Jak wygląda powrót na boiska w czasach pandemii?

Od 4 maja w niektórych regionach Polski można było wrócić do treningów z dziećmi i młodzieżą. Mija pierwszy tydzień, odkąd zawodnicy zamienili dywan czy podłogę w swoim domu na zieloną murawę. Jak wygląda powrót na boiska w szkółkach i akademiach z całego kraju? Na czym trenerzy skupili się na pierwszych zajęciach? 

Jak wygląda powrót na boiska w czasach pandemii?

Pierwszą rzeczą, którą trzeba podkreślić, to że nie we wszystkich miejscowościach mogą się odbywać zajęcia. A jedną z tych miejscowości jest… Warszawa. Dzieci ze stolicy nie mogą jeszcze wrócić na boiska, bo władze miejskie nie zezwoliły tam na to, by udostępnić im sportowe obiekty. Ich rówieśnicy z niektórych części kraju pierwsze treningi grupowe na świeżym powietrzu mają już za sobą.

Sam powrót musiał spełniać określone wymogi. Na trening zawodnicy muszą m.in. przyjechać przebrani już w strój sportowy, mogą trenować maksymalnie w 6-osobowych grupach, a same zajęcia powinny być przeprowadzone tak, żeby mali piłkarze mieli ze sobą, jak najmniej bezpośredniego kontaktu. Dzieci do 13. roku życia muszą być przywiezione na trening przez rodzica, ponieważ obecnie nie mogą samodzielnie opuszczać swoich domów.

A jak wygląda powrót na boiska w profesjonalnych akademiach?

Bartosz Bochiński, trener Lecha Poznań U-17, odpowiedział nam na kilka pytań:

Jakie to uczucie wrócić na boiska?

– Pierwszy trening odbyliśmy we wtorek. Sama przyjemność ze spotkania się z zawodnikami, choć nie ze wszystkimi. Mamy zawodników m.in. z Krosna czy Jastrzębia-Zdrój, więc ci chłopcy nie wzięli udziału w treningu. Z nimi mieliśmy i cały czas mamy kontakt online. Jestem bardzo zadowolony i z powrotu na boiska, i z tego, co udało się zrealizować. No i z grupy, która pojawiła się na treningu.

Ilu zawodników było na tym treningu?

– Na zajęciach może pojawić się 12 zawodników, ale we wtorek było 9 chłopców. Następny trening mamy dzisiaj i mam nadzieję, że może nam się uda trenować z maksymalną możliwą liczbą piłkarzy. Trenowaliśmy we dwóch grupach na dwóch boiskach. Dodam, że wedle możliwości dbamy o bezpieczeństwo, higienę treningu. Poza ankietami medycznymi, które są przygotowane u nas w klubie dla całej akademii, chłopcy wypełniają je codziennie i wyniki są analizowane. Przyjeżdżamy już przebrani na trening, dezynfekcja przy wejściu na boisko i po treningu. W taki sposób zaczęliśmy pracować, przy czym mam takie wrażenie, że ta nasza grupa 6-osobowa mogłaby być trochę większa, ale dostosowujemy się do tego, co jest proponowane i cieszymy się, że możemy w jakikolwiek sposób funkcjonować.

Jak wyglądał wasz pierwszy trening? Na jakich aspektach gry skupiliście się po takiej przerwie?

– Były to formy adaptacyjne. Wiadomo, że zawodnicy, którzy wykonywali zadania indywidualne, motorycznie są gotowi do tego, żeby wrócić na boiska. Czucie piłki też są w stanie indywidualnie zrobić, ale brakowało form współpracy. Skupiliśmy się na współpracy w fazie atakowania. Były też podania czy kombinacja prowadząca do dośrodkowania lub finalizacji akcji strzałem. Formy były dosyć otwarte – takie, które pozwoliły zawodnikom cieszyć się tym treningiem. Grać, jeszcze nie graliśmy.

Ile treningów tygodniowo macie w planach robić?

– Jesteśmy po konsultacjach z rodzicami. Na tę chwilę wyznaczyliśmy dwa treningi tygodniowo. Będziemy trenować we wtorki i soboty. W pozostałe dni cały czas realizujemy współpracę z zawodnikami na zasadzie spotkań online. I tak chylę czoła rodzicom, którzy muszą czasem pokonać spory dystans, żeby zawieźć syna na trening. Jak większość akademii – jesteśmy mocno uzależnieni od internatu. Kuba Antczak jest z Wrocławia, ale on da radę przyjeżdżać. Chwała za wybudowanie drogi pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem (śmiech). Świadczy to też o dużej motywacji, pasji do piłki nożnej. Będę powtarzał do znudzenia, że głęboko ukłaniamy się w kierunku rodziców za to, co robią.

