów, jeżeli chodzi o moje początki szkolenia w klubie, nie było zbyt wielu. Pierwszym szkoleniowcem, z którym miałem styczność i jestem mu za całość bardzo wdzięczny, jest Robert Wilczyński, który prowadził mnie prawie do samego wyjazdu do Anglii. Drugim trenerem, który miał duży udział w moim rozwoju, jest trener Mieczysław Gierszewski. Prowadził mnie w Okręgowym Związku Piłki Nożnej. To są dwaj trenerzy, którym zawdzięczam najwięcej. Swoją cegiełkę do mojego rozwoju w tamtym okresie dołożył też trener Jarosław Kotas, z którym współpracowałem indywidualnie.

Jest pan zadowolony z miejsca, w którym pan się dzisiaj w piłce znajduje?

– Tak i szanuję je. Jestem w klubie, który ma duże szanse i ambicje, żeby zaraz znaleźć się w Ekstraklasie. Wiem, że moja przygoda z piłką mogła wyglądać zupełnie inaczej, ale tak, jak powiedziałem na samym wstępie: z mojej początkowej grupy w Arce, jestem w miejscu, do którego nikt nie dotarł. Doceniam to. Chciałbym być wyżej, osiągnąć więcej i myślę, że to powinno cechować każdego sportowca, ale cieszę się z mojego obecnego położenia. Co na to wpłynęło i jak to się wszystko potoczyło, to już osobny temat.

Jakie dałby pan rady młodym zawodnikom?

– Myślę, że przede wszystkim bardzo ważna jest ciężka praca. Na młodego chłopaka czeka wiele pokus, z którymi trzeba sobie poradzić. Ciężka praca i cierpliwość są więc bardzo ważne. Widzę sporo młodych chłopaków, którzy myślą, że ich czas jest już, teraz i ważne jest, żeby w przypadku gorszego momentu się nie zniechęcali. Pokora jest kolejną ważną cechą, żeby osiągnąć sukces. Do tego dołożyć mądrych ludzi wokół siebie, którzy będą umieć poprowadzić piłkarza – taki zawodnik ma szansę wiele osiągnąć.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix