Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Czy polski trener może otrzymać pracę w czołowej europejskiej lidze? Czy polska myśl szkoleniowa skazana jest na naszą Ekstraklasę? Dlaczego nie mamy swoich przedstawicieli w Premier League, Bundeslidze albo w La Liga?

Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Nie możemy wstydzić się naszej wiedzy, tego jak pracujemy, w jakich warunkach. Nasi szkoleniowcy są mega kreatywni i posiadają bardzo dużą wiedzę. Uważam, że nasi trenerzy nie mają się czego wstydzić – mówi w najnowszym wywiadzie dla „Łączy Nas Piłka” dyrektor Szkoły Trenerów PZPN Dariusz Pasieka.

Kilka dni temu, kolejny już raz, na Twitterze można było prześledzić dyskusję na temat faktów i mitów związanych z poziomem wiedzy naszych szkoleniowców. Małą burzę wywołał prezes PZPN-u: – Prawie wszyscy najlepsi polscy trenerzy pracują w PZPN. To daje dużo myślenia i obrazuje pewną tendencję – napisał Zbigniew Boniek.

Gdyby [polscy trenerzy] byli top, już dawno mieli by pracę w Europie – odpisał Mariusz Jędrzejewski, co Krzysztof Stanowski spuentował w ten sposób: – To najczęściej powtarzana bzdura. Polscy trenerzy vs zatrudnienie w zagranicznych ligach. Napisałem o tym rozdział w książce, ale wiadomo, że dotarcie mizerne. Oby z czasem coraz więcej osób rozumiało zależności.

A dalej statystyki z TOP5 europejskich lig przytoczył m.in. były dziennikarz weszlo.com Marcin Borzęcki. Najlepiej naszą dyskusję prześledzić tutaj.

By szerzej odnieść się do tego tematu, raz jeszcze przeczytałem wspomniany wyżej rozdział „Stanu Futbolu”. Zostać trenerem w dobrej zagranicznej lidze można na dwa sposoby. Przede wszystkim: należy osiągnąć spektakularny sukces w europejskich pucharach. (…) Drugim sposobem, aby dostać pracę w zagranicznej lidze, jest… bycie znanym, chociażby lokalnie. Po prostu – jeśli swego czasu grałeś w danej lidze, jeśli dałeś się poznać jako inteligentna i godna zaufania osoba, jeśli nauczyłeś się języka i wrosłeś w miejscową społeczność, to jest szansa, że ktoś powierzy ci drużynę.

I trudno z analizą Stanowskiego jest się nie zgodzić. Jednak ja dorzuciłbym jeszcze opcję numer trzy: jesteś trenerskim kozakiem. Który ma przy tym trochę szczęścia i w odpowiednim czasie wpadnie komuś w oko.

Trochę matematyki: powołując się na dane Borzęckiego, jakieś 60-70% drużyn każdej z lig TOP5 prowadzone jest przez obywateli krajów, których ligę analizujemy. Pozostali, to dwie grupy wyróżnione przez Stana i, w mojej opinii, ci, którzy w jakiś sposób przebili się, wyróżnili.

Czy przebić się jest łatwo? Nie jest. Jak się wyróżnić? Jest cholernie trudno.

Znaleźć się w Hiszpanii, we Włoszech czy we Francji – jest jeszcze trudniej, bo mnóstwo trenerów z całego świata z szansy na pracę tam wykreśla się sama. Przez nieznajomość lokalnego języka. W Premier League i Bundeslidze statystyki są bardziej optymistyczne dla „stranierich”, gdzie popularniejsze angielski i niemiecki zwiększają zasięgi i potencjalne możliwości.

Na chłodno, patrząc na liczby i nie starając się o ocenę własną, wychodzi więc, że tych „kozaków” (jak wspomniany na TT Luka Elsner czy Daniel Farke, Lucien Favre, Oliver Glasner, Nuno Espírito Santo) jest mniej więcej tylu co tych ze spektakularnymi sukcesami w europucharach (Jose Mourinho, Juergen Klopp, Julian Nagelsmann) oraz legend miejskich (Diego Simeone, Zinedine Zidane, Ole Gunnar Solskjaer).

Czy w Polsce brakuje kozaków? Uważam, że wielu mogłoby poradzić sobie poza granicami naszego kraju. Ale ku temu okoliczności muszą być także sprzyjające. Dziś, kiedy myślimy o biało-czerwonych rodzynkach, możemy wspomnieć przygodę Michała Probierza w Salonikach. Czy jego kariera mogła potoczyć się w stronę lig wielkiej piątki? Może i mogła. Ale po prostu – nie potoczyła się.

Zawsze komuś znanemu nam, a jeszcze lepiej sprawdzonemu w boju, zaufać jest łatwiej. Ciężko wziąć też do klubu kogoś, kto nie habla ani nie szprecha, podczas gdy robi to cała szatnia. Ale czy nie widać czegoś w tych wszystkich zależnościach?

Moim zdaniem właśnie, coś widać.

Skoro ogólne tendencje są takie, że wszędzie przebija się wyłącznie garstka szkoleniowców „z iskrą”, to szczęściu trzeba dopomóc.

Pewnie to, że dla Portugalczyków czy Niemców znajomość angielskiego jest bardziej naturalna niż dla Polaków – pomaga. Pewnie to, że ci pierwsi na uniwersytetach przez kilka lat budują swój model gry, który na koniec u większości (zwykłych studentów!) rozpisany jest na setki mikrozasad, a o budowie morfocyklu myślą zgłębiając tajniki periodyzacji taktycznej – też nie przeszkadza.

Hiszpańska lub włoska kultura taktyczna, postrzeganie piłki i to, jak o niej mówią nawet dziennikarze – to też raczej plus niż minus. A i zorganizowany, poukładany od lat system szkolenia w Niemczech, Austrii oraz Szwajcarii – pozwala na to, by rzeczonemu szczęściu dopomóc.

Wydaje mi się, że bazując wyłącznie na matematyce i prawdopodobieństwie możemy stwierdzić, iż zadbać warto o okoliczności, które w jakimś momencie mogą przechylić szalę na naszą korzyść. Uczmy się więc języków, jeszcze zanim zagraniczny klub w ogóle pomyśli o nas w kontekście pracy u siebie, próbujmy doświadczać na polskiej ziemi taktycznych innowacji, nie bójmy się kreatywnych pomysłów na boiskowe rozwiązania, podpatrujmy jak robią to w ligach, o których marzymy. Róbmy wszystko, by zwiększyć swoje szanse, bo choć nie jest łatwo – to się da.

***

Wracając do rozdziału „Stanu Futbolu”, odkurzyłem książkowe archiwum. I przy okazji wpadłem na coś całkiem ciekawego. Buzia śmieje mi się od ucha do ucha, więc… podzielę się swoim odkryciem. Ludzka pamięć bywa zawodna, a moja kompletnie wyparła z pamięci to, co działo się przed siedmioma laty.

Poznajecie ten „autograf”? To niezupełnie wpis od serca, mojego dziś pracodawcy. On dopisał w zasadzie od siebie na koniec tylko „tak?”.

Choć nie pamiętam szczegółów, chodziło o przedsprzedaż książki. Kto brał w niej udział, mógł chyba wpisać własną treść dedykacji. Dlaczego wybrałem więc taką… „dziwną”?

Odniosłem się do sytuacji z maja 2013 roku.

Byłem na skraju swojej przygody z dziennikarstwem. Miałem już dość ciągłego czekania pod szatniami i spisywania rozmów nie wnoszących do mojego życia kompletnie niczego. Dość wypowiedzi na konferencjach prasowych i dzikiej pogoni za klikami. Odsłuchiwania ciągle tych samych podsumowań meczów, sztampowych fraz, które bez wycieczki na stadion mogłem w tamtym czasie z 90-procentową skutecznością wypisać z głowy. Znając wyłącznie końcowy wynik meczu i nazwisko „rozmówcy”.

Chciałem czegoś głębszego, spojrzenia na futbol w bardziej szeroki sposób. Wyzwania do tekstów analitycznych, do dużych reportaży. A że rynek był, jaki był, postanowiłem, że pora z dziennikarstwem skończyć.

Ale kiedy podejmowałem tę decyzję, kiedy nad „i” trzeba było postawić kropkę, w sieci pojawiła się informacja o naborze do Weszło. – Ostatnia szansa – pomyślałem.

W procesie rekrutacyjnym należało podsumować ekstraklasową kolejkę. Zadanie zapowiedziane było zdaje się z wyprzedzeniem, niemniej czas na jego wykonanie – był wyjątkowo krótki. Miało być realistycznie, więc po ostatnim meczu trzeba było się wziąć do roboty.

Wiedząc, że w Weszło nikt nie lubi sztampy, kolejkę podsumowałem… wierszem. A teraz najśmieszniejsze – odkopałem go właśnie na dysku!

Przez myśl mi przeszło pracować w Weszło,
więc do naboru stanąć nadeszło.
Pierwszym etapem – podsumowanie,
kochanej ligi, więc niech się stanie!

Sztampy nie lubi komisja nasza,
poezję zatem kandydat zgłasza.
Dziesięć tu sylab, w każdym wersecie,
jeśli więc chcecie – czytać możecie.

Najsampierw słowo o ekstraklasie,
którą podziwiam w pełnej jej krasie.
Liga to słaba, pachnie dramatem,
ale brakuje jej zimą i latem.

W piątek dwa mecze, więc zaczynamy,
Nowa kolejka, emocje, gramy!
Przy Konwiktorskiej padli Górale,
Lech się nie zmęczył z Widzewem wcale.

Wszołek w Warszawie nie strzela prawie,
Grzelczak w zasadzie, też lachę kładzie.
Kiedy się wreszcie dwaj przełamali,
mają trzy punkty, passę przerwali.

W Poznaniu widząc Legię niezdarną,
znów wszyscy myślą, że majstra zgarną.
W formie Lovrencsics, nieźle w obronie,
Kolejorz siedzi im na ogonie.

W sobotę walka o nowy sezon,
chcesz zostać w lidze? Musisz mieć rezon!
Zbawcę Brunatnych zwą wszyscy Makiem,
czasem też Matim, Miśka bliźniakiem.

Pogoń Wdowczyka mocno zawodzi,
po dnie tabeli na boso brodzi.
Bełchatowianie klub chcą ratować,
po spadku bowiem przyjdzie żałować.

Wisła Koronę wręcz zmiotła z pola,
Chrapkowi chrapka przyszła na gola.
Ów talent młody debiut zaliczył,
choć przy Reymonta lat pięć już ćwiczył.

Na Legii presja ciążyła spora,
na mecz czekali aż do wieczora.
Pewne 3:0, gładko i sprawnie,
bez Serbów poszło nawet zabawnie.

Później już walka była o trzecie,
europuchary, no, sami wiecie.
Najpierw mistrzowie, z Dado na czele,
swoją naczęli pisać tabelę.

Później do głosu doszli ci z Piasta,
nie będzie punktów – rzekł Cicman – basta!
Jak dzik w maliny poszedł trącony,
Mariusz Pawelec? Znów zeszmacony…

W budkę zajebał trener z Czech rodem,
„To pozoranty!” – rzekł przed narodem.
Levy Stanislav się zagotował,
później garniaka tylko żałował.

Emocji sporo? Sporo to w Gdańsku,
tam zabawili się po szatańsku.
Strzałów od groma, okazji sporo
i strzelców było prawie ośmioro.

Pan Rasiak, Duda, Buzała goniec,
wszyscy wzbudzili się na sam koniec.
Piłka krążyła niczym po sznurku,
akcja za akcją – jak na podwórku.

Cztery do czterech – tak zakończono,
znów tiki-taką Gdańsk uraczono.
Euro wspomnienie, fanów radości,
jakby Hiszpanów mieli za gości.

Zagłębie Lubin z Górnikiem Zabrze,
również uległy małej makabrze.
Strzelił raz Bonin, Banaś dał ciała,
z Górnikiem znowu zagwozdka mała.

Weekend rewelka, magia dla oka,
szkoda mi tylko Elsnera Roka.
Podsumowanie dość nietypowe,
pewnie się część z was łapie za głowę,

lecz jeśliby czytać dwieście relacji,
można nie skończyć ich do wakacji.
Ogłupieć, stracić do życia chęci,
podsumowania? To was nie kręci…

A jednak kręciło. Spotkało mnie rozczarowanie, bo zostałem poinformowany, że nie chodziło o wiersz, a podsumowanie tej kolejki przy pomocy tekstowej relacji. Mojej kreatywności nie docenił nikt w komisji, poległem.

Od maila z prośbą o zwyczajną relację, do deadline’u, pozostawała już ledwie chwila. A ja wiadomość odczytałem na lotnisku w Moskwie. Leciałem się wtedy… oświadczyć. Fizycznie nie byłem więc w stanie dosłać pracy na czas, a moja prośba o dodatkowe kilka godzin spotkała się z brakiem odpowiedzi. To była „kropka nad i”. Stąd też w pisaniu miałem kilka lat przerwy.

Stąd także „Dla Przemka, którego nie doceniłem w naborze do Weszło, a któremu warto było dać szansę„. „Tak?” – dziś autor dedykacji na swoje pytanie odpowiedzieć może sobie sam.

A ja, koniec końców – mam żonę. I pracuję w Weszło. Choć od naboru kilka lat przeszło.

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.

Fot. 90minut.pl, Wikipedia