W Lechu do gry wrócili również juniorzy starsi.

– Tak. Zaczęli równo z nami, ale będą pracować w wymiarze trzech treningów w tygodniu. Ten rozstrzał, jeżeli chodzi o liczbę jednostek treningowych, jest spowodowany bardzo prozaiczną rzeczą – możliwościami rodziców oraz lokalizacją, czyli skąd pochodzą zawodnicy, tworzący dany zespół. Nasz zespół trampkarzy ma z kolei zamiar wrócić na boiska na początku przyszłego tygodnia.

Niewielu wcześniej zwróciło na to uwagę, ale dodatkowym problemem większych ośrodków szkolenia jest fakt, że spora grupa ich zawodników mieszka w internatach, a te są aktualnie zamknięte. Przez to niektórzy piłkarze dalej nie mają możliwości treningu ze swoją drużyną. Bardzo wiele tutaj zależy od podejścia rodziców, ale nie można oczekiwać, że będą kilka razy w tygodniu pokonywać po kilkaset kilometrów, żeby ich syn dotarł na zajęcia.

– Nie mieliśmy ze sobą styczności na boisku przez prawie dwa miesiące. Oczywiście, utrzymywaliśmy cały czas kontakt online. Fajnie było zobaczyć chłopaków, bo to, że spotykamy się całym sztabem z zawodnikami przez internet, to nie jest to samo. Stosujemy się do obostrzeń, które wydał rząd i nie ukrywamy, że to nie są łatwe sprawy dla nas. Chcielibyśmy jak najszybciej wrócić do treningów drużynowych, ale akceptujemy to, co jest.

– Treningi odbywamy w 6-osobowych grupach. Tyle, ile możemy, tyle robimy. Od przyszłego tygodnia ruszamy z dwoma grupami chłopaków, bo teraz była tylko jedna. Stopniowo chcemy, żeby zawodnicy do nas wracali, ale ze względu na zamknięcie internatów, nie mogą tego zrobić. Mamy siedmiu chłopaków ze Szczecina i okolic, ale dzięki pomocy logistycznej, w przyszłym tygodniu będziemy pracować z dziesięcioma. Cały czas czekamy na resztę, która pracuje na rozpiskach indywidualnych. Mamy zamiar skupić się na technice fundamentalnej. Uczymy się wszystkiego: kiedy możemy wyjść na boisko, w jaki sposób możemy korzystać z parku czy lasu. W planach mamy, żeby trenować codziennie – mówi nam Piotr Łęczyński, szkoleniowiec Pogoni Szczecin U-18.

Różnica między Lechem Poznań a Pogonią Szczecin jest taka, że pierwsi chcą trenować na boisku dwa razy w tygodniu, drudzy natomiast aż… pięć! Taka liczba treningów może dawać ogromną przewagę w przypadku, gdyby zdecydowano się kontynuować sezon w Centralnych Ligach Juniorów. Na ostateczną decyzję musimy zaczekać do poniedziałku.

Było o największych, to teraz przejdźmy do tego, jak wyglądał powrót do treningów grupowych w mniejszych szkółkach i klubach.

