„Tworzymy odpowiednie warunki dla wartościowych ludzi”. Bumerang Wrocław

Na piłkarskiej mapie szkółek Wrocław, tak jak inne największe miasta w Polsce, może pochwalić się licznym gronem przedstawicieli. Większość z nich jest jednak do siebie bliźniaczo podobna. Funkcjonuje w taki sam sposób, że w zasadzie mogłaby działać… pod jednym szyldem. Czy podobnie jest z Bumerangiem?

„Tworzymy odpowiednie warunki dla wartościowych ludzi”. Bumerang Wrocław

Niesztampowe podejście do trenerów

Chcemy być fajnym miejscem dla trenerów. Jeśli trener powie mi, że za dwa lata chce mieć kurs UEFA A, to dla mnie taka osoba jest strzałem w dziesiątkę. Jak możemy mu pomóc? Może możemy wysłać go na staż? – zastanawia się Tomasz Piłkowski, prezes wrocławskiej szkółki. Prezes, który pracę w korporacji pozostawił by rozwijać własny projekt. I do niego przenieść to, co w korporacjach jest naturalne.

Jeśli ktoś potrzebuje umowę o pracę, otrzymuje ją. Czy każdy poświęca się na tyle, że „wyrabia” pełen etat? Czy nie „oszukuje” prezesa? Piłkowski nie chce się nad tym pochylać. Liczy, że na zaufaniu zbuduje solidną grupę pracowników, którzy odpłacą się za takie podejście rzetelną pracą. – Skąd inny model? Może stąd, że sam miałem przygodę trenerską. Staram się dobierać pion ludzi zarządzających tak, by dawali wytyczne – jak sami chcieliby być traktowani. Jeśli trener jest żądny wiedzy, ja chcę, żeby się rozwijał.

Najważniejsze jest dla mnie to, by trener chciał się rozwijać. Wartościowy i rozwijający się trener jest wartością dodaną dla akademii. Jeśli ktoś będzie chciał za kilka lat odejść do CLJ-ki, będę go w tym wspierał. Wartościowy trener zawsze znajdzie u nas pracę. Stworzymy mu takie warunki, by był zadowolony – zaznacza.

Trenerzy mają do wyboru, na jakich zasadach chcą z nami współpracować – dodaje Dagmara Grobelna, manager Bumerangu. – Jeśli ktoś jest studentem i chce umowę zlecenie, ma umowę zlecenie. Niektórzy chcą się poświęcić całkowicie, chcą zaangażować się całkowicie w klub. Jeżeli ktoś jest taki, otrzymuje umowę o pracę. Działania szkoleniowe może wtedy uzupełnić projektem z przedszkolami czy treningami indywidualnymi. Trener musi sobie zapracować oczywiście na pełen etat, jeśli ma dwa treningi w tygodniu, to musi uzupełnić ten grafik o dodatkowe zajęcia. Mamy swój limit, ale nie zamykamy się.

Taki niecodzienny model współpracy w piłce dziecięco-młodzieżowej to także dla klubu zagrożenie. Do Bumerangu ostatnio spłynęło ponad 40 CV.

Piłkowski: – Największym wyzwaniem jest dla nas odsiać tych, którzy ładnie mówią, od tych, którzy chcą coś zrobić. Jeżeli ktoś przychodzi do nas na rozmowę o pracę i mówi, że jest tu ze względu na umowę o pracę, to mówię: dziękuję. Mogę zapewnić warunki, ale muszę się przekonać do danej osoby, tym bardziej w obecnym czasie.

Zaczynali we czwórkę. Dziś, od początku lipca, mają nawet koordynatora ds. sportowych. Został nim do niedawna pracownik Akademii KGHM Zagłębie Lubin – Łukasz Rutkowski.

Postęp widzę po sobie, postęp jest ogromny. Kiedyś była nas czwórka, dziś mamy 15 trenerów. Stąd pozycja Łukasza, który ma się zaopiekować tą kadrą – opowiada prezes.

Rutkowski: – Pomysł jest taki, by stworzyć ścieżkę rozwoju trenera. Dajemy mu pieniądze na kursy, ale nagradzamy w taki sposób za wypełnione wymagania. Jeśli nie podchodzi poważnie do tego, czego oczekujemy, my również inaczej podchodzimy do niego.

Co zmieni się pod wodzą byłego trenera „Miedziowych”? – Przede wszystkim chodzi o organizację. Jeśli ona stoi od początku na najwyższym poziomie, wszystko jest łatwiejsze.

Dzień meczowy był dniem świętym

Obecnie Bumerang szkoli w rocznikach od najmłodszych dzieci (na treningi przyjść może nawet trzylatek – oczywiście zajęcia polegają wtedy na zabawach z piłką) do kategorii U-12. Obsługują też dziewięć przedszkoli. We Wrocławiu miasto podzielono na sześć lokalizacji: Psie Pole, Karłowice, Sołtysowice, Różanka, Krzyki i Kozanów. Grupy wiodące trenują na boiskach AWF-u i obiektach GEM-u. Niebawem się to jednak zmieni.

