Piłkarskie dzieciństwo: Jakub Bartosz

Marzeniem Jakuba Bartosza był debiut w pierwszej drużynie Wisły Kraków – to mu się udało, w barwach „Białej Gwiazdy” wystąpił w 51 spotkaniach. Kontuzje sprawiły jednak, że dzisiaj gra na poziomie I ligi. Kto był jego idolem? Jak wyglądały jego pierwsze treningi? Dlaczego musiał grać ze starszymi zawodnikami?

Piłkarskie dzieciństwo: Jakub Bartosz

Swoją przygodę z piłką rozpoczął pan od Hejnału Krzyszkowice?

– Tak. Prezentowałem się dobrze na turniejach szkolnych i zacząłem potem trenować w klubie. Był taki problem, że w Hejnale nie było mojej kategorii wiekowej i byłem zmuszony trenować z dużo starszymi zawodnikami.

To czasem wychodzi młodym chłopakom na dobre, że muszą radzić sobie ze starszymi. 

– Coś w tym jest. Jak graliśmy na boisku przyszkolnym, to z reguły mierzyliśmy się ze starszymi chłopakami. Nie miałem z tym jednak problemu. Odstawałem tylko sporo fizycznie.

Z Hejnału trafił pan do Karpat Siepraw.

– Miałem taką fajną nauczycielkę w szkole, która znała się z jednym z trenerów w Karpatach. Tam był już podział na grupy i roczniki.

Różnica między klubami była spora?

– Karpaty miały seniorów w III lidze, więc już jakoś to wyglądało. Nie musiałem też mierzyć się już z chłopakami kilka lat starszymi.

Jak wyglądały same zajęcia? Trenerzy rzucali wam piłkę i kazali grać?

– Dokładnie tak. Nie było większego pomysłu na te nasze zajęcia, tylko właśnie rzucali piłkę i była ciągła gierka. Dopiero później to się zmieniło.

Od początku grał pan w obronie?

– Nie, zaczynałem od ataku. Z każdym rocznikiem grałem coraz bliżej własnej bramki – najpierw był atak, potem środek pomocy, następnie środek defensywy, a ostatecznie zostałem prawym obrońcą.

Czym pan się wyróżniał na boisku w dzieciństwie?

– Na pewno szybkością. Można też powiedzieć, że miałem całkiem niezłą technikę.

Czyli brał pan piłkę, mijał sześciu rywali i ładował pod poprzeczkę?

– Oczywiście (śmiech).

Kto był pana piłkarskim wzorem do naśladowania?

– Od początku taką osobą był Raúl González.

Czyli fan Realu?

– Tak. Zaczęło się właśnie od Raúla, a potem podziwiałem też Cristiano Ronaldo.

Jakie miał pan marzenie związane z piłką? Zagrać właśnie w barwach „Królewskich”?

– Moim największym marzeniem było zadebiutowanie w pierwszej reprezentacji Polski. Każdy zawodnik o tym marzy. Takim realnym celem był jednak debiut w Wiśle. Bardzo się cieszę, że udało mi się go zrealizować.

Pamięta pan dobrze ten dzień?

– Takich dni się nie zapomina. W 18. minucie meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała zmieniłem Piotra Brożka. Swój debiut mogę zaliczyć na plus.

Na młodym chłopaku robiło wrażenie, że wchodzi do szatni z gwiazdami polskiej ligi?

– Ogromne. Wcześniej oglądałem ich w telewizji, a potem miałem okazję z nimi trenować i występować razem na boisku.

Było „dzień dobry” na początku?

– Przez długi czas! Szczególnie do Arka Głowackiego, ale też innych starszych zawodników.

Uprawiał pan także inne dyscypliny sportowe?

– W szkole uprawialiśmy praktycznie wszystko, ale nie trenowałem żadnego sportu poza piłką nożną.

Liczył się pan ze szkołą i ocenami?

– Nie w takim stopniu, żebym był jakiś piątkowym uczniem, ale zawsze starałem się chociaż te „dostateczne” mieć, by spokojnie przechodzić z klasy do klasy.

Braliście udział z Hejnałem lub Karpatami w różnych turniejach młodzieżowych?

– W Hejnale na pewno nie, ale już z Karpatami byliśmy na kilku turniejach. Byliśmy wtedy (z Karpatami) w I lidze wojewódzkiej, gdzie mierzyliśmy się z Wisłą czy Cracovią.

Sporo odstawialiście?

– Nie. Zdarzały się spotkania, które kończyły się wyższymi wynikami, ale rywalizacja była raczej wyrównana.

Miał pan może okazję występować lub oglądać rozgrywki Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Nie, ale słyszałem o tej inicjatywie. Ciężko mi coś więcej powiedzieć o samym Turnieju, bo nie brałem w nim udziału, ani nie oglądałem na żywo rozgrywek, ale jestem za takimi akcjami.

Szybko trafił pan do Wisły Kraków, więc musiał się pan wyróżniał w młodzieżowych drużynach?

– Tak. Do Wisły trafiłem poprzez testy. Miałem wówczas propozycje z Cracovii oraz Hutnika, ale wolałem pójść do Wisły.

Trenerzy stawiali na to, że uda się panu dojść do poziomu Ekstraklasy?

– Ciężko się to ocenia, bo każdy trener chciałby, żeby jak najwięcej jego wychowanków grało na wysokim poziomie. Nikt mi nigdy nie powiedział, że na pewno mi się nie uda, ale różni szkoleniowcy ostrzegali nas, że jak z naszego rocznika 2-3 chłopakom uda się zaistnieć gdzieś wyżej, to będzie sukces.

Był pan w tym gronie?

– Myślę, że wówczas… nie.

Ma pan takiego szkoleniowca, któremu zawdzięcza pan najwięcej?

– Od każdego czegoś się nauczyłem, nawet ten, co tylko rzucał nam piłkę, bo mogliśmy się kiwać (śmiech).

Obecnie przecież nie wolno małym dzieciom zabraniać kreatywności na boisku. Może to był jakiś wizjoner?

– Racja, teraz już nie wiem, jak go oceniać (śmiech).

Gdyby nie piłka nożna, to czym by się pan zajmował?

– Miałem jakieś plany awaryjne na życie, gdyby nie udało mi się zostać piłkarzem. Dopóki jednak zdrowie będzie mi dopisywać, zrobię wszystko, żeby dalej grać w piłkę.

Kiedy zaczął pan zarabiać pierwsze pieniądze z piłki?

– Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisałem w wieku 16 lat. Na co mi starczało? Były to takie lepsze kieszonkowe, więc dla nastolatka – fajne pieniądze.

Jest pan zadowolony z miejsca, w którym pan obecnie piłkarsko jest?

– I tak, i nie. Mogę powiedzieć, że kontuzje przeszkadzały mi w szybszym rozwoju. Nie załamuję się jednak i mam nadzieję, że ten lepszy czas jeszcze przyjdzie.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix