Uczył się bronić z Youtube’a, dziś trenuje w Schalke. Kolejny Polak zawojuje Bundesligę?

W obecnych realiach wydaje się to być niemożliwe, ale jest taki polski zawodnik, który mając 16 lat po raz pierwszy w życiu stanął na bramce i uczył się bronić z youtubowych poradników, a… zaledwie sześć lat później trenuje z pierwszym zespołem Schalke. Jak do tego doszło? Co miało wpływ na jego rozwój? Poznajcie historię Krystiana Woźniaka, z którym mieliśmy okazję porozmawiać nieco dłużej.

Uczył się bronić z Youtube’a, dziś trenuje w Schalke. Kolejny Polak zawojuje Bundesligę?

Dlaczego tak późno zacząłeś grać na bramce? Jak do tego w ogóle doszło?

– To było spontaniczne. Zacznę od tego, że ja w ogóle późno zacząłem grać w piłkę nożną. Na pierwszy trening w swoim życiu udałem się, gdy kończyłem szkołę podstawową. Miało to miejsce w Warcie Poznań. Na początku grałem w polu. Ambicje były spore, ale umiejętności nie szły za tym w parze. Pograłem dwa albo trzy lata w polu. Gdy byłem na etapie przejścia z gimnazjum do technikum, sytuacja wyglądała tak, że liceum było połączone z Wartą Poznań. Jeśli chciałeś kontynuować więc swoją przygodę z piłką w akademii „Zielonych”, musiałeś iść do liceum, bo treningi odbywały się w ramach zajęć. U mnie wyglądało to tak, że otrzymałem zgodę od swojego technikum i mogłem uczestniczyć w porannych treningach Warty. Później odrabiałem zaległe lekcje.

Już wtedy grałeś jako bramkarz? Kiedy nastąpił moment „przebranżowienia”?

– To były któreś wakacje, ale nie pamiętam tego dokładnie. Chyba to był moment przejścia z trzeciej gimnazjum do technikum. Była wtedy taka sytuacja, że zmienił się u nas trener i doszło również do połączenia roczników. Doszedłem wtedy do wniosku, że granie w polu nie jest dla mnie, a w bramce czuję się najlepiej. Wszystko zaczęło się, tak naprawdę, od… orlika. Na moim osiedlu wybudowano orlik. Jak to bywa na osiedlu, często brakowało kogoś, kto mógłby stanąć na bramce. I ktoś mnie się spytał: „Krystian, nie chcesz iść na bramkę?”. Od tego się zaczęło. Zawsze podobało mi się to, że możesz się rzucić i obronić strzał. Ciężko mi wytłumaczyć, z czego to się wzięło. Pierwszy rok treningów w Warcie jako bramkarz wyglądał tak, że uczyłem się jak łapać piłkę, jak upaść, żeby czegoś nie złamać. Gdy dochodziło do roszad rocznikowych w klubie, nadal trenowałem na bramce, ale docelowo miałem grać w roczniku młodszym. Ironią było to, że chłopak z rocznika 1998 miał grać w roczniku wyżej. Bo był uznawany za talent. A u mnie to było tak, że ja jeszcze nie wiedziałem, czy chcę grać profesjonalnie w piłkę. Tu przyjdę na trening i sobie pokopię, zrobię szkołę i zobaczymy, co to będzie.

Kto i kiedy po raz pierwszy cię wypatrzył jako bramkarza z potencjałem?

– Pamiętam taki mecz w roczniku 1997, kiedy graliśmy z Lechem Poznań. Na tym meczu był mój dzisiejszy menedżer. Oni przyjechali oglądać zawodnika „Kolejorza”, bodajże był to Mateusz Lis, obecny bramkarz Wisły Kraków. Tak się złożyło, że wyhaczyli mnie, bo miałem sporo roboty, pokazałem charakter i najwidoczniej się im spodobałem. Od tamtej pory nawiązaliśmy współpracę. Obserwowali mnie w Warcie, otrzymałem dodatkowe treningi, abym kształcił się i przygotowywał do wyjazdu do Niemiec. Tak to się zaczęło. Od orlika, po Wartę, mecz z Lechem i szczęście, bo znalazłem się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.

Aż ciężko w to uwierzyć, że tak późno zacząłeś grać na bramce. W sześć lat doszedłeś do poziomu treningów z pierwszym zespołem Schalke 04! Jak nadrobiłeś te wszystkie braki, które musiałeś mieć, z uwagi na tak późny start?

– Może nie byłem wielkim talentem, ale zawsze gra na bramce mi się podobała. Zawsze byłem ciekawy tej pozycji. Wiesz, złapałem piłkę w pewien sposób i wybiłem sobie dwa palce… Zacząłem się zastanawiać, co zrobiłem źle. Doszukiwałem się błędów, podglądałem innych bramkarzy. Oglądałem poradniki na Youtubie: „jak złapać piłkę?”, „jak się ustawić?”, „w jaki sposób upadają bramkarze?”. Oglądałem wiele treningów na Youtubie, stricte bramkarskich, pod kątem techniki. To była i jest moja zaleta do dziś, że jestem ciekawy tej pozycji i podglądam innych. W zawodzie sportowca ważna jest praca domowa. Musisz wykonać też coś w domu – uczyć się, oglądać i podpatrywać tych, na których chcesz być miejscu w przyszłości. Nie wszystko da się wypracować, gdy nie pracujesz świadomie. Jeżeli wiesz, że powinieneś łapać piłkę w określony sposób, a robisz to źle, to tak naprawdę sam powinieneś dojść do wniosku: „jeżeli chcę być lepszy, muszę to zmienić”. Ważny jest samorozwój. Równie dobrze mógłbym pójść na trening, połapać kilka piłek i powiedzieć: „dziękuję, teraz czas na imprezę”. Wiadomo, jak wygląda życie nastolatka. Jestem na tyle wkręcony w to jednak, że zawsze miałem potrzebę stawania się lepszym. To była moja indywidualna praca.

W domu jeszcze sobie rzucałeś, łapałeś piłki i poprawiałeś technikę na podstawie wspomnianych filmików?

– Nie tyle, co w domu, ale na orliku. To, czego się nauczyłem w Warcie na treningach. Trening trwa półtorej godziny, później, po szkole, gdy nie było treningu, szedłem więc na orlik i sprawdzałem pewne patenty. Gdy coś mi nie wychodziło, np. chwyt, to na treningu bardziej skupiałem się na tym elemencie. Ćwiczyłem też wyjścia do górnych piłek, aby wypracować sobie pewien schemat z odpowiednią pracą nóg. Jeżeli wyskoczyłem do piłki i ktoś mnie trącił łokciem, a ja spadłem na ziemię, to był sygnał, że jest coś nie tak. To wszystko powodowało, że jeszcze bardziej skupiałem się na danym elemencie, aby to się nie powtarzało w przyszłości.

Jak wyglądał twój wyjazd do Niemiec? Zanim trafiłeś do swojego pierwszego klubu zagranicznego, czyli Eintrachtu Brunszwik, byłeś na testach w kilku innych niemieckich zespołach, m.in. w Schalke 04.

– Pierwsze testy odbyłem w Borussii Mönchengladbach w 2014 roku, czyli jeszcze rok przed wyjazdem na stałe do Niemiec. To były orientacyjne testy, aby zobaczyć, na jakim jestem poziomie na tle rówieśników z Niemiec. Od tego się zaczęło. W międzyczasie była jeszcze Fortuna Düsseldorf, Rot-Weiss Essen, Vfl Bochum, Schalke 04, KFC Uerdingen i Eintracht Brunszwik. Do momentu podpisania kontraktu z tym ostatnim klubem było tak, że mówili o mnie: „jest dobry, ale nie jest lepszy”. Usłyszałem też takie zdanie, że: „gdybym był Niemcem i mieszkał tam, to by mnie wzięli, ale, że jestem z zagranicy, to za dużo pieniędzy” itd. W pewnym momencie byliśmy blisko podpisania umowy z Fortuną Düsseldorf, zagrałem w sparingu i wszystko było fajnie, pięknie, ale nie pasowało im to, że jestem z zagranicy. Stwierdzili, że wolą znaleźć sobie kogoś słabszego, ale na swoim podwórku.

Gdy wracaliśmy z testów, po drodze zahaczyliśmy Brunszwik. Tam na testach pokazałem się z fajnej strony, ale nie na tyle, żeby powiedzieli: „ok, bierzemy go”. Chcieli zobaczyć mnie jeszcze raz. W styczniu byłem na kolejnych testach, a następnie w lutym wyjechałem do Niemiec i zamieszkałem tam ze swoim menadżerem. Jego żona jest Polką, więc bariera językowa nie była dla mnie aż tak straszna. Przez pewien okres trenowałem też w MSV Duisburg. A w okresie Wielkanocy otrzymałem zaproszenie od Eintrachtu Brunszwiku, bo chcieli zobaczyć jak rozwinąłem się w ostatnich trzech miesiącach. Poszło na tyle dobrze, że od razu chcieli ze mną podpisać kontrakt. Zauważyli u mnie poprawę w grze i poprawę z językiem niemieckim. I w 2015 roku podpisałem swój pierwszy kontrakt z niemieckim klubem.

Sporo tych testów odbyłeś, jak one wyglądały i ile trwały?

– Różnie, bo czasem były to trzydniowe testy, ale w ich skład wchodziło nawet sześć jednostek treningowych. To wyglądało tak, że trenowałem raz z zespołem U-19, drugi raz z U-23. Dochodziły do tego treningi bramkarskie. Chcieli mnie zobaczyć w różnych sytuacjach, dlatego tak to wyglądało.

Czyli z żadnym z zespołów nie pojechałeś na obóz przygotowawczy?

– Pierwszy obóz odbyłem z Eintrachtem Brunszwik, ale to już po podpisaniu kontraktu. To była moja pierwsza zagraniczna drużyna.

Jak ty się wtedy czułeś, gdy jeździłeś w tyle miejsc na testy piłkarskie i nie mogłeś znaleźć swojego miejsca? Nie męczyło cię to?

– Cały czas traktowałem to jako przygodę. Bo w piłkę nie gra się całe życie. W piłkę grasz 20-25 lat, czasem może więcej, gdy wcześniej zaczniesz. Kiedyś to się kończy i zderzasz się ze ścianą, jaką jest życie. Bo kończysz karierę i musisz się czymś zająć. Nie będziesz miał już nic podane, jak na tacy. Traktuję to jako przygodę, możliwość rozwijania się i przede wszystkim kształtowania charakteru. Co by nie było, w każdym sporcie jest potrzebna dyscyplina. Wbrew pozorom, to nie jest tak, że pracujesz po trzy godziny dziennie. To nie jest tylko trening i do domu. Sportowcem jesteś cały dzień i całą noc. Wiele rzeczy ma wpływ na twoją dyspozycję – sen, dieta, czy pójdziesz dzień przed meczem na imprezę? A co do testów, to nie miałem takiego planu, że musi mi się udać. Podchodziłem do tego na luzie i traktowałem to jako nagrodę za moją pracę. W pewnym momencie zrozumiałem, że dopóki nie mam podpisanego kontraktu, nic nie jest pewne. Mogą mnie chwalić, ale, jeżeli nie mam papieru, to nie mam czym się szczycić. Prawda jest taka, że każdy wyjazd czy testy mnie czegoś uczyły. Zmieniały moje podejście, trenerzy coś poprawiali. Zatem to było dla mnie dokształcanie się.

Wyjeżdżałeś do Niemiec z myślą, żeby docelowo tam zostać na dłużej?

– Wyjeżdżałem z myślą, żeby pokazać się z jak najlepszej strony. Bo byłem świadomy tego, że zacząłem trenować na bramce stosunkowo późno i pewnych rzeczy nie przeskoczę. Nie cofnę czasu o pięć lat, żeby popracować nad jakimś defektem, w którym niemieccy rówieśnicy byli ode mnie lepsi. Wyjechałem z ambicją, aby dać z siebie wszystko. Albo to wystarczy, albo nie. Jeżeli nie wystarczy, to będę jeszcze ciężej pracował. A jak wystarczy? To fajnie, bo będę miał lepsze warunki do rozwoju. Gdy jedziesz tam,  masz z tyłu głowy, że byłoby super, gdybyś został. Bo widzisz infrastrukturę, możliwości. Były rozczarowania i momenty, kiedy zastanawiałem się: czy jest sens w to dalej brnąć? Czy nie lepiej wrócić do Polski, trenować i skończyć tu szkołę? Uważam, że życie jest za krótkie, aby bać się ryzyka. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Mam do czego wracać. Nie jest tak, że wyjeżdżam i muszę zostać w Niemczech. Traktowałem to jako piękną przygodę i możliwość rozwoju. Oby to trwało jak najdłużej. Takie jest moje podejście.

Jeżeli chodzi o treningi bramkarskie, chociażby na tych testach w Niemczech, czy już w samym Eintrachcie Brunszwik, coś cię zaskoczyło? 

– Jeżeli chodzi o trening bramkarski, wtedy w Polsce dużą uwagę skupialiśmy na technice bramkarskiej – chwyt, uderzenia, strzały, mobilność ciała, gimnastyka. Było mniej gry nogami. W Niemczech, pamiętam swój pierwszy trening, mimo że był bramkarski, czułem się jak zawodnik z pola. Z jednej strony odbicie piłki o ławkę i przyjęcie z obrotem do bramki. A z drugiej strony wybicie piłki albo przyjęcie. Liczyła się powtarzalność w grze nogami. W Brunszwiku trener miał taką zasadę, że nie każda piłka musiała być złapana, byle by była obroniona. Są takie strefy w bramce, gdzie lepiej wybić piłkę, aniżeli ją łapać. Mimo że może to skończyć się rzutem rożnym dla przeciwnika, to ważne, że jest to obroniony strzał. Tam była taka filozofia, że nie było dużego nakładu na łapanie piłki, ale na grę nogami.

Teraz, gdy patrzę z perspektywy czasu na styl gry w Niemczech, to nie dziwię się, że było takie podejście. Bo teraz bramkarz w Niemczech nie ma tyle czasu na przyjęcie piłki, rozejrzenie się i wybicie. Na samych treningach zdarzało mi się, że podawałem pod nogi rywala. Pewnie wynikało to z pewnych braków w wyszkoleniu technicznym, ale również z tego, że w Niemczech tak szybko gra się piłką. To były pierwsze różnice, które mi się rzuciły w oczy – gra nogami i atletyczność. Gdy przyjeżdżałem do Brunszwiku, to w Warcie dopiero wchodziliśmy na siłownię, a tam już zawodnicy w moim wieku mieli opanowaną technikę podnoszenia ciężarów. Później mogli więc dokładać więcej kilogramów. Świadomość treningu w Niemczech na tamte czasy była o wiele większa niż w Polsce. Od strony podejścia do treningu, rozgrzewki, rozciągania, skoczności, tego, jak ważny jest dobór ciężarów. W Warcie mieliśmy pracę z trenerem do przygotowania fizycznego dopiero w CLJ, a tam pracowali na siłowni od 14. roku życia.

Będąc w tylu miejscach w Niemczech jesteś w stanie uogólnić filozofię szkolenia bramkarzy w tym kraju? Czy może widzisz duże różnice między Schalke a Eintrachtem?

– Tak, jak mówiłem: gra nogami, fizyczność i szybkie podejmowanie decyzji. W obecnych czasach ja jako bramkarz muszę grać jako ostatni obrońca. Muszę dokładnie podawać, podejmować dobre decyzje. Jak podawać? Szybciej czy wolniej? Górną czy półgórną? Jest spora świadomość tego, że to od bramkarza zależy w dużej mierze czy drużyna wygra, czy przegra mecz. Moja świadomość też się zmieniła od czasu przyjścia do Brunszwiku do teraz, gdy jestem w Schalke.

Jeżeli chodzi o techniczne aspekty, to nie tak dawno rozmawialiśmy Tomaszem Kuczem i on zaznaczył, że różnice między Polską a Niemcami są w tym, że tam bramkarz schyla się i chwyta piłkę, a u nas jest przyklęknięcie na kolanko i dopiero chwyt. Na to też zwracają uwagę w Schalke?

– Nie, to zależy od filozofii trenera i szkoły, w której się szkolił. Mnie uczyli, że jako bramkarz mam być efektywny, a to czy złapię piłkę w rozkroku, na kolanie czy się schylę, nikogo nie obchodzi. Najważniejsze jest to, żeby mieć piłkę przy sobie. Czytałem ten wywiad z Kuczem i mówił też o tzw. kołysce. W Schalke tego nie ma. Gdy spojrzymy na to jak broni Łukasz Fabiański, to jest sztuka. On to robi ładnie i z gracją. A gdy spojrzymy na Manuela Neuera, to rzuca, bo się rzuca, upada, jak upada. Nikt nie patrzy na to, że ma to być ładne. Ma być efektywne. W tym temacie nie słyszałem, że mam złapać piłkę tak, a nie inaczej. Ważne jest, żeby obronić strzał.

Jak to się stało, że w ogóle trafiłeś do Schalke 04?

– Miałem trochę szczęścia. W Rot-Weiss Oberhausen układało się tak, że miałem grać, a nie grałem. Przyległa mi łatka młodego, który ma jeszcze czas. A w Schalke było tak, że jednemu bramkarzowi z drużyny U-23 kończył się kontrakt i szukali nowego. Ta informacja dotarła do moich menedżerów i skontaktowali się z trenerem bramkarzy. Zaprosił mnie na trening bramkarski. W Schalke był taki plan na początku, że przez pierwszy rok jestem „dwójką” w drużynie rezerw, szkolę się, trenuję. To dla mojego rozwoju też było bardzo ważne. Byłem tam, żeby miał kto bronić na treningach. Ale po pół roku odczuwałem to, że nie odstaję i chciałem grać częściej. I tak stopniowo zacząłem grać w lidze.

Robili testy na bramkarza Schalke?

– Odbyłem jeden trening z trenerem bramkarzy. Zaprosił mnie Christian Wetklo i zobaczył mnie w kliku sytuacjach. Spodobałem mu się na tyle, że chciał mnie u siebie, ale zaznaczył, że czeka mnie jeszcze dużo pracy.

A innych bramkarzy też wtedy sprawdzali?

– Nie, z tego, co ja wiem, to byłem pierwszy.

Byłeś pierwszy i stwierdzili, że jesteś na tyle dobry, że nie będą dalej szukać?

– Dokładnie tak.

Jeżeli już jesteśmy przy Schalke, gdy tam pierwszy raz się pojawiłeś, odczułeś, że to wielki klub?

– Sama infrastruktura robi ogromne wrażenie. Już w samym Eintrachcie Brunszwik moja reakcja to było „wow”! Trzy boiska trawiaste i każde, jak to się mówi – dywan. W Oberhasuen warunki były gorsze, bo to był klub seniorski z IV ligi, więc to nie było to samo, co Brunszwik, ale nie można było narzekać. Na tyle dobrze było to prowadzone, że nie graliśmy na piachu. W Schalke jest sześć boisk, siłownia to wielka hala. Sam sprzęt i przygotowanie do treningu powodowało takie odczucia: „jest naprawdę dobrze, jestem w dobrym miejscu”. Do tego dochodzi widok na pierwszą drużynę. To też daje poczucie, że jesteś blisko i chciałbyś tam kiedyś chociaż trenować. Do tego dochodzą też kibice. Wychodzisz na miasto i widzisz wiele osób w barwach Schalke i później sobie myślisz: „kurde, ja jestem w tym klubie, może nie na samej górze, ale jestem jego częścią – fajnie”.

Spojrzałem sobie na sztab trenerski w drużynie rezerw Schalke 04. Widać, że są tam osoby mocno związane z klubem, jak Tomasz Wałdoch czy Gerald Asamoah. Jaki masz z nimi kontakt? Jesteście per pan czy skracają dystans? 

– W Niemczech zauważyłem, że do pierwszego trenera zawsze zwracasz się per pan, a drugi trener, trener bramkarzy zawsze jest z tobą na „ty”. Nieważne, ile ma lat. Tak też jest w tym przypadku. Do Torstena Fröhlinga zwracamy się: „panie trenerze”. Z kolei z Tomkiem (Wałdochem – przyp. red.) czy „Azą” (Gerald Asamoah – przyp. red.) jest luźny kontakt. Z należytym szacunkiem oczywiście. Oni dzielą się swoim doświadczeniem. Christian Wetklo pewne sytuacje wyjaśnia mi swoim okiem, bo on na to inaczej patrzy, zagrał ponad 100 meczów w Bundeslidze. Wałdoch dużo podpowiada obrońcom, mówi im jak by się zachował w danej sytuacji i dlaczego. Z kolei „Aza” nie ma takiego dużego wpływu na drużynę, ale też dzieli się swoim doświadczeniem, aby młodzi mieli łatwiej.

Bo Asamoah nie jest trenerem, tylko kierownikiem drużyny?

– Bardziej dyrektorem sportowym drużyny U-23. Odpowiada za organizację, rozmowy i kontrakty piłkarzy.

Rozumiem, że te osoby mają posłuch w szatni, gdy mówią to wszyscy słuchają? Bo Wałdocha czy Asamoah można przedstawiać jako ikony Schalke.

– Tak, też było to widać, gdy jeździliśmy na różne mecze. Kibice tłumnie podchodzili do nich po zdjęcia, a nie do nas.

Czy widać na każdym kroku, że Tomasz Wałdoch to zasłużona persona dla klubu?

– Nie zdawałem sobie sprawy, że Tomek jest aż tak wielką legendą Schalke. Nie ma kibica tego klubu, który go nie rozpozna i nie docenia jego jakości. On, jako osoba, jest super. Gdy masz jakiś problem, to zawsze znajdzie rozwiązanie. Mówię o tym, bo to jest potwierdzenie tego, dlaczego był kapitanem i trzymał szatnię Schalke w ryzach. Wielki szacunek dla niego.

A jakim jest trenerem?

– Jako trener jest bardziej z boku. On nie prowadził treningów, ale, gdy miał jakieś swoje spostrzeżenie, to jego zdanie miało znaczenie. On też uczy się bycia pierwszym trenerem. Wcześniej samodzielnie prowadził tylko U-17, ale mimo wszystko, gdy miał coś do powiedzenia, wygłaszał to na forum. To nie było tak, że był zawsze wycofany.

Wałdoch od lat jest związany z młodzieżowymi drużynami w akademii Schalke i stopniowo pnie się ku górze w hierarchii klubu. Zaczynał z dzieciakami, a teraz pracuje w drużynie rezerw. Myślisz, że ma zadatki, aby kiedyś być pierwszym trenerem Schalke?

– Zadatki na pewno są, ale pytanie powinno brzmieć, czy on sobie tego życzy. On jest typem lidera, więc ma zadatki na bycie trenerem przede wszystkim w Schalke. Bo ten klub zna od podszewki i jestem pewny, że pokazałby zawodnikom z pierwszej drużyny, co oznacza reprezentowanie Schalke i jakie to jest ważne. Pod tym względem na pewno się nadaje na to stanowisko.

Powiedz coś o czwartym poziomie rozgrywek w Niemczech, gdzie występują rezerwy Schalke, w których występujesz. Jaki on jest?

– Gdy oglądam polską Ekstraklasę, czasami zastanawiam się, czy to jest na pewno najwyższy poziom rozgrywkowy w naszym kraju. Bo w Niemczech na pewno gra się inaczej, jest więcej ekspresji. A na przykładzie Lecha widać, że mają spore posiadanie piłki i taktykę na mecz, ale pod kątem motorycznym to już wygląda gorzej. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że pierwsze trzy zespoły z naszej ligi mogłyby znaleźć się w środku tabeli Ekstraklasy. Myślę, że te topowe drużyny u nas dałyby sobie radę z dolną ósemką najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce.

To raczej źle świadczy o naszej lidze…

– To jest moje odczucie. Widzę, jak biega się w 1. Bundeslidze czy 2. Bundeslidze. Nie powiem, że polska liga jest słaba, ale różnice są kolosalne. Tak to widzę.

Mówisz, że śledzisz Ekstraklasę, to jak ocenisz bramkarzy występujących w tej lidze? I jak już weszliśmy na ten temat, to musi paść nazwisko golkipera Lecha, Mickeya van der Harta.

– Jestem zdania, że ciężko jest porównywać ze sobą bramkarzy. Peter Schmeichel kiedyś fajnie powiedział, że każdy bramkarz ma inny styl gry i np. David de Gea mógłby w Manchesterze City się nie odnaleźć. Tak samo Ederson w Manchesterze United. To zależy też od tego, czy jako bramkarz grasz niżej i musisz reagować, czy musisz rozgrywać piłkę. Nie oglądam wszystkich meczów, ale w Ekstraklasie nie rozgrywa się za wiele od tyłu.

Np. van der Hart próbuje to robić.

– On próbuje, ale pytanie brzmi: czy on ma ludzi do tego?

Widziałem jego profil na InStacie i są mecze, gdzie notuje 100% celnych podań.

– To swoją drogą, ale to też o niczym nie świadczy. On pod względem gry nogami jest topem, widać u niego holenderskie wyszkolenie techniczne. Gra bramkarzy w Ekstraklasie zależy od zawodników, których ma się obok siebie i od założeń trenera. Radosław Majecki gra super, ale gdy porównamy go pod względem umiejętności gry nogami z van der Hartem, to jest różnica. Biorąc za przykład takiego Peskovicia z Cracovii, który ma prawie 40 lat, on już nie będzie tak rozgrywać. Należy grać takim stylem, w którym czujesz się pewnie. Poziom bramkarzy rośnie, bo to nie jest tylko wybijanie na oślep. Ich jedynymi zadaniami nie są łapanie i odbijanie piłek. Widać sporo różnic względem bramkarzy z czołowych lig.

Myślisz, że gdybyś teraz przyszedł do jakiegoś klubu z Ekstraklasy, to byś grał?

– Ciężkie pytanie. Nie bałbym się podjąć rękawicy, żeby spróbować. Własne obserwacje a realia to są dwa różne światy. Moim zdaniem jestem gotowy na Ekstraklasę, ale najpierw musiałbym trochę potrenować, przebić się do składu i wtedy bym ci powiedział, jak to wygląda w rzeczywistości.

A jakie były twoje pierwsze wrażenia, gdy wszedłeś na trening z pierwszą drużyną Schalke?

– To, że są to ludzie (śmiech). To, że oni mają po dwie nogi i dwie ręce. Okej, jeżdżą fajnymi autami za miliony, ale na boisku robią takie same rzeczy, jak ja. Też popełniają błędy, też miewają gorsze dni. Mój pierwszy trening z pierwszą drużyną miał miejsce w momencie, gdy zwolniono Domenico Tedesco, a zatrudniono Huuba Stevensa, by ten dokończył sezon. Pamiętam, że wtedy graliśmy turniej wśród swoich na cztery bramki. Była taka intensywność, że w łydkach miałem skurcze. Cały czas nisko na nogach, głowa. Po tym treningu byłem tak zmęczony psychicznie, że sobie nie zdajesz sprawy. Już same nerwy spowodowane tym, że to pierwsza drużyna, ta adrenalina… A do tego jeszcze forma treningu.

Kto robi największe wrażenie na treningach? Amine Harit?

– Tak, Amine robi fajne wrażenie. Podobni jak Suat Serdar i Weston McKennie. Z obrońców to Salif Sane…

„Czołg”?

– „Czołg”, „świr” i trudno go przejść. Kolega po fachu, czyli Alexander Nubel. On bardzo szybko reaguje, jeszcze nie wiesz, gdzie uderzyć, a on już wie, gdzie wyłożyć rękę. Ogólnie rzecz biorąc, każdy ma coś ekstra, coś co wpada w oko. Jednak, jeśli miałbym wskazać jednego, to mimo wszystko Amine Harit.

Bawi się na treningach?

– Bawi się, wie, co potrafi. Nie skupia się na taktycznych aspektach. On ma po prostu robić różnicę na boisku wraz z Suatem Serdarem.

Nie wiem, na ile zdążyłeś poznać Amine Harita, ale czy jesteś w stanie potwierdzić słowa Mariusza Stępińskiego, który grał z nim w Nantes, że to nie jest inteligentny człowiek? 

– (śmiech) Tak, na tyle na ile zdążyłem go poznać, choć nie wiem, jaki jest na stopie prywatnej, to nie wydał mi się ponadprzeciętnie inteligentnym.

Z czegoś konkretnego go zapamiętałeś?

– Z niechęci do treningów. Widać u niego brak motywacji. Przychodzi do szatni taki zmarnowany, bez chęci, aby uczestniczyć w zajęciach. A potem zaczyna się trening, a on kręci wszystkimi. On jest też z tego rozliczany.

Użyłeś takiego sformułowania, że „są to też ludzie”, ale czy można z nimi swobodnie nawiązać kontakt? Czy patrzą z dystansem na chłopaków z drugiej drużyny?

– Kontakt zależy od tego, jaką ty jesteś osobą. Wchodząc do szatni pierwszego zespołu Schalke, tak naprawdę oni nie muszą się nikomu podporządkowywać. Oni sami są markami, firmami. Jeżeli jesteś cichy i usiądziesz w kącie…

To nikt nie podejdzie?

– Przybiją ci piątkę i może zapamiętają, jak wyglądasz. Fajne jest to, że nie ma takiego wywyższania się: ” ja jestem pan piłkarz, a ty jesteś z dwójki, więc idź mi przynieś wodę”. Zauważyłem, że oni chodzą na treningi jak do pracy. Przychodzą do klubu, robią trening, ew. coś jedzą i jadą o domu. Każdy jest jednoosobową firmą. Wiadomo, że spotykają się w grupach, ale nie ma czegoś takiego, że jedni lubią tych, a tamtych już nie. Każdy przychodzi do klubu, robi swoje i tyle. Oni mają obojętny stosunek do tego, kto jest w tej szatni. Bo ich celem jest gra i zarabianie pieniędzy. Im nie przeszkadzają inni zawodnicy. Nie miałem żadnych problemów. Można było na luzie się pośmiać, porozmawiać z każdym, chociaż chwilkę.

A jak wygląda twój kontakt z bramkarzami? Czy są otwarci na to, aby udzielać rad, albo sami podchodzą do ciebie i coś ci podpowiadają?

