CLJ-ka od środka: „Nie ma takiego treningu, którego nie można zrobić lepiej”

Łukasz Sosin największe sukcesy w piłkarskiej karierze osiągał grając w lidze cypryjskiej. Czterokrotnie sięgał po koronę króla strzelców, zdobywał również mistrzostwa tego kraju. Na Cyprze spędził kilkanaście lat swojego życia. Tam też rozpoczął swoją przygodę trenerską, pracował w Apollonie Limassol i Pafos FC. Na początku tego roku wrócił do Polski i obecnie prowadzi w CLJ U-17 Hutnik Kraków.

CLJ-ka od środka: „Nie ma takiego treningu, którego nie można zrobić lepiej”

Z byłym reprezentantem Polski porozmawialiśmy o szkoleniu na Cyprze i w Polsce, różnicach w mentalności i predyspozycjach młodych zawodnikach. Sosin zwrócił uwagę m.in. na to, że na treningach juniorów nie pracuje się nad grą głową. Czy to dobrze? Czy licencja trenerska UEFA Elite Youth A coś znaczy w Polsce? Zapraszamy na kolejną odsłonę „CLJ-ki od środka”:

Zacznijmy naszą rozmowę od drużyny, którą trener obecnie prowadzi, czyli Hutnika Kraków U-17. Rozegraliście do tej pory cztery spotkania i na swoim koncie macie cztery oczka. Jak pan ocenia początek sezonu w waszym wykonaniu?

– Jestem zadowolony. Wiem, że po czterech meczach mamy tylko cztery punkty, ale trzeba zaznaczyć, że my, jako Hutnik Kraków, tworzyliśmy tę drużynę tak naprawdę od zera. Powiem szczerze, że mieliśmy w klubie nienajlepszy rocznik 2004 i musieliśmy posilić się zawodnikami z AP 21 Kraków, Cracovii, Wisły, SMS-u Kraków i Bronowianki. Te osoby, które nie dostały się do składów najlepszych klubów, trafiały do nas. I wygląda to tak, że w dwa miesiące stworzyliśmy bardzo ciekawą drużynę. Cieszy mnie najbardziej to, że są to chłopcy, którzy chcą pracować.

Dobrze zrozumiałem, że dopiero w czerwcu zaczęliście budować od podstaw drużynę do gry w CLJ U-17?

– Tak, w każdym klubie jest tak, że trafi się raz lepszy rocznik, a drugi raz gorszy. Uważam, że w tym momencie mieliśmy nie za dużo odpowiedniego materiału, aby pracować na poziomie CLJ. Dlatego musieliśmy szukać zawodników z zewnątrz i na tym się skupiliśmy. Zapraszaliśmy na testy i sprawdzaliśmy, kto czuje się na siłach, żeby grać na poziomie CLJ.

Jak wyglądał wasz okres przygotowawczy? Rozgrywaliście wiele sparingów, aby ten zespół się „dotarł”?

– Nie, najpierw skupiliśmy się na dzwonieniu (śmiech), żeby mieć kim trenować na poziomie, na jakim chcemy grać. Jeszcze raz powtórzę się o potencjale kadrowym. Mam u siebie w drużynie tylko dwóch naszych zawodników z rocznika 2005. Muszę bacznie obserwować, co się dzieje w innych rocznikach. W rocznikach 2006 i 2007 będziemy mocni. O nich się nie boję. Naszym celem jest utrzymanie Centralnej Ligi Juniorów właśnie dla tych chłopaków. Bo dla klubu, dla nich i ich rozwoju jest to najważniejsze.

A jak wyglądał zatem okres przygotowawczy?

– Skupiliśmy się na nowych zawodnikach, ale każdy dostawał swoje szanse. Musieliśmy podejmować szybkie decyzje. Wydaje mi się, że nie zrobiliśmy większych błędów. Ta drużyna na obozie trenowała cztery razy dziennie. I teraz widać tego efekty. W miniony weekend przegraliśmy z Cracovią (1:2 – przyp. red.), ale to rywale mieli więcej problemów. Wynik jest, jaki jest, ale w moim odczuciu i co najważniejsze dla zawodników – jest niesprawiedliwy.

Wspomniał trener o obozie przygotowawczym, gdzie byliście?

– Byliśmy w Sanoku. Bardzo polecam wszystkim drużynom to miejsce – rewelacyjne warunki, świetni ludzie, którzy chętnie pomagali w różnych sprawach. Z miłą chęcią wróciłbym tam przy najbliższej okazji. Ośrodek był zamknięty dla nas. Nikt z zewnątrz się nie pojawiał. Mogliśmy skoncentrować się tylko na swojej pracy. Dla nas to było bardzo ważne i skorzystaliśmy z tego. Trenowaliśmy cztery razy dziennie, stwierdziliśmy, że musimy pewne rzeczy nadgonić. Mam drużynę, którą prowadzę od dwóch miesięcy, a taka Cracovia czy Wisła Kraków tworzą zespoły od kilku lat. Musieliśmy dużo włożyć pracy w to, aby nadążyć za czołowymi drużynami, które funkcjonują na tym poziomie.

Jakby trener ocenił potencjał tego zespołu na ten moment?

– Powiem tak: ten zespół nie pokazał jeszcze swojego potencjału. Odzwierciedleniem tego, co widzę na treningach, mają być mecze. Na zajęciach mam kilku zawodników, którzy wyglądają rewelacyjnie, ale muszą to przenieść na mecz. Mecz jest najważniejszy i to on, a nie trening, jest wyznacznikiem dyspozycji zawodnika. Oni muszą ułożyć sobie to w głowie, żeby potencjał treningowy pokazać na spotkaniu ligowym. Nad tym pracujemy w tym momencie. Bo na jednostce wygląda to bardzo dobrze. Zaczynamy fajnie grać w piłkę, bo staramy się dłużej przy niej utrzymywać i rozgrywać. Niestety, musimy to pokazać na meczu, a nie tylko w treningu.

Czytałem, że Kraków już nie jest w żółtej strefie zagrożenia, ale coraz więcej pojawia się przypadków zachorowań w tym mieście…

– Pandemia na pewno wpłynęła na klub, zawodników i w ogóle na wszystkich. Zdajemy sobie z tego sprawę i podchodzimy do tego na poważnie. Jeżeli jest taka możliwość – zawodnicy przebierają się w kilku szatniach. Staramy się separować od siebie piłkarzy. Żebyśmy w przypadku, gdy któryś zachoruje, mogli dokończyć ligę. Każdy na to zwraca uwagę i dostosowujemy się do wymogów i warunków, jakie są. My, jako klub, robimy wszystko w tym momencie, żeby było jak najmniej kontaktów między zawodnikami.

W waszej grupie jeszcze nie doszło do takich sytuacji, aby były przekładane mecze, jednak już dochodzi do nich w innych grupach czy kategoriach wiekowych. Powodem przekładania meczów było zagrożenie epidemiologiczne. Czy nie ma trener takiej obawy, że ten sezon będzie „szarpany” albo nie zostanie dokończony?

– Każdy się tego obawia. Nie tylko my, bo też zawodnicy. Powtarzam im: „korzystajcie z każdego dnia na doskonalenie swoich umiejętności, bo nie wiemy, co przyniesie kolejny dzień”. W każdej chwili może zdarzyć się tak, że treningi mogą zostać znowu przerwane. Mówię im: „mi się chce pracować, ale to wam ma się chcieć, a ja tylko pokazuję wam drogę”. Oni muszą pracować nad sobą. Myślę, że pandemia będzie nam cały czas towarzyszyć i musimy się dostosować do warunków, jakie mamy.

Jest pan wychowankiem Hutnika Kraków. Dlaczego zdecydował się pan na powrót do tej drużyny już w roli szkoleniowca? Sentyment? 

– Zdecydowałem się wrócić do Polski, ale ze względu na moje dzieci i ich edukację. Syn urodził się już na Cyprze – czternaście lat temu, a córka jest od niego o dwa lata starsza. Wiedzieliśmy, że oni chcą studiować w Krakowie, bo tam nie ma takiego poziomu, jaki chcielibyśmy dla naszych dzieci. Trzeba było by wyjechać do Anglii lub do Grecji – tak, jak to robi większość cypryjskich dzieci. Stwierdziliśmy, że wolimy, aby nasze dzieci kształcić w Polsce. Chcemy, żeby nasze dzieci się tutaj edukowały. Można to połączyć z moimi zawodnikami: najważniejsza jest edukacja – nie każdy będzie zawodowym piłkarzem. Wracając do tematu, postanowiliśmy, żeby kontynuowali swoją naukę w Polsce. Razem poszli do ósmej klasy i przez pandemię tylko pół roku się uczyli. W tym momencie uczą się w liceum w Krakowie.

Najpierw zdecydowaliście się na powrót do Krakowa, a potem pojawiła się oferta pracy z Hutnika, tak?

