Autobus z numerem jeden dowiózł drużynę… po pierwsze miejsce w Turnieju!

Niestety, XX edycja Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” nie zostanie dokończona. Taka smutna informacja dotarła do nas wczorajszego dnia. Rozgrywki te wiążą się z wielkimi emocjami, niesamowitymi historiami i przeżyciami,  więc na osłodę porozmawialiśmy z Arkadiuszem Szafrankiem, trenerem, a zarazem prezesem UKS Irzyk Warszawa. Porozmawialiśmy o kapitalnej przygodzie w XVIII odsłonie Turnieju w 2017 roku, kiedy to Irzyk sięgnął po końcowy triumf. Na Stadion Narodowy zawiózł ich autobus z numerem 1. Czy to był proroczy znak?

Autobus z numerem jeden dowiózł drużynę… po pierwsze miejsce w Turnieju!

Co to za drużyna – UKS Irzyk Warszawa?

– Wraz z Marcinem Zawadzkim w 2012 roku założyliśmy ten klub. Na początku zaczynaliśmy od 30 dzieci na treningach, a dzisiaj ta liczba wzrosła do 500. Rocznik 2007, który uczestniczył w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, był najliczniejszy, jeśli mówimy o naszej działalności piłkarskiej. Gdy jest większa grupa chłopaków, łatwiej wybrać tych, którzy coś potrafią zrobić z piłką. Rocznik 2007 prowadziłem od samego początku. Nasza przygoda, zanim trafiliśmy do finału Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, trwała pięć lat.

Dwa lata wcześniej, przed wygraniem wielkiego finału Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, ten rocznik pokazał się z niezłej strony w kategorii U-8.

– W regulaminie Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” zaznaczone jest, że gdy zgłaszamy drużynę w kategorii U-8, to ich przygoda kończy się na etapie wojewódzkim. W 2015 roku na finałach wojewódzkich zajęliśmy drugie miejsce.

Czytałem trenera wypowiedzi: dzięki doświadczeniu nabytemu na tym Turnieju, jechaliście na kolejny etap wojewódzki z przeczuciem, że możecie coś ugrać.

– Tak, to prawda. Jednak na każdym etapie można trafić na dobry zespół. W powiecie spotkaliśmy się w grupie z Talentem Warszawa. Mecz z nimi zremisowaliśmy, a wyszliśmy z grupy dzięki lepszemu bilansowi bramek.

To bardzo ciekawe, czyli już na etapie powiatowym było blisko, żebyśmy nie zobaczyli Irzyka Warszawa, chociażby na etapie wojewódzkim?!

– Dokładnie! Na finały wojewódzkie jechaliśmy z dobrym nastawieniem i pozytywną energią. Ze względu na to też, że uczestniczyliśmy w rozgrywkach Mazowieckiego ZPN. W swojej kategorii wiekowej, czyli U-10, zawsze trafialiśmy na drużynę Barca Academy. Oni zawsze mają mocne zespoły. Pamiętam nasze pierwsze spotkania w ramach rozgrywek Mazowieckiego ZPN, potrafiliśmy przegrać nawet 1:20. W rundzie poprzedzającej finały wojewódzkie udało nam się z nimi zremisować. To był taki bodziec, że idziemy w dobrym kierunku i możemy coś osiągnąć w finałach wojewódzkich. Jechaliśmy z dużymi nadziejami na ten etap tego Turnieju.

Czy były trudne momenty podczas etapu wojewódzkiego?

– Był taki moment, że widziałem, że jesteśmy mocni na tle innych rywali i możemy awansować na finały ogólnopolskie. W grupie zdarzył nam się jednak taki jeden mecz, gdzie przeważaliśmy – mieliśmy więcej sytuacji bramkowych, lepsze posiadanie piłki – a i tak przegraliśmy. Przychodzi kolejne spotkanie, a my po sześciu minutach przegrywamy 0:3, co w tamtym momencie sprawiało, że odpadlibyśmy już w fazie grupowej finałów wojewódzkich. Pamiętam, że po przerwie udało nam się strzelić pięć bramek, wygraliśmy 5:3 i awansowaliśmy do fazy pucharowej. A tam już nie było tak nerwowo. Udało nam się wejść do finałów ogólnopolskich.

Z jakimi nastrojami jechaliście do Warszawy? Postawiliście sobie jakieś cele?