– Tak, to jest coś fajnego. Gdy zaczynałem byli Ralf Fahrmann, Alexander Nubel i Michael Langer. Zawsze, przy danym ćwiczeniu, ktoś do mnie podchodził i mówił: „spróbuj może tak” albo „pamiętaj o ręce”. To jest fajne. Jeżeli chodzi o bliższy kontakt, to bramkarze zawsze trzymają się razem i nigdy nie czułem się obco w ich towarzystwie. Fajnie mnie przyjęli. To też jest zależne od umiejętności, gdy wchodzisz na wyższy poziom i oni widzą, że nie psujesz im treningu, tym bardziej jesteś w stanie wejść z nimi w swobodny kontakt.

Czy utarty stereotyp, że bramkarz to jest taki „pozytywny wariat”, ma odzwierciedlenie w szatni Schalke?

– Ralf (Fahrmann – przyp.) jest konkretnym wariatem. Od razu widać, i on to pokazuje na każdym kroku, że jest ważny w Schalke. Potrafi wejść do szatni i wyśmiać cię przy wszystkich: „w co ty jesteś ubrany?”. On kręci bekę z różnych sytuacji. To jest naprawdę pozytywna postać. Alexander Nubel może nie jest tak bardzo pokręcony, jak Ralf, ale też nie ma problemów z żartami. Langer jest poważniejszy, ale też pokazuje, że jest charakterny. Z kolei Markus Schubert jest bardziej cichy.

Gdy byłeś na  treningach, to czułeś, że ci do nich dużo brakuje?

– Do Alexa tak, ale do reszty nie. U Fahramnna różnicę robi to, że ma doświadczenie. Rozegrał blisko 200 meczów w Bundeslidze. Wie, jak się ustawić i ma wiedzę, gdzie piłka poleci. Natomiast, jeśli chodzi o sprawy techniczne lub grę nogami, to w tym aspekcie jestem za Nubelem i Schubertem.

Trenując zaledwie sześć lat na bramce, można dojść poziomu umiejętności Ralfa Fahramanna?

– Jeżeli chodzi o wyszkolenie, to myślę, że z odpowiednim nakładem pracy, tak. Każdy bramkarz ma swoje dobre i słabe strony. Ja jestem dobry w grze jeden na jeden, a ktoś inny jest lepszy w dystrybucji piłek do określonych stref. Na pewnym poziomie nie widać aż tak wielkich różnic między bramkarzami. O występach decyduje doświadczenie lub głowa.

Czego ci brakuje do Alexandra Nubela? W czym jest od ciebie lepszy?

– W grze nogami. To jest coś, co u Alexa jest wytrenowane. Do tego dochodzi talent, czas i trening. Bo u niego prawa noga wygląda prawie tak samo jak lewa. Do tego zdolność do podejmowania decyzji, wyjścia do dośrodkowań, reakcja na piłkę. To wszystko można wykształcić przez trening. Jeśli ma się talent, to można to zrobić szybciej i u Alexa widać ten talent. Manuel Neuer był ostatnim, który był tu na porównywalnym poziomie.

W jednym z wywiadów mówiłeś, że Nubela widzisz za jakiś czas jako najlepszego golkipera na świecie.

– Jeżeli pójdzie drogą bez kontuzji i zacznie grać w Bayernie, to jak najbardziej się tego trzymam.

A czy to jest dobry ruch? Transfer do Bayernu i bycie dwójką? Bo Neuera raczej nie przeskoczy w hierarchii.

– My też nie wiemy wszystkiego. Być może Bayern ma jakiś plan na niego i coś ustalili z Nubelem.

Może to podobna zależność jak u Buffona i Szczęsnego, gdy Wojtek przychodził do Juventusu?

– Może tak być. Z drugiej strony sam trening z Neuerem i najlepszymi zawodnikami, to już samo w sobie cię rozwija. Po sobie widzę, że gdy przychodzę z „dwójki” do pierwszego zespołu, to się rozwijam. Alex rozwinie się szybciej przy Robercie Lewandowskim niż przy Guido Burgstallerze. Jeżeli wszystko pójdzie po jego myśli, to będzie z niego drugi Manuel Neuer, ale pierwszy Alexander Nubel.

Nie skończy jak Sven Ulreich?

– Oby nie. Z tego, co wiem, Sven się na to godził, żeby być dwójką.

A Nubel nie będzie się na to godził?

– Myślę, że jeszcze nie. Bo on będzie chciał grać i pokazać na co go stać.

Czy twoim zdaniem o kimś z drużyny rezerw usłyszymy w najbliższym czasie w kontekście Bundesligi?

– Na ten moment nie ma takiej osoby, bo wszyscy kandydaci już poszli do góry. Chyba, że ktoś w ciągu najbliższego pół roku odpali, że będzie nie do zatrzymania, ale na ten moment nie widzę żadnego chłopaka z takim potencjałem, co we wcześniejszych latach.

Na co dzień pracujesz z Marcinem Grzegrzółką, trenerem mentalnym. Trening mentalny jest potrzebny sportowcowi?