– Dokładnie tak. Spędziłem na Cyprze 17 lat, swoje korzenie tam zapuściłem i na pewno będziemy wracać tam z rodziną. Mogę też powiedzieć, że obserwują mnie osoby związane z cypryjską piłką, patrzą, co robię w Polsce. Powiem tak, byłem dyrektorem technicznym przez trzy lata na Cyprze. W Polsce odpowiednikiem tej funkcji jest trener koordynator. Rok temu zrobiłem uprawnienia UEFA Elite Youth A. Podoba mi się praca z młodzieżą. I coraz bardziej przekonuje mnie trenerka. Jako piłkarz zaczynałem od III ligi, potem II i I liga, następnie zagranica. Tak samo chcę zrobić w trenerce. Często mówi się: „był dobrym zawodnikiem, ale jest słabym trenerem”. Chcę mieć podstawy do tego, aby być dobrym trenerem – rozumieć zawodników. Można by szybko i łatwo pójść na głęboką wodę. Z moim wyrobionym nazwiskiem – mogę dostać szybko pracę na stanowisku trenera na Cyprze. Jednak uważam, że nie jestem jeszcze na to gotowy. Robię podstawy pod to, żeby w przyszłości coś osiągnąć. Nie chcę tylko być jakimś trenerem. Aspiruję do tego, żeby być dobrym trenerem. Taki mam charakter.

Praca w akademii Hutnika Kraków to tylko przystanek w karierze trenerskiej Łukasz Sosina?

– Na pewno tak, bo każdy ma swoje ambicje. Moi zawodnicy też ją mają. Nie lubię przegrywać i z każdej porażki muszę wyciągać wnioski, doskonalić się i iść do przodu. To nie jest tak, że ja już wszystko wiem. Umiem wciągać wnioski, przychodzi porażka – okej, dobrze, ale dlaczego tak się stało? Następnym razem zrobię coś lepiej.

Mówi trener, że coraz bardziej podoba mu się ta praca. A w przyszłości chciałby pan zrobić licencję UEFA Pro i pracować z seniorskimi drużynami?

– Oczywiście, dlatego też o tym wspominałem. W Polsce zrobiłem uprawnienia UEFA A i później UEFA Elite Youth A. Tę drugą licencję wyrobiłem, gdyż potrzebowałem ją do pracy na Cyprze, jako koordynator. Dziwi mnie natomiast to, że w polskich akademiach nie ma obowiązku posiadania trenera z uprawnieniami trenera UEFA Elite Youth A. Po to są chyba takie kursy, podobno, żeby doskonalić pracę z młodzieżą. Trudno jednak szukać szkoleniowców z tą licencją. W Polsce często mówi się, że Cypr to jest egzotyka, co mnie osobiście martwi, a tam, żeby dostać pracę w akademii potrzebowałem licencję UEFA Elite Youth A.

A co sądzi pan o projekcie certyfikacji szkółek PZPN?

– Fajnie, że taka certyfikacja jest, bo to jest bardzo fajny pomysł. Tylko, że praktyka a papiery – to są dwie różne rzeczy. Nie mówię, że to jest złe, ale zwracam uwagę na to, że nie można oceniać trenera za trening, który miał stworzyć, a nie był zgodny z tym, co trener sprawdzający ma na papierze. Niestety, tak nie może być. Praktyka pokazuje coś innego. Codziennie robię i dostosowuję trening do warunków, jakie posiadam. Jutro chcę zrobić fajny trening taktyczny, ale zaraz mogę otrzymać SMS-a, że mój zawodnik jest chory i diametralnie wszystko się zmienia. Moim zdaniem nie ma takiego treningu, którego nie można zrobić lepiej. Po każdej jednostce staram się analizować, co można zrobić inaczej, lepiej. Zawsze coś znajdę. Nie ma treningu idealnego. Zawsze coś można poprawić. Cały czas się na tym skupiam. Trzeba się doskonalić, ale też dostosowywać do zawodników. Nie, zawodnicy do trenera, tylko trenerzy do zawodników – ich poziomu, tego, co można z nich najlepszego wyciągnąć.

Na Cyprze pracował pan też z młodzieżą. Niech trener zestawi ze sobą te dwa miejsca, w których pracował. Czym się różnią? Czy specyfika treningu była inna?