– Mamy taką specyfikę pracy w Irzyku, że jak gramy, to po to, żeby wygrać, ale nie ma czegoś takiego, że porażka wywołuje lament. Ona daje kopa do dalszej pracy. Myślę, że cel – zagrać na Stadionie Narodowym – ma każda ekipa, która jedzie na etap ogólnopolski. My też taki cel sobie stawialiśmy, ale patrząc na to, jak nam się ułożył pierwszy dzień rozgrywek, jeszcze bardziej uwierzyliśmy w to, że możemy zagrać na Narodowym. Nigdy nie zapomnę wypowiedzi Zbigniewa Bońka, który rozmawiał z naszymi chłopakami. A ci byli święcie przekonani, że zagrają na Stadionie Narodowym już w połowie turnieju. A prezes PZPN powiedział do nich: „chłopcy, to nie jest takie proste”. Patrząc na to, że do momentu finału zagraliśmy ok. 20 meczów, które są rozgrywane w systemie 2 x 10 minut. Dojście do finału jest naprawdę trudne, bo możesz mieć najlepszą ekipę, a popełnić jeden błąd, przegrać jedną bramką i być poza turniejem. Nigdy nie zapomnę tych słów prezesa Bońka. A na samym końcu turnieju, gdy już zdobyliśmy mistrzostwo, zastanowiłem się dłużej nad tymi słowami. Bo nie jest łatwo wygrać jakikolwiek turniej. To było niezmiernie trudne.

W fazie grupowej finałów ogólnopolskich nie wygraliście wszystkich spotkań.

– Tak, przegraliśmy z UKS 4 Kostrzyn, czyli drużyną, którą później pokonaliśmy w wielkim finale. Przed meczem finałowym rozmawiałem z trenerem drużyny przeciwnej. Nie wiem, czy to był jego spryt albo zagrywka, ale powiedział do mnie: „słuchaj, wiesz, że ty masz lepszą ekipę?” (śmiech). Tak mi powiedział, aczkolwiek tych słów nie powtórzyłem chłopcom. Dopiero po finale wyjawiłem swoim zawodnikom, w jaki sposób zachował się trener drużyny przeciwnej.

Skoro trener UKS 4 Kostrzyn wypowiedział takie zdanie, to należy przez to rozumieć, że byliście lepszą drużyną w starciu grupowym, ale przegraliście? 

– Ten mecz grupowy był nieco dziwny, ponieważ trener drużyny przeciwnej „grał” wraz ze swoją ekipą. Ja mam do tego zupełnie inne podejście. Na treningach przekazuję swoim zawodnikom, co mają robić i jak grać. A sam mecz to jest ich wena twórcza. W czasie spotkania nie jestem w stanie im pomóc, w sensie fizycznym. Jedynie mogę ich wesprzeć albo skorygować ustawienie na boisku. Ten mecz był taki, gdzie byliśmy zespołem lepszym, ale przegraliśmy. Dlatego też zaznaczam, że ciężko jest wygrać taki turniej.

Czy trener pamięta, jak wyglądał ostatni wieczór i poranek przed wielkim finałem na Stadionie Narodowym? Jest pan w stanie nam to odtworzyć?

– Na obozach czy na turniejach kilkudniowych zawsze powtarzam swoim zawodnikom, że najważniejsze jest zagospodarowanie swoich sił. A najwięcej sił można nabrać, gdy się śpi. Gdy wiedzieliśmy, że zagramy na Stadionie Narodowym, to nieważne, gdzie byśmy się znaleźli, każdy gratuluje i mówi, że fajna drużyna i dobrze gramy. Wieczorem, dzień przed meczem, nie było widać u chłopaków strachu, a wręcz radość, pełną mobilizację i wiarę w to, że uda się wygrać. Z psychologicznego punktu widzenia, gdy na turnieju przegrasz mecz, a później na tych samych rozgrywkach spotykasz ten sam zespół w finale, to determinacja jest jeszcze większa. To jest taki aspekt, z którym często się spotykałem na różnych turniejach.

Jest chęć szybkiego rewanżu.

– Tak, dochodzi do tego pełna mobilizacja, nie ma lekceważenia przeciwnika. Raczej jest myślenie o tym, że trzeba lepiej wykonać swoją robotę, aniżeli w meczu wcześniejszym. Nie ma rozprężenia. To było u nich widać, że byli żądni rewanżu. Bo przegrali wcześniejszy mecz, mimo że odczuwali to, że byli zespołem lepszym.

A dzień finału i ta cała otoczka, która jest wokół Turnieju? Czy tym młodym adeptom piłki nożnej nie udzielały się emocje?

– Powiem szczerze, że sam byłem ciekaw, jak będę się czuł. Bo zawsze, jak byłem na Narodowym, to w roli kibica na trybunach. A tutaj chłopcy wchodzą do szatni, gdzie przebiera się drużyna narodowa… Widzą od środka, jak to wygląda. Od momentu wyruszenia z hotelu, im bliżej było stadionu, to było widać u nich przerażenie tym wszystkim. To jest coś nowego. I takie przeżywanie meczu, pod względem negatywnym. Wszystko, co działo się wieczór wcześniej, z każdą minutą to wręcz się odwracało. Było widać, że są coraz bardziej zestresowani. Na szczęście, gdy spojrzałem na drużynę przeciwną, która przebierała się w tej samej szatni, miała to samo. Przed meczem z ciekawości sam wyszedłem na murawę, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Przyszedłem do szatni i powiedziałem im: „ja się czuję dobrze i wy też będziecie się czuć dobrze”. Zabrałem wszystkich z szatni, stwierdziłem, że trzeba się przejść po obiekcie. Zaczęliśmy biegać, skakać i ogólnie zachowywać się tak, jak na placu zabaw, żeby te emocje spadły.

I udało się to zrobić?

– Było ich dziesięciu, więc w 90% się udało, bo jeden chłopiec z tych nerwów źle się poczuł, brzuch go rozbolał. Był z nami na stadionie, siedział obok nas, ale nie zagrał ani minuty, bo nie był w stanie. Jak wychodziliśmy na mecz, to już wiedziałem, że jest dobrze. Bo znałem ich już od pięciu lat.

To całe wyjście na stadion i zabawy, to był taki rytuał przedmeczowy?

– Można tak powiedzieć. Opowiedziałem im swoje emocje, gdy szedłem na murawę i patrzyłem na cały stadion i wszystko, co jest wokół niego przygotowane. Gdy im to powiedziałem, to myślę, że mi uwierzyli. Było widać po nich, że emocje z nich zeszły i bardzo chcą wygrać.

Finał, czyli creme de la creme waszej niesamowitej przygody: pamięta pan minuta po minucie to spotkanie?

– Minuta po minucie? Myślę, że nie, bo rozegrałem z nimi naprawdę wiele meczów. I tak jak zaznaczyłem, dobrze się czułem w roli trenera i nie byłem przyblokowany aspektami psychologicznymi, na które kładę duży nacisk. Mam na myśli już samą rozgrzewkę. Patrzę, jak się zachowują, jakie mają ruchy. To już przed meczem mogłem stwierdzić, czy będzie dobrze, czy może być ciężko. Widziałem u nich to, że oni naprawdę dadzą radę. Analizując sam mecz w trakcie, to niewiele im pomagałem. W czasie meczów staram się w ogóle nie odzywać. To, co potrafią i czego nauczyli się na treningach, przenosili w trakcie spotkań. To wszystko, co założyliśmy sobie przed meczem, w jego trakcie zadziałało.

Co najbardziej trener zapamiętał z tego meczu?

– Gdy strzeliliśmy jako pierwsi bramkę, to pojawiała się taka myśl, że gdy tak się dzieje, to wynik końcowy przeważnie jest pozytywny. Zatem dodatkowo jeszcze miałem przeświadczenie, że będzie dobrze. Choć straciliśmy gola na 1:1, to byłem przekonany, że zaraz strzelimy na 2:1. To było widać też po chłopcu, który później otrzymał nagrodę MVP (Mateusz Cichocki – przyp. red.), że był tak mocno zmotywowany, bardzo chciał, walczył i biegał. Teraz oglądam serial „Ostatni Taniec” o Michaelu Jordanie. Może nie jest tak, że jeden zawodnik wygrywa mecz, bo cały zespół podjął rękawicę i grał bardzo dobrze. Jednak wszyscy widzieli jego w roli kapitana, zawodnika walczącego. I koledzy z zespołu brali z niego przykład. Był bardzo zdeterminowany, żeby wygrać ten turniej.

Co panu najbardziej utkwiło w pamięci, jeżeli chodzi o cały Turniej „Z podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Jechaliśmy na mecz najstarszym autobusem ze wszystkich, które były wyznaczone do transportu na ten Turniej. Wszystkie były oznakowane, a nasz miał numer 1. Trener Adam Nawałka słynie z tego, że jest przesądny i zwraca uwagę na różne rzeczy, tak samo chłopcy zauważyli: „trenerze jedziemy jedynką, więc chyba to wygramy”. Stwierdzili, że jest to znak od losu, że jedziemy autobusem z numerem 1, bo będziemy mieli pierwsze miejsce.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. UKS Bemowska Szkoła Sportu „IRZYK”