„Yeclano Deportivo poradziłoby sobie spokojnie w I lidze polskiej”

W Hiszpanii szaleje koronawirus. Zarażonych jest ponad 200 tysięcy osób, blisko 25 tysięcy osób zmarło. Dotarliśmy do piłkarza, który na co dzień występuje w trzeciej lidze hiszpańskiej i opowiedział nam, jak udało mu się wrócić do Polski. Przedstawił kulisy podróży, która trwała ponad 17 godzin. Jak wygląda kwarantanna? Czy rozgrywki w Hiszpanii wrócą? Czym charakteryzuje się trzecia liga hiszpańska, gdzie na mecz potrafi przyjść ponad 10 tysięcy osób? Na te wszystkie pytania odpowiedział Grzegorz Kleeman, golkiper Yeclano Deportivo.

„Yeclano Deportivo poradziłoby sobie spokojnie w I lidze polskiej”

Grzegorz Kleeman to bramkarz, który w lipcu 2019 roku trafił do beniaminka trzeciej ligi hiszpańskiej, Yeclano Deportivo. Swoją dotychczasową karierę spędził w Polsce, ma na swoim koncie występy m.in. w drugoligowym MKS-ie Kluczbork, ale, niestety wyżej nie udało mu się zajść. Choć jako junior w Odrze Opole dobrze się zapowiadał, był na testach w Ipswich Town i otrzymywał powołania do młodzieżowej kadry Polski. Kontuzja zastopowała jego rozwój. Wiatr mocniej zawiał, przewrócił bramkę, a ta… przygniotła jego nogę. Poznajcie jego historię.

***

Zacznijmy od tego, gdzie aktualnie się znajdujesz? Zdążyłeś wrócić do Polski?

– Jestem w Polsce już ponad miesiąc. To wyglądało tak, że w Hiszpanii było już ponad 6 tysięcy przypadków zachorowań na koronawirusa. Powoli wszystko zaczynało być zamykane. Samoloty były odwołane. Była opcja „#LotDoDomu” z Alicante. Zadzwoniłem do trenera, menadżera z pytaniem, czy mogę wrócić do Polski. Powiedzieli, że nie mają z tym jakiegokolwiek problemu. Zatem kupiłem ten lot i przyleciałem do Polski. Poznałem Hiszpanię i Polskę w czasie koronawirusa.

Sama podróż do Polski wyglądała zwyczajnie? Czy wracałeś dłużej niż zazwyczaj?

– Podróż była okrutnie wydłużona. W Hiszpanii wszedł taki zakaz, że nie można było podróżować samochodem z osobami, które nie są z rodziny. Dlatego musiałem jechać autobusem i pociągiem. Sam dojazd na lotnisko trwał trzy godziny, gdzie normalnie samochodem dojeżdżam w 50 minut. Samolot do Warszawy, a stamtąd do domu jechałem busem. Cała podróż z Hiszpanii do Polski trwała ok. 17 godzin. Wcześniej maksymalnie to trwało 7 godzin.

Jak wygląda obecnie sytuacja w twoim klubie, Yeclano Deprtivo?

– Odkąd zaczęła się pandemia koronawirusa, co dwa dni mamy spotkania z trenerami na wideo-rozmowie i mamy godzinne treningi, więc cały czas mam kontakt z klubem, zawodnikami. Muszę przyznać, że panuje tam taka potężna atmosfera rodzinna. Wszyscy się dobrze znają. Po meczach razem, gdzieś wychodzimy, wspieramy się i można to wyczuć, aniżeli w innych klubach. Natomiast, nadal nie wiadomo, co z ligą hiszpańską. Mówi się o tym, że będą same play-offy, czyli zostało nam do rozegrania dziesięć meczów ligowych, potem są play-offy o awans do La Liga 2. Mają zrezygnować z ligi, mamy wznowić treningi, aby dograć play-offy. Jeden mecz na neutralnym boisku ma zostać rozegrany.

W tym momencie twoja drużyna zajmuje miejsce w play-offach, bo macie czwarte miejsce w lidze. Ciekawi mnie, czy inne drużyny nie będą miały problemów o to, że nie będzie dokończona liga, a będą rozegrane play-offy? Bo różnice są niewielkie między drużynami. Cordoba ma tylko dwa punkty straty do miejsca barażowego, a San Fernando CD – trzy.

– Cordoba w ostatnim okresie mocno przycisnęła i wydaje mi się, że oni mogą robić jakieś problemy. Tym bardziej że to jest klub z bogatą historią w Hiszpanii. Parę lat temu grali w La Liga, mają piękny stadion, świetni kibice. Gdy graliśmy z nimi mecz to na trybunach było ponad 10 tysięcy ludzi. Myślę, że będą problemy, ale tak, jak to się mówi, sami sobie tego piwa naważyli. Bo od początku niezbyt dobrze im szło. A takie drużyny, jak nasza, zasłużyła sobie na to miejsce w tabeli. Taka jest sytuacja, a nie inna. Trzeba znaleźć jakieś odpowiednie rozwiązanie na tą sytuację.

Jak wyglądają te treningi, o których wspomniałeś?

– Szybka rozgrzewka. Potem bierzemy jakieś swoje stoliki, karimaty, jakieś obciążenia. Trenujemy rozciąganie. Na koniec jakieś interwały typu skoki i skipy, żeby trener wiedział, że my cokolwiek robimy. Ma do nas zaufanie, ale chce, żebyśmy się widzieli, rozmawiali ze sobą. aby ten kontakt cały czas był.

Masz informacje, kiedy może ruszyć liga w Hiszpanii?

– Kompletnie nie mam żadnych informacji. Mówi się coś o końcu maja i początku czerwca. Kiedy będzie oficjalna decyzja? Tego nie wiem. Też jest spora różnica między Polską a Hiszpanią, z uwagi na liczbę zarażonych, bo tam tych przypadków zachorowań jest ponad 200 tysięcy. W Hiszpanii zupełnie inaczej się na to wszystko patrzy, ale mówi się, że liga może trwać lipiec-sierpień.

Jak to wygląda w twoim przypadku? Do kiedy masz ważny kontrakt?

– Kontrakt mam ważny do 30 maja. Sytuacja jest taka, że będzie trzeba podpisywać jakieś aneksy. Menadżer już coś działa i myślę, że zostanę w tym klubie, jeśli będzie wszystko w porządku.

A jak wygląda u was sprawa wypłat? Mieliście ucinane pensje albo chociaż były rozmowy na ten temat z zarządem klubu?

– Klub jest uporządkowany i takimi rzeczami się nie martwię. Dużo zawodników jest z regionu, są oddani klubowi, grają już 3-4 lata. Nie było dyskusji na temat obcinania pensji, więc wydaje mi się, że pod tym względem każdy się dogada. Myślę, że nie będzie większych problemów. Chociaż różnie może być, bo Yeclano wystrzeliło formą w lidze, gdzie połowa zawodników jeszcze dodatkowo pracuje. Jesteśmy jednym z nielicznych klubów w trzeciej lidze hiszpańskiej, gdzie trenujemy wieczorem i sporo zawodników chodzi do pracy. W przypadku takiej naszej dobrej dyspozycji w lidze, to sporo chłopaków może odejść do wyższej ligi czy nawet zagranicę. Pod tym względem może być różnie, ale nie będzie problemów, jeśli chodzi o przedłużenie umów, aneksy. Bo tutaj panuje fajna, rodzinna atmosfera.

A ty wiążesz grę w Yeclano z dodatkową pracą?

– Nie, bardziej skupiam się na sobie. Zarobki też mi odpowiadają. Po drugie Hiszpanie bardzo naciskają na swój język. Jeśli ktoś nie zna języka hiszpańskiego, to trudno mu znaleźć pracę. Yecla nie jest dużą miejscowością, schowaną między górami. Ciężko tam dojechać. Zatem też ciężko jest tam z pracą.

Jak u ciebie wygląda język hiszpański?

– Powiem szczerze, że dość nieciekawie, nie jestem z tego zadowolony. Tam jest parę osób, które mówią po angielsku i oni do mnie mówią po angielsku. Staram się od nich wymagać hiszpańskiego i dochodziło do nieporozumień. Nie uczyłem się tego hiszpańskiego. Jeśli chodzi o trening, to znam te słówka i je rozumiem. Czasem jeszcze się zdarzy, że ktoś musi mi coś przetłumaczyć na angielski. Obiecałem sobie, że jak wrócę do Hiszpanii, to skupiam się na nauce języka w 100%.

Myślisz i wiążesz swoją przyszłość z Hiszpanią?

– Pierwsze pół roku miałem bardzo ciężkie. Chciałem wrócić do Polski, bo źle się tu czułem. Wiedziałem, że pierwszy bramkarz będzie cały czas grał. Miał kontuzję albo problemy ze zdrowiem? To i tak grał. Źle się czuł? To i tak grał. Mówił, że nie wie, czy dogra do końca meczu, ale i tak grał. Bardzo mnie to irytowało, że nie dostawałem szans, gdzie mnie cały czas chwalili. Po pół roku chciałem wrócić do Polski, ale teraz, od stycznia, zmieniłem całkowicie zdanie na temat Hiszpanii, jest to całkowicie inne życie, kibice, treningi. Stadiony i cała ta otoczka jest zupełnie inna. Do tego też, że mam prawie 23 lata, a w Hiszpanii mówią, że jestem bardzo młody, tym bardziej że jestem bramkarzem, to będę grał i grał. Mam czas, aby się wybić. W Polsce, tak naprawdę, jeśli masz 23 lata, to mówią, że: „już nie za bardzo, bo jesteś za stary, nie jesteś młodzieżowcem. Może zadzwonimy, a może nie”. Takie sytuacje miałem. Całkowicie zmieniłem zdanie na temat hiszpańskiej piłki, jeśli miałbym wybierać między średniakiem II ligi polskiej, a Yeclano, to wybrałbym Yeclano.

Podejmujesz rozmowy z klubem, żeby ten kontrakt przedłużyć?

– Ciężko teraz cokolwiek powiedzieć. Bo finanse mogą być różne. Po drugie, jeśli zagramy w tych play-offach, przejdziemy dalej i będziemy w drugiej lidze hiszpańskiej. Szczerze? Gdy byłem mały, to nie śniłem, że mogę zagrać w drugiej lidze hiszpańskiej, w takiej drużynie. W takim wypadku mógłbym tam zostać za grosze. Nie będzie to miało dla mnie jakiegokolwiek znaczenia. Dlatego ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Wiem na pewno, że jeśli takie rozmowy będą, to nie będę się zastanawiał i mogę śmiało negocjować z Yeclano. Jednak chciałbym już zacząć grać w tej trzeciej lidze hiszpańskiej, a nie siedzieć na ławce. Jestem ambitną osobą i wolę zrobić krok w tył, niż siedzieć na ławce i nic z tego nie mieć.

Powiedz, jak to w ogóle się stało, że wylądowałeś w trzeciej lidze hiszpańskiej, wcześniej grając tylko w niższych ligach w Polsce?

– To jest dość kręta droga. Tak, jak mówiłem jestem ambitną osobą, a wylądowałem w… IV lidze. To mi nie pasowało. Po znajomości skontaktowałem się z Kamilem Olszewskim. On jest skautem Polonii Warszawa i ma sporą grupę znajomych. Trenowałem z Sebastianem Przyrowskim. On też chciał mi pomóc. Pojawiały się tematy klubów z polskiej trzeciej i czwartej ligi, ale nie było to nic pewnego, a czas uciekał, bo była połowa lipca 2019 roku, więc niektóre drużyny już zaczynały obozy przygotowawcze. Kamil skontaktował się z Danielem Sobisem, który jest menadżerem i ma dobre kontakty w Hiszpanii. Skontaktowałem się z nim. W Hiszpanii okres przygotowawczy zaczyna się dopiero pod koniec lipca, więc w połowie lipca nie mógł mi powiedzieć, czy mi klub znajdzie. Musiałem być cierpliwy. Pojawiły się trzy opcje Atletico Sanluqueno, Yeclano Deportivo i była jeszcze jedna drużyna, ale z ligi niżej. Czekałem na rozwój sytuacji i Yeclano zdecydowało się na to, żeby mnie przetestować, w ten sposób tam trafiłem.

Jak długo byłeś testowany?

– Byłem testowany przez miesiąc, było tam spora zamieszania przy tym moim transferze. Półtora tygodnia byłem w treningu i byli ze mnie bardzo zadowoleni. Później mieliśmy jeden sparing, to powiedzieli mi, że nie miałem wielu interwencji i możliwości do pokazania się i chcą jeszcze się przyjrzeć. Kolejny mecz towarzyski był znowu łatwiejszy i kolejny również. Minął praktycznie miesiąc, aż w końcu powiedzieli, że mnie potrzebują. Tym bardziej że trener zwracał uwagę na to, jak zawodnik zachowuje się w szatni. Dogadywałem się z zawodnikami, fajnie mi to szło, więc pozwolił mi zostać. Prezes nie miał z tym żadnego problemu i tak tu trafiłem.

Powiedz nam coś więcej o mieście, w którym swoją siedzibę ma Yeclano Deportivo, czyli Yecli?

– Yecla jest dość nudną miejscowością. Busy i pociągi za bardzo nie jeżdżą i nie ma za bardzo opcji, aby pojechać gdzieś dalej. Są lekkie góry, na które można wejść i mieć przed sobą piękne widoki. Tak naprawdę, oprócz piłki i stadionu, to tam nic nie ma. Życie jest dość monotoniczne. Kolega pożyczył mi samochód i gdy przyjechała do mnie dziewczyna z Polski, to byliśmy dwa razy w Alicante, Walencji. Trochę po podróżowaliśmy, aczkolwiek w samej Yecli nic ciekawego nie ma. Kompletna nuda.

W takim razie, co robisz w wolnym czasie?

– Praktycznie mój tydzień się nie zmienia. Wstaję rano, idę na siłownię. Z siłowni idę do sklepu, a o 18 mam trening. I tak praktycznie od poniedziałku do piątku. W sobotę rano trening i reszta dnia jest wolna, więc siedzę w domu, coś poćwiczę, porobię cokolwiek. W niedzielę jest mecz i od poniedziałku znów to samo. Mój harmonogram się zupełnie nie zmienia.

Gdy teraz jesteś w Polsce i zastałeś pandemię koronawirusa, to twój dzień jest zbliżony do tego w Yecli?

– Gdy wróciłem do Polski, to miałem kwarantannę i przez dwa tygodnie musiałem siedzieć w domu. Zatem ćwiczyłem, a teraz podróżuję. Może słowo „podróżuję” to za duże słowa, bo odwiedzam rodzinę. Nadrabiam ten czas stracony w Hiszpanii. Więcej czasu spędzam z dziewczyną, więc wygląda to tak, że siedzę w domu, ale też wsiadam do auta i zwiedzam. Mam nadzieję, że te obostrzenia zaraz zejdą i będzie można gdzieś dalej pojechać i pozwiedzać nasz kraj, odpocząć.

Kiedy minęła tobie kwarantanna? 

– Szybko minęła, bodaj 2 czy 3 kwietnia skończyłem kwarantannę, więc można powiedzieć, że miałem wolne w Święta Wielkanocne.