– Uważam, że dzięki temu, że teraz są tak mocno upowszechnione materiały do trenowania, obecnie nikt nie trenuje gorzej. Tu nie o to chodzi. Istotna jest jakość treningów – szybkość, reakcja. A przyjęcie i podanie to są podstawowe czynności, które należy robić po tysiąc razy, żeby były doskonałe. A i tak każdy robi błędy, bo na to wpływ mają część stopy, miejsce na boisku, czyli detale. Każdy wie, jak grać w piłkę. Na Cyprze jest tak samo. Oni znają wszystkie treningi, niczym się one nie różnią od tych w Polsce, Anglii, czy w Niemczech. Materiał jest ten sam, ale inna jest jakość wykonywania – szybkość podejmowania decyzji. Ważne są automatyzmy. Normalną rzeczą jest przyjęcie piłki kierunkowo. Co najgorsze… uważam, że bardzo zapomniana w Polsce i na Cyprze jest gra głową. Zauważyłem, że timing wyskoku do piłki i uderzenie jej głową stoją na bardzo niskim poziomie. To jest zapomniane, bo każdy skupia się na jak najszybszym przenoszeniu ciężaru gry z jednej strony na drugą – jeden, dwa kontakty z pierwszej piłki. Niestety, gdy popatrzymy na naszą polską Ekstraklasę, najczęściej widujemy grę górą. Zaraz będziemy mieć problem z tym, że nasze szkolenie zapomina o tym elemencie gry.

To też nie jest spowodowane tym, że pojawiały się dyskusje na ten temat? Częsta gra głową u młodych zawodników może powodować podobno w przyszłości mikrourazy głowy. Nie uważa trener, że mentalność się po prostu zmieniła i dlatego wygląda to inaczej?

– Wszędzie pojawiają się mikrourazy. Jeżeli uderzamy piłkę z całej siły paręnaście razy – pojawiają się mikro urazy. Gdy byłem zawodnikiem, nie było dnia, żeby mnie coś nie bolało. Teraz pan mówi o mikrourazach głowy i gdy piłka leci, to połowa zawodników chowa głowy. Jednak jeżeli się je usztywni i dobrze nastawi – nie ma prawa się nic złego stać. Brakuje tylko techniki uderzenia głową. Bo to jest zapomniane w naszym szkoleniu. W Polsce ten element jest wręcz pomijany.

Trener Sosin zaczyna wprowadzać grę głową na swoich treningach?

– Oczywiście, to była jedna z pierwszych rzeczy, które wprowadziłem. Zawodnicy wiedzą, jak mają uderzać – powrotna i do ziemi. Mają już nawyk, gdy piłka do nich leci, wiedzą, że piłkę należy uderzyć w stronę, którą przyszła i skierować do ziemi. Poświęcamy na to sporo czasu. Bo widzieliśmy, że ten element był zaniedbany.

Widać pierwsze efekty waszej pracy? W lidze zdobyliście jakiegoś gola po strzale głową?

– Cały czas nad tym pracujemy. Jeszcze nie padła żadna bramka po strzale głową. Cały czas na to czekam. Niestety, efekty nie są widoczne po miesiącu. Potrzebna jest systematyczna praca. Wierzę w tych chłopaków. Oni nawet nie wiedzą, jakie mają możliwości.

A jeżeli chodzi o mentalność i umiejętności stricte piłkarskie – widzi pan różnice między młodymi Cypryjczykami a Polakami?

– Na pewno Cypryjczycy szybciej dojrzewają. My, jako trenerzy dostajemy coraz gorsze tworzywo. Młodzi ludzie są coraz większymi leniami. To widać na Cyprze i w Polsce. Często jest tak, że chłopak ma tylko głowę skierowaną w dół i siedzi w telefonie. Nic nowego nie powiem. Pamiętam, jak za młodu grałem na placu zabaw. Martwi mnie, że na osiedlu, na którym uczyłem się grać w piłkę, widnieje teraz wielki napis „ZAKAZ GRY W PIŁKĘ”. A to właśnie tam, kiedyś doskonaliłem swoje umiejętności piłkarskie…

Rzeczywiście smutny widok.

– To był smutny widok. Coraz rzadziej widujemy dzieci przed blokami. W Polsce i tak jest lepiej, bo dzieci są bardziej samodzielne niż na Cyprze. Tam są wożone z zajęć na zajęcia przez rodziców. Uważam, że jest to bardzo słabe. Sam to widzę po swoich dzieciach. One nauczyły się więcej samodzielności w Polsce. Bo my, jako rodzice, robimy wiele rzeczy za nich. Tak ten świat idzie i takie mamy przepisy, że coraz większa odpowiedzialność spada na rodziców, bo dzieci są mniej samodzielne. Widzę też to po niektórych zawodnikach.

Często mówi się, że trener z doświadczeniem piłkarskim jest w stanie więcej przekazać młodym zawodnikom od tego bez doświadczenia. Czy zgadza się pan z tą tezą?

– Jak najbardziej tak. Po pierwsze przekaz w szatni, znajomość zawodników i ich reakcji. To bardzo pomaga trenerowi. Po pierwszych dwóch zebraniach wiem, co zawodnik zrobił w meczu i gdzie jest jego głowa. Bardzo ważny jest kontakt z zawodnikami. W tym tkwi sekret. Jeżeli piłkarze nie pójdą za trenerem, to on nic nie zrobi. Jako były zawodnik, wiem, co oni czują. Wiem, kiedy zawodnik musi odpocząć. Wiem też na ile są zmęczeni po treningu. Potrafię wyczuć, na jakim są etapie. Widzę i czuję to, co oni czują. To jest ważne. Teoria to jest fajna rzecz, ale praktyka to jest zupełnie coś innego. Moim zdaniem praktyka to jest zupełnie coś innego. Znam wielu teoretyków, którzy mi fajnie rozpiszą trening na papierze. Jednak ważna jest tu też piłkarska obserwacja. Po prostu wiem, co oni czują, bo też to odczuwałem, jak trenowałem.

Co do przekazania młodym zawodnikom ma Łukasz Sosin

– Pracę. To, co zawodnicy robią na treningach, powinni zrobić w meczu. Muszą uświadomić sobie jedną rzecz: nie trenują dla samego trenowania. Trenują po to, żeby później pokazać to na meczu. To jest ich weryfikacja, a nie trening dla treningu.

Mając na uwadze fakt, że Łukasz Sosin to były napastnik – jego drużyny będą prezentować zawsze ofensywny styl gry?

– Na tym etapie oczywiście ważny już jest wynik, ale ważniejsze jest to, żeby utrzymywali się przy piłce. Mają lubić to, co robią. To nie polega tylko na tym, żeby kopnąć i biegnąć za piłką. Mają mieć pomysł na grę. Nie lubię, gdy zawodnik tylko kopie w stronę bramki. Chcę widzieć, że jak ktoś kopie w stronę bramki – miał pomysł na strzelenie gola. Np. chciał uderzyć po krótkim, wiedział, co chce zrobić, a nie tylko kopnął z nieprzygotowanej piłki. Tak samo przy rzutach rożnych – ważne jest to, żeby dążyć do strzału. Po to biegniesz pod pole karne, aby stworzyć zagrożenie, a nie by tylko się przebiec.

Przejście z wieku juniora do seniora to trudne wyzwanie? Zawodnicy, którzy wyróżniają się w juniorach, nie zawsze przebijają się do piłki seniorskiej. Jak można to zmienić?

– To jest ciężki okres. Jeżeli przychodzi się do seniorskiej drużyny, jako najlepszy junior, można powiedzieć, że zaczyna się wszystko od zera. W juniorach jesteś cały czas klepany po plecach: „jesteś najlepszy”. I nagle odbijasz się od starszych zawodników, którzy nie oddadzą za darmo swojego miejsca w składzie. Takiemu zawodnikowi jest ciężko. Wszystko też jest zależne od charakteru takiego chłopaka. Niestety, coraz częściej jest tak, że nasi juniorzy, jak zagrają dobry mecz – myślą, że są kapitalnymi zawodnikami i potem szybko są sprowadzani na ziemię. Musimy też skupić się na psychologii tych zawodników. To jest bardzo ważne w tym wieku, gdy przechodzi się z juniora do seniora.

Jakim trenerem jest i chce być Łukasz Sosin?

– Chcę się cały czas uczyć. To jest fajne w piłce, że wszystko wiemy, a tak naprawdę… nie wiemy nic. Każdy trening przynosi coś nowego. Tak, jak mówię, nie ma takiego treningu, którego nie można zrobić lepiej. Dążyłbym do tego, żeby dojść do jak najwyższej jakości treningów. I chcę, żeby przekładało się to na mecze. Można sobie fajnie trenować, ale kibice nie widzą treningów, a same końcowe efekty. Mam nadzieję, że moje drużyny będą starały się grać w piłkę. Dążę do tego, żeby w ich grze było jak najwięcej jakości.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Łukasz Sosin/Facebook