Piłkarskie dzieciństwo: Kamil Stachyra

– Dzień dobry. Prowadzimy cykl „Piłkarskie dzieciństwo”, w którym wspominamy początki karier piłkarzy. Moglibyśmy się umówić na rozmowę? – zapytaliśmy Kamila Stachyrę. – Karier? To pomyłka. Ja miałem przygodę z piłką – odpowiedział, śmiejąc się do telefonu. 

Piłkarskie dzieciństwo: Kamil Stachyra

Swoją przygodę z piłką rozpoczął pan w Lubliniance Lublin?

– Zgadza się. Miałem wtedy 10 lat. Graliśmy w piłkę na SKS-ie w Szkole Podstawowej nr 43 i trenował ze mną kolega, Bartłomiej Januszko. To on namówił mnie z jego tatą, żebym przyszedł na zajęcia do Lublinianki.

Jaką infrastrukturą dysponowała wtedy Lublinianka?

– Nawierzchnia wtedy była bardziej żwirowo-piaskowa niż trawiasta. Dzisiaj są tam dwa super wyremontowane boiska.

Od początku trenerzy ustawiali pana na bardziej ofensywnych pozycjach?

– Raczej tak, zaczynałem jako środkowy pomocnik. Obecny prezes Lubelskiego Związku Piłki Nożnej podczas wizyty na jednym z meczów powiedział, że na boisku zachowuję się podobnie do Leszka Pisza. Dużo dryblowałem, miałem dobrą technikę użytkową.

Na kim się pan wzorował w dzieciństwie?

– Lubiłem patrzyć na Davora Šukera, Raula czy Ronaldo, tego z Brazylii. Dobrze wspominam mundial w 1998 roku, dlatego te nazwiska. Do tej pory pamiętam ten turniej. Człowiek siedział i czekał na kolejne mecze.

Dzisiaj teoretycznie zaczynałoby się Euro 2020…

– Owszem. Wracając do idoli, to Šukera pamiętam jeszcze z ME 1996, ale najbardziej imponował mi chyba „Il Fenomeno” – co on grał, to była poezja.

Miał pan swoją ulubioną zagraniczną drużynę?

– Miałem koszulkę Jariego Litmanena z Ajaxu i to im na początku kibicowałem. Potem się te preferencje klubowe zmieniały, ale do dzisiaj jestem fanem AC Milanu. I ogólnie włoskiej piłki.

Jakie miał pan marzenie związane z piłką w dzieciństwie?

– Moim pierwszym marzeniem było zagrać w Ekstraklasie i żeby było śmieszniej, to chciałem to zrobić w barwach Górnika Łęczna. Często jeździliśmy tam na turnieje, w Łęcznej były bardzo dobre warunki, klub grał wtedy w najwyższej lidze i jakoś tak moim marzeniem stało się, żeby zagrać w tym zespole. Następnym marzeniem było zdobyć bramkę w Ekstraklasie, co też mi się udało (26 maja 2007 roku z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski – dop. red.), ale i tak głównym celem było wystąpić w pierwszej reprezentacji Polski. Udało mi się zagrać tylko w kadrze do lat 19.

Był pan w młodzieżowych drużynach Lublinianki, Legionu, a potem trafił pan do Motoru. Kolejno trafiał pan do mocniejszych zespołów?

– Legion Lublin był szkółką założoną przez byłego piłkarza Motoru, Marka Sadowskiego. Stworzył fajną drużynę, z chłopców z rocznika 1988, rok młodszego ode mnie, którzy wygrali Nike Cup. Uważam, że w moim roczniku też było kilku zdolnych zawodników. Nie przełożyło się to jednak na sukcesy w piłce seniorskiej.

Kluby, w których pan występował, były na podobnym poziomie piłkarskim?

– Lublinianka rywalizowała wtedy z Legionem i Górnikiem Łęczna o prymat w regionie. To były trzy mocne kluby. Do Motoru ściągnął mnie trener Brzozowski. Odstawałem fizycznie, ale nadrabiałem techniką.

To właśnie on jest takim szkoleniowcem, któremu zawdzięcza pan najwięcej?

– Nie, było wielu ważnych dla mnie trenerów. Od każdego coś się nauczyłem. Wiele zawdzięczam mojemu trenerowi ze szkoły, potem był trener Grzesiak, który grał w Legii Warszawa czy w Motorze Lublin i był moim pierwszym trenerem klubowym w Lubliniance.

Trenował pan także inne dyscypliny sportowe poza piłką nożną?

– Tylko piłka nożna była w mojej głowie. Myślałem też o karate, ale trenowałem tylko piłkę.

Szkoła i oceny były dla pana ważne?

– Dużo zawdzięczam mojej mamie, która odrabiała ze mną zadania domowe. Młody chłopak, który ma w głowie tylko futbol, niestety nie skupia się za bardzo na nauce. Gdy chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 43, na korytarzach były obudowane kaloryfery, które służyły nam za bramki. Braliśmy kawałek papieru, owijaliśmy go taśmą i graliśmy praktycznie na każdej przerwie.

Jestem sporo młodszy od pana, ale u nas też się tak grało. Tylko był problem, bo nauczyciele zawsze je zabierali…

– Z tym też sobie musieliśmy radzić. Jeżeli nauczyciel pytał, co mam w rękach, to podawałem ją szybko koledze obok i tak sobie wtedy radziliśmy. Nie mieliśmy wtedy wielu alternatyw na spędzanie wolnego czasu, była tylko piłka. Do późnego wieczora graliśmy na podwórkach. Największa ekscytacja była, gdy zaczynały się jakieś mistrzostwa.