Łącznie we wszystkich oddziałach trenuje ponad 500 adeptów futbolu. Kolejni ćwiczą na co dzień w oddziale… Zabrze-Ruda Śląska. Tam na co dzień żyje obecnie Piłkowski.

Grobelna: – Kiedyś Tomek przyszedł i zapytał: a co, gdybyśmy tam otworzyli oddział?

Piłkowski: – Tak, mamy know-how, więc przełożyliśmy wzór wrocławski na Górny Śląsk, gdzie jestem na co dzień. Obecnie trenuje tam z nami 120 dzieci.

Kiedy zaczynali w roku 2014, ważną częścią klubu była drużyna seniorów. Ta wykręciła awans do okręgówki i po Śląsku oraz Ślęzie stała się trzecią siłą stolicy Dolnego Śląska. Po sezonie 2015/16 została jednak rozwiązana.

Ciągnie mnie do powrotu, ale patrząc na zestawienie plusów i minusów, trudno zrobić krok w tę stronę. To była piękna przygoda, dzień meczowy to był dzień święty. Jeżeli za czymś tęsknię, to za dnem meczowym najbardziej – wspomina Piłkowski. – Na co dzień to była jednak jedna wielka walka. Mieliśmy problemy z dostępem do boisk, toczyliśmy o nie ciągłe batalie – dodaje.

Sporo spoczywało na barkach prezesa, który na treningu pojawiał się pierwszy, a boisko opuszczał jako ostatni. Odpowiadał nawet za pranie. – Minusów było znacznie więcej, ale… gdybyśmy za jakiś czas szkoleniową drabinkę pociągnęli do wieku juniora i mielibyśmy wizję gry w okręgówce? Taki model mi się podoba – uśmiecha się prezes.

Tu na razie jest ściernisko…

We Wrocławiu każdy zawodnik jest na wagę złota. To oni, a w zasadzie ich rodzice i składki, które regularnie płacą, utrzymują lokalne szkółki piłkarskie. Tych z kolei wyrosło w ostatnich latach jak grzybów po deszczu. Są także bardzo duże FC Academy, Olympic, Parasol, Ślęza, Forza.

Konkurencja jest potrzeba, chcemy jej. Ona motywuje nas do pracy – uważa Grobelna. – Wydaje mi się, że nie ma sensu analizować, który klub ma 1000 dzieci, który 700, a który 500. Nie można porównywać tego do siebie, bo każda szkółka ma inne roczniki, nawet inne sekcje. Bo konkurencją może być klub, który ma 50 dzieci, ale ma trenera, który w lokalizacji, gdzie funkcjonujesz, robi bardzo dobrą robotę. Ale konkurencja nie jest niczym złym.

Nie kopiujemy kogoś innego, robimy swoje. Może być kilka akademii, tak jak warsztatów fryzjerskich na jednej ulicy, i wszystkie mogą funkcjonować. Mamy własną drogę, swoje cele. Mamy określoną politykę i jeśli ktoś jej nie respektuje, to nie chcemy na siłę współdziałać – podsumowuje pani manager.

Bumerang niebawem będzie jednak dysponował poważnym argumentem w lokalnych „licytacjach”. Przy ulicy Kamieńskiego buduje bowiem własne boiska, na które przenieść się będzie można pod koniec kolejnego sezonu.

Piłkowski i spółka od miasta wydzierżawili aż dwa hektary na północy Wrocławia. Powstaną na nich dwa pełnowymiarowe boiska – naturalne i sztuczne. Inwestycja szacowana jest na milion złotych, w ośrodku powstanie także strefa do pracy nad przygotowaniem motorycznym (motorik park).

Chciałbym, by nasz obiekt to było miejsce, do którego ludzie chętnie przychodzą. By poza boiskami zapewnić gościom możliwość skorzystania z miejscowych atrakcji – przyznaje prezes.

We Wrocławiu jest problem z obiektami – dodaje Grobelna. – Jak to mówią w MCS-ie, „obiekty nie są z gumy”. Chcemy mieć swój teren, gdzie nasze dzieci będą mogły się rozwijać. Jesteśmy jednak gotowi na współprace i jeśli ktoś chciałby dokonać tutaj jakiś inwestycji, to jesteśmy otwarci na dialog.

Bumerang, bo… wraca?

Myślałam, że już o to nie zapytasz – śmieje się na koniec naszego spotkania Grobelna.

Skąd w ogóle pomysł… na nazwę klubu? Piłkowski: – Im więcej osób mnie o to pyta, tym trudniej mi jest sobie to wszystko przypomnieć. Kiedy zakładaliśmy klub, w hiszpańskiej halówce była taka drużyna jak Bumerang. Na studiach byłem zafiksowany na punkcie futsalu, stąd inspiracja. Skoro można nazywać się Iskra Pasikurowice – dlaczego nie można nazywać się Bumerang? Nie ma podłoża takiego, że wracamy jak bumerang. Nie mamy też związków z Australią. W 2014 roku, kiedy zaczęliśmy pracę z młodzieżą, myśleliśmy o zmianie, ale marka była rozpoznawalna, więc tak już zostało. A ważna dla nas jest nasza tożsamość.

Z WROCŁAWIA – PRZEMYSŁAW MAMCZAK