Czym charakteryzuje się ta kwarantanna, bo nie każdy musi wiedzieć?

– Wiadomo, że gdy wracam z Hiszpanii do Polski, to mogę się zarazić. Tym bardziej że dużo osób jest w samolocie, gdzie bardzo blisko siebie siedzimy. Zatem ta kwarantanna musi być, dla własnego bezpieczeństwa i rodziny. Po samej podróży, weszło do samolotu wojsko i sprawdzali temperaturę ciała, pytali ludzi, czy ktoś kaszlał, albo miał jakieś objawy choroby. Akurat w naszym samolocie było dość spokojnie, nikt nie miał podwyższonej temperatury. Gdy rozpocząłem kwarantannę to już od pierwszego dnia przyjeżdżała do mnie policja z kontrolą. Musiałem wychodzić przed dom albo machać im przez okno, ale codziennie była ta policja. Zainstalowałem sobie też aplikację „Kwarantanna Domowa” i dwa razy dziennie miałem taką kontrolę, że musiałem wysyłać swoje zdjęcie i lokalizację. Po dwóch tygodniach zadzwoniła do mnie policja z pytaniem: „czy skończyłem już swoją kwarantannę? Czy mam przedłużoną? Czy jest u mnie wszystko w porządku?” I w taki sposób ta kwarantanna się zakończyła.

Masz informacje jak ze zdrowiem u zawodników i pracowników klubu Yeclano Deportivo?

– Wszyscy są zdrowi. Z tego, co piszemy na grupach i rozmawiamy ze sobą, to wszyscy są zdrowi. Od prezesów do sprzątaczki.

Wróćmy jeszcze do tego czasu, gdy przebywałeś w Hiszpanii i widziałeś początki rozprzestrzeniania się koronawirusa. W mediach pojawiały się informacje, nagrania wideo, że Hiszpanie nie są odpowiedzialni i świadomi zagrożenia. Jak to wyglądało twoim okiem?

– Moim zdaniem Hiszpanie sami sobie zrobili tę krzywdę, bo gdy było sześć tysięcy zarażonych w samym Madrycie, to życie i tak dalej się toczyło. Galerie pootwierane, ludzie chodzili do pracy, mecze miały się odbywać. W Polsce, gdy pojawił się dziesiąty przypadek osoby zarażonej, to już były szkoły pozamykane, a w Hiszpanii dużo więcej osób było chorych, a życie toczyło się dalej, normalnie funkcjonowało. Na Twitterze pojawiały się nagrania, gdzie w Benidorm, ogólnie fajne miejsce na wypoczynek, tam ludzie siedzieli masowo w barach, kluby były otwarte, imprezy się odbywały. Szybko się to rozprzestrzeniło i nie wiedzieli, że będzie z tego aż taki wielki skutek. Jest taka sytuacja, a nie inna. Gdy w Hiszpanii jeszcze było wszystko pootwierane i życie toczyło się dalej, wiedziałem, że Hiszpania będzie „lepsza” od Włoch pod względem statystyk. To, co się dzieje to jest wielka krzywda i to jest przykre. Byłem załamany tym, co tam się dzieje. Oczywiście w jeden dzień wszystko pozamykali, ale to było już za późno.

Co byś powiedział nam o poziomie trzeciej ligi hiszpańskiej?

– Mogę porównać do II ligi i I ligi polskiej, gdzie oglądam mecze i wiem, jak wygląda ta piłka. Hiszpanie zwracają uwagę na szybkość, wymianę podań i wykonują to sprawnie, szybko. W Polsce jest wiele rozwiązań siłowych. Tak samo treningi, bo w Polsce skupia się uwagę na aspektach siłowych i siłowni, gdzie w Hiszpanii praktycznie w ogóle tego nie ma. Zawodnicy, jeśli chcą, to idą na siłownię we własnym zakresie. Trening to są małe gry, taktyka i jakaś duża gierka. To jest wszystko. Poziom jest wysoki. Nie mówiąc już o takich drużynach, jak Cordoba, Marbella FC, Cartegena i Badajoz. Bo oni trzymają wysoki poziom. Uważam, że Yeclano Deportivo poradziłoby sobie spokojnie w I lidze polskiej. Mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że mogli by powalczyć z niektórymi drużynami ekstraklasowymi.

Coś więcej powiedz o samych treningach w trzecioligowym zespole ligi hiszpańskiej?

– Tak, jak mówiłem, że nie ma w ogóle ćwiczeń siłowych, jest bardzo dużo małych gier, na małym polu. Trener bardzo dużą uwagę zwraca na taktykę. Wygląda to tak, że w środę mamy 15-20 minut taktyki. W czwartek cała jednostka treningowa jest poświęcona taktyce. W piątek też jest taktyczny trening i przed samym meczem w sobotę też jeszcze pojawia się taktyka. Zatem jest jej naprawdę dużo i w meczach efekt tej pracy jest widoczny. Jeśli chodzi o okres przygotowawczy, to byłem trochę zdziwiony, bo był dość łatwy. W Polsce są dwa razy dziennie treningi po trzy, cztery razy w tygodniu. W Hiszpanii było tak, że we wtorek mieliśmy dwa razy treningi, a tak poza tym to codziennie tylko jedna jednostka. W Polsce jest wielu trenerów, gdzie każą biegać wokół boiska, po lasach. A w Hiszpanii tego nie było. Pod tym względem jest duża różnica.

A sam trening bramkarski? 

– Też są widoczne różnice. Parę lat byłem w Odrze Opole, grałem też w MKS-ie Kluczbork i tam przykuwało się uwagę do aspektów siłowych. Poniedziałek, wtorek to np. płotki, ciężary, piłki lekarskie. Tego było bardzo dużo. A w Hiszpanii tego nie ma. Są ćwiczenia na reakcję, szybkość, refleks. Te treningi są łatwiejsze od tych w Polsce, ale też mają swój urok.

Wspomniałeś na początku rozmowy, że w Yeclano panuje rodzinna atmosfera. Z kimś złapałeś mocniejszy kontakt?

– Powiem szczerze, że z każdym mam bardzo przyjazny kontakt i nie ma czegoś takiego, że w zespole są grupki i, że najstarszy z młodszym nie rozmawia. Nie, często też jest tak, że bardziej doświadczony zawodnik ma lepszy kontakt z młodym, aniżeli z innymi. Nie ma takiej typowej szydery, którą czasami można znaleźć w polskich drużynach, gdzie mówiło się do młodszego: „noś te piłki”. W Hiszpanii są wydzielone osoby na każdy dzień, kto nosi sprzęt. Nie ma znaczenia, czy to kapitan, albo trener, bo on też je nosi. Nie ma z tym problemu. Nie ma podziału w zespole, na młodszych i starszych. Występuję równość.

Masz codzienny kontakt z zawodnikami?

– Tak, nawet w Yecli mieszkam z trzema zawodnikami, gramy w Fifę, gotujemy, śmiejemy się, pomagamy sobie. Na siłowni też pojawia się 7-8 osób, więc ze sobą ćwiczymy. Jest naprawdę w porządku. Aktualnie mamy swoją grupę na WhatsAppie i ten kontakt cały czas jest. Z pojedynczymi osobami też konwersuje i wypytuje, czy jest zdrowy, co u niego itd.

To wiesz, jak aktualnie wygląda Hiszpania pod względem walki z koronawirusem?

– Z tego, co wiem to nadal w mieście jest wojsko. Wszystko jest pozamykane i myślę, że tak jeszcze będzie przez długi czas, gdzie w Polsce już stopniowo te obostrzenia będą mniejsze, to w Hiszpanii sytuacja się nie zmienia.

Jeśli chodzi o Yeclano Deportivo, to z tego, co mówisz macie chrapkę na awans do drugiej ligi hiszpańskiej, znajdujecie się na 4. miejscu w tabeli, który pozwala wam na udział w play-offach o awans. Powiedz nam coś o waszym składzie, zawodnikach. W waszej kadrze są ludzie z doświadczeniem z wyższych lig?

– Jest Ubay Luzardo, który ma 36 lat i grał w przeszłości w Japonii, Australii, więc ma doświadczenie. Jednak, jeśli chodzi o resztę? To nie, są to zawodnicy, którzy pochodzą z Yecli i okolic lub z dalszych części Hiszpanii, ale są to pojedyncze osoby. Tego doświadczenia nie mamy. Dlatego mówi się, że ten rok i to, co robimy jako drużyna, to przejdzie do historii. Bo nigdy nie mieli takiego sezonu. Cały czas grywali w czwartej lidze hiszpańskiej i sam awans do Segunda Division B był wielkim wyczynem. Mówiło się, że Yecla od razu spadnie, że nie ma szans. Bo to drużyna, w której zawodnicy jeszcze dodatkowo pracują i po prostu sobie nie poradzimy. Dla wielu zawodników jest to spore przeżycie i będą chcieli z tego, jak najwięcej wynieść. Nie ma takich zawodników z doświadczeniem. Nawet pierwszy bramkarz, który ma 32 lata (Miguel Martinez) dopiero teraz zadebiutował w trzeciej lidze hiszpańskiej. Całe życie grał w czwartej lidze. Są też tacy zawodnicy, jak kapitan David Puche, który całe życie grał w Yeclano.

Któryś z zawodników z twojej drużyny zrobił na tobie duże wrażenie?

– Jest paru zawodników, którzy poradziliby sobie w polskiej ekstraklasie. Nie chcę rzucać nazwiskami, bo jest to bez sensu, ale z pierwszego składu myślę, że czterech, pięciu śmiało mogłoby powalczyć. Już niektórzy pytali się mnie, czy by sobie poradzili w Polsce? Pod tym względem patrzą na Polskę. Z naszej trzeciej ligi hiszpańskiej przecież odeszło dwóch zawodników do ŁKS-u Łódź – Antonio Dominguez z Algeciras i Samuel Corral z CF Talavera, drużyny, która jest w strefie spadkowej. Myślę, że kilku zawodników spokojnie poradziłoby sobie w ekstraklasie. Nie mieliby z tym większego problemu.

Co wywarło na tobie największe wrażenie, gdy przyjechałeś do Hiszpanii? Z czym wcześniej się nie spotkałeś?

– Na pewno podejście do sparingów. To był dla mnie szok, bo taka sama jest sytuacja w czasie meczu i sparingu. Mobilizacja, cel – wybieganie meczu, ma być wszystko zrobione na 100%. Drużyna przeciwna również ma takie podejście. Są organizowane turnieje sparingowe, dla zwycięzców są przygotowane puchary. W Polsce nie podchodzi się do sparingów w taki sposób, jak w Hiszpanii. To wywarło na mnie duże wrażenie. Na pewno też mnie zaskoczyła atmosfera w drużynie. Bo bardzo fajnie mnie przywitali. Gdy ogłoszono mnie zawodnikiem klubu, to zaczęli wszyscy klaskać, podchodzili do mnie i przytulali. To było bardzo fajne. I kibice, bo na sparing potrafił przyjść cały stadion, gdzie w Polsce przyjdzie 15 osób. Graliśmy przy jupiterach, dopingowali nas, bębny. To też jest bardzo fajne. Po meczach zaraz przychodzili, klepali nas po plecach, klaskali. Duże wsparcie kibiców, nawet w sparingu pokazywali nam, że będą z nami przez cały sezon.

Jak wygląda frekwencja na tym poziomie rozgrywek? 

– Powiem szczerze, że pod tym względem bardzo fajnie trafiłem. Na każdym meczu jest pełen stadion, a pomieści on bodajże cztery tysiące ludzi. Gdy graliśmy w Copa de la Rey z Elche, czyli derby, to prezes musiał sprzedawać bilet na lewo, bo każdy chciał ten mecz zobaczyć na żywo. Zebrało się w sumie 5 500 osób. Był naprawdę przepych na stadionie. Gdy rozgrzewaliśmy się, to gdy piłka wychodziła ponad bramkę, to krzyczeliśmy: „uwaga!”, bo co chwilę ktoś dostawał piłką w głowę lub ją łapał. Ten stadion jest bardzo kameralny i ludzie stoją tuż za bramką. Są bardzo blisko boiska. To też jest bardzo fajne. Był też taki mecz w tym sezonie, gdzie przegraliśmy u siebie z San Fernando 0:5. Porażki na tym obiekcie  nam się nie zdarzają. To jest nasza twierdza. Po trzech dniach od tej porażki, gdy wracaliśmy z treningu, to kibice odpalili race. Było ich bodajże pięćdziesięciu. To też pokazuje, jak oni bardzo tym żyją. Z ciekawostek mogę powiedzieć, że mamy taką pieśń klubową. I w jedną z niedziel, kiedy mieliśmy zagrać kolejny mecz ligowy, ale został on odwołany przez koronawirusa, to kibice wyszli na balkon o godzinie 17 i zaczęli śpiewać ten hymn. W czasie, kiedy powinien rozpocząć się mecz. Było słychać trąbki, bębny. Cała Yecla śpiewała. Myślę, że coś takiego jest ciężko w Polsce spotkać.

Przejdźmy do twoich występów w Yeclano, których miałeś zaledwie dwa…

– Właściwie to 1,5 występu (129 minut rozegranych w Segunda Divison B – przyp. red.). Gdy przychodziłem do Hiszpanii, to wiedziałem, że nie będę podstawowym bramkarzem. Tym bardziej że on jest w tej ekipie już od trzech lat. Prezentuje się dość solidnie, ma 32 lata. Wiedziałem, że nie będę pierwszym wyborem, ale jestem ambitny i walczyłem o to, żeby udowodnić trenerowi, kiedy przydarzy się kontuzja, żeby śmiało mógł mnie wpuścić. Pierwsze pięć, sześć meczów było takich, że grał z kontuzją. Troszkę mnie to irytowało, ale dalej robiłem swoje. Przyszedł taki moment, że źle się poczuł, nie widział na oczy i został zmieniony przeze mnie. To było na naszym stadionie. Myślę, że dobrze się zaprezentowałem, jak na debiut w takim meczu, gdzie cały czas nas rywale cisnęli. Później był czas Copa De la Rey. Mówi się, że drugi bramkarz ma grać w takich meczach, ale trafiliśmy na Elche, derby, pełny stadion. Trener powiedział, że w takim meczu nie wystąpię, ale mam się spodziewać występu w następnej kolejce ligowej z Cadizem. Tak, się stało. Ten dzień był katastrofalny pod każdym względem. Też nie zachowałem się przy golu, tak, jak powinienem. I ja to wiem, ale też pomogłem drużynie w kilku momentach. Po spotkaniu powiedzieli mi, że gdyby nie ja, to mogło skończyć się wyżej. Teraz nadszedł czas koronawirusa, zostało dziesięć kolejek i miałem grać. Pod tym względem ten koronawirus mi w tym przeszkodził. Bo dochodziły słuchy, że zagram w kilku spotkaniach ze słabszymi rywalami, a gdy przyjdą play-offy to wiadomo, że nie będę grał. Wolałbym, żeby ta liga wróciła, bo gralibyśmy wtedy środa – sobota, wtedy byłbym pewny występów. Łudzę się jeszcze, że ta liga ruszy.

Skąd te słuchy dobiegały, że będziesz grał? Od trenera?

– Od trenera bramkarzy i Miguela Martineza, pierwszego golkipera. Powiedział mi, że mam się przygotować, bo będą mecze, w których wystąpię. On jest w dobrych relacjach z trenerem, więc miał zapewne prawdziwe informacje. Do tego też nasz trener ma takie podejście, gdy przychodzi jakiś zawodnik z drużyny rezerw do składu, to dostaje szansę w meczu ligowym. Mamy kadrę 26-osobową. Jeśli będziemy trzymać się tych zasad, że każdy gra, to ja też dostawałbym więcej szans pod koniec rozgrywek.

Jak wygląda kontakt z pierwszym trenerem Argentyńczykiem, Hectorem Sandronim? Jest on swobodny? Niedostępny? Asymiluje się z drużyną albo wręcz przeciwnie?

– Wspominałem już, że trener jest bardzo rodzinny i z każdym zawodnikiem nawet porozmawia o sprawach rodzinnych. Podczas treningu też jest kontaktowy. On fajnie to rozgranicza. Gdy przegraliśmy mecz, to czasami trenerzy reagują agresywnie, krzyczą, a u nas wygląda to tak, że szkoleniowiec potrafi przyjść, poklepać po głowach i powiedzieć: „zobaczcie, co robiliśmy przez cały ten sezon”. Takie mecze się zdarzają. Kiedy wygrywaliśmy, potrafił być w szatni cicho. Następnego dnia wyjaśniał nam, dlaczego tak się zachował i nas pochwalił. W Hiszpanii jest tak, że w przerwie meczu do szatni schodzą wszyscy, włącznie nawet z kierowcą autobusu. Mamy być wszyscy razem w szatni i pierwsze trzy minuty to kompletna cisza. Każdy ma się uspokoić, wyciszyć. Dopiero, wtedy trener zaczyna mówić. Trener jest bardzo rodzinny, gdy masz problem, to nawet pomoże. Miałem taką sytuację, przedstawiłem ją trenerowi i dostałem wolne na trzy dni i mogłem polecieć do Polski, aby załatwić problemy rodzinne. Rodzina jest najważniejsza dla Sandroniego, jest bardzo wyrozumiały.

Jeśli chodzi o szatnie hiszpańską a polską, widzisz jakieś różnice? 

– Raczej większych różnic nie ma. Oprócz jednej rzeczy, że przed meczem w szatni przebywa tylko pierwsza jedenastka, która wyjdzie na mecz. Trener nie chce zbędnego tłumu. Zawodnicy mają się skupić na spotkaniu i nikt nie powinien ich rozpraszać. Rezerwowi dołączają do drużyny, schodząc z rozgrzewki, bezpośrednio na ławkę rezerwowych.

Pod względem organizacyjnym, jak wygląda Yeclano Deprtivo? Mam też na myśli sztab szkoleniowy, ile osób pracuje w trzecioligowej drużynie hiszpańskiej?

– Yeclano nie można porównać do Cordoby, więc ciężko mi to zestawiać z całą trzecią ligą w Hiszpanii. Takie drużyny, jak Cordoba mają stadiony, pieniądze, chcą awansować. Jeśli mam być szczery to Yeclano jest drużyną, która nie powinna awansować wyżej. Nie mają odpowiedniego stadionu. To jest największy mankament. Organizacyjnie? Yeclano jest dobrze pookładane, jak na klub skromny, rodzinny. Wypłaty są na czas. Sprzęt jest sprawny, piłki są nowe. Mamy nowe stroje, sprzęty treningowe. Wszystko wysprzątane, wyprane. Pod tym względem nie możemy narzekać. Sztab szkoleniowy jest bardzo skromny. Trener bramkarzy, który nie jest codziennie w klubie. Są treningi, gdzie go nie ma. Mamy trenera od rozciągania, asystent i pierwszy trener. Do tego z nami podróżuje kobieta, która dba o odżywki, białko, witaminy itd. W innych ekipach są zdecydowanie większe te sztaby.

Jak wygląda infrastruktura w Yecli?

– Myślę, że jest bardzo dobra. Mamy stadion główny, gdzie gramy właściwie tylko mecze. Mamy boisko naturalne, o które dba miasto i murawa tam jest bardzo dobra. Do tego dochodzą dwa boiska sztuczne. Wszystko oświetlone. Infrastruktura jest fajna. Mamy darmową siłownię w centrum Yecli.

Patrząc na twój przebieg kariery piłkarskiej w Polsce, to nigdy nie zawitałeś na wyższy poziom, aniżeli II liga. W twojej ocenie stać cię było na trochę wyższy poziom?