Miał pan jakiś plan na życie, gdyby nie udało się panu zostać piłkarzem?

– W tamtym czasie? Nie. Nie wyobrażałem sobie poza piłką nożną. Może byłem młodym chłopakiem, nie zdawałem sobie pewnie sprawy, jak to wszystko wygląda. Teraz jest inna mentalność, wszystkiego można się dowiedzieć w internecie – jak się odżywiać, czego unikać, jak prawidłowo się rozciągać, co zrobić, żeby nie nabawić się kontuzji, ile powinniśmy spać itd. Niektórzy mówią, że internet psuje ludzi, ale z drugiej strony, bardzo dużo im też daje.

Wspomniał pan o tym, że jeździliście na turnieje do Łęcznej, ale zdarzało się też wyjeżdżać np. na zagraniczne zawody?

– Z Lublinianką jeździliśmy na turnieje do Łęcznej, Zamościa czy Krasnegostawu. Gdy grałem w Legionie, zdarzyło nam się pojechać do Austrii. Braliśmy też udział w zawodach, na które przyjeżdżały najlepsze drużyny z Polski.

Miał pan może kiedyś okazję osobiście oglądać rozgrywki Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Nie, ale słyszałem o tej inicjatywie. Z racji swojego wieku, nie mogłem wziąć udziału w tym Turnieju, ale brałem też udział w Coca Cola Cup czy Danone Cup. Jeżeli chodzi o Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, jest to bardzo potrzebna inicjatywa, dzieciaki mają możliwość rywalizacji między sobą, co jest bardzo ważne w tym wieku. Uważam, że takich turniejów powinno być jak najwięcej.

Był pan wyróżniającym się zawodnikiem w drużynach młodzieżowych?

– Miałem opaskę kapitańską, „dychę” na plecach (śmiech). Trener Grzesiak powiedział kiedyś rodzicom, że z tych chłopaków, którzy byli wtedy w Lubliniance, trzech, może czterech zagra w seniorach. I to będzie sukces. Miał rację. Kilku chłopaków jeszcze gra w piłkę, ale nikt w wyższych ligach. W ciągu kilku lat przez drużynę przewinęło się pewnie ze 40 chłopaków i różne rzeczy zadecydowały o tym, że się im nie udało zaistnieć dalej – zmiana otoczenia, pojawia się dziewczyna, nowi koledzy, inna szkoła czy nie chce się im dalej chodzić na treningi. Są plusy i minusy tego, że rodzice zawożą dziecko na trening. Wraz z moim kolegą, Bartkiem Januszko, jeździliśmy na treningi z jego tatą, bo miał samochód. Czasem z moją mamą, autobusem lub sami. Fajnie, że poświęcali nam swój wolny czas, ale z drugiej strony rodzic może zaszkodzić, wywierając zbyt dużą presję na dziecku.

Często też potem tym chłopakom brakuje charakteru. 

– To raz, ale presja rodzica również może przeszkadzać. Dzieciak ma 12 czy 13 lat, wsiada do samochodu i słyszy od rodzica, że to i tamto zrobił źle, a tak nie może być. To trener ma być psychologiem, rolą rodzica jest, żeby być wsparciem dla swojego dziecka. Wszystko trzeba wypośrodkować.

Pamięta pan swoje początki w piłce seniorskiej?

– Tak. W wieku 16 lat trafiłem do Motoru Lublin, gdzie spotkałem na treningach Sebastiana Szałachowskiego, Marcina Popławskiego, Marcina Srokę, w bramce stał Artur Sejud. Fajna przygoda. Pierwsze zajęcia odbyłem przy ul. Zygmuntowskiej, na starym stadionie w Lublinie.

Z naszej rozmowy wnioskuję, że nie jest pan usatysfakcjonowany ze swojej przygody z piłką. 

– Jest duży niedosyt. Trochę jestem zły, ale żeby mnie pan źle nie zrozumiał: kocham piłkę i jednocześnie jej nienawidzę. Uważam, że mogłem wycisnąć więcej. Przez kontuzje, złe wybory – straciłem szansę na fajną przygodę z piłką. Myślę, że nie jest to tylko moje zdanie – gdyby o młodych dbano tak, jak teraz się o nich dba, to moglibyśmy osiągnąć dużo więcej. Teraz pracuję w leasingu, ale chciałbym przekazać młodym zawodnikom, żeby unikali moich błędów. Jestem zadowolony z tego, że zagrałem w Ekstraklasie, udało mi się zdobyć bramkę. Czegoś jednak zabrakło. Może dokonałem złych wyborów? Byłem na testach w VfL Bochum, tam przytrafiła mi się kontuzja pleców, trzy miesiące leczyłem się w Szczecinie. Ważne jest to, żeby przygotować młodego zawodnika pod względem mentalnym.

Dzisiaj gra pan w piłkę, choćby amatorsko?

– Nie. Gram w squasha i chodzę na siłownię.

Myśli pan o tym, żeby w przyszłości związać się z piłką nożną?

– Mam stabilną pracę. Ale gdyby pojawiła się jakaś fajna propozycja w futbolu, to poważnie bym ją przemyślał. Myślę, że mógłbym się odnaleźć jako skaut, osoba, która może doradzać młodym piłkarzom. Jeżeli moje doświadczenie mogłoby im pomóc, to czemu nie? Mam skończony kurs trenerski UEFA B, może kiedyś zajmę się trenerką? Teraz odnajduję się w leasingu, ale nigdy nie można powiedzieć nie.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix