Piłkarski rodzic: Krzysztof Szczepański

Zawodnicy wspominają swoje początki z piłką? Tak, od ponad roku możecie przeczytać na naszym portalu rozmowy z piłkarzami, którzy wracają myślami do czasów dziecięcych. Szkoleniowcy opowiadają o swoich byłych podopiecznych? W zeszłym tygodniu wystartowaliśmy z nowym cyklem, na pierwszy ogień poszedł Cezary Bejm, który mówił o Adamie Buksie. Kto jeszcze nam został? Rodzice? Nie martwcie się, też będą – na początek Krzysztof Szczepański, ojciec Miłosza, pomocnika Rakowa Częstochowa. 

Piłkarski rodzic: Krzysztof Szczepański

22-latek miał szczęście dorastać w sportowej rodzinie. Dziadek, tata oraz brat byli piłkarzami miejscowej Sandecji Nowy Sącz. – Grałem we wszystkich grupach juniorskich Sandecji, a później w pierwszym zespole. W 1991 roku awansowaliśmy do II ligi, gdzie mierzyliśmy się z Jagiellonią Białystok czy Polonią Warszawa. Troszkę grałem, rozegrałem na tym poziomie 17 spotkań. Mój ojciec tak samo był piłkarzem – mówi nam Krzysztof Szczepański, tata zawodnika.

Możemy sobie wyobrazić, jaki temat dominował przy rodzinnym stole.

Miłosz się wyłamał i swoją przygodę z piłką rozpoczął nie w Sandecji, a w Dunajcu. – Myślę, że to ja go zaraziłem pasją do futbolu. Założyliśmy szkółkę w Nowym Sączu, Miłosz miał wówczas pięć lat, byłem tam trenerem i zabrałem go za rękę na pierwsze zajęcia do MUKS-u Dunajec – wspomina ojciec piłkarza.

Chłopak od małego się wyróżniał, ale co istotne – na treningach w Dunajcu panowała duża rywalizacja. Nie było tak, że przychodził, mijał sześciu i strzelał bramkarzowi po długim słupku. Inni chłopcy też byli utalentowani. – Nie byłoby Miłosza, gdyby nie mógł się mierzyć na treningach z innymi zdolnymi chłopakami. – Byli Smoleń, Kuźma, Maślanka czy Surma. Do tej pory grają w piłkę, ale w niższych ligach. Mieliśmy naprawdę mocny skład. Miał z kim rywalizować, ale w pewnym momencie trzeba było go popchnąć do przodu, bo już było z 2-3 takich, którzy dominowali w swoim regionie. Miłosz poszedł do Legii Warszawa, ktoś inny do Cracovii, a jeszcze trzeci do Lecha Poznań – wyjaśnia Szczepański.

Ojciec cały czas miał na niego oko, ponieważ… przez pierwsze lata był jego trenerem. Możemy się zastanowić, czy jest to korzystna sytuacja dla zawodnika? Nie mówimy o skrajnych sytuacjach, że ktoś celowo wystawia chłopaka w składzie tylko ze względu na korelacje rodzinne, a ten nie potrafi prosto kopnąć piłki, tylko czy dla młodego piłkarza nie jest korzystniejsze, gdyby prowadził go jednak ktoś spoza członków rodziny? – Może ktoś inny jeszcze lepiej by go poprowadził? Jakby nie było, mam wychowanka, a jednocześnie syna, który gra w Ekstraklasie. Wprowadzałem im do treningów pewne nowości, które ludzie w tamtych czasach wyśmiewali. Zrobiliśmy chłopcom zajęcia z aerobiku, to wszyscy pukali się po głowach i pytali, co ja robię – mówi nam Szczepański.

Istotną rolę w karierze Miłosza odegrały również… wszelakie turnieje dziecięce i młodzieżowe. Jego ojciec wspomina, że podchodzili do niego obcy ludzie i porównywali do byłych piłkarzy – w Polsce ktoś nazwał go Gerardem Cieślikiem, za to w Holandii widziano w nim samego Johana Cruyffa.