– Jestem osobą szczera i ambitną. Może mierzę wysoko, ale z głową.  Na pewno nie jestem bramkarzem na ekstraklasę i w niedalekiej przyszłości nim nie będę. Nie na tę chwilę. Pierwsza liga? Myślę, że byłbym w stanie zagrać mecze, ale wiem, że są lepsi ode mnie na tym poziomie. Jestem bramkarzem spokojnie na II ligę. Mam na swoim koncie kilka spotkań w II lidze. Uważam, że trochę za mało (5 w barwach MKS-u Kluczbork – przyp. red.). Mam dość pechową karierę, bo miałem pewien czas, gdy byłem na topie. Byłem w Anglii na testach, otrzymywałem powołania do młodzieżowych kadr Polski. Na jednym ze zgrupowań spadła mi na nogę bramka. Był tak mocny wiatr, że zgniotła mi nogę. Miałem wyjęte kilka miesięcy z życia, gdzie w kadrze U-18 miałem grać, bo zdarzyło się tak, że trzech bramkarzy miało kontuzję i miałem dostać szansę. Trener mi powiedział, nawet, gdy już miałem kontuzję, że jak wrócę i będę regularnie grał w klubie, to dostanę szansę w kadrze. Natomiast w Ipswich Town, gdzie byłem na testach, powiedzieli mi: „wróć do Polski, na któryś mecz przyjedzie skaut z Ipswich. Jeśli będziesz grał regularnie przez pół roku, to będziemy chcieli cię latem ściągnąć do siebie”. Niestety, przydarzyła się kontuzja.

Potem trafiłem do Kluczborka. Przez pierwsze pół roku rywalizowałem o plac z Kacprem Majchrowskim. Graliśmy mniej więcej po połowie. W zimę przyszedł do klubu trener, z którym miałem wcześniej styczność i nasze drogi się rozeszły. Krótka przygoda w Kluczborku. Potem testy w Stalowej Woli, dostałem się, ale też spore zamieszanie było tam i ostatecznie trafiłem do Pniówka Pawłowice Śląskie. Tam pół roku, potem Piast Strzelce Opolskie i LZS Starowice Dolne. Miałem dość bujną i pechową tą przeszłość. Jednak podchodzę tak, że wolę jechać w trzeciej lidze na Cordobę, aniżeli w polskiej pierwszej lidze na Termalikę. Jestem takiego myślenia i pod tym względem liga hiszpańska jest wyżej niż polska.

Wywołałeś testy w Ipswich Town. Jak one wyglądały, jak je pamiętasz?

– Miałem to szczęście, że był tam, wtedy Bartosz Białkowski. Mogę powiedzieć teraz, że jest to super osobowość, mega bramkarz. Miałem treningi z nim i pierwszą drużyną. Pierwsza drużyna to dużo powiedziane, byłem obok. Było trzech bramkarzy i ja ten czwarty. Mogłem chwilę pobronić strzały zawodników, którzy grali kiedyś w Manchesterze United czy Chelsea. Fajna przeszłość, jeśli chodzi o Ipswich. To jest inny świat, 8-9 boisk treningowych, „dywan”, ośrodek szkoleniowy, siłownie, posiłki, kucharze, ludzie od czyszczenia butów. Widać, że Championship to profesjonalna liga.

Jak to się w ogóle stało, że miałeś okazję tam się znaleźć?

– Dwa razy miałem okazję lecieć do Ipswich. Raz na tydzień, to był listopad i fajnie wypadłem. Zaprosili na drugie testy w styczniu i byłem dwa tygodnie. Miała, wtedy zapaść ostateczna decyzja. Byli zadowoleni, miałem pierwotnie zagrać w sparingach, ale z różnych powodów zostały odwołane. Wróciłem do Polski. Miałem grać w Polsce i wtedy mieli po mnie sięgnąć. To był czas, gdzie też głowa nie chodziła tak, jak powinna. Byłem, wtedy sam, kilkunastoletni chłopak. Ciągle sam, tylko trening. Tam jest tak, że o 7:30 wyjeżdżasz z domu, masz dwa treningi, dwa posiłki, w tym obiad. O godzinie 15. byłem w domu sam. Ta samotność mnie zgubiła, pod tym względem też nie chciałem jechać do Anglii.

Gdzie widzisz siebie za pięć lat?

– Z Yeclano Deportivo w drugiej lidze hiszpańskiej. Lubię się trzymać jednego, jeśli jest tam w porządku, nie mam, na co narzekać, to czemu nie? Drużyna jest fajna, oprócz miejscowości, która jest mała i wieje tam nudą. Wolałbym Alicante, Barcelonę, bliżej morza, gdzie jest cieplej. Mógłbym zostać tutaj na dłuższy czas. Chyba, że fajnie się rozwinę, to może wyżej. Jestem realistą, dlatego mówię o występach w Yeclano w drugiej lidze hiszpańskiej. Mógłbym powiedzieć Real Madryt czy FC Barcelona, ale jestem realistą i wolę powiedzieć to, gdzie mogę wyłożyć rękę i mieć to.

Nie myślisz w ogóle o grze w Polsce?

– Oczywiście, że myślę. Różnie losy mogą się potoczyć. Wiadomo, że wolałbym zostać w Polsce przy rodzinie, dziewczynie, bliskich. Jesteś w Polsce, na swoim, wiesz, jak wygląda tu życie. Mam 23 lata uważam, że jeszcze wiele przede mną, dużo tej piłki. Zwiedziłem przez 15 lat sporo Polski. Może czas na Hiszpanię? Aby tu się zadomowić? Inaczej się gra, gdy wiesz, że na mecz z Cordobą przychodzi 10 tysięcy kibiców. Każdego dnia chcesz dzięki temu trenować.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. archiwum Grzegorza Kleemana