– Moim zdaniem trening mentalny jest potrzebny, natomiast zależy w jakiej formie. Bo słyszałam o różnych formach treningu mentalnego. Każdy może dopasować do siebie sposób, jaki mu pasuje. Moim zdaniem dzisiejsza piłka to w 80% głowa. W Niemczech, gdy grasz przed publiką 60-tysięczną, musisz mieć silną psychikę, aby to wytrzymać. Już pomijając mecze wyjazdowe i derby. Do tego nieustanna presja, którą cały czas na siebie nakładamy chęcią rozwoju. I taka nałożona przez kibiców, konkurentów. To może cię zamknąć i mieć wpływ na umiejętności. Ja z Marcinem pracuję nad tym, aby tej presji było jak najmniej. Aby potrafić reagować, gdy pójdzie nam coś nie tak w tej piłce. Aby też nie stracić pasji, bo to jest tylko piłka. Stresować się można, gdy jest się lekarzem i ratuje się innym życie, a to, co ja robię, jest czymś, co sprawia radość. Nie można samemu nakładać presji i przez to się blokować. Trening mentalny mi pomaga w tym, że z piłki czerpię fun. Jestem świadomy rzeczy, których nie mogę lekceważyć, ale to zmieniło moje podejście i wiem, co jest dla mnie dobre, a co złe.

O jakich różnych formach treningu mentalnego mówisz?

– Słyszałem, że do Łukasza Piszczka przyjeżdża trener na trzy dni – trzy dni rozmowy i trzy dni obserwacji. Z Marcinem Grzegrzółką widujemy się raz w tygodniu. Niektórzy trenerzy mentalni mają sesje raz w miesiącu. Jeżeli ktoś chce poznać trening mentalny, to musi czegoś się o nim dowiedzieć, aby się później nie zrazić. Trener mentalny jest po to, żeby z tobą porozmawiać. Wiadomo, że można to też zrobić z bliską osobą. Np. moja dziewczyna Magda nie siedzi na co dzień w piłce nożnej i nie zna tego środowiska, co trener mentalny. Mam od niej mega wsparcie, ale nie chcę jej zadręczać piłką. Mam od tego trenera, który się na tym skupia.

Jak wygląda twoja sytuacja kontraktowa z Schalke?

– Umowę miałem do 30 czerwca i zobaczymy, co będzie dalej, negocjujemy nową. Chciałbym zostać na dłużej w Schalke.

Ta umowa kilka dni temu wygasła, tak?

– W sumie to tak. Teraz korzystam z urlopu, a menadżer rozmawia z klubem. Trzeba czekać, bo tam jest tak, że trwają rozmowy nad tym, kto zostanie w klubie z zawodników z drużyny U-19. Muszą się zastanowić nad tym, kto ma zostać na dłużej. W najbliższym czasie będą podejmować takie decyzje. Otrzymałem zapewnienia z klubu, że chcą mnie na dłużej i widzą mnie jako pierwszego bramkarza drużyny rezerw. Jednak jestem gotowy na wszystkie możliwe scenariusze. Zobaczymy, jak sytuacja będzie się rozwijać.

A chciałbyś zostać?

– Oczywiście, że tak. Nie widzę żadnych przeciwwskazań, żebym nie mógł zostać. Jestem już w tym klubie od dwóch lat. Myślę, że też odcisnąłem stempel w tym miejscu. Poznałem wielu świetnych ludzi. Jestem też świadomy tego, że pandemia koronawirusa odcisnęła duże piętno na Schalke i należy spodziewać się wszystkiego.

Teraz masz urlop czy gdzieś trenujesz, aby podtrzymać formę?

– Mam urlop, otrzymałem rozpiski treningowe z klubu. Siłownię robię sobie we własnym zakresie. W tym momencie nie potrafię przez dwa tygodnie siedzieć w domu i nie robić zupełnie nic. Bo szkoda na to czasu. Gdy przyjeżdżam do domu, to rodzice się śmieją: „siłownię masz?”. Odpowiadam, że mam. Treningi bramkarskie przyjdą, ale w swoim czasie, bliżej powrotu do Niemiec, aby mieć czucie piłki i komfort z piłką przy nodze, czy w ręce. Zjeżdżam co pół roku do domu i zawsze to tak samo wygląda – siłownia i trening motoryczny.

Bundesliga to twój cel czy nierealne marzenie?

– Cel i marzenie. Bo dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Marzenia są po to, żeby je spełniać. Są rzeczy w życiu, na które nie mamy wpływu, bo trzeba mieć szczęście, znaleźć się w odpowiednim czasie i miejscu. Natomiast twierdzę, że jeżeli robisz coś na 100% swoich możliwości i nie masz sobie nic do zarzucenia, to możesz spokojnie iść spać i powiedzieć: „ok, nie udało się”. Teraz wiem, że jeszcze mogę dużo zrobić. Popatrzymy na Rafała Gikiewicza, który jeszcze kilka lat temu był skreślany, a dzisiaj jest jednym z najlepszych golkiperów Bundeslidze. Gdyby nie miał marzeń i celów, to kto wie, jakby to się skończyło.

Gdzie widzisz siebie za pięć lat?

– Oby w Bundeslidze.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix, archiwum prywatne Krystiana Woźniaka