Pierwszą czynnością, którą wykonaliśmy, było zapytanie rodziców, czy są chętni, by ich dzieci już teraz wróciły do treningów. Zdecydowana większość, około 80–90 procent, wyraziła zgodę, oczywiście potwierdzoną stosownymi formalnymi oświadczeniami. Kilku rodziców się jeszcze waha, ma obawy, co jest zrozumiałe, ale z każdym dniem dochodzą kolejne dzieci i podejrzewam, że za kilka dni będziemy już w komplecie. Bardzo uważamy, zwłaszcza z najmłodszymi. Bo jak tu powstrzymać sześciolatka przed przybiciem piątki koledze po zrobieniu czegoś fajnego? Prosimy, tłumaczymy, ale naturalna radość z gry czasem bywa silniejsza. Zaczęliśmy we wtorek, oczywiście trenujemy w sześcioosobowych grupach. Chętnych mamy wielu, a z obiektami bywa różnie. Dla mnie jako organizatora takie obostrzenia to kłopot, ale jako trenera już niekoniecznie. Mamy teraz szansę uważniej przyjrzeć się indywidualnie zawodnikowi, w grupach kilkunastoosobowych nie szans, by każdemu poświęcić tyle uwagi. Teraz można poprawić dużo rzeczy i skupić się na tym, na co nie ma czasu podczas treningów grupowych. Jeszcze w „normalnych” okolicznościach prowadziłem sporo treningów indywidualnych lub dla dwóch czy trzech osób, więc jestem przyzwyczajony do takiej pracy. Jest jej jednak więcej, bo jedną dotychczasową grupę trzeba dzielić na trzy, więc prowadzę po pięć treningów dziennie. Organizujemy zajęcia w godzinach porannych, bo nie wszyscy mają lekcje online, uruchamiamy też treningi w weekendy, bo nie ma możliwości „obskoczyć” wszystkich w środku tygodnia. Nie ma problemu. Rodzice są chętni, dzieci dwa miesiące siedziały w domu. Oczywiście dostawały wytyczne i ćwiczenia, ale wiadomo, że to nie to samo – powiedział „Łączy Nas Piłka” Mieszko Okoński, właściciel Akademii Piłkarskiej English Football.

Wróciliśmy pierwszego dnia, gdy było to możliwe, czyli 4 maja. Byliśmy gotowi przez cały czas trwania pandemii, wszystko było skoszone i czekało decyzję i na piłkarzy. Owszem, jest to uciążliwe dla całego klubu: trenerów, piłkarzy. Zwłaszcza młodzież ubolewa, że nie może widywać się z całą grupą. Pracujemy od wczesnych godzin popołudniowych, od 13–14. Zdecydowana większość piłkarzy już wtedy kończy zdalną naukę i mogą się stawić na treningu. Podobnie jak trenerzy, którzy w większości są nauczycielami. „Jedziemy” na trzech płytach trawiastych do samego wieczora. W grupach dziecięcych zajęcia trwają 45–50 minut, są prowadzone na dużej intensywności. W juniorach i seniorach wygląda to jeszcze inaczej. W naszym ośrodku w Bykowcach mamy dwa pełnowymiarowe boiska, wydzieliliśmy też jeszcze jeden dodatkowy plac, do tego dochodzi boisko do piłki nożnej plażowej. Te drużyny mogą się więc zebrać w jednym czasie. Oczywiście bez korzystania z szatni. Staramy się robić wszystko zgodnie z wytycznymi narzuconymi przez rząd i dbać o bezpieczeństwo. Środki do dezynfekcji są zapewnione, dysponują nimi trenerzy, by nie przechodziły z rąk do rąk. Dezynfekujemy również sprzęt. Wystartowaliśmy wszystkimi grupami, od seniora po przedszkolaków. Młodsze grupy trenują też na orlikach, bo mimo trzech boisk nie jesteśmy w stanie się na nich pomieścić. Precedens jest taki, że na orliku, gdzie jest boisko do piłki nożnej i koszykówki lub tenisa, może przebywać jednocześnie 12 osób z trenerem i asystentem, choć łącznie te boiska zajmują powierzchnię mniejszą niż połowa pełnowymiarowego boiska piłkarskiego, na którym może przebywać sześć osób. Brzmi to śmiesznie, ale trzeba się stosować. Szkoda, że wychodzi się z założenia „obiekt jest obiekt”, zamiast brać pod uwagę jego powierzchnię. Liczymy, że po tygodniu czy dwóch te liczby jednocześnie korzystających będą się zwiększać. My na szczęście mamy możliwości, jeśli chodzi o infrastrukturę, bo poza Bykowcami jest jeszcze boisko na stadionie Wierchy i – jak wspomniałem – korzystamy też z dwóch orlików. Dajemy radę – opowiada „ŁNP” Bogusław Rajtar, prezes Ekoball Stal Sanok.

Najgorzej w obecnej sytuacji mają się ci, którzy nie mogą w ogóle wrócić na boiska. Bo nawet jeśli plan powrotu ma swoje wady, a treningi mogą odbywać się tylko w 6-osobowych grupach, to lepsze to niż dalszy brak możliwości treningów grupowych. Zajęcia online są jakimś rozwiązaniem, ale tylko na chwilę. Nigdy nie zastąpią treningów z drużyną. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby było wiadomo, kiedy będzie można wrócić do jednostek treningowych z całym zespołem we wszystkich rejonach kraju, ale takiej wiedzy dziś nie ma nikt.

BARTOSZ LODKO

Fot. Beniaminek Profbud Krosno