Szczepański brał również udział w VIII edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” – baaardzo owocnej, ponieważ w rozgrywkach brali udział także Patryk Dziczek, Krystian Bielik oraz Sebastian Kowalczyk. Ostatnia dwójka spotkała się w wielkim finale, za to pomocnik Rakowa zgarnął statuetką dla najlepszego piłkarza.

– Wiedzieliśmy, że fajną sprawą będzie zagrać w finałach na boisku ekstraklasowego zespołu, pamiętam, że zwycięzca całej edycji jechał na Wembley. Te nagrody były jednym z powodów, które sprawiły, że postanowiliśmy spróbować swoich sił w tym Turnieju. Brałem udział w tej inicjatywie z dwoma rocznikami. Z 97′ pojechałem do Bydgoszczy, selekcjonerem reprezentacji Polski był Leo Beenhakker, graliśmy na stadionie Zawiszy i on był na tych finałach obecny! Tam zajęliśmy piątą lokatę. Graliśmy wtedy z drużyną z województwa podlaskiego, gdzie występował Bartłomiej Drągowski. Lepiej poszło nam rok później w Krakowie, gdy skończyliśmy cały Turniej na trzecim miejscu. Każda drużyna już “coś” grała, było widać, że kilku chłopaków będzie grało w piłkę. Pamiętam choćby Sebastiana Kowalczyka, który występował w drużynie z województwa zachodnio-pomorskiego. W półfinale przegraliśmy z Wielkopolską, gdzie było wielu zawodników Lecha i Warty Poznań. Ulegliśmy wówczas 0:1, ale w meczu o brąz pokonaliśmy 3:1 Mazowsze. Z tych dwóch edycji najbardziej w pamięci zapadła mi cała oprawa Turnieju. Dzieci na pewno zapamiętają tę przygodę do końca życia. Do dzisiaj śledzę rozgrywki tego Turnieju, co roku wystawiamy drużyny z naszej szkółki, MUKS Dunajec, nie zawsze udaje się nam dostać do głównych finałów, ale walczymy i startujemy regularnie – wraca wspomnieniami do Turnieju ojciec Miłosza.

Jego nazwisko z pewnością wylądowało w notesach skautów i obserwatorów młodzieżowego futbolu. Z Sebastianem Kowalczykiem spotykali się na różnych turniejach, raz wygrywał jeden, innym razem drugi, a dzisiaj obaj rywalizują ze sobą w barwach Pogoni Szczecin i Rakowa Częstochowa. – On ma taki góralski charakterek, stale dąży do tego, żeby zrealizować swój cel. Jego marzeniem było zagrać w Ekstraklasie, co już mu się udało oraz w reprezentacji, ale na razie był tylko powołany na młodzieżówkę, lecz nie zadebiutował. Ma to coś, czego inni nie mają – zauważa jego pierwszy szkoleniowiec.

22-letni pomocnik obecnie zmaga się z kontuzją i nawet, jeżeli wrócił już do pełni dyspozycji, nie będzie mu łatwo o wywalczenie miejsca w pierwszym zespole. Marek Papszun zmaga się z… kłopotem bogactwa. Miłosz Szczepański, jeżeli marzy o regularne grze, będzie musiał posadzić na ławce rezerwowych zawodnika, który byłby wyróżniają się postacią w 12 z 16 drużyn w stawce.

Co potem? Gdzie jest szczyt jego możliwości? – Powoli, niech pokaże coś więcej w Polsce. Wszystko powinno dziać się stopniowo, krok po kroku. Najlepsze lata ma jeszcze przed sobą. Oby tylko zdrowie mu dopisało – kończy Krzysztof Szczepański.

BARTOSZ LODKO

Fot. Dunajec Nowy Sącz